Rozdział 18: Nienawiść i Miłość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W mgnieniu oka wszystko ucichło. Każdy szczegół pokoju wyróżniał się jak ostrze noża: tekstury ścian, wzory na drewnianych meblach, barwy dywanu. Ten obraz wrył się w jego głowę. Nigdy nie zapomni tej chwili.

Nigdy nie zapomni tego okropnego przerażającego widoku na środku pokoju: krwi Hermiony na dywanie, jej nieporuszającego się ciała, pełnego blizn i zamkniętych oczu, jakby spała. Jednak ona nie spała, ona...

Nie zaprzeczał — nigdy nie wyparł się prawdy — ale to co zobaczył przeraziło go. Nie mógł uwierzyć, że Hermiona jest martwa. On po prostu stał i patrzył, nie mogąc zrozumieć, pozbawiony jakichkolwiek wewnętrznych uczuć. To było niemożliwe, nie mogło się zdarzyć, bo kiedy zdecydował się opuścić świat zła i śmierciożerców, Hermiona była jego światem. Śmierć Hermiony była końcem jego świata.

I Hermiona nie żyje.

Nagle pustka została wypełniona — nie było etapu przejścia między pustką i pełnią, wszystko zmieniło się momentalnie, jakby ktoś pstryknął palcem. Targało nim wiele emocji: wściekłość, furia, gniew, okrucieństwo, które wypełniały każdy fragment jego ciała. Rozsądek odstawił na bok.

Wściekłość i szał żądały zapłaty. Chciał się zemścić.

Srebrne oczy zapłonęły, po czym doszedł do kominka i chwycił jeden z wiszących nad nim mieczy. Przeciągnął swojego ojca z dala od Hermiony. Obejmował jego twarz, w głowie miał tylko chęć zemsty, jego serce krwawiło ze straty ukochanej osoby.

Lucjusz uśmiechał się lecz szybko zmienił wyraz twarzy w zaskoczenie, kiedy Draco podniósł miecz i z całej siły wbił go w serce swego ojca.

Wyraz jego twarzy nie zmienił się, kiedy zwłoki upadły na podłogę, jak zamrożone. Draco upadł na podłogę koło swojego ojca. Był podniecony i dyszał z wściekłości. Próbował zrozumieć co się właśnie stało, jednak wszystko było niewyraźne.

Przechylił głowę, zamknął oczy i wtedy wszystko pojął. Jego ojciec nie żyje. Jego ojciec, który znęcał się nad nim od urodzenia, nie żyje. Jego ojciec, którego miał szanować i obawiać się, ten którego nienawidził i bał się, nie żyje. Zabity jego własną ręką. Jest określenie na zabicie własnego ojca, jak ono brzmiało? Ojcobójstwo? Tak, pomyślał niejasno, popełnił ojcobójstwo.

♥ ♥ ♥ ♥

— Spójrz prawdzie w oczy, Harry — powiedział Ron ponurym głosem. — Zgubiliśmy się.

Harry zmarszczył brwi, lekko wilgotne od mżawki deszczu i pokręcił głową.

– Musimy ją znaleźć – powiedział z przekonaniem.

Ron spojrzał pesymistycznie. – To miejsce jest ogromne – zauważył. – I nie wiemy gdzie szukać. Ona może być wszędzie. Zajęłoby tygodnie przeszukanie tego miejsca. – Westchnął i oparł się o ścianę, trzymając miotłę w ręce, prawdopodobnie niszcząc drogie tapety. – Może powinniśmy wrócić do szkoły, pójść do Dumbledore'a lub kogoś...

– Nie – odpowiedział szybko Harry. – Nie ma na to czasu.

Ron jęknął. – Słuchaj, Draco jej szuka, a że to jest jego dom, to prawdopodobnie ma większe szanse na znalezienie jej niż my. I wiesz, że nie pozwoliłby żeby stało jej się coś złego. Byłoby o wiele lepiej dla Hermiony, gdybyśmy poszli do Dumbledore'a...

– Nie poddam się. Znajdziemy ją – powiedział Harry stanowczo, po czym losowo obrał kierunek drogi i zaczął iść. Ron musiał biec żeby za nim nadążyć. Twarz Harry'ego była skupiona, pełna determinacji. – To nie jest poddanie się, Harry, to jest cholerny zdrowy rozsądek! – Ron próbował przetłumaczyć przyjacielowi. – Nie zrobimy nic dobrego dla niej, kiedy władujemy się w krwawą walkę lub wylądujemy w lochu.

– Nie zgubimy się – odpowiedział dość spokojnie. – I nie poddamy się.

Ron jęknął zrozpaczony. Wiedział, że nie przekona Harry'ego. Na dodatek musiał biec za przyjacielem.

Korytarze Malfoy Manor były długie i puste. Na ścianach nie było gobelinów i obrazów, były tylko mahoniowe deski, grube dywany i szare kamienne mury łukowato zakończone. Nie było nawet okien, chyba że ich droga przebiegała blisko drzwi na zewnątrz. Każdy korytarz był taki sam.

Co jakiś czas Harry stawał i zaglądał do pokoi. Wtedy Ron go doganiał. Nie chciał prosić przyjaciela, żeby zwolnił: on też martwił się o Hermionę i chciał ją znaleźć. Poczuł ulgę, kiedy Harry zatrzymał się w ciemnym korytarzu.

– Słyszałeś to? – zapytał, marszcząc brwi. Jego ręka instynktownie poszukała różdżki.

– Co słyszałem? – wysapał Ron.

Harry potrząsnął głową. – Przysięgam, że słyszałem kroki... – urwał i jak na zawołanie usłyszeli ciche skrzypnięcie deski podłogowej.

– To może być Hermiona! – wyszeptał z podnieceniem. – No chodź! – Ruszył w kierunku hałasu, tak szybko jak potrafił, a za nim Ron z nową nadzieją i siłą.

Dobiegli do zakrętu i zatrzymali się.

Przed nimi stała wysoka blondynka, która trzymała różdżkę skierowaną bezpośrednio na nich. Patrzyła na nich z pogardą, jakby byli niczym.

– Jeżeli drgniecie – zagroziła niskim głosem – przeklnę was każdym mrocznym zaklęciem jakie znam. – Potem jej oczy rozszerzyły się, skoncentrowała się na bliźnie Harry'ego i jęknęła głośno: – Harry Potter!

Obaj chłopcy spróbowali wyjąć ukradkiem różdżki, ale krzyknęła – Accio różdżki – i mogli tylko patrzeć z przerażeniem, jak ich ostatnia linia obrony leci do jej ręki.

Petrificus Totalus – powiedziała z uśmiechem, patrząc z radością, jak dwaj chłopcy runęli na ziemię nie mogąc się poruszyć. – Słynny Harry Potter schwytany przez Narcyzę Malfoy – powiedziała zaciskając zęby. – Lucjusz będzie zadowolony... Voldemort także. Śmierciożerca, który przyprowadzi do niego Chłopca, Który Przeżył będzie honorowany ponad wszystkimi innymi. A tą osobą – dodała szybko – będę ja. Mobilicorpus!

Chłopcy wystraszyli się jeszcze bardziej, kiedy unieśli się nad ziemię, całkowicie bezsilni.

♥ ♥ ♥ ♥

Nicość. Absolutna nicość, czysta i pusta, tak spokojna. Niezbyt zdawała sobie sprawę z tego co się dzieje. Rzeczywistość była odległym marzeniem, tak zagmatwanym i niejasnym, jak opowieść małego dziecka.

Malutki punkcik świadomości płynął przez ciemny i pusty świat, pozbawiony życia i śmierci. Stopniowo sytuacja zaczęła się zmieniać: dźwięki, zmysły, światło, aż jej świadomość powróciła z ciemności do rzeczywistości.

Światło przebijało się przez jej powieki, poczuła ból. Jej skóra była pokryta czymś ciepłym i lepkim, poczuła miedziany metaliczny smak w ustach. Przełknęła ślinę, próbując pozbyć się smaku, kiedy usłyszała głos.

– Hermiona?

Brzmiało to jak półszept pełen nadziei. Z trudem otworzyła swoje oczy, ale ponownie je zamknęła, kiedy oślepił ją blask światła. Pomrugała parę razy, żeby oswoić się ze światłem.

Wszystko wokół niej było niewyraźne, pełne żywych kolorów. Nad nią była zbieranina światła i cienia, która wyglądała jak twarz pełna zmartwienia, troski i nadziei... skądś ją znała. Zamrugała, próbując sobie przypomnieć. Srebrne włosy, blada skóra... rozpoznała kształt i osobę.

Uśmiechnęła się słabo, powodując, że wypełniło go szczęście. – Draco... – odparła.

– Żyjesz? – odetchnął i czuła jego dotyk na swojej ręce, jakby spodziewał się, że znowu straci przytomność. Złapała go mocniej za rękę.

– Żyję – przytaknęła, zamykając oczy przed tańcem światła i kolorów. – Ja żyję...

Poczuła jego ręce owijające się wokół niej, ciągnące ją do pozycji pionowej i przytulające ją mocno do siebie. – Żyjesz – powtórzył łamiącym się głosem. – Żyjesz...

Nicość zachęcała ją, ale chłopak przytrzymał ją mocniej i zamknął w ciepłym uścisku. Nie chciała go wypuścić... Draco był tutaj, będzie bezpieczna. Draco. Uśmiechnęła się. Draco...

– Kocham cię – szepnęła, po czym straciła przytomność. Wspomnienia w jej umyśle były przycienione, ale nie miały teraz znaczenia. Liczyło się tylko to, co działo się teraz. Czuła to niezależnie od wspomnień i czarów.

Kochała go...

♥ ♥ ♥ ♥

To było straszne doświadczenie, unosić się w powietrzu i nie wiedzieć co się z tobą stanie. Porażenie ciała uniemożliwiało im jakiekolwiek ruchy. Mogli tylko patrzeć prosto przed siebie — w sufit — i oczekiwać na to co się stanie.

Nagle zatrzymali się, ale nie wiedzieli gdzie: widzieli tylko zakręt i ozdobną ścianę, nic więcej.

Narcyza zapukała w drzwi. – Lucjuszu? Mam... dla ciebie niespodziankę. Wartą uwagi niespodziankę.

Nie było odpowiedzi.

– Lucjuszu? – zapytała, marszcząc brwi. – Mogę wejść?

Po kilku sekundach ciszy rozległ się odgłos otwieranych drzwi i przelewitowała ich delikatnie przez próg. Narcyza szła za nimi.

Dźwięk kobiecego krzyku przeszył powietrze – Hermiona? – pomyśleli rozpaczliwie — ale nie, ten krzyk był tuż za nimi, pochodził od Narcyzy...

Upadła na podłogę z hukiem, jak martwa, różdżki wyleciały jej z ręki. Leżeli w agonii, nie wiedząc co się dzieje, nie mogli obrócić głów i rozejrzeć się po pokoju. Czy z Hermioną wszystko dobrze? Czy była ranna? Co... co tam jest, że Narcyza krzyknęła?

Usłyszeli cichy głos. – Finite Incantatem – Ich mięśnie rozluźniły się. Siadając, rozejrzeli się po pokoju.

W jednym rogu, z mieczem wbitym w pierś i ze zdziwieniem na twarzy, leżał Lucjusz Malfoy. Mniej więcej w połowie pokoju, Draco tulił nieprzytomną i krwawiącą Hermionę, patrząc na nich bez emocji.

Ron zrobił jedyną sensowną rzecz w takiej sytuacji i zaklął cicho.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro