2. Osadzony.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 
  - Mają z nim same problemy, ja nie wiem czy on w ogóle wyjdzie... - powiedział Baku, który dopiero co wrócił od mamy Artura.

- Pobił kogoś?

- Pobił? Leje się codziennie, muszą go jebać paralizatorem i odnosić do izolatki... Dwa razy miał złamany nos, trzydzieści osób trafiło przez niego do szpitala. Ma szczęście, że to najchujowsze więzienie na świecie, inaczej miałby już trzydzieści wyroków. - usiadł na schodach tarasowych obok mnie i zapalił papierosa.

Słuchając tych opowieści rodem z kryminału, miałam wrażenie, że Artur wcale nie chce wyjść na wolność. Bił się, robił rozróby, wszczynał kolejne bójki i kolejne, a to w niczym mu nie pomagało. Jeśli zależało mu na wolności, musiał się ogarnąć i zacząć nad sobą panować. Minęły zaledwie trzy miesiące, a on już zdążył dwa razy złamać nos i wysłać do szpitala trzydziestu chłopaków spod celi.

  - No i co dalej? Może ty byś spróbował przemówić mu do rozsądku? - zaproponowałam pewnie, z nadzieją, że może choć to pomoże.

- Niee... - odparł kręcąc głową. - Jego matka mówiła, że to już nie jest ten sam Artur, to już nawet nie jest Presto, sama nie wiedziała jak go nazwać. Więzienie zmienia albo uczy, jego nie nauczyło niczego, a jedynie zmieniło w zwierzę.

- Nie jest ten sam Artur ani nawet Presto? Co masz konkretnie na myśli? - obróciłam się do niego przodem.

- On już nie jest normalny, jak przed pójściem do pudła, jest inny. Nic go nie obchodzi, wszystkich ma w dupie, psy, klawiszy, mnie, ciebie. Nie wiem jak to wytłumaczyć, bo z nim nie rozmawiałem, a jego matka była w takim szoku, że nie skleciła zdania.

- Musimy go jakoś naprostować, chociaż spróbować.

- Musimy, tylko jak? Ja nie mam pomysłów.

- Napisz do niego list, może on po prostu potrzebuje z kimś pogadać...

Zaproponowałam napisanie listu, bo był to jedyny i najszybszy sposób kontaktu, właściwie też najlepszy, bo nie wszystko da się powiedzieć prosto w oczy. Może Artur próbował coś nam przekazać, ale nie potrafił zrobić tego bezpośrednio, wstydził się, bał?
Napisaliśmy w liście, że bardzo nam go brakuje i jest potrzebny, ale jeśli nie zacznie używać głowy, to jeszcze długo nas nie zobaczy. Taka była przecież prawda, nie dostałby warunkowego zwolnienia i nie miałby szans na wcześniejsze wyjście. Zapytaliśmy go jak mu jest i czego mu najbardziej brakuje, za czym najbardziej tęskni, odpowiedź miała być tylko jedna: SONIA.
Baku wysłał ten skrawek papieru, schowany w białej kopercie już następnego dnia. Nie wiedziałam ile będziemy czekać na odpowiedź, zazwyczaj czekało się bardzo długo, na pewno krócej niż na osobiste spotkanie w więzieniu, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Nie czekając ni chwili dłużej, wyjęłam telefon i zadzwoniłam do adwokata, by dopytać o całą tą sytuację. Od matki Artura zbyt wiele się nie dowiedzieliśmy, dlatego ważne było to, żeby ogarnąć na czym konkretnie stoimy:

- Proszę mi powiedzieć jak wygląda sytuacja...

- Niestety, nie reprezentuję już Pana Prestowskiego, zwolnił mnie z mojego obowiązku wczoraj w południe.

- Jak to zwolnił?

- Otrzymałem wiadomość od matki Pana Prestowskiego, że na jego życzenie kończymy współpracę. Dostałem zapłatę i zamknąłem akta. - odparł pewnie Krasowski.

Jego odpowiedź mnie zaskoczyła. Artur zrezygnował z adwokata i po prostu się poddał, zupełnie tak, jakby celowo chciał tam zostać.
Załamałam się, naprawdę.
Od razu poinformowałam o tym chłopaków i pojechałam z nimi do domu Artura, by to przedyskutować. Byli wszyscy, Baku, Stępień, a nawet pare osób, których nie znałam. Nie wiedziałam, że miał aż tylu chętnych do pomocy kolegów:

- Coś mu się w bani zjebało czy jak? - zapytał Marek, jeden z chłopaków siedzących na kanapie.

- Możliwe, ale nie wiem jak do niego przemówić... - odparłam bezradnie.

- Czekamy jeszcze na list, może odpowie i dowiemy się co jest nie tak, dlaczego tak nagle zrezygnował z obrońcy, dlaczego ryzykuje i nie stawia oporu. - dodał Baku, siadając na krześle przy wysepce obok mnie.

- Starajcie się o widzenie, może niech Sara spróbuje... - zaproponował Stręczyn.

- Nie... - jęknął Baku, ale jak zwykle mu przerwałam.

- Pojadę tam i spróbuję.

- Przez jego zachowanie, nie pozwolą ci na widzenie.

- Niech spróbuje... - Stręczyn spojrzał na Baku i rozłozył ręce.

Nie mieliśmy innego wyjścia, jak tylko improwizować i próbować go ratować.
Zależało nam na tym żeby wyszedł z więzienia i wrócił do nas całym sobą, a  jeśli moja rozmowa niczego by nie zmieniła, to byłby koniec wszystkiego, łącznie z gangiem, z firmą, ze wszystkim.

W sobotę przed wyjściem do zakładu, pojechałam na działkę, by posprzątać w domku. Nie było mnie tam ponad trzy miesiące, trzeba było ogarnąć, sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu, ale po wejściu na podwórko zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak, że balkon na tarasie jest otwarty. Zakradłam się po cichu do wejścia i już szykowałam telefon, by dzwonić do chłopaków, gdy nagle:

- Długo jeszcze mam czekać? - zapytał męski głos, dobiegający zza progu kuchni.

- Spokojnie kochanie, jeszcze dwa tygodnie i będzie spokój.

- Módl się lepiej żeby nie zlecili testów na ojcostwo, bo wszystko się wyda.

- Nie zlecą. Niby na jakiej podstawie? Sam się wpisał jako ojciec, do dzieciaka się przyznaje.

- Klaudiuś, kochanie. - padł ironiczny głos. -  W każdej chwili mogą zrobić testy, zależy od woli sądu.

- Testy to pikuś w porównaniu z tym, ile musimy zapłacić Aśce. Ja mam tylko pięć kafli, trzeba wyciągnąć od Artura resztę.

- Pojedziesz do domu jak nie będzie tej jego przyjaciółki i powynosisz to, co jest najwięcej warte. Zaaranżuje się jakiś napad, włamanie czy coś...

- Tak, żeby się tym psy zainteresowały... Będę oddawać jej z alimentów.

Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Sonia nie była córką Artura, a Klaudia nie była tym, za kogo się podawała. Stałam tak w progu domku letniskowego i słuchałam obojgu, jak się okazuje, nieznanych mi osób. Od samego początku wiedziałam, że tą wariatką było coś nie tak, ale kim był ten facet i dlaczego przebywał w domku Artura razem z Klaudią?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro