10. Pool party.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


    Podeszłam do drzwi ze szmatą w ręku i otworzyłam. Myślałam, że ujrzę Reda, ewentualnie rozzłoszczonego Artura, który po raz kolejny przyszedł wypowiedzieć się na temat naszego wyjazdu do Chorwacji, ale byłam w błędzie. W drzwiach stała ta sama blondynka, która zaszczyciła swoją obecnością Reda, przed naszym wyjazdem, w jego domu. Ubrana w różowy żakiet i białe, jeansowe spodnie, oparła się o próg moich drzwi, uniemożliwiając mi tym samym ich zamknięcie i spojrzała swym żmijowatym wzrokiem, rysując na twarzy ironiczny uśmiech:

- Myślisz, że Redo ściągnie dla ciebie maskę? - zapytała machając torebką. - Dla mnie już to zrobił, dlatego chyba czas najwyższy byś dała sobie spokój i odpierdoliła się od niego.

- Przestań mnie wkręcać. Kiedy niby ściągnął maskę? - zarzuciłam ścierkę na ramię.

- Tydzień temu. - zaśmiała się.

- Tydzień temu to on był w Chorwacji, kretynko. Ze mną... - odparłam pewnie. - Zamiast pompować ust, mózg se napompuj. Może przynajmniej echo nie będzie tak głośno słyszalne.

- Sama sobie mózg napompuj, wiesz? Wjebałaś się do nas jak święta krowa i masz się za lepszą? Wiele było takich jak ty, nie jesteś pierwsza ani ostatnia.

- Nie zesraj się z tego bólu.

- Sama się nie zesraj. - założyła torebkę na ramię. - Odpierdol się od Kuby, bo Ci zajebię, a bardzo nie chcę problemów z psiarnią.

- Żebym ja ci zaraz nie przyjebała. Będziesz tynk ze ścian zębami, aż do drzwi wejściowych zdzierać.

- Taka jesteś tego pewna? - złapała mnie dłońmi za kołnierz, rysując paznokciami szyję.

- Owszem. - kopnęłam ją w brzuch i skorzystałam z chwili nieuwagi. Postanowiłam jakoś ją unieszkodliwić, a pomóc mi w tym, miało powalenie na ziemię.

Nie potrafię powiedzieć jak bardzo wściekła byłam. Momentalnie dostałam przypływu adrenaliny, która rozsadzała moje ciało. Przestałam nad sobą panować. Podduszałam ją, strzelałam po pysku do krwi, aż w końcu ktoś mnie odciągnął i przytargał do mieszkania. Dopiero, gdy drzwi się zamknęły, a ona zniknęła z moich oczu, amok samoistnie przeszedł:

- O co wam poszło? - zapytał Artur, podając mi zmoczoną ścierkę, bym przetarła ręce.

- O nic. - odparłam obojętnie.

- Pierwszy raz cię taką widzę...

- A co ty tu właściwie robisz? - przetarłam zakrwawione, poobdzierane dłonie.

- Wpadłem zapytać co u ciebie. W chuj dawno nie rozmawialiśmy ze sobą tak normalnie... - usiadł na kanapie.

- Nie musimy ze sobą rozmawiać normalnie, skoro jedyne o czym rozmawiamy, to tematy, o których ty nie potrafisz rozmawiać normalnie.

- Nie potrafię zaakceptować pewnych rzeczy, ale stwierdziłem, że skoro i tak masz z nim być, to nie będę wchodził wam w paradę. - oznajmił nagle. - Wyjeżdżam do Holandii.

- Na ile?

- Na stałe. Postanowiłem, że poświęcę trochę więcej czasu tamtej firmie i zajmę się ziołem, a nie mogę robić tego przez komputer.

Wyjazd Artura nie był mi całkowicie obojętny, aczkolwiek też nie zależało mi na jego obecności tutaj. Miałam nadzieję, że da mi w końcu spokój i zacznie żyć swoim życiem:

- No to dobrze. Mam nadzieję, że ci się uda...

- Jeśli zdecydujesz się jednak do mnie wrócić, to masz mój adres. - podał mi do ręki kartkę. - Możesz wsiąść w samolot i po prostu przylecieć. Nie ważne kiedy i o której. - podniósł się. - Przepraszam za wszystko co ci zrobiłem. Chcę tylko żebyś wiedziała, że nigdy nie zależało mi na nikim tak, jak na tobie.

- Okej, dzięki. - odparłam cicho, patrząc jak wychodzi.

Nie czułam smutku ani radości, raczej obojętność. Artur sądził, że jego słowa zrobią na mnie wrażenie, a tak nie było.
Nie wiem na co liczył, na jakieś współczucie? Na to, że się rozpłaczę i poproszę by został? Absolutnie!
Nawet na rękę mi było to, że miał wyjechać i dać nam święty spokój:

- Nie przeszkadzam? - zapytałam wchodząc do mieszkania Redowskiego. - Musiałam wpaść...

- Stęskniłaś się?

- Taa, twoja sąsiadka u mnie była i troszkę się poszarpałyśmy. - pokazałam mu obite i podrapane ręce.

- Co ty... Żartujesz? - spojrzał na mnie nieco podejrzliwie.

- Nie żartuję. Stwierdziła, że mam się odpierdolić, że nie jestem pierwsza i ostatnia, że tydzień temu pokazałeś jej twarz.

- Przecież byliśmy w Dubrowniku... - puknął się w głowę.

- Wiem, powiedziałam jej to. - usiadłam na kanapie, a on podszedł do lodówki, by wyjąć sok. Nalał mi pół szklanki i postawił na stoliku, a z szuflady przy lodówce, wygrzebał bandaż.

- Boże, dziewczyny, wy tylko o tą maskę się kłócicie? Przecież ja i tak się bez niej pokażę, a noszę ją ze względu na proces gojenia skóry. - oplątał bandaż na mojej ręce. - Będę musiał z nią pilnie porozmawiać, bo tak nie może być.

- Zaczynam mieć już powoli dosyć... - westchnęłam. - Artur, teraz ona. Może faktycznie mają rację, co?

- Nie mów tak nawet... - pokiwał głową. - Ogarnę tą sytuację, a ty niczym się nie martw. - przybliżył swoją twarz do mojej. - Zostań na obiad.

- Nie. - oddaliłam się i podniosłam z kanapy. - Muszę jechać do pracy. Jeśli nie zacznę chodzić systematycznie, to Paweł mnie zwolni.

- To przyjedź wieczorem. Posiedzimy w basenie, zjemy coś smacznego, coś co na pewno ci posmakuje.

- Przyjadę po dwudziestej. - uśmiechnęłam się, pocałowałam go w czoło i odjechałam do restauracji.

Miałam nadzieję, że nie będę miała zbyt ciężkiego dnia pracy. Nie dość, że pobolewały mnie kostki, to jeszcze nie mogłam doczekać się wieczora u Reda, który miał zorganizować coś fajnego.
Cóż, Redo ciągle mnie zaskakiwał. Skłamałabym mówiąc, że o mnie nie dbał i ciągle się nie starał. Nie dość, że co rusz wymyślał coś nowego, to jeszcze zaplanował wiele wycieczek i atrakcji, które miały nas do siebie zbliżyć.
Fajnie, choć pomyślałam, że dobrze by było w końcu wyjść z inicjatywą, coś dla niego ugotować, zaprosić do siebie:

- Co mogłabym ugotować? - zapytałam Arka, który panierował kotlety z dzika.

- Cóż... - westchnął. - Ciężko jasno stwierdzić. Ryba nie - bo śmierdzi, mięso nie - bo ciężkostrawne, sałata nie - bo się nie najesz i nadal będzie ci burczeć w brzuchu. Chcesz poznać moją wskazówkę? Najedz się kilka godzin przed, a na kolację zrób coś lekkiego. Zapiekankę z pełnoziarnistego z lekkostrawnymi warzywami, a na deser podaj mus truskawkowy pod chmurką. Tylko takie widzę wyjście.

Podumałam chwilę:

- Chyba tak zrobię, aczkolwiek Redo nie bardzo lubi warzywa, je w ostateczności jako dodatek.

- To dodaj delikatną pierś z kurczaka i sos serowo-brokułowy. - odparł. - Zapytaj go, czy odpowiada mu taka kolacja, bo jak się okaże, że nie lubi brokułów, to katastrofa.

- Mam nadzieję, że to wypali. - wyjęłam z kieszeni telefon. - Dziś jadę do niego, ale chciałabym zaprosić go w końcu do siebie.

Po ciężkim dniu pracy, około dwudziestej, wyjechałam spod restauracji. Marzyłam tylko o tym, żeby wejść do tej cholernej wody i przytulić się do Reda. Brakowało mi jego głosu i bliskości.
Chyba przyzwyczaiłam się już do jego obecności w moim życiu i nawet nie chciałam tego zmieniać, chciałam widywać się z nim codziennie, myślałam jak zakochana nastolatka.
Zabawne... Tak szybko udało mu się mnie do siebie przekonać. Nie sądziłam, że zmieni to tylko jeden, tygodniowy, wspólny wyjazd.
Kuba był kimś więcej niż tylko zwykłym gangsterkiem, który od czasu, do czasu wyciągał haracze. Na początku wyglądał mi na zbyt pewnego siebie, wręcz zadufanego, ale z czasem zrozumiałam, że to porządny mężczyzna, który nie rucha wszystkiego, co się rusza i nie czerpie przyjemności z oszustw. Spotykał się z kobietami, kupował im różne rzeczy, stawiał kolację, ale byłam stu procentowo pewna, że nic więcej go z nimi nie łączyło. Ufałam mu:

- Mam dla ciebie coś dobrego. Będziesz zadowolona. - uśmiechnął się Redo, ciągnąc mnie w stronę basenu.

- Czuję zapach mięsa i sera... - przymknęłam oczy ciągnąc nosem. Zapach był naprawdę niesamowity.

- Dlatego będziesz zadowolona.

Wprowadził mnie powoli do basenowej dobudówki i wskazał ręką na stolik stojący w rogu. Na nim paliły się powoli dwie świece, stały dwa talerze i trzy eleganckie miski pełne czegoś, co smakowicie pachniało.
Podeszlismy bliżej i usiedliśmy na swoich miejscach, częstując się w końcu jedzeniem. Redo bardzo mnie zaskoczył, bo zrobił coś, co lubiłam najbardziej:

- Kebab? - zachichotałam.

- Kebab specjalny, domowy z american cheese i świeżymi warzywami - powiedział pewnie. - Kapustka czerwona i biała, starta marchewka, cebula, koperek i sos czosnkowy. Zastanawiałem się nad tym ostatnim, ale stwierdziłem, że zaryzykuję. - zaśmiał się. - Do tego frytki, mięso z kurczaka przyprawione ostro, tak jak lubisz.

- Mój Boże, zaskoczyłeś mnie teraz. - spojrzałam na naczynie ze szczerym uśmiechem. Byłam naprawdę zaskoczona, ale i też zadowolona. Marzyłam o tym, żeby ktoś zrobił mi taką niespodziankę:

- Mówiłem, że ci się spodoba? Smakuje też świetnie.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie i nałożyliśmy sobie gorących frytek, oblepionych jeszcze ciepłym serem, pysznego mięsa z kurczaka i świeżej surówki, która pachniała ziołowym pieprzem. Było smaczne, bardzo smaczne, a czosnkowy sos, który przygotował samodzielnie, był smakowo idealny. Nie miałam pojęcia czy będę w stanie mu dorównać:

- Chciałam zaprosić cię do siebie na delikatną zapiekankę, ale chyba nie zdołam ci dorównać. Mięso jest niesamowicie soczyste, sos to niebo, a sałatka to ideał.

- Z chęcią zjadłbym twoją zapiekankę. - odparł przegryzając.

- Lubisz sos serowo-brokułowy?

- Po co pytasz? Zjem wszystko co zrobisz.

- Nie chciałabym zrobić czegoś, czego nie będziesz mógł zjeść. - wzięłam łyk wody. - Wpadnij do mnie pojutrze, może o siódmej. Zrobię dobrą kolację.

- Ja kupię wino. - oznajmił.

- Niech ci będzie.

Posiedzieliśmy jeszcze chwilę przy stoliku i weszliśmy do basenu. Jak zwykle zastawiłam swój ulubiony murek i nie zamierzałam od niego odchodzić nawet na chwilę. Nie wiem dlaczego tak go sobie upodobałam:

- Zostaniesz na noc? - zapytał wtulając się we mnie od tyłu.

- Tak, nie chcę wracać do pustego mieszkania. Ostatnimi czasy... - zaczęłam. - Czegoś mi w nim brakuje.

- Czujesz się zbyt samotna... - poszurał dłonią po moim ramieniu.

- Chyba tak.

W pewnym momencie poczułam jego ruch i usłyszałam strzał gumki. Redo ściągnął maskę i rzucił ją na murek przed moje oczy:

- Możesz się odwrócić... - powiedział spokojnie.

- Jesteś tego pewien? Nie będziesz żałował?- zapytałam niepewnie.

- Nie, to i tak musiało kiedyś nastąpić.

Nabrałam powietrza i obróciłam się powoli w jego stronę. Kuba był potwornie oszpecony. Patrzył w moje oczy z nadzieją na to, że nie ucieknę z krzykiem jak inne.
Nie miałam takiego zamiaru, choć gdyby nie łączyło nas aż tyle, zapewne byłabym już w drodze do domu.
Oczy miał zielone, jak jego mama, rzęsy długie i podkręcone, a rysy bardzo męskie. Był podobny do Artura i Pawła, miał trochę z tego i trochę z tego. Jego lewa połowa twarzy nie była normalna. Skóra była brązowa, martwa, a powieka zakrywała niemal całe lewe oko. Zaskoczył mnie ten widok, ale nie zapomniałam o tym, że to nadal Redo, ten sam, który nosi maskę:

- Wyglądasz okropnie, ale zawsze lepiej niż ci, którzy mają poparzoną całą twarz i ciało. - powiedziałam wpatrując się w jego rany. - Artur jest do ciebie taki podobny...

- Źle ci się kojarzę? - zapytał unosząc głowę do góry.

- Nie. Ty to nadal Ty. Kuba, a Artur to dwie różne osoby.

- Więc nie miałabyś oporów żeby pójść ze mną do łóżka? - chwycił ręką za sznurek biustonosza i rozwiązał go, odsłaniając tym samym moje piersi.

- Jeśli mnie jakoś zachęcisz... - uśmiechnęłam się.

Redo nie czekając ni chwili dłużej, chwycił mnie w swoje ramiona i w końcu wpił się w moje usta. Zamknęłam oczy i sama wtuliłam się w jego ciało, nadal konsumując jego słodkie, mokre wargi.
Woda była przyjemnie ciepła, a nasze zetknięte ciała wręcz gorące od nastających emocji. Nie wiem ile czasu tak staliśmy, ale po trzech minutach wspólnego całowania, zaczęliśmy się bawić. Redo, jak każdy facet, lubił cycki więc nimi się zajął, a ja nie pozostając mu dłużna, wsadziłam rękę w jego majtki. Walenie konia pod wodą nie było zbyt ambitnym zajęciem na wieczór, ale emocje wzięły górę i sprawiły, że całkowicie się zapomnieliśmy.
Po półgodzinnych pieszczotach i stuprocentowemu oddaniu się sobie, wylądowaliśmy w jego sypialni, napaleni, rozpaleni i chętni na więcej. Nie wiem co się ze mną stało, ale nie byłam sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro