Rᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jadąc przez pustynię Kalifornii nie myślałam już o tym jak załatwić McCalla i Hernandeza, tylko o tym żebym wogóle dotarła do miasta z tym błyskotkiem.

W oddali widzieliśmy tylko piach, słońce i... piach....

W pewnym momencie postanowiliśmy z Jonathanem zatrzymać się gdzieś w cieniu i poczekać na noc....

Robiliśmy mały obóz, a Jonathan poczęstował mnie zimnym whisky.

- Jeszcze kilkanaście mil - powiedział Jonathan otwierając mapę.

- Kilkanaście, znaczy ile? - dopytałam biorąc kolejny łyk whisky.

- 19... - Oznajmił biorąc z mojej dłoni butelkę Alkocholu i biorąc dużego łyka.

- Cholera jasna - skomentowałam i westchnęłam.

- Najgorsze jest to, że jesteśmy na pustyni Enchester, gdzie grasuje gang zwany Caroca - Ochrząknął

- Tak?

- Yhm - potwierdził ktoś nieznajomy, który pojawił się nagle na koniu. Miał założoną czerwoną maskę, a jego koń na udzie wypalony miał znak "C".

- Kim jesteś? - zapytałam od razu wstając z piachu.

- Jestem, jakby to ująć - zaczął nieznajomy. - Porucznikem Gangu Caroca o którym wcześniej rozmawialiście... co robicie tutaj tak sami?

- A co Cię to obch.... - niedokończyłam, ponieważ McCall zasłonił mi usta ręka.

- Co ty robisz? - szepnął mi do ucha, puszczając rękę z moich ust. - Z nimi tak się nie gada.

- A jak?

- Z Szacunkiem... to jeden z największych gangów w Ameryce... - odpowiedział Jonathan.

Nieznajomy zaczął kręcić głową, po czym zszedł z konia i założył ręce na pas z bronią.

- Twój znajomy ma rację.... - Przemówił. - Nie warto z nami zadzierać...

I dosłownie w tym momencie, nagle otoczyli nas jacyś bandyci w czerwonych maskach o równie czarnych ubraniach jak ten cały "porucznik".

- Idziecie z nami... - Powiedział nieznajomy. - Nie stawiajcie oporu...

Ruszyło do nas czworo bandytów związali nam ręce i założyli worki nagłówy.

- Dlaczego? - zapytał Jonathan, podczas gdy chyba wchodziliśmy na konie.

- Wkroczyliście na nasz teren... i przy okazji zabiliście naszego głównego dostawcę broni... - Powiedział głos nieznajomego.

- Czyli kogo? - dopytałam.

- Jacoba Smitha... - rzekł nieznajomy. - 31 mil stąd, stoi jego wykolejony pociąg z naszą dostawą, a milę wcześniej jego pokiereszowane ciało...

Wtedy uderzyli nas czymś metalowym i straciliśmy przytomność....



- Pobudka! - krzyknął ktoś głośno i zdjął nam wie z głów, po czym oblał nas wiadrem wody.

Od razu otworzyłam oczy. Byłam związana do jakiegoś pnia. Chyba byliśmy w jaskini...

Przed nami stały trzy osoby, jedna to porucznik Caroca, którego widzieliśmy wcześniej, jakiś nieznajomy z niesamowitą brodą i mężczyzna w eleganckim stroju. Tego ostatniego nie mogłam rozpoznać, ponieważ stał w cieniu.

- Faktycznie to oni... - Powiedział ten w cieniu. Jego głos miał słyszalny włoski akcent. - To... może ubić ten targ tylko w jeden sposób...

- Zamieniam się słuch - rzekł brodacz.

- Dam wam 9 sztabek złota i 10 tysięcy dolarów, jeżeli oddacie mi diament oraz wykończycie tych obaj zaraz na moich oczach - Powiedział mężczyzna w cieniu.

- Zgoda - brodacz i mężczyzna w cieniu podali sobie dłonie. - Miło się z panem robi interesy, panie Ancelotti...

To był ten Włoch, któremu ukradliśmy wielki diament wart paręnaście tysięcy dolarów?! Włoch podszedł do nas, że swoim szpiczastym wąsem i powiedział.

- Trzeba było ze mną nie zadzierać, Sukinsyny...

Odszedł i zawołał kogoś po włosku ten przyszedł z dwoma torbami i dał je porucznikowi. Ten zaś otworzył worek i gdy już to zrobił szepnął coś brodatemu na ucho, po czym ten brodaty wręczył Włochów torbę z diamentem.

- Teraz... moglibyście ich wykończyć? - spytał Ancelotti.

- Jasne - rzekł brodacz. - Harley! Masz ludzi do zabicia!!

Zza zakrętu wyszedł ogromnie masywny mężczyzna z małym zarostem. Podszedł do McCalla i uderzył go z całej siły w brzuch. Jonathan zawył z bólu.

- Czekajcie! - krzyknęłam. Harley spojrzał na brodacza, ten dał mu znak by przestał. - Ten brylant! Jest wart więcej niż ten Włoch wam chce wcisnąć.

- Co tu wygadujesz paniusiu?! - Zapytał Carlo. - Bij go dalej Harley.

- Ten diament... jest wart 50 tysięcy dolarów! A może nawet i więcej! - Powiedziałam głośno do nich.

- Co za kłamczyni! - Syknął Carlo.

Brodacz spojrzał na Harleya, a potem na porucznika. Ten podszedł do mnie i zapytał.

- Wiesz coś jeszcze?

- Powiem jak mnie uwolnicie...

Ancelotti był widocznie bardzo poddenerwowany.

- Ona nic nie wie!

- Harley! Zabierz panu Ancelottiemu torbę z diamentem - rozkazał wtedy brodacz.

Masywny mężczyzna ruszył na małego Włocha i wyrwał mu torbę z diamentem z rąk.

- Wy kłamcy! Wszystko robicie nie tak!!! - wtedy towarzysz Ancelottiego wyciągnął Mausera z kabury i strzelił w Harleya pięć razy. Ten padł martwy na ziemię....

Rozpoczęła się strzelanina. Carlo szybko pobiegł do masywnego trupa i wyciągnął mu z ręki torbę z naszym diamentem, po czym uciekł do wyjścia z jaskini.

Między czasie jego towarzysz porządnie postrzelił brodacza. Towarzysz Włocha szybko zginął przez trafny strzał Porucznika gangu Caroca.

- Uwolnij nas! - krzyknęłam do niego, gdy podszedł do rannego brodacza.

- Uwolnij ich - Powiedział brodacz do Porucznika uciskając trafione ramię.

- Ale szefie...

- Zrób to Stephen - rzekł lider Caroca.

Porucznik wstał i uwolnił nas z więzłów, po czym dał pas z bronią.
Od razu ruszyliśmy w pogoń za Ancelottim.

Carlo był już dawno na zewnątrz. Siedział już w karocie i odjeżdżał w kierunku zachodzącego słońca.

My wsiedliśmy na nasze konie które stały związane do słupków na zewnątrz.

Woźnica wozu w którym siedział Carlo zaczął strzelać do nas, lecz w pewnym momencie przestał i skupił się na jeździe.

McCall wskoczył na wóz. Ja zaczęłam go osłaniać. Jonathan wyrzucił woźnicę z miejsca i zatrzymał wóz...

Wskoczyłam do środka i wyrzuciłam Ancelottiego z wozu. Padł na gorący piasek.

- Czego chcecie?! - Zapytał zdruzgotany.

- Daj nam diament - Powiedział McCall celując w jego głowę rewolwerem.

- Macie! - od razu wyrzucił nam torbę z brylantem.

- Dobrze... - syknęłam i wyjęłam rewolwer celując w głowę Carla. - Do zobaczenia w piekle...

Strzał. Kula rozerwała mu twarz, a krew ubrudziła lekko gorący piasek.

- To co teraz? - zapytałam chowając broń do kabury i wracając z powrotem na konia.

McCall wskoczył na konia i otworzył torbę, po czym wyjął mapę.

- Mamy jeszcze trzy mile do Enchester Woords... - Powiedział Jonathan poprawiając kapelusz.

- Nieźle! - krzyknęłam zapalając papierosa. - To spinamy konie i jedziemy dalej?

- A jakby inaczej? - rzekł McCall i wsiadł na konia.

Wyruszyliśmy galopem w stronę miasta Enchester Woords. Myśleliśmy, że to będzie nasza ostatnia część podróży... ale myliliśmy się...

Mam nadzieję że podobało wam się podobał wam się rozdział!

Dzięki za gwiazdki, wyświetlenia itp.

Poza tym to łapcie zdjęcie bandytów z gangu Caroca...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro