Rᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Otworzyłam oczy. W uszach słyszałam tylko pisk. Obraz miałam zamazany, oczy strasznie mnie piekły.

- Gdzie ja jestem? - zapytałam z trudem.

Gdy przetarłam sobie oczy, zobaczyłam, że jestem w drewnianej chacie. Leżałam na łóżku.

Bez problemu wstałam, zobaczyłam że mam ownięty opatrunek wokół mojej klatki piersiowej. Przy okazji byłam bez koszulki... wstałem powoli i ruszyłam do mojej zakrwawionej koszulki, która leżała na szafce.

- Jak się czujesz? - usłyszałam czyjś głos, za mną.

- Gdzie ja jestem? - zapytałam odwracając się. Był to mężczyzna w wieku około 40 lat, miał lekko swą brodę i kapelusz na głowie.

- W South Yountea - odpowiedział. - Chcę pani coś zjeść?

- Jasne - syknęłam.

- To zamierzasz tak stać czy... - zapytał się mężczyzna patrząc na moje nagie ciało. - Jak coś, ubrania mojej żony są w tamtej szufladzie. Możesz od niej pożyczyć...

- Ty masz... żonę? - zdziwiłam się, zaglądając do szafy.

- I dwoje dzieci - rzekł. - Przy obiedzie ich poznasz... to ja... idę przynieść Ci coś do jedzenia...

Gdy mężczyzna odszedł, wyjęłam z szafy białą koszulę, spodnie jeździeckie i jakieś buty.

Ubrana już, wyszłam z pokoju i ruszyłam do Saloonu, gdzie czekał na mnie mężczyzna z miską jakiejś potrawy.

Gdy zasiadłam do stołu i zabrałem się za jedzenie, mężczyzna przemówił.

- Potrawka z królika. Upolowana przez Jacka...

- Twój syn? - zapytałam przerywając jedzenie.

- Tak. Poza tym jestem Matt Beckham - dodał mężczyzna i podał mi dłoń.

- Sadie Adler... - odpowiedziałam, podając mu dłoń. - Gdzieś już słyszałam te nazwisko, panie Beckham...

- Na pewno pani słyszała... - Powiedział, zapalając papierosa. - W tych stronach ludzie dobrze mnie znają... czasami wydaje mi się, że za dobrze

- Jak mnie znalazłeś? - spytałam.

- Cóż... wracałem właśnie z miasta, gdy w oddali zobaczyłem dym. Postanowiłem tam podjechać. Gdy zobaczyłem płonący dom i mężczyznę zabitego przed nim, postanowiłem zobaczyć, czy nikogo tam nie ma...

- Wszystko spłonęło? - zapytałam kończąc jedzenie.

- Przykro mi, pani Adler. Jedyne co ocalało, to pani koń... - odpowiedział Matt.

- Muszę tam pojechać....

- Teraz? - zdziwił się Beckham.

- Tak. Teraz... - wstałam, wzięłam mój kapelusz, który wisiał na wieszaku.

Wyszłam na zewnątrz, a za mną Matt. Wsiadłam na Herę przywiązaną do słupka, on też wsiadł na jakiegoś konia.

- Za mną... - Oznajmił i wyruszył po wyjeżdżonej już drodze.

Jedząc poznałam nowe krajobrazy, było to miejsce podobne do stanu West Elizabeth, na północny śnieżne szczyty, na południu... piasek.

My akurat byliśmy bardziej na południu, a mój dom był w bardziej leśnych miejscach niż pustynnych zakątkach.

- Więc skąd jesteś, Sadie? - zapytał mnie Matt w trakcie drogi.

- Miałam ranczo w Ambarino... - odpowiedziałam. - Jak i męża...

- I co z nimi? - dopytał.

- Mąż nie żyje, ranczo spalone. - Oznajmiłam z trudem.

- Moje ranczo również jest doszczętnie spalone, przez moich dawnych przyjaciół - dodał poprawiając kapelusz. - Nie lubię o tym rozmawiać...

- A Ty skąd jesteś?

- Z El Paso - rzekł Matt. - Mam tam rodzinę, a może raczej miałem. Moja
matka zmarła przy moim porodzie, ojciec zaś się powiesił z depresji gdy miałem 9 lat... trafiłem do sierocińca, po czym z niego uciekłem...

- Co dalej? - zapytałam.

- W wieku 11 lat zaczął strzelać do ludzi, z czego pamiętam chyba dwa razy mnie zgarnęli, ale byłem tak sprytny, że się im wymykałem. Gdy miałem 14 przygarnął mnie człowiek, dla którego byłem lojalny całe życie, a przynajmniej się starałem...

- Jak się nazywał?

- Carlos... - widać było, że ledwo z siebie to wykrztusił. - Carlos LaSaca i jego brat, Jorge...

- Skądś kojarzę te imię, Jorge LaSaca... - Oznajmiłam. To chyba był ten mężczyzna, który wynajął tego bandytą, żeby zabił ojca Juana Hernandeza, ale nie byłam pewna.

- W tamtym momencie dołączyłem do gangu, uznano mnie za najlepszego strzelca ze wszystkich członków. Ja tak przez parę lat sobie napadaliśmy, kradliśmy. Między czasie poznałem Gwen... W końcu w 81. dostaliśmy cynk na pociąg. To miał być nasz pierwszy duży skok, średnio nam się udał. Zginęło dużo cywili, a przez tą akcję musieliśmy uciekać na wschód...
Tam napadliśmy na parę rzeczy, nie były to tak ogromne skoki, jak ten pociąg. W końcu tak jak przypuszczaliśmy, dorwali nas "Pinkertoni" i zabili paru naszych. Przez to ponownie musieliśmy uciekać, tylko że tym razem na zachód, schowaliśmy się Kalifornii i tak sobie spokojnie żyliśmy, aż do 86. Gwen przy okazji urodziła Jacka i Emmę... W tym 86 napadlismy na powóz ze złotem, który przejeżdżał przez Los Eret, jak się potem okazało to chyba była zasadzka... byliśmy zmuszeni uciec na chwilę do New Austin, ale za długo tam nie byliśmy, zmieniliśmy kryjówkę i wpadliśmy w konflikt z Angelo Bronte w Saint Denis...

- Widocznie nie tylko my mieliśmy z nim problem... - przerwałam mu. - 1899 przyjął mnie gang Van Der Lindego, w Saint Denis też wpakowaliśmy się w kłopoty i to zabiliśmy...

- Chwała Bogu za to! - powiedział. - Dobrze, że ten sukinkot zginął...

- Więc... co dalej?

- Cóż, mieliśmy dobry skok na bank w Valentine, udał się... potem cóż był kolejny skok na pociąg, wydawał się łatwy, przynajmniej tak nam się wydawało. W trakcie tego napadu sporo wie wydarzyło, zabili nam paru ludzi, ponieważ ten szczur Jorge nasłał na nas Pinkertonów. Mój przyjaciel Tom się dla mnie poświęcił w tamtym dniu straciłem dużo przyjaciół i planowałem rozpocząć nowe życie z Gwen i moimi dziećmi...
Teraz może twoja kolej...

- Kiedy gang Van Der Lindego się rozpadł, zostałam Łowczynią nagród - odpowiedziałam. - Przez dwa lata goniłam za przestępcami, aż trafiłam na porządną nagrodę, Jonathana McCalla i Juana Hernandeza, którzy razem byli warci conajmniej 20 tysięcy dolarów... złapałam ich i wrzuciłam do paki, dołączając do ich gangów i zdobywając ich zaufanie. Wyruszyłam tutaj, do South Yountea, wybudowałam sobie dom i...

- Ci dwaj wydostali się z więzienia? - zapytał Matt.

- Tak. Resztę chyba znasz...

I wtem ujżałam mój dom, zawalony, cały w popiole, w powietrzu nadal unosił się dym. Przed ruiną zauważyłam powoli rozkładające się ciała mojego psa, Reda i tego gościa.

Wyskoczyłam z siodła. Patrząc na mój dom padłam nagle na kolana, z moich oczu wypływały łzy... wszystko straciłam. Poczułam nagłe ukłucie w sercu, pierwsze od czasu stracenia Arthura...

- On nie był jeden - mówiłam przez łzy. - Był ktoś jeszcze...

Wstałam, poprawiłam kapelusz i wsiadłam na konia, wracając do chaty Beckhama....


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro