4. Deal.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


   - Halo? - odezwał się męski, dotychczas nieznany mi głos.

- Redo? Mam sprawę.

- Zależy kto mówi, i ile kosztuje ta sprawa.

- Koleżanka Presto. Mam dla ciebie dwadzieścia pięć kafli, bez specjalnego wysiłku.

- Cóż za zaszczyt. - zaśmiał się. - Ciekawe czym zasłużyłem na telefon o tej porze, i to jeszcze od koleżanki Prestowskiego.

- Mam do ciebie interes, ale nie będziemy o tym rozmawiać. Spotkajmy się jutro gdzieś, gdzie można spokojnie to przedyskutować.

- Osiemnasta, restauracja Mozaika, na Puławskiej. Będę ubezpieczony więc nie musisz się trudzić.

- Spokojna twoja rozczochrana. - rozłączyłam się i przerażona oddałam telefon Baku.

W tamtym momencie nie mogłam być spokojna. Wchodziłam w deal z drugim, groźnym, Warszawskim gangsterem, a takie układy nigdy nie kończyły się dobrze. Miałam tylko nadzieję, że uda mi się z nim dogadać bez zbędnych kłótni lub ofiar.
Nie wiedziałam kim był Redo, nie znałam go, nie widziałam, a słyszałam o nim tylko kilka razy. Dopiero tego wieczora usiadłam z chłopakami przy stole w domku nad piwnicą i zapytałam wprost z kim mam się spotkać, i czego mam się spodziewać:

- Kuba Redowski, pamiętam go za małolata. Wychowywaliśmy się na jednym osiedlu, Artur chodził z nim do klasy, ale potem zaczęły się beefy. Jeden i drugi kozaczył na osiedlach, przekraczał jakiekolwiek granice, obaj chcieli być bogaci, obaj chcieli mieć władzę. Na początku górą był Redo. Odbił się od dna jako pierwszy, ale Artur go prześcignął. Redo miał klub, Artur miał dwa, Redo handlował koką, Artur koką i matim, Redo dogadał się z gangiem Poznańskim, Artur ten gang rozbił. Zastanawiam się tylko, czy Redo zgodzi się wypożyczyć Aśkę do ratowania Artura. - Baku oparł łokieć o stolik i wpatrywał się w moje oczy.

- Musi, inaczej nie dojdziemy do porozumienia. - rozsiadłam się wygodnie. - Redo ma jakieś biznesy?

- Kiedyś miał burdel, ale czy dalej jest jego właścicielem, to nie wiem.

  Całą noc spędziliśmy w bazie, a dopiero następnego dnia rano, wróciliśmy do domów. Musiałam się przespać i ogarnąć, umyć i zjeść żeby nabrać sił przed spotkaniem.
Bardzo się bałam, ale skoro już się umówiliśmy, to nie mogłam tak po prostu tego odwołać.
Nałożyłam białą sukienkę, szpilki i wyjechałam z domu. Chłopcy już czekali pod restauracją. Skampili się w samochodach i obserwowali sytuację z bezpiecznej odległości, by nie wzbudzać podejrzeń Reda, który zapewne i tak domyślał się, że nie przyjdę sama.
Pod drzwiami restauracji stało dwóch goryli, którzy wprowadzili mnie do środka i dopchali do stolika, który wcześniej zarezerwował Redo. Jeszcze go nie było, nie wiem po co kazał mi na siebie czekać, skoro umówiliśmy się na punkt szóstą.
Usiadłam spokojnie na krześle, przy stoliku okrytym stylowym, kracianym obrusem i poprawiłam stojącą na nim świeczkę. Stała krzywo, zsunęła się z drewnianej podkładki, a gorący wosk ściekał powoli na czerwono-granatowe, materiałowe pasy.
Serce biło mi cholernie szybko. Zestresowałam się.
Obaj ochroniarze lub przynajmniej koledzy Redo, stali przy naszych krzesłach i rozglądali się, węsząc. Było to dość krępujące, dlatego postanowiłam poprosić jaśnie Pana, by spuścił ich trochę z łańcucha.
Nie musiałam długo czekać. Już pięć minut później do restauracji wszedł On.
Człowiek wysoki, o kilka centymetrów niższy od Artura, w czarnym garniturze i czarnej, błyszczącej masce na twarzy, która miała za zadanie coś ukryć. Jego łysa głowa pokryta była czymś dziwnym, czymś co przypominało podkład do twarzy. Nie wiem po co to robił, po co zakrywał swoje lico, ale moja ciekawość była tak silna, że musiałam się tego dowiedzieć:

- Witaj. - powiedział podchodząc bliżej mnie.

- Cześć.

Podniosłam się z krzesła i podałam mu dłoń. Biznesowy uścisk dłoni, to dobry początek jak na dwóch reprezentantów przeciwnych gangów. Usiedliśmy na swoich miejscach i zaczęliśmy niewinną rozmowę:

- Zanim przejdziemy do konkretów, zamówmy coś. Nigdy nie umawia się spraw biznesowych o pustym żołądku. - dodał i chwycił kartę.

Oboje zdecydowaliśmy się na wino i owoce morza. Jedzenie było cholernie drogie, zwłaszcza kalmary, na które tak nalegał. Za całość zamówienia miał zapłacić siedemset złotych, mnie ta kwota omal nie zwaliła z krzesła:

- Sprawa jest pilna i bardzo dla nas ważna.

- "Dla nas" to znaczy, dla kogo?

- Będę z Tobą szczera, bo tylko w ten sposób będziemy mogli się dogadać. - spojrzałam prosto w otwory na oczy, w których widać było blask odbijających się płomyczków świec. - Masz coś, czego potrzebuję.

Opowiedziałam mu połowę historii. Skupiłam się raczej na opowieści części, która dotyczy Aśki, bo nieodpowiednim zachowaniem byłoby wtajemniczanie go w życie osobiste Artura:

- A co to ma wspólnego ze mną?

- Słyszałam, że masz Aśkę. Chciałabym ją od ciebie odkupić albo przynajmniej pożyczyć na czas rozprawy w sądzie.

Redo zaśmiał się głośno:

- Jeśli myślisz, że pójdę wam na rękę i pomogę uwolnić tego skurwysyna, to jesteście w błędzie. Mi jest na rękę to, że siedzi w więzieniu.

- Dam ci tyle pieniędzy, ile tylko chcesz, dam ci wolność na Pradze i na Mokotowie, ale oddaj mi Aśkę. - poprosiłam.

- Aż tak go sobie cenisz?

- Można tak powiedzieć. - odwróciłam wzrok w drugą stronę.

- Z tego co wiem, to między wami nie układało się najlepiej, mimo tego wszystkiego nadal chcesz mu pomóc?

- Nie robię tego dla niego, tylko dla jego córki.

- To wszystko zmienia. Facet, którego kochałaś i najprawdopodobniej nadal kochasz, robi sobie dziecko, jest w szczęśliwym związku, a ty mimo tego wszystkiego, chcesz go wyciągnąć z więzienia. Musisz być samarytanką.

- Drwisz teraz? - zapytałam nadal spokojnie. - To co było między mną, a Arturem, to przeszłość.

- Jestem bardzo spostrzegawczy i potrafię wyczytać z twarzy człowieka co czuje, gdy o czymś mówi. - wziął łyka wina, przeciskając kieliszek do ust przez maskę. - Z twojej twarzy ciężko się czyta, ale jak się wgłębi, popatrzy na całokształt, to wszystko staje się jasne. - spojrzałam na niego bez słowa. - Powinnaś dać sobie z tym spokój i przestać się w to mieszać, bo narobisz sobie kłopotów. Jesteś bardzo mądrą, młodą kobietą, znajdziesz sobie odpowiedniego mężczyznę, ale nie w otoczeniu tego popierdoleńca.

- Nie o tym mieliśmy rozmawiać.

  On oparł się o oparcie i spojrzał na mnie, wzdychając:

- Będziemy współpracować. Chcę być tam, gdzie Aśka, chce być przy każdym jej wyjściu czy wyjeździe.

- Okej, nie ma problemu.

- Podrzucę do was dwóch moich ludzi, którzy będą kontrolować sytuację. Postoją, popatrzą i popilnują Aśki. - wziął łyk wina.

- Ile chcesz w zamian?

- Nie ile, tylko co. - zaśmiał się.

- Tak więc...?

Gdy powiedział czego oczekuje, poczułam się dość dziwnie. Na spokojnie mogliśmy oddać mu Mokotów, ale nie było mowy o wspólnych spotkaniach.
Redo od samego początku wydawał mi się dziwny, wiedziałam, że może mieć nie pokolei w głowie, ale żeby aż tak?

- Jak to kilka wspólnych spotkań? Masz na myśli seks? - zmarszczyłam brwi.

- Nie, mam na myśli tylko spotkania, spędzanie czasu w swoim towarzystwie. Może wyjścia do restauracji, nie wiem, ale wymyślę coś żeby nie było nudno.

- Ale po co? Nie wolałbyś dostać kasy?

- Nie. Chcę Mokotów i kika wspólnych wyjść. - dodał zdecydowanie.

- Jeśli nie będziesz nalegał na seks, to okej. Możemy spędzić ze sobą trochę czasu.

Nie byłam zadowolona z tej umowy.
Nie znałam go, czułam się przy nim nieswojo i krępująco, ale jeśli nie proponował seksu, to byłam gotowa pójść mu na rękę. Dzięki temu mogłam przecież pomóc Arturowi.
Wyszłam ze spotkania w miarę zadowolona. Redo był miły i nawet całkiem fajny, na nic więcej się jednak między nami nie zapowiadało:

- Czego chce? - zapytał Marek stając w progu wejścia do salonu Artura.

- Mokotowa i mnie. - oznajmiłam.

- Chce się z nią spotykać, kolacje, obiadki, spacerki i tak dalej... - powiedział Baku, siadając obok.

- No to nieźle... Jak Artur się dowie co wyrabiamy, to nas pozabija.

Artur akurat nie miał pojęcia co odwaliliśmy podczas jego nieobecności. Gdyby był tu z nami, faktycznie by nas pozabijał.
Następnego dnia, w południe, umówiliśmy się z Redo na odebranie Aśki. Mieliśmy przyjechać na opuszczony parking pod starym klubem, który niegdyś uchodził za miejsce spotkań gangsterów. Wsiedliśmy do aut i pełnią ekipą, ruszyliśmy na miejsce. Jeszcze przez chwilę dyskutowaliśmy o całej tej wymianie, bo jakby nie było, wymieniał Aśkę na mnie. Średnio nam się to podobało, ale i tak nikt na tym nie ucierpiał, a wręcz przeciwnie, mogłam się rozerwać, spędzić miło czas i trochę lepiej poznać Reda, co w późniejszym czasie, skutkowałoby jakąś współpracą pomiędzy gangami. Z czasem już w ogóle nie widziałam negatywów tej sytuacji, a jedyne czego się bałam to, to że w przyszłości mogłby chcieć czegoś więcej.
Nie interesował mnie, był miły i przyjemny, a do tego wydawał się być inteligentny, ale to jednak nadal przeciwnik.
Po trzynastej na plac wjechał czarny Chevrolet Camaro i biały Jeeb Grand Cherokee. Auta miał przefajne, nie ma co tego ukrywać.
Z Jeepa wysiadło trzech chłopaków w czarnym dresie z pobitą Aśką pod pachą, a z Camaro sam Redo. Ubrany w białą bluzę dresową i białe dresowe spodnie do kompletu, naciągnął swoją białą, jakby porcelanową maskę na twarz i podszedł bliżej nas kręcąc kluczykami na palcu:

- Macie swoją koleżankę. - powiedział z dala.

- Miała być ponoć cała. - powiedział pewnie Baku.

- Jest cała, tylko trochę źle się dziś czuje... - zaśmiał się jeden z kolegów Reda.

- Dajcie ją tu...

- Zaraz, zaraz... - powiedział Redo. - Najpierw formalności. Oddaje wam Aśkę za Mokotów, za pełne prawa do całego Mokotowa, bez wbijanie się na mój teren, bez urządzania tam jakichkolwiek strzelanin czy burd.

- Wchodzimy w to, mam tylko nadzieję, że szmata będzie tego warta. - Marek podszedł do nich i zabrał ledwo żywą, związaną Aśkę.

- Do tego chcę Sarę... - dodał nagle. - Nie chodzi mi o seks, chcę tylko spędzić z nią trochę czasu.

- To już dogadujcie między sobą. - Baku odebrał od Marka dziewczynę i wrzucił ją do samochodu, a my dyskutowaliśmy o warunkach naszych spotkań.

- Przez ile czasu chciałbyś się spotykać? - zapytałam wsiadając do Chevroleta.

- Miesiąc, dwa. Zależy mi tylko na twoim towarzystwie. Chciałbym żebyś towarzyszyła mi na spotkaniach, balach integracyjnych, imprezach okolicznościowych, wychodzilibyśmy do restauracji, kina, na spacery. Spędzalibyśmy normalnie czas razem.

- No dobrze, mi to odpowiada. - uśmiechnęłam się.

Wysiedliśmy z aut i podeszliśmy do chłopaków by chwilę z nimi pogadać, zmieszaliśmy się po prostu. Redo jednak stał przy mnie, oparł się o Audi Artura i opowiadał nam o zatrzymaniu Aśki:

- Wyciągnęła z samochodu Jarka kilka paczek kokainy i rozniosła po mieście. No co mieliśmy zrobić? Zgarnęliśmy ją z mieszkania i dziś mieliśmy... - wykonał gest podcinania gardła. - Ale skoro wam jest potrzebna, a ja mogę skorzystać, to zróbcie z nią co chcecie.

- Oddamy ją w ręce Presto, niech on zrobi z nią porządek.

- Słuchajcie, my jedziemy do bazy, trzeba z nią pogadać. - oznajmiłam do Baku.

- A my jedziemy na Mokotów. - powiedział Redo. - Mamy kilka spraw do załatwienia.

No i rozdzieliliśmy się.

  

  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro