co na serce umiera

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaplecze kawiarenki pod albatrosem dryfowało na wodach jazzowych melodii, niepomne na całą resztę świata, jak okręt, który odłączył się od floty; jak szalupa, która pozostawiła za sobą okręt, wyruszając nieznanym kursem ku nieznanym lądom i oddalając się od wszystkiego co znajome, wszystkiego co stare i wyblakłe, wreszcie żeglując we własnym rytmie. A rytm to był niespieszny, pełen dźwięków klawiszy i trąbek, pełen wyśpiewywanych z głębi piersi zamierzchłych słów, które w młodym sercu nigdy nie tracą na znaczeniu, nieważne ile dekad upłynie.

Taehyung nie miał pojęcia, która była godzina, ani jak długo już tam siedzieli, ale chwilowo zupełnie go to nie interesowało, zbyt był zajęty przeistaczaniem zakurzonego, pozbawionego okien składziku w prawdziwy parkiet jazzowego lokalu. Dysponował co prawda jedynie przestrzenią pozwalającą na kilka kroków w każdą stronę, lampą o zepsutym kloszu, na którą musieli narzucić jakąś szmatę, żeby nie raziła po oczach, jednym taboretem ze złamaną nogą, zamiast stołków barowych oraz trzeszczącym ze zmęczenia, starym adapterem, który co jakiś czas postanawiał zamilknąć, żeby zaczerpnąć tchu. Żaden z tych mankamentów nie był jednak istotny. Może i brakowało prawdziwego jazzowego bandu, ale duet Jungkook & Doris sprawdzali się całkiem nieźle (w zasadzie to Doris odwalała całą robotę, Jungkook jedynie obracał i zmieniał kolejne płyty, prawie tak, jak to sobie wymarzył w dzieciństwie). Taehyung zaś tańczył. Tańczył tak, jakby jutro miało nie nadejść, zanurzając się w dźwiękach i układając usta w słowa ukochanych piosenek. Melodie zawładnęły jego ciałem, jak potężny nurt rzeki, jak oceaniczne pływy i Taehyung znowu, znowu został topielcem. Topielcem muzyki. Wirował z zamkniętymi oczami, zapadając się w najgłębszą toń i śmiejąc się przy tym głupio, jak człowiek, który wyzbył się ograniczeń i nie może uwierzyć, jak lekko się bez nich tańczy. Czuł się słaby i potężny jednocześnie. Czuł się wolny, wolny choćby na chwilę, wolny od początku piosenki do jej końca, jakby ta muzyka podtrzymywała w nim życie i pchała ich wyimaginowaną szalupę przed siebie.

Jungkook został na brzegu. Siedział na krzywym taborecie w pobliżu Doris i pilnował, żeby Taehyungowi nie zabrakło wiatru w żaglach. Starszy momentami zupełnie zapominał o jego obecności, choć nieustające poruszenie ekscytacji w sercu ciągle dawało o sobie znać, a wnętrzności skręcały mu się w dziwne kształty, ilekroć uświadamiał sobie, że nie jest w pokoju sam.

I czasem, ale tylko czasem, czuł na sobie intensywne spojrzenie. Jakby ktoś próbował wzrokiem wyłowić go spośród spienionych fal dźwięków.

Kiedy wybrzmiały pierwsze dźwięki Feeling Good, ten ktoś w końcu stanął przed nim, niepewny czy chce wytaszczyć go na brzeg, czy też raczej samemu dać się wciągnąć pod wodę.

- Uwielbiam tę piosenkę – powiedział Taehyung, a kąciki ust Jungkooka uniosły się w wyrazie rozbawienia.

- Widzę – odparł, jakby to była oczywistość, jakby Taehyung nie musiał nic już mówić i wyjaśniać, bo wszystko było wymalowane na jego zarumienionej od tańca twarzy. I chyba faktycznie nie musiał, bo Jungkook zrobił dokładnie to, czego od niego oczekiwał. Jedną ręką chwycił jego dłoń, drugą zaś objął go w pasie, dołączając do niego w tym oceanie dźwięków, trzymając go mocno i stabilnie, bo nie zamierzał dać mu spać i utonąć. Już dawno temu obiecał mu, że razem nauczą się pływać. Choćby i pod prąd. Feeling Good było pełne piruetów i potykania się o leżące w kątach przedmioty. To w żadnej mierze nie była odpowiednia piosenka do takich tańców, ale nie przeszkadzało im to. Jungkookowi wystarczył śmiech Taehyunga, a Taehyungowi ciepło dłoni Jungkooka. I nawet gdyby muzyka ucichła, oni wciąż by tańczyli. Zwłaszcza, że Taehyung zaczynał czuć, że mógłby się rozpaść na drobne kawałki, gdyby Jungkook go puścił. Że tylko on był w stanie poskładać go w tę piękną całość, którą widział, ilekroć oglądał swoje odbicie w jego oczach. Że bez niego już dawno by spadł, naprawdę spadł, nie z woli swojej, ale tego świata, w którym nie potrafił żyć.

Jakby czytając w jego myślach, Jungkook objął go mocno ramionami, umożliwiając mu wtulenie się w jego klatkę piersiową. Taehyung oparł o nią czoło, czując falowanie oddechu i mocne uderzenia serca. Zacisnął palce na materiale koszulki Jungkooka i zamknął oczy. Już kiedyś tu był, już kiedyś to czuł. W pomieszczeniu rozległo się Wild is the Wind, a Jungkook oparł brodę na ramieniu Taehyunga i delikatnie pocałował go w płatek ucha. Rozedrgany głos Niny Simone niósł ich przez wody ich własnego smutku, przez zatoki samotności, a oni kręcili się cicho w rytm muzyki, aż po ostatnie wyśpiewane słowo, aż po ostatnią wybrzmiałą nutę.

Jungkook odsunął od siebie Taehyunga i delikatnie uniósł jego brodę, żeby spojrzeć mu w twarz.

- Za długo patrzyłeś na ocean i teraz twoje oczy się do niego upodabniają – powiedział żartobliwym tonem, a starszy zaśmiał się słabo, bo aż do tej chwili nawet nie wiedział, że płacze. – Pozwól, że pomogę ci się z tym uporać. – Jungkook naciągnął rękaw koszulki i otarł taehyungowe policzki i kąciki oczu. Następnie chwycił go za rękę i pociągnął na zakurzoną kanapę, w którą obaj się zapadli. Taehyung westchnął cicho, po czym odchylił głowę do tyłu, naraz ogromnie zmęczony. Plątały się w nim pajęczyny myśli i uczuć, z których nie potrafił nic zrozumieć. A może rozumiał już wszystko, tylko bał się to nazwać po imieniu. Obecność Jungkooka była źródłem harmonii i chaosu jednocześnie.

Nawet teraz Taehyung czuł na sobie jego troskliwe spojrzenie. To był właśnie ten problem z Jungkookiem. Chronił go, dbał o niego, ale nigdy nie brał nic w zamian. Nigdy nie sygnalizował, co go boli, czego potrzebuje. I tylko mówił te wszystkie dojrzałe rzeczy, których człowiek nie wymyśla sam z siebie, ale wynosi je z piekła własnego życia. I tylko patrzył na niego tymi ciemnymi oczami, w których ciepło mieszało się z czernią.

Taehyung nerwowo oblizał wargi i przekręcił się na bok, tak żeby być na wprost Jungkooka.

- Kiedy szukałem cię pod twoją szkołą, spotkałem Dayoung – powiedział, łapiąc się jedynego skrawka informacji, jaki posiadał. Oczy Jungkooka momentalnie przygasły, a jego mina stwardniała. – Rozmawialiśmy o szkole. I o tobie.

- Pewnie powiedziała ci coś nieprzyjemnego – zgadnął Jungkook zmęczonym głosem. – Ale nie musisz się nią przejmować, ona po prostu...

- Troszczy się o ciebie – wszedł mu w słowo Taehyung. Młodszy na chwilę zamilkł, marszcząc brwi, ale w końcu westchnął ciężko.

- Nawet jeśli, to robi to w bardzo mało pomocny sposób.

- Powiedziała mi, że potrzebujesz szkoły – brnął dalej Taehyung. Młodszy już otworzył usta, żeby zaprzeczyć, ale nie dostał na to szansy. – I nie, nie chodziło jej o twoją przyszłość zawodową. Martwiła się raczej o... ciebie, po prostu. Tak, jak ty martwisz się o mnie.

Przez chwilę panowała cisza. Nawet Doris umilkła, najwyraźniej nie chcąc przeszkadzać im w rozmowie. Taehyung nie odrywał wzroku od Jungkooka. Młodszy wyglądał na skonfliktowanego. Kurtyna czerni w jego oczach rozrywała się kawałek po kawałku, odsłaniając skrywane przez nią cierpienie. Obserwowanie tego było wręcz bolesne. W końcu Jungkook zacisnął wargi i oparł łokcie na kolanach.

- Ja też kiedyś stałem na skraju klifu, Taehyung – powiedział cichym, ciemnym głosem, którego starszy jeszcze nigdy u niego nie słyszał. – Ja też byłem w takim miejscu w życiu, dlatego Dayoung ma prawo martwić się o mnie w ten sposób. – Nie patrzył na Taehyunga. Wbijał wzrok gdzieś w pustą, zakurzoną przestrzeń pogrążonej w półmroku graciarni. – Po śmierci mamy po prostu nie było zbyt dobrze. – Jungkook zaśmiał się cicho z własnych słów. – Co ja mówię, było tragicznie. Nie wiedziałem, gdzie się podziać i jak dalej żyć. – Przełknął ślinę i wreszcie zerknął w stronę Taehyunga. – Ale to nie tak, że chciałem umrzeć – powiedział z naciskiem, jakby chcąc się upewnić, że starszy zrozumie. – Po prostu tak to czasem jest, w jednej chwili człowiek myśli o klifach, a w następnej stoi na jednym z nich i obserwuje osuwające się spod stóp kamienie. Zresztą, ty chyba też coś na ten temat wiesz – stwierdził, uśmiechając się smutnym, złamanym uśmiechem, który Taehyung byłby posklejał, gdyby tylko wiedział jak. – Nie chciałem ci o tym mówić, bo wyszedłbym na hipokrytę. Jak miałbym przekonać cię, że twoja młodość nie powinna się w tym miejscu kończyć, gdybyś wiedział, że ja sam moją własną niemal zaprzepaściłem?

- Niemal – powiedział Taehyung. Jego głos był zachrypnięty i nie był w stanie zamaskować drżenia dłoni, ale wyciągnął ramiona i objął Jungkooka całą swoją siłą, której miał w sobie więcej, niż mu się do tej pory zdawało. – Niemal – powtórzył ciszej, tuż przy uchu Jungkooka, jakby to jedno słowo miało moc zmieniania świata. Jego świat zmieniło całkowicie. Młodszy położył dłoń na jego głowie.

- Niemal – potwierdził już spokojniej. – Nie musisz się o mnie martwić, Taehyung. To już odległa przeszłość.

- A Dayoung?

- Dayoung jest jedyną osobą, która o tym wiedziała. Dlatego jest taka... nadopiekuńcza i dlatego jej się nie podoba, że znów szlajam się po klifach – w głosie Jungkooka nie było złości, a jedynie nieco sentymentalna irytacja, ton, którego człowiek używa, mówiąc o działających mu na nerwy nawykach ukochanego rodzeństwa. – Ale ja po prostu... nie potrafię tam nie chodzić, rozumiesz? Klify to ta bolesna część mnie, która nigdy nie zniknie, która może się jedynie zmienić w coś lepszego, niż to, czym była półtorej roku temu.

- W co? – zapytał Taehyung, w zamian otrzymując piękny uśmiech.

- W ciebie – odparł Jungkook z prostotą, od której starszemu zawirowało w głowie. – Jesteś darem od oceanu, który ma mi przypominać, gdzie leży granica i po której jej stronie mamy pozostać. My obaj – powiedział z naciskiem, patrząc na niego tak, że Taehyung nie mógł zrobić nic innego, jak tylko skinąć głową. Jungkook rozluźnił się nieco i opadł z powrotem na oparcie kanapy. – Jeśli chodzi o szkołę to faktycznie, był taki czas, kiedy jej potrzebowałem. Pozostała jedynym stałym i pragmatycznie niewzruszonym elementem mojego życia. Jedyną ramą, która wciąż trzymała mnie w pionie, kazała rano wstawać, w nocy spać, odwodziła od wycieczek na klify, zajmowała popołudnia, zapełniała myśli. Ojciec był usatysfakcjonowany, nauczyciele zadowoleni, Dayoung spokojniejsza. Ale to nie byłem ja. – Zmierzwił włosy dłonią. – To nie byłem ja.

- Rozumiem – powiedział Taehyung, i naprawdę miał to na myśli. Rozumiał lepiej, niż by chciał. – Moja rodzina nawet nie wie, gdzie pojechałem ani że nie zamierzam wrócić i studiować...

- Studiujesz? – zapytał Jungkook, zerkając na niego z ciekawością, ale Taehyung wzruszył ramionami.

- Może tak. Może nie. To w tej chwili bez znaczenia. To nie byłem ja – powiedział, a Jungkook uśmiechnął się smutno. – Ale oni wiedzą, że jestem słabym człowiekiem. Nigdy nawet nie posądziliby mnie o ucieczkę. Ja sam siebie bym o nią nie posądził. Nawet przyjeżdżając tutaj nie byłem pewien, czy uciekam, czy tylko zwiedzam. – Taehyung zrobił pauzę i wziął głębszy wdech. – Ale potem zobaczyłem klify... a później poznałem ciebie... i już wiedziałem, że nie wrócę.

Jungkook nie odpowiedział, nie było tu już nic więcej do dodania. Grzebanie w przeszłości zmęczyło ich obu, i podświadomie już szykowali się do zdjęcia cum i ponownego odpłynięcia od brzegu. Jungkook zaczął bawić się włosami Taehyunga, który położył głowę na jego kolanach i przymknął oczy, powoli zapadając się w tę ciepłą, ulotną chwilę spokoju. Pomieszczenie znów wypełniała trzeszcząca jazzowa ballada, choć żaden z nich nie zauważył momentu, w którym Doris ponownie zaczęła śpiewać.

- Skąd ją masz? – odezwał się niespodziewanie Taehyung, uchylając powieki.

- Co takiego?

Taehyung uniósł rękę i palcem wskazującym zarysował małą bliznę na policzku Jungkooka. Młodszy uniósł brwi, zaskoczony.

- Czemu tak nagle...

- Nagle – zaśmiał się Taehyung. – Nawet nie wiesz, od jak wielu dni się nad nią zastanawiam – powiedział, dopiero po chwili orientując się, ile to zdanie o nim mówiło. Jungkook miał zdumioną minę, jakby nie spodziewał się, że Taehyung w ogóle zauważył. Jeśli jednak dostrzegł delikatny rumieniec, wstępujący na policzki starszego, to bardzo taktownie ów fakt przemilczał.

- To poważna rana wojenna – oznajmił przesadnie podniosłym tonem. – Nabyta w bitwie o zabawkowego superbohatera na przedszkolnym podwórku.

Taehyung zaśmiał się pod nosem, bo to tak bardzo pasowało do Jungkooka. Nieważne czy miał lat pięć czy dziewiętnaście, zawsze pozostawał tym śmiesznym chłopcem w kolorowych koszulkach, z wysypującymi się z plecaka komiksami i zdartymi w trakcie zabaw kolanami. Zaraz jednak starszy opanował się nieco i wywrócił oczami.

- Liczyłem na bardziej dramatyczną opowieść – skwitował znudzonym tonem. Jungkook zrobił oburzoną minę.

- Jest dramatyczna! Walczyłem jak lew o ten kawałek plastiku! – zawołał, ale Taehyung zmarszczył brwi.

- Widać twój przeciwnik walczył jak tygrys szablozębny – powiedział, wyciągając dłoń i mierzwiąc Jungkookowi włosy. Młodszy zmarszczył nos w sposób, który zdecydowanie nie powinien wydawać się uroczy, a mimo to taki właśnie był.

- Tygrysy szablozębne wyginęły – odparł, w ostatnim akcie obrony odwołując się do faktów.

- A lwy nie walczą o zabawkowych superbohaterów – stwierdził Taehyung rzeczowym tonem. Przez chwilę mierzyli się zmrużonymi spojrzeniami, ale w końcu młodszy się poddał, zamrugał i powiedział:

- Jestem lwem intelektualistą.

Minę miał tak poważną, że Taehyung nie wytrzymał i parsknął śmiechem, dłonią zakrywając oczy, poniżony faktem, że coś tak durnego było w stanie go rozbawić. Zaraz jednak rozsunął palce i znów zerknął na Jungkooka. – Gdzie chciałbyś wyjechać? – zapytał, nie przejmując się skonfundowaną miną przyjaciela. – Mówiłeś, że chciałbyś wyjechać – dodał, mając nadzieję, że Jungkook też pamięta tę rozmowę.

- Czy to sto pytań do Jungkooka? – zapytał młodszy, a Taehyung wywrócił oczami.

- Aż tyle chyba nie wymyślę, nie jesteś tak ciekawą osobistością – mruknął zgryźliwie, ale Jungkook puścił to mimo uszu.

- Gdzieś, gdzie jest ciepło – stwierdził w końcu, zamyślony. – Gdzieś, gdzie nie ma klifów. Gdzieś, byle daleko stąd. Ale tylko pod jednym warunkiem. – Spojrzał na leżącego na jego kolanach chłopaka. –Musiałbyś pojechać ze mną – wypowiedział te słowa takim tonem, że Taehyungowi znów zakręciło się w głowie. Miał wielką nadzieję, że panujący w pokoju półmrok skutecznie przesłania gorąc, który właśnie wykwitał na jego policzkach i szyi. Odchrząknął, nie ufając własnemu głosowi.

- Jasne, że bym pojechał – powiedział, próbując nadać tym słowom lekki ton, mimo że nawet dla niego brzmiały, jak coś ważnego. Jak obietnica. – Jesteś lwem chorym na głowę, muszę cię pilnować, żebyś nie okradał dzieci na placach zabaw – dodał dla odwrócenia uwagi, a Jungkook zaśmiał się cicho, pięknie, jakby ta niepozorna deklaracja sprawiła mu wiele radości.

- Który ze słoneczników? – zapytał po chwili, przejmując inicjatywę w zadawaniu przypadkowych pytań. Taehyung uniósł brew.

- Co?

- Którym ze słoneczników Van Gogha chciałeś być jako dziecko? – wyjaśnił, zupełnie Taehyunga zaskakując, nie tylko faktem, że pamięta o tej ich śmiesznej, infantylnej rozmowie, ale i tym, że najwyraźniej zna więcej niż jeden obraz ze słonecznikami w roli głównej. Zawahał się, ważąc słowa.

- Jako dziecko tym najładniejszym i najpełniejszym, namalowanym na bladym, niebieskim tle – powiedział, wspominając moment, w którym pierwszy raz ujrzał sławne dzieło wielkiego malarza, to jak nie mógł oderwać od niego wzroku, to jakie piękne wydały mu się owe smutne słoneczniki, upchnięte ciasno w żółtym wazonie.

- A potem? – Jungkook przyglądał mu się z uwagą, jakby próbował tym jednym spojrzeniem zgłębić wszystkie tajniki taehyungowego serca. Starszy przygryzł wargę.

- Przypuszczam, że się domyślasz. Van Gogh namalował wiele martwych słoneczników...

- A teraz? – nie dawał za wygraną Jungkook. Taehyung westchnął z frustracją i zmarszczył brwi, próbując znaleźć odpowiedź na to pytanie. Problem polegał na tym, że nie wiedział, nie miał pojęcia. Van Gogh wymalował mu w tych słonecznikach dzieciństwo i dorastanie, ale potem ślad po nich ginął. Taehyung już nie identyfikował się z żadnym z nich. Nie chciał więdnąć w wazonie, ani na polu. Nie chciał przemijać. Już nie. Chciał trwać w tym miejscu w tym momencie najdłużej, jak tylko mógł, a potem stworzyć kolejny taki moment, i następny, i jeszcze jeden. Chciał być. Po prostu.

- Teraz chyba już nie chcę być słonecznikiem – odezwał się w końcu, a jego serce przyspieszyło na myśl o tym, co zamierzał zaraz powiedzieć. – Chcę być tym, dla którego obracasz płytę w gramofonie. Tym, który słucha, jak śpiewasz piosenki Elli Fitzgerald, udając jej głos. Tym, który kontynuuje piosenkę od miejsca, w którym płyta się zacina i pomaga wybrzmieć jej do końca...

- Chcesz być Taehyungiem – stwierdził Jungkook z rozbawieniem, w tych trzech słowach zamykając wszystko, czego starszy tak naprawdę pragnął, każde drgnienie jego duszy, każdą rozpaczliwą próbę zaczerpnięcia oddechu w tym świecie, który mierzył go cudzą miarą, malował go w obce barwy, nadawał mu niedopasowany kształt. Chciał być sobą. Tylko sobą. Aż sobą.

Zrobił drżący wydech, pełen ulgi, że Jungkook nie wyśmiał jego słów. A potem zaśmiał się sam z siebie, trochę straceńczo, trochę euforycznie.

- Mało marzycielskie, co? – zapytał, pociągając nosem. Nie płakał, ale czuł, że mógłby. Jego oczy chyba naprawdę zbyt długo patrzyły na ocean.

- Marzyć, to mieć odwagę być sobą – odparł Jungkook, nachylając się i całując go w czoło. – Jesteś marzycielem, Kim Taehyung. A ja jestem następną Ellą Fitzgerald.

Taehyung parsknął śmiechem i uderzył Jungkooka w ramię.

- I skończonym pajacem, który zawsze wie, jak zrujnować nastrój – zarzucił, gramoląc się z jego kolan i nie dowierzając szerokiemu, zadowolonemu uśmiechowi, który młodszy mu posyłał, dumny z siebie, jakby co najmniej wygrał jakiś maraton.

- Akurat nastrój chyba jestem w stanie naprawić – stwierdził, wstając z kanapy i kucając przed znów zamilkłą Doris. Chwilę później pokój wypełnił się śpiewem Elli, do której Jungkook dołączył, wskakując na niewielki, w połowie zagracony stolik, niczym na scenę i wyśpiewując przed pokładającym się ze śmiechu Taehyungiem całą swoją duszę. Wystarczyło ledwie pół zwrotki, żeby starszy sam dołączył do występu, nie mogąc się powstrzymać i wysiedzieć cicho.

A kiedy stary adapter znów zawiódł, milknąc w środku refrenu, Jungkook głębokim, czystym głosem dokończył wers. Taehyung uśmiechnął się, czując jego śpiew na swoich ustach, kiedy Jungkook go pocałował.

*

///rozdział trochę łzawy, trochę głupawy, wybaczcie... 

wytrzymajmy jeszcze chwilę lub dwie, do końca niedaleko

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro