Rᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jechaliśmy przez las ubrani na ciepło.
Zupełnie inaczej niż w Nowym Austin.
Nagle zaczął padać deszcz.

- Cholera jasna, jak ja nienawidzę Tall Trees! - Wrzasnął Juan.

- Ja też! - Stwierdził Alan.

- Szykujcie się! Za chwile będziemy na miejscu!! - krzyknął Hernandez.

Dotarliśmy do dużego jeziora. Po chwili zobaczyliśmy mały domek z mostem, prowadzącym nad jezioro.

Przy chatce czekało siedmiu jeźdźców. Jednego z nich rozpoznałam. To był Flaco Hernandez.

- Witaj bracie! - krzyknął Flaco, gdy pojechaliśmy do niego. - Aż sześciu?

- A ile miało być? - zapytał Juan schodząc z swojego konia.

- No Nie wiem... dziesięciu? - zapalił cygaro Flaco.

- O co chodzi? - zapytał Juan.

- Musisz się mi odwdzięczyć

- Za co? - spytał.

- Za informację o Archibaldzie Presidos, Juan - oświadczył Flaco.

- Mówisz?

- Mówię

- To jak mam się ci - Odchrząknął. - odwdzięczyć?

- Napadniemy razem na pociąg... - zaczął.

- Nie, nie, nie, nie, nie - skomentował Szef, po czym dodał. - Nigdy.

- Trudno. Następnym razem jak będę coś wiedział to nie przyjadę do Ciebie z prezentem...

- A ty zawsze musisz się ze mną droczyć, amigo - przerwał mu, by zapalić papierosa.

- 10 Tysięcy dolarów w złocie wyjechało sobie jakaś godzine temu z Saint Denis z trzema strażnikami i możliwym patronem po drodze. Wchodzisz w to? - spytał Flaco.

Juan westchnął i spojrzał się na mnie zdenerwowanym wzrokiem. Widać było, że Flaco Hernandez działał mu na nerwy od kilku lat, a on nie mógł nic zrobić, bo wciąż wyszedł by na głupka i na niepokojącego młodego braciszka.

- Ja pojadę - odpowiedziałam. - Juan. Wracaj z nimi do obozu. Za chwile wrócę z 5 tysiącami.

- Sadie, ja..

- Jedźcie... - powiedziałam.

- Ja jadę z Tobą - Oznajmił Alan.

Juan wsiadł na konia i odjechał z resztą gangu. My po chwili też odjechaliśmy w kierunku Stacji Riggs, gdy Juan jechał w kierunku Manzanita Post.

Przekroczyliśmy rzekę Montana, gdy Alan się do mnie odezwał.

- To co zrobiłaś... Juan ci tego nie zapomni.

- Poprostu... musiałam... - stwierdziłam.

- Te ostatnie tygodnie były dla niego trudne. Śmierć Carlosa... to nim wstrząsnęło - Oznajmił Alan.

- O czym tak gadacie? - zapytał mężczyzna jadący koło mnie.

- O niczym - Warknęłam.

- Okej paniusiu...

- Tylko nie PANIUSIU! - krzyknęłam.

- Spokojnie, spokojnie, kobieto - Syknął Flaco.

- Powiedz swojej dzbanowi, by już nigdy nie mówił do mnie paniusiu, bo inaczej oberwie! - Rozkazałam.

- Jasne. - Odpowiedział Flaco. - José! Przestań ją zaczepiać, zrozumiano?

- Rozumiem, szefie...

Jechaliśmy dalej przez północną część Elizabeth Zachodniego. Po kilku minutach byliśmy już przy Stacji Riggs. To tam się zatrzymaliśmy.

- No dobra. Musimy obrabować ten pociąg za nim dotrze do Stacji Flat Weck, dobra? - zapytał Flaco. - Mamy cztery minuty na to by obrabować pociąg z złota.

- No dobra. To kiedy ten pociąg? - zapytałam.

- Będzie za jakąś chwilę. Bądźmy cierpliwi - Oznajmił José, który wcześniej mnie wnerwiał.

Czekaliśmy chwilkę, a potem usłyszeliśmy jak nadjeżdża pociąg.

- Gotowi? - zapytał Flaco.

Pociąg podjechał obok nas, a wtedy my wskoczyliśmy na jego dach.

- No dobra! Prędko do trzeciego wagonu! - krzyknął Flaco.

Ruszyliśmy po cichu zabijając strażników. Byliśmy bardzo szybcy, ponieważ pociąg już zwalniał, wyjeżdżając na most.

Po kilku sekundach dotarliśmy do trzeciego wagonu. W nim stały dwa sejfy, które wysadziliśmy.

José spakował złoto do dwóch worów.
W jednym i w drugim było 5 Tysięcy.

- No dobra! Teraz na dach! - krzyknął Flaco.

Wspieliśmy się na dach i rozejrzeliśmy się. Byliśmy już na moście.

- No dobra! Jak tylko zjedziemy z mosty zeskakujemy! - Powiedział Hernandez.

- Jas - zaczął Alan, ale nie dokończył ponieważ José zepchnął go z pociągu.

- NIE! - krzyknęłam do Kane, który wpadł do wody.

- Przykro mi, paniusiu - Oznajmił José.

- Tylko. Nie. Paniusiu! - uderzyłam go w twarz z całej siły tak, że złamałam mi nos, a potem zrzuciłam go z dachu pociągu.

José nie miał szczęścia. Spadł na ziemię umierając na miejscu.

Gdy zjechaliśmy z mostu i wtedy Flaco wyżucił mnie z pociągu.

Nie widziałam wszystkiego, ale wydawało mi się, że tamci też uciekli.

- Cholera - powiedziałam powoli się podnosząc. Będąc już na równych nogach zobaczyłam... że jestem otoczona przez Pinkertonów!

- Łapy w górę! - krzyknął Mężczyzna w Meloniku.

- Naprawdę? - zadrwiłam z niego.

- Czy ty wiesz kim jestem, kobieto? - zapytał mnie Pinkerton.

- Nie wiem, kim jesteś, skąd pochodzisz, ani w którym miejscu twoja matka ożeniła się z twoim ojcem, więc odejdźcie za nim będę przeklinała i odstrzele ci ten chujowy łeb z mojego Cattleman'a!

Pinkertoni wyciągnęli bronie i wycelowali w moje ciało.

- To koniec, pani Adler. - usłyszałam znajomy głos. - Zostaje pani aresztowana...

- A Ty to kto? - odwróciłam się tyłem do celujacych we mnie mundurowych.

- Edgar Ross. Agent Detektywistyczny Pinkertona - odpowiedział.

- Cholera jasna - skomentowałam I rozejrzałam się za potencjalnym wyjściem.

Jedynym sposobem ucieczki był most.

Rzuciłam się w kierunku ucieczki i biegłam przez niego ile sił w nogach.
Tamci strzelali we mnie, ale pudłowali. Tylko Ross, który strzelał w moją stronę Mauserem mnie drasnął.

Wtedy zobaczyłam coś okropnego. Od strony West Elizabeth jechał pociąg, który już wjeżdżał na most. Nie miałam już żadnego wyjścia poza skokiem do wody...

Ross biegł za mną po moście strzelając i krzycząc.

- Stój! Oddaj się w ręce prawa!

Nie posłuchałam go i skoczyłam do wody...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro