rwącym światłem strumyka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jungkook stanowił jedyny błękitny element w zasięgu wzroku. Może właśnie ten fakt był powodem, dla którego Taehyung nie mógł przestać mu się przyglądać. Jego rozkołysana wiatrem koszulka przypominała niesforny latawiec, dryfujący samotnie po połaciach szarego nieba. Wszystko wokół było smutne i przygaszone, jakby nadmorskie miasteczko żyło w wiecznym półśnie, zawieszone gdzieś między ziemią, a oceanem, na granicy realizmu. Niektóre jego fragmenty, jak się zdawało, już zdążyły osunąć się w nieistnienie, przeistoczyć w krainy zmyślone, krainy z obrazów i poematów, takie które nie są częścią prawdziwego świata i nie uczestniczą w prawdziwych życiach prawdziwych ludzi.

To sprawiało, że Taehyung zaczął się zastanawiać, czy jego własne życie jest prawdziwe. Czy może jest tylko zmyśloną postacią, modelem bez twarzy, niewyraźną sylwetką na obrazie, której jedyną funkcją jest nadanie krajobrazowi dodatkowej warstwy melancholii.

W takim przypadku Jungkook musiał chyba być przypadkowo rozlaną plamą niebieskiej farby na pokrytym szarością płótnie. Jungkook z jego łopoczącą, jasną koszulką, rozwianymi niesfornie włosami i małą blizną na policzku. Jungkook z jego śmieszną deskorolką, którą czasem nosił pod pachą i głupawymi komiksami wystającymi z niedopiętego plecaka. Jungkook z jego rozwiązanymi sznurówkami obdartych trampków i pełnymi zadrapań kolanami.

Jungkook, który zaczął bez zapowiedzi zjawiać się pod skrzypiącym drewnianym domkiem, najwyraźniej postanawiając podzielić się z Taehyungiem nie tylko swoim imieniem, ale i swoim czasem. Przy pierwszej takiej wizycie Kim przez dobre pół godziny wahał się, czy powinien do niego wyjść. Nie przyjechał w to odludne miejsce, żeby otaczać się ludźmi. Przyjechał, żeby się zgubić i być może już nie znaleźć. Ale obserwując ten rozkołysany niebieski latawiec za oknem zaczął się zastanawiać, czy on też nie próbuje zmylić całego świata, znikając pośród bujnych klifowych zieleni.

Może mogli zgubić się razem. Przynajmniej na jedno przedpołudnie.

- Więc jesteś – powitał go Taehyung, a siedzący na frontowych schodach chłopak uniósł głowę znad kolorowego komiksu i uśmiechnął się z ulgą, jakby aż do tej chwili nie był pewien, czy Kim się zjawi.

- Jestem. Twój prywatny przewodnik melduje się w punkcie zbiórki! – Chłopak zerwał się na baczność i żartobliwie zasalutował.

- Nie przypominam sobie, żebym wynajmował przewodnika – odparł Taehyung i te słowa wystarczyły, żeby Jungkooka opuściła pewność siebie. Zaraz zmieszał się ogromnie i zaczął nerwowo trzeć kark, unikając kontaktu wzrokowego.

- Pomyślałem... - odchrząknął i kontynuował, zdobywając się na pewniejszy ton. – Pomyślałem, że nie znasz miasteczka i okolic, ale znasz mnie... – powiedział i było w jego słowach coś dziwnie ofiarnego. Jakby nie przyszedł tam jedynie z nudów. Jakby naprawdę chciał, żeby Taehyung miło spędził czas. I choć miło spędzony czas był ostatnim, po co Kim tam przyjechał, nie potrafił odmówić tym pełnym nadziei oczom, które wpatrzyły się w niego w niemym oczekiwaniu.

W końcu nigdzie mu się nie spieszyło. To nie tak, że zamierzał wracać do prawdziwego świata i prawdziwego życia. Mógł pozostać w ramach tego dziwnego klifowego obrazu do końca swoich dni. A przynajmniej w to starał się wierzyć.

Jego nowy przewodnik poprowadził go więc przez wąskie ścieżki i spadziste ulice, a pokruszone czasem, uśpione nudą oblicza budynków powitały ich z ujmującą wręcz obojętnością. Ich szare dostojne twarze pamiętały lepszy czas i to w nim postanowiły usnąć, w nim zamieszkać, chowając te echa minionych lat w głębi grubych murów, na zewnątrz zaś szczerbiąc się i z wolna rozsypując w procesie nieuchronnego przemijania, znikania dla świata, żeby pojawić się dla siebie samych, dla swoich złotych snów i srebrnych marzeń, których wspomnienie podzwaniało już tylko w porzuconej na etażerce biżuterii i tykającym na ścianie zegarze.

Taehyung niemal czuł, jak te zapadające się w sobie kamieniczki wzywają go, nawołują, żeby poszedł w ich ślady. Żeby ochronił ten świat w sobie, jednocześnie rozpadając się na milion pokruszonych drobno kawałków. I byłby odpowiedział na to wezwanie, gdyby nie Jungkook.

Śmieszny Jungkook w swojej śmiesznej błękitnej koszulce, jak leśnie źródełko, jak szkiełko, jak oko jesiennego jeziora. Jego niesforne, zmierzwione przez wiatr włosy podskakiwały zabawnie przy każdym kroku, a deskorolka raz po raz wysuwała się spod pachy, jakby chciała czym prędzej zetknąć kółka z krzywym brukiem. Sznurówki plątały się między stopami, a ciemne oczy nieustannie uciekały w krainę niezgłębionych myśli, głuche i nieobecne, a jednocześnie bardziej żywe, niż którekolwiek z okien mijanych kamienic.

I paradoksalnie, to właśnie ten śmieszny niebieski latawiec trzymał Taehyunga przy ziemi, nie na odwrót. A Taehyung mu na to pozwalał. Przynajmniej na razie.

- W miasteczku nie ma wielu ciekawych miejsc, ale myślę, że to może ci się spodobać – odezwał się Jungkook, zatrzymując się przed jakimiś drzwiami. Szyld z wymalowanym kształtem albatrosa zaskrzypiał nad ich głowami, kiedy wchodzili do środka.

Wnętrze kawiarenki było staromodne, pełne ciemnych drewnianych mebli i butelkowozielonych sof. Na ścianach wisiały najróżniejsze ozdoby, od obrazów i zegarów, przez sieci rybackie, aż po wiosła. Półki zaś zarośnięte były górami przyprószonych patyną, niemrawo migoczących w świetle bibelotów. Zapadając się w przesadnie miękkie, wysłużone siedzenia i oglądając ulicę zza przybrudzonej szyby można było odczuć powolny ruch świata, to osobliwe dążenie ku nieistnieniu, uskuteczniane metodycznie przez każdy element wyposażenia. Stoliki, sofy, obrazy, nawet przygarbiony ciężarem czasu właściciel lokalu, wszystko to zdawało się poruszać powoli, tempem niedostrzegalnym przez ludzkie oko, ale wyczuwalnym wraz z każdym oddechem. Staromodna, zastygła w czasie kawiarenka dążyła powoli ku zmyśleniu i fantazji, ku głupocie, ku sztuce, sunęła w otchłań, w ciemną kipiel dziejów, chcąc zniknąć z mapy realizmu i przeistoczyć się w miejsce zupełnie nieprawdziwe, miejsce które można odwiedzić tylko zza ram obrazu.

A pośród tego wszystkiego infantylna plama błękitu, niebieski latawiec, który zerwał się ze sznurka, głupi kawałek nieboskłonu, który wykradł się zza bariery szarych chmur i osiadł na ziemi. Bardziej żywy i prawdziwy, niż całe to usychające we własnej wyobraźni miasteczko.

- Często tu przychodzisz? – zapytał Kim, chwytając łyżeczkę w dłoń i zanurzając ją w górze bitej śmietany, unoszącej się na powierzchni jego cynamonowej latte. Siedzący po drugiej stronie stolika Jungkook pokiwał głową.

- Całkiem często. Właściciel ma kolekcję kaset wideo – powiedział, wskazując na wiszący w kącie pod sufitem starego typu telewizor. – Jeśli przyjdę przed południem i w lokalu jest pusto, pozwala mi czasem coś pooglądać.

Taehyung dopisał stare kasety wideo do zbioru przypadkowych rzeczy, jakie wiedział o Jungkooku, zaraz obok deskorolki i komiksów.

- Przed południem? Nie powinieneś być wtedy w szkole? – zapytał, choć tak naprawdę chodziło mu o coś innego. Chodziło mu o to, że Jungkook nawet teraz prawdopodobnie powinien być w szkole, a zamiast tego wybrał dotrzymywanie Taehyungowi towarzystwa. Nie był pewien, co o tym sądzić.

Jungkook wzruszył ramionami.

- Zależy od punktu widzenia – powiedział tylko i Taehyung z miejsca zrozumiał, zrozumiał aż za dobrze. Jungkook powinien być w szkole. Z punktu widzenia rodziców, czy nauczycieli, czy nawet przypadkowych przechodniów na ulicy, chłopak w jego wieku powinien całe swoje życie budować wokół edukacji. To był niepodważalny fakt, niezbywalne prawo, to była potęga i wszechmoc systemu, który dla każdej jednostki przygotował tę samą, wygodną, ciasną niszę, przytulne lokum na resztę życia, wiedzionego jako małe kółko zębate w wielkiej maszynie.

Ale Jungkook był tu, siedział przed nim w swojej niebieskiej koszulce, z ustami pełnymi szarlotki i oczami pełnymi życia. Siedział tu, może głupio, może nieodpowiedzialnie, i samą swoją obecnością podtrzymywał ten wyprany z kolorów krajobraz przed ostatecznym osunięciem się w nicość, pustkę, w rutynę. W rzeczywistość.

Taehyung uśmiechnął się ponad brzegiem swojej filiżanki.

- Nie zależy ci zbytnio na nauce, co? – wywnioskował, wychwytując przebiegły błysk w ciemnych oczach chłopaka.

- Robię to, na co mam ochotę – odparł z udawaną zuchwałością, ale też ostrożnością, jakby nie zamierzał rozwijać tego tematu. – Poza tym to ostatnia klasa, niedługo i tak będzie koniec – dodał, wpychając do ust wielki kawałek szarlotki. Taehyung jeszcze przez chwilę przyglądał mu się w zamyśleniu, nim sięgnął po kolejny łyk swojej kawy.

Koniec szkoły. Ten dziwny czas, kiedy człowiek zawieszony jest między będę, a byłem, i przez jedną, głupią, krótką chwilę wydaje mu się, że naprawdę jest. Ale to tylko iluzja, to się nigdy nie stanie. Czas teraźniejszy nie istnieje, bo każdy nasz oddech i każde słowo należą już do historii, oddalają się od nas szybciej i szybciej, jak drzewa i rzeki za szybą pędzącego pociągu.

Taehyung westchnął cicho.

A więc Jungkook był od niego młodszy. Domyślał się tego od początku, widział to po jego oczach. Dwa lata, niby nic wielkiego. Ale ile końców świata może nastąpić przez ten czas, ile fragmentów serca może się bezpowrotnie zawalić i zapaść w sobie, ile obcych osób można spotkać w tafli własnego lustra. Dwa lata to nic, dwa lata to przepaść. Przepaść, która zawisła teraz między nimi, jeszcze bardziej namacalna, niż dotychczas.

- A ty? Czemu tu przyjechałeś?

Niechciane pytanie. Wyrwa w murze, fałszywa nuta w piosence. Kropla jaskrawej farby, która niepostrzeżenie ześlizgnęła się z pędzla.

Taehyung poruszył się niespokojnie, nerwowo przygryzając wnętrze policzka. Może mógł mu powiedzieć. Może poczułby się z tym lepiej. Może ten chłopiec w kolorowych koszulkach, rozwiązanych sznurówkach i obdrapanych kolanach by go zrozumiał.

A może nie. Może zupełnie nie.

- Ja też robię to, na co mam ochotę.

Po raz pierwszy w życiu. Być może po raz ostatni. Tych słów już nie wypowiedział na głos, a jedynie spojrzał w oczy Jungkooka, trochę zbyt intensywnie, trochę zbyt błagalnie. Trochę jakby z nadzieją. A oczy uśmiechnęły się do niego.

Trochę jakby rozumiały.

*

Cele Taehyunga już w momencie wybierania się na tę wycieczkę były niejasne. Jednak kiedy poznał Jungkooka stały się jeszcze mniej klarowne. Bo na jego liście rzeczy do zrobienia pierwotnie zdecydowanie nie było ani zajadania się lodami najróżniejszych smaków, mimo chłodnej wrześniowej pogody, ani buszowania po sklepie z bibelotami w poszukiwaniu zabawnych kapeluszy, ani wertowania kaset wideo na zapleczu zakurzonej kawiarenki i zaciekła dyskusja na temat najlepszych bajek Disneya. W jego planach nie było też kolorowych koszulek Jungkooka, jego śmiesznie rozwianych przez wiatr włosów, ani tych małych iskierek, które pojawiały się w jego oczach, ilekroć chłopak mówił o swojej ulubionej grze komputerowej.

Taehyung nie zaplanował również uśmiechów.

Tych małych drgnięć policzków i drobnych zakrzywień ust, które niepostrzeżenie wkradały się na jego twarz w towarzystwie nowego kolegi. Uśmiechy dawno nie przychodziły Taehyungowi tak łatwo, i jakież to było zabawne, jakie głupie, że ich powodem stał się ten chłopak, ten rekwizyt w rękach losu, ta pomyłka w doborze farb, ten element cudzego obrazu, który bez zapowiedzi znalazł się w ramach jego własnej scenerii i wywrócił jej kompozycję do góry nogami, rujnując cały misternie wypracowany nastrój.

No i była jeszcze deskorolka.

Ta przeklęta decha na kółkach, z którą Jungkook nie rozstawał się nawet na krok i na której znikał z pola widzenia ilekroć trafili na pochyłą, w miarę pustą ulicę. Taehyung za nim nie gonił. Wręcz przeciwnie, obserwował oddalającego się chłopaka aż ten odjechał tak daleko, że nawet stukot kółek ucichł. Dopiero wtedy samemu ruszał w jego ślady, krokiem możliwie najpowolniejszym, tak że Jungkook w końcu wracał sprawdzić, co mu tak długo zajmuje i czy aby się nie zgubił.

- Nie wierzę, że nigdy nie jeździłeś na deskorolce – powiedział za którymś razem, wciąż nie mogąc zaakceptować deklaracji Taehyunga. Starszy wywrócił oczami.

- A ja nie wierzę, że nigdy nie byłeś w Starbucksie – odparł przebiegle. Jungkook zacisnął usta i pokiwał głową.

- Okej, masz rację – przyznał, na co Taehyung uśmiechnął się z satysfakcją. W miasteczku nie było Starbucksa. – Ale to nie zmienia faktu, że powinieneś spróbować! – nie dawał za wygraną, przez co starszy zaczął po raz kolejny kwestionować swoje decyzje życiowe.

Mógł teraz w spokoju i ciszy siedzieć w jakiejś eleganckiej kawiarni (takie, wbrew pozorom, też tutaj mieli, pokazany mu przez Jungkooka lokal był jedynie zapyziałą dziurą, do której zaglądali chyba tylko wagarujący nastolatkowie) i kontemplować krajobraz za oknem, tak jak zamierzał od początku. Mógł czytać książki i wiersze, i głęboko zastanawiać się nad swoim życiem. Mógł iść na klify i znów utonąć w bujnej trawie. Samotny i wreszcie wolny od jakichkolwiek zobowiązań czy oczekiwań. Mógł robić tyle ważnych rzeczy, a zamiast tego skończył pętając się po mieście w towarzystwie tego dzieciaka, który za szczyt rozrywki uważał zjazd z pagórka na kawałku deski.

- Po moim trupie – odparł, nawet nie chcąc wyobrażać sobie siebie robiącego coś takiego. To nie była zabawa dla osoby takiej, jak on. – To głupia, prymitywna rozrywka, a poza tym ubrudzę sobie buty i rozwalę fryzurę, no i jeszcze ktoś mi wskoczy pod koła, i co wtedy? Nie zamierzam brać odpowiedzialności za staranowanie jakiejś staruszki na tej twojej durnej de...

- Boisz się, że stracisz równowagę? – zapytał Jungkook, a Taehyung momentalnie zamknął usta i odwrócił wzrok, czując, że pieką go uszy. To nie tak. To wcale nie tak.

Jungkook położył deskę na asfalcie tuż przed nim i wskazał dłonią.

- Siadaj – polecił. Taehyung zmarszczył brwi.

- Ale...

- Siadaj – powtórzył Jungkook, spoglądając mu w oczy z tą swoją głupią, szczeniacką energią, która musiała być chyba zaraźliwa, bo Taehyung posłusznie zgiął kolana i usiadł na desce, zapominając na chwilę o swoich butach i ubraniach, o ryzyku zrujnowanej fryzury i staranowanej staruszki. Zapomniał nawet o tym, że to zdecydowanie nie była zabawa dla kogoś takiego, jak on, i że przecież mógł w tej chwili robić milion ciekawszych rzeczy, takich jak smętne wgapianie się w horyzont i rozmyślanie nad żałością swojej egzystencji. To wszystko zniknęło z jego umysłu, kiedy Jungkook pochylił się nad deskorolką i mocno chwycił obiema rękami jeden z jej krańców. – Po turecku – poinstruował i Taehyung skrzyżował nogi, również mocno łapiąc brzegi deski.

A potem Jungkook z całej siły pchnął pojazd do przodu, wprawiając go w ruch. Taehyung krzyknął, kiedy deskorolka szarpnęła do przodu i zaczęła coraz szybciej zsuwać się po łagodnej, ledwo dostrzegalnej pochyłości, z początku nabierając tempa, a chwilę później stopniowo zwalniając, żeby wreszcie zatrzymać się kawałek dalej. I na tym koniec. Taehyung sapnął, rozczarowany.

- Strasznie krótko – poskarżył się, a Jungkook zaśmiał się z niego, ewidentnie zadowolony z faktu, że go do tego zmusił.

- Jak chcesz dłużej, to musisz już na stojąco, bo inaczej możesz zlecieć i wybić sobie zęby – ostrzegł, na co Taehyung wydął dolną wargę, niezadowolony. Młodszy podał mu rękę i pomógł wstać.

Kim wciąż uważał deskorolkę za najgłupszą rozrywkę pod słońcem.

Nie przeszkadzało mu to jednak w dojściu do wniosku, że Jungkook wyglądał naprawdę cool, kiedy na niej jeździł. I może, ale tylko może, Taehyung był odrobinę zazdrosny. Nakłoniło go to do kolejnej próby. I następnej. I jeszcze jednej, aż pod koniec dnia żałowali, że nie mają dwóch deskorolek, żeby móc urządzać wyścigi.

Taehyung już nawet miał tę scenę przed oczami. Dwie rozpędzone plamy, torujące sobie drogę przez żmudną szarość otoczenia, jak kropla atramentu żłobiąca swoje kobaltowe koryto w martwej bieli kartki. Obraz kuriozalny, niepoważny, prymitywny. A w jego ramach ukryte uśmiechy i zabawa i rześkość wrześniowego popołudnia. I ta kolorowa koszulka, łopocząca na wietrze, może nawet bardziej do żagla podobna, niż biel taehyungowej koszuli. Jej właściciel zaś, niczym kapitan dwuosobowej załogi, prowadził ich przez uśpione w nieistnieniu labirynty ulic, przez nierówne kostki bruku, przez melancholię oceanicznej jesieni. Prowadził ich, choć przecież nie powinien znać dróg i zasad i barw, rządzących tym smutnym obrazem.

I może, ale tylko może, Taehyungowi zaczynało pasować to, jak bardzo Jungkook nie pasował do krajobrazu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro