XV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ken - albo Kageyama, jak Yamaguchi wolał go nazywać w myślach, by uczynić chłopaka bardziej realnym - wysłał mu dobry gros wiadomości.

Na ogół pewnie rozpaliłoby to w duszy piegusa nieproporcjonalne podekscytowanie. Kageyama rzadko zdawał się mieć czas, by napisać mu coś więcej.

Tym razem jednak to Tadashi nie odpisywał. Odczytał wszystko, spędził trochę czasu wpatrując się w ekran, ale w myślach tymczasem przeżywał wszystkie swoje porażki - i odbierało mu to siły. I milczał.

Myślał, iż nie będzie nawet w stanie się ruszyć, lecz ostatecznie, automatycznie, bez pasji, znalazł się na wieczornych zajęciach klubu siatkarskiego.

I działo się gorzej, o wiele gorzej; każdy z klubu zdawał się chętny, by wypomnieć mu, ile błędów popełnia. W oczach miał łzy, gdy noga za nogą wlókł się do domu.

W oczach miał łzy - i miał też dość takiego życia. Dość. Dość bycia złamanym i wiecznie łamanym na nowo. Wstydu. Chowania się przed światem. Tchórzostwa.

Zerknął w pamięć telefonu i zdał sobie sprawę - oczywiście - że nie ma żadnych zdjęć. Nie chciał patrzeć na własną facjatę.

Uniósł telefon i w jego kamerze spojrzał na znienawidzoną twarz własną. Uśmiechnął się blado, nie do wzgardzonego jestestwa, ale do osoby, która chciała z nim pisać.

Zrobił zdjęcie.

Bał się. Bardzo się bał już teraz, a przecież nie był jeszcze całkiem świadomy, co robi, i miał zaledwie przeczucie, jak bardzo mógłby żałować. Tyle że miał już tak niemożebnie dość uciekania. Choć przez chwilę chciał stanąć twarzą w twarz z lękami. Zanim znów się rozpadnie.

Wysłał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro