Rᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- W imię ojca, i Syna, i ducha świętego - wypowiedział Danny Fanacho przed grobem.

- Amen - wypowiedzieliśmy razem.

- Spoczywaj w pokoju, amigo - dodał Fanacho i odszedł.

Wszyscy rozeszli się. Z wszystkich zgromadzonych zostałam tylko ja i Juan.

- Carlos był dobrym człowiekiem, Sadie. - przemówił Hernandez. - Był mi bratem...

Juan wyjął cygaro i zapalił je ze smakiem.

- Tak bardzo mi go brakuje...

- To co dalej, Juan? - zapytałam.

- Nie dzisiaj, chcę się z nim pożegnać - Oznajmił i zdjął kapelusz by oddać hołd zmarłemu przyjacielowi.

Po chwili usłyszeliśmy stukot końskich kopyt wjeżdżających właśnie do obozu.

Pięciu jeźdźców zatrzymało się przed nami i jadący na czele Meksykanin zszedł z konia, po czym zdjął kapelusz udając się w kierunku Juana stojącego przed grobem, który nawet się tym nie przeją.

- Carlos też był moim, przyjacielem - Powiedział mężczyzna. - Wiesz o tym... bracie.

- Idź sobie stąd Flaco - Rzekł Juan i ciągle patrząc w kierunku grubu.

- Wporządku - Oznajmił Flaco. - Ale przyjechałem tu nie tylko, by oddać hołd Carlosowi, ale też by Cię pocieszyć..

- Czym? - Spytał.

- Wiem gdzie jest Archibald Presidos, którego nienawidzisz - odpowiedział mężczyzna.

- Ty też powinieneś go nienawidzić, a zamiast tego szmuglujecie razem do Meksyku cygara i pieprzony Alkochol! - krzyknął Juan. - Zabił nam cholernego ojca!

- Nigdy go nie kochałem - Oznajmił po chwili Flaco. - bo mnie zostawił i uciekł w pizdu, gdy po niego przyszli!

- Miał swoje powody!

- Jest w Bard's Crossing, Juan. - Rzekł Flaco Hernandez, po czym podszedł do grobu Carlosa Chile. - Żegnaj, amigo...

Założył kapelusz i odszedł. Wsiadł na konia i odjechał wraz z swoimi towarzyszami.

- To był twój brat? - zapytałam. - Wogóle nie wiedziałam, że masz brata...

- To długa historia, Sadie - założył kapelusz i wyrzucił cygaro, po czym odszedł od grobu. - Ruszamy! Chang, Pendo i Kane! Przygotujcie "El Flamenco" do rejsu i weźcie kogo chcecie! Fanacho! Wyruszamy! Spakuj resztę i przenieście się do Pike's Basin!

- Tak jest, szefie! - odpowiedział Chang.

- Jasne, panie Hernandez!! - krzyknął Fanacho. - Pakujemy się! Wszyscy!

Razem z Juanem wzięliśmy amunicję, bronie i ładunki wybuchowe, po czym zanieślismy je na statek.

Wypłynęliśmy z Thieves Landing w kierunku Jeziora Flat Iron za dwanaście pierwsza.

Na statku razem z Changiem szykowaliśmy Gatlinga, trzy Karabiny maszynowe Maxim i rozdawaliśmy załodze dynamity do rzucania.

Potem zapaliłam papierosa i zaczęłam czyścić moje rewolwery Cattleman. Gdy były już czyste, wzięłam się za karabin Lancaster.

Szykowała się jadka, więc gdy wypaliłam tego papierosa, zapaliłam kolejnego.

Patrzyłam na krajobraz West Elizabeth i kawałka Heartlands, na które kiedyś patrzyłam, jeszcze za czasów Gangu Dutcha.

Przygotowana poszłam do Juana, która pił Whisky na mostku.

- Musisz mi opowiedzieć o tym Flaco - oznajmiłam stojąc obok niego.

- Mówiłem już, pani Adler... długo by gadać... - Odpowiedział częstując mnie Alkocholem.

- Nalegam - powiedziałam biorąc kolejny łyk z butelki Juana.

- Flaco ma swój gang, swoje życie i swoją cholerną karierę rewolwerowca związana z Jim'em Callaweyem - Oznajmił. - O to Flaco Hernandez, mój starszy brat.

- Rozumiem...

- Archibald zabił nam ojca, a on... on robił z nim interesy....

- Przykro mi...

- Nasz ojciec, Diego Hernandez był banitą. Gdy stróże prawa po niego przyszli wziął tylko mnie, a Flaco zostawił. To stało się tylko, dlatego, że nasza matka miała gruźlicę i...

- Rozumiem, panie Hernandez - oddałam mu butelkę Alkocholu.

- Dlatego kazałem im się przenieść, w razie czego, gdyby to była pułapka - napił się whisky. - No dobra... - zamknął butelkę. - Już prawie jesteśmy! Pani Adler! Pierwszy Maxim! Chang! Drugi Maxim! Alan! Trzeci Maxim! Ja idę na Gatlinga! Reszta! Strzelajcie i rzucajcie w kierunku obozu!

Gdy wszyscy objęli stanowiska podpłyneliśmy bardzo blisko ujścia rzeki Dakota nazwanego Bard's Crossing. Centralnie pod mostem zauważyliśmy obóz. Było tam pełno namiotów, wozów, koni i ognisko.

- Gotowi?! - spytał Juan.

- Gotowi, szefie! - krzyknął Alan.

- No dobra! Zabijmy tych sukinsynów!! - wykrzyczał i zaczął strzelać Gatlingiem.

Wszyscy zaczęli strzelać i niszczyć obóz Archibalda Presidosa oraz Jego ludzi.

Zniszczyliśmy wszystko co tam było.
Trupy i pozostałości po obozie pozostały na Bard's Crossing, gdy dobiliśmy do brzegu.

Zeszliśmy z łodzi tylko ja i Juan.

Sprawdziliśmy ciała i żadny według Juana nie przypominał Archibalda Presidosa.

- Cholera! - krzyknął Juan. - Tu nie ma Presidosa!

- A kojażysz któregoś z nich? - zapytałam.

- Tak. - Odpowiedział. - Kilku. Reszta jakas nowa... patrz!

Na horyzoncie od wschodu pojawiło się dwudziestu jeźdźców, którzy zaczęli do nas strzelać, a my byliśmy na odsłoniętym terenie.

- Schowaj się za tamtymi kamieniami, Sadie! Ja spróbu... AH!!! - Juan dostał w ramię. Siła wystrzału popchnęła to na ziemię.

- Żyjesz?! - zapytałam unikając strzałów.

- Żyję! Schowaj się gdzieś! - krzyknął.

Szybko pobiegłam za kamień, strzelając do nadjężdząjących wrogów.

Dobyłam jeden dynamit, który dostałam od Changa.

Cholera jasna! Miałam tylko jeden dynamit na dwudziestu przeciwników!

Gdy jeźdźcy nadjechali tak blisko bym mogła spokojnie żucić, zapaliłam lont i wyrzuciłam w stronę Los Pistoleros.

Wybuch zabił pięciu z nich, a jeszcze żyje konie zżuciły właścicieli z siodeł z powodu strachu.

Piętnastu Los Pistoleros zaczęli strzelać w moją stronę. Ja w nich też.

Zabiłam jednego w ciągu dwóch minut. Było to spowodowane tylko tym, że posiadałam gorsze uzbrojenie od nich.

Nagle od zachodu zaczęło jechać pięciu jeźdźców strzelających do Los Pistoleros.

Pierwsze co wpadło mi do głowy, to stróżowie prawa jadący od Valentine, ale to nie byli policjanci.

To był Flaco Hernandez ze swoim Gangiem!

- O kurna - skomentowałam, gdy ci jeźdźcy dołączyli do walki.

Z dziesięciu zostało pięciu, z pięciu został jeden.

Padali jak kaczki. Jeden po drugim.

Ostatni również zginął.

Zabił go Flaco. Strzałem w głowę.

Gdy strzały ucichły ruszyłam do rannego Juana.

- Żyjesz? - zapytałam.

- Ta... jeszcze - odpowiedział powoli wstając.

- Cześć bracie - powiedział Flaco, gdy do nas podszedł. - Marnie wyglądasz.

- Wiem - oznajmił Juan. - Wiem.

- To co teraz zrobicie? - zapytał Flaco.

- Nie dorwaliśmy Archibalda, Flaco. Okłamałeś mnie... - Powiedział Juan.

- Przynajmniej już wiesz, że jest tylko i wyłącznie w Big Valley - stwierdził. - Poza tym trochę ich osłabiliśmy, Juan. Następnym razem, zamordujesz go gołymi rękoma.

- Idziemy, Sadie - Juan założył kapelusz i ruszył w kierunku statku.

- Spotkaj się ze mną w Aurora Basin! - krzyknął Flaco. - Weź swoich najlepszych ludzi i tak przyjedź!

Weszliśmy na statek, który był o milę dalej, po czym odpłyneliśmy w kierunku Thieves Landing.

Gdy schodziliśmy z pokładu Juan rozkazał Alanowi by zabezpieczył teren i by zrobił z tego miejsca nasz port.

Następnego dnia wyruszyliśmy do Tall Trees razem z Alanem, Changiem, Dochem i Pendo.

Nie myśleliśmy, że wszystko się tak skończy....

Siema!

Łapcie rozdział 8 Sadie Adler!

Jak wiecie tutaj uczestniczy nowa postać - Flaco Hernandez, który w tym uniwersum zginął w 1907 zabity przez Johna Marstona.

Tak jakby ktoś pytał.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro