octem w jabłkach jest pierwszych

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Taehyunga obudziło stukanie. Wyłoniło się z sinych wód sennej nieświadomości, jak liść pływający po spokojnej tafli jeziora. Ciche, trochę niezgrabne. Rytmiczne, jak kroki walca.

Raz dwa trzy, raz dwa trzy, raz dwa trzy.

Taehyung otworzył oczy. W pokoju wciąż panowała ciemność. Pasma księżycowego światła wylegiwały się w nogach jego łóżka, jak srebrzyste, senne koty. A pośród nich coś poruszało się nieustannie, niezgrabnie, rytmicznie, jak kroki walca.

Raz dwa trzy.

Taehyung zerwał się na równe nogi i wiedziony tajemniczym dźwiękiem, podszedł do okna. Księżycową kurtynę srebra przecinał cienisty kształt, przypominający ciemne, rozczapierzone nienaturalnie ramię. Chłopak przekręcił klamkę.

Raz dwa...

Taehyung chwycił stukającą w jego okno gałąź i spojrzał w dół, wzrokiem napotykając tylko ciemność, ciemność i parę rozpraszających blask księżyca oczu, które przyglądały mu się z mroków otaczających dom. Kim przetarł powieki ze zdziwienia, a siedzący na dachu ganku chłopak uśmiechnął się.

- Spakuj aparat – powiedział tylko, nim ześlizgnął się z powrotem w ciemność. Taehyung przez chwilę jeszcze stał w oknie, nie do końca świadomie kręcąc głową. Kręcąc głową bynajmniej nie nad Jungkookiem i jego dziwnymi pomysłami, ale nad samym sobą. Bo doskonale wiedział, że mu nie odmówi.

*

- Pozwól, że zapytam raz jeszcze – powiedział Taehyung, wlokąc się za Jungkookiem jakąś nieprawdopodobnie ciemną ścieżką biegnącą wzdłuż nieprawdopodobnie ciemnego lasu i żałując wszystkich podjętych w przeciągu ostatnich piętnastu minut decyzji. W tym spakowania aparatu (było tak cholernie ciemno, niby jak miał robić zdjęcia?), ubrania sandałów (99% szans na skręcenie kostki albo poharatanie sobie całych stóp o kamienie w tym mroku) oraz nie zabrania swetra (okej, mógł przewidzieć, że nadmorskie noce jesienią są chłodne, ale kto jest w stanie myśleć na tyle trzeźwo wyrwany z łóżka o drugiej w nocy?). Przede wszystkim jednak żałował, że w ogóle otworzył to przeklęte okno i spojrzał w te przeklęte rozmigotane oczy, bo gdyby tego nie zrobił, mógłby teraz nadal spokojnie spać w ciepłym, wygodnym łóżku. – Gdzie mnie u licha prowadzisz o tej nieludzkiej porze?

- W ładne miejsce – odparł kroczący sprężystym krokiem Jungkook, który jakimś cudem wyglądał świeżo i energicznie nawet o drugiej w nocy (i tak, Taehyung zdołał to zauważyć, mimo tych piekielnych ciemności). Kim wydał z siebie niezadowolony pomruk, ale młodszego to nie zniechęciło. – Jesteś turystą, prawda? A ja twoim przewodnikiem. Przewodnicy pokazują turystom ładne miejsca, to chyba naturalne...

- Ale niekoniecznie w środku nocy! – wybuchnął Taehyung, gwałtownie wyrzucając ręce w powietrze i równie gwałtownie potykając się o wystający z ziemi korzeń (którego nie mógł zauważyć, bo było kurwa za ciemno). Jungkook momentalnie złapał go pod ramię i nie puścił przez resztę drogi. Taehyung zamilkł. Jakoś stracił ochotę na wykłócanie się. I tak był skazany na ciemności. I na Jungkooka.

A ten zdawał się być w swoim żywiole, zupełnie jakby rozwinął jakiś dodatkowy zmysł umożliwiający mu poruszanie się po ciemku. Taehyung wcale nie zdziwiłby się, gdyby tak faktycznie było. W końcu to był Jungkook. Jungkook był dobry we wszystkim. I może, ale tylko może, Taehyung czasem czuł się przy nim, jak zupełne beztalencie.

Czasem zaś czuł się jak skończony idiota, tak jak w momencie, w którym dotarli na miejsce, i uświadomił sobie, że oczywiście ta nocna eskapada nie była żadnym durnym objawem bezsennej nudy, ale przemyślanym i całkiem urokliwym przedsięwzięciem.

Bo miejsce, w które Jungkook go zabrał było więcej niż ładne. Było zniewalająco wręcz piękne.

Znajdowali się na skraju łąki zagubionej pośród lasów. Drzewa wokół przerzedziły się nieco, przepuszczając srebrne strumienie księżycowej farby, zaś sama polana zdawała się wręcz skrzyć od światła. Porośnięta kaskadami białych kwiatów, których nazwy Taehyung nie znał, bądź nie pamiętał, sprawiała wrażenie nieziemskiej, jak ilustracja ze zbioru baśni, a nie faktyczny, prawdziwy fragment rzeczywistości. Jak obraz pędzla geniusza, okuty w srebrne ramy, noszący w sobie ten mały, przedziwny świat, świat dostępny tylko ich oczom. Stojąc na skraju tej księżycowej polany Taehyung mocniej niż kiedykolwiek odczuł abstrakcyjność własnego istnienia. Jakby naprawdę mógł być jedynie ciemną smuga sylwetki na tle białego rozkwitu nocnej magii. Jakby Jungkook mógł być jedynie towarzyszącym mu pociągnięciem pędzla. Jakby naprawdę mogli razem zniknąć w ramach pięknego obrazu. Na zawsze.

Taehyung przez chwilę stał w milczeniu, chłonąc rozciągający się przed nim widok. Jungkook puścił jego ramię i schował dłonie w kieszenie obszernej, fioletowej bluzy.

- Poznajesz? – zapytał, na co starszy uniósł brew.

- A powinienem?

- To fragment młodości do udokumentowania – odparł Jungkook, i Taehyungowi chwilę zajęło połączenie w pamięci jednego z obrazów dziadka z widokiem, który właśnie podziwiał.

- To ta sama łąka? – zapytał z niedowierzaniem, ledwie rozpoznając w niej ten biało-płowy rozkwit późnego lata, który dziadek uwiecznił pędzlem w jego pamięci. Tamten krajobraz był smutny, suchy i od zawsze kojarzył mu się z izolacją od świata, uczuciem, które znał lepiej, niż by tego chciał. Teraz jednak patrzył na krainę cudów, miejsce, do którego ludzie udają się wędrując po ścieżkach własnej wyobraźni. A to wszystko za sprawą księżyca. A może kogoś jeszcze...

- Ta sama. – Jungkook pokiwał głową, ewidentnie zadowolony z siebie, ale kiedy wychwycił spojrzenie Taehyunga, mina nieco mu zrzedła, zdradzając zdenerwowanie.

- Więc czemu noc? Obraz wyglądał inaczej...

- Bo to twoja młodość, nie twojego dziadka, Taehyung. Twoja młodość powinna być inna. – Jungkook podrapał się w kark, teraz już zupełnie zestresowany. – I chciałbym... chciałbym, żeby była ładniejsza. Chciałbym o to zadbać. – Zerknął na kolegę i odchrząknął. – Jako twój przodownik.

Taehyung przez chwilę przyglądał mu się w zdumieniu. Coś skręcało mu się w żołądku, ilekroć Jungkook zaczynał mówić takie rzeczy. Coś przerażającego i ekscytującego. Coś, co wcale mu się nie podobało. A przynajmniej nie powinno było mu się podobać.

Bo nigdy nie kończyło się dobrze. Przynajmniej nie dla niego.

Taehyung wyciągnął ze spakowanej naprędce torby aparat i przez chwilę grzebał w ustawieniach dedykowanych zdjęciom robionym nocą. Przyłożył urządzenie do twarzy. Jungkook stał tyłem do niego, z rękami wciąż w kieszeniach bluzy. Fioletowa plama na tle księżycowej bieli. Wyglądał jak pojedynczy wrzos, który wykwitł w złym miejscu o złej porze. Nie pasował. Bo jego oświetlona blaskiem gwiazd twarz, kiedy się odwrócił w jego kierunku, wyglądała piękniej, niż setki kwiatów, napełniających swoje kielichy światłem tej nocnej pory. Taehyung odjął aparat od twarzy. Nie zrobił zdjęcia. I tak by nie wyszło.

Jungkook wezwał go gestem dłoni kawałek dalej, gdzie rozłożył niewielkich rozmiarów koc. Wyjął też ze swojego niezawodnego plecaka paczkę chipsów i dwie puszki coli. Prowiant godny Jungkooka. Taehyung rzucił mu spojrzenie spod uniesionych brwi.

- Piknik? – zapytał z niedowierzaniem. – Jaki facet zabiera kolegę na piknik w świetle księżyca?

Jungkook wzruszył ramionami.

- Kreatywny?

- Nie schlebiaj sobie – odparł starszy, ale widząc niepewność na twarzy kolegi, bez dalszego gadania opadł na kocyk i zabrał się za chipsy. Nie ma to jak zdrowa przekąska w środku nocy. Jungkook usiadł obok niego i przez chwilę ciszę wypełniały jedynie odgłosy chrupania.

Na polanie było nieprawdopodobnie wręcz jasno. Młodszy pewnie celowo czekał z tą wycieczką na pełnię księżyca i Taehyung naprawdę to doceniał, ale nie potrafił wypowiedzieć tych myśli na głos. Mówienie miłych rzeczy nigdy nie przychodziło mu łatwo. Poza tym to wszystko wciąż było nowe i dziwne, i zaczynał powoli odczuwać, że nie pasuje do tej scenerii tak samo mocno, jak Jungkook, choć przecież jego ubrania zawsze podtrzymywały tę bezpieczną gamę brązów, bieli i szarości, która królowała w otaczającym go świecie. A jednak, jego serce przybierało ostatnio kolory niezależne od ubrań czy krajobrazów. I nie wiedział, jak się w tym świecie obcych barw odnaleźć.

Taehyung westchnął, zmęczony własnymi myślami. Czasem miał wrażenie, jakby myśli były jedynym, co ma. Jedyną prawdziwą, autentyczną, jego własną rzeczą, jedynym fragmentem duszy, którego nikt mu nigdy nie odbierze. Ale czasem było dokładnie na odwrót. Myśli zaczynały przypominać wartką rzekę, która porywa go wraz z swoim nurtem, wiecznie dalej i dalej, nie wiadomo po co i dokąd, nieustannie separując go od brzegu i uniemożliwiając zagrzanie gdziekolwiek lub przy kimkolwiek miejsca. To właśnie jego myśli robiły przy Jungkooku. Porywały go, próbując wypłukać z serca przywiązanie i te niewinne iskierki, które migotały subtelnie na jego dnie, ilekroć młodszy spoglądał mu w oczy. Ale było już za późno. Taehyung i tak już upadł. Nie było sensu dalej uciekać.

Kim objął kolana ramionami.

- Dziadek powinien żałować, że nikt nie zabrał go tu nocą – powiedział stłumionym głosem, wbijając wzrok w świetlistą ciemność. – Namalowałby obraz godny Van Gogha.

- Ciebie ktoś tu zabrał nocą, a i tak koniec końców nie zrobiłeś zdjęcia – zauważył Jungkook. – Może niektóre miejsca mają pozostać ulotne i nieuwiecznione. Poza ludzkimi rejestrami pamięci.

- Ja je zapamiętam na pewno – powiedział starszy. Jungkook zwrócił twarz w jego kierunku, uśmiechając się delikatnie.

- A ja zapamiętam ciebie – stwierdził cichym, trochę zbyt cichym głosem. Taehyung poczuł, jak drętwieją mu koniuszki palców i zaczął się zastanawiać, czy to z zimna, czy ze stresu. Jungkook go stresował, ilekroć mówił takie rzeczy.

- I co takiego zapamiętasz? – zapytał, sięgając po puszkę coli, byle mieć czym zająć ręce. Jungkook zrobił przesadnie zadumaną minę, trochę zbyt długo skanując kolegę wzrokiem od góry do dołu.

- Kim Taehyung. Wnuk malarza. Adorator pięknej Doris. Miłośnik jazzu i melancholijnych obrazów – zaczął wymieniać, a starszy naraz pożałował, że na polanie nie jest jeszcze ciemniej. Oczy Jungkooka migotały głębią nocy, a mały półksiężyc na jego policzku wypełnił się srebrnym światłem. Taehyung odwrócił wzrok. – Artysta, wędrowiec, marzyciel...

- Masz mnie za marzyciela? – wtrącił z niedowierzaniem starszy. Nie był marzycielem. Był tylko złamanym człowiekiem, który zgubił sens w życiu. Nie gonił za wizją lepszego jutra. Nie mógł powiedzieć, że jest, albo że będzie, a jedynie że był, kiedyś, dawno temu. Nie miał pojęcia, gdzie znajduje się teraz i czy kiedykolwiek odnajdzie się w tej przedziwnej spirali wszechświata. Choćby na krótką chwilę.

- Nie potrafiłbyś tak patrzeć na klify, gdybyś nie był marzycielem – odparł Jungkook, wbijając wzrok w ciemne kolumny drzew. Wyglądały w tej chwili, jakby tonęły w jeziorze białych kwiatów. Podobnie musiało wyglądać dwóch chłopców zanurzonych w księżycowej poświacie aż po szyje, mglistym wzrokiem zapatrzonych w gwiezdną przestrzeń. Byłby z tego naprawdę piękny obraz. – Nie szukałbyś młodości. A ona nie znalazłaby ciebie.

Taehyung spojrzał koledze w oczy. Te migotliwe, pełne życia oczy, tak mu bliskie i tak dalekie jednocześnie. Spojrzał w nie i dostrzegł odbicie samego siebie. Smutną, skuloną postać. Zamknięty pąk kwiatu, który czeka na swoją porę. Pąk, który jeszcze do niedawna zamierzał ususzyć, nim będzie miał szansę się rozwinąć. Siedząc jednak na końcu świata, w samym sercu zmyślonej księżycowej nocy, w pełni zrozumiał, że jeśli miałby kiedykolwiek zakwitnąć, to właśnie tu. Właśnie przy klifach. Właśnie u boku Jungkooka. Pod jego łagodnym, jasnym spojrzeniem. Spojrzeniem w kolorze nadziei.

Starszy westchnął cicho, czując, że za moment jego usta opuszczą kolejne głupie słowa, których będzie potem żałował.

- Młodość to ten czas kiedy człowiek odkrywa, że ma tylko dwie opcje – zaczął powoli, starannie formułując myśli, których nigdy dotąd nie wypowiadał na głos. – Albo wyzbyć się marzeń i żyć życiem kamienia i chmury i trzciny na wietrze, targanej na różne kierunki, obojętnej, uległej, biernej... - urwał, wciąż spoglądając na Jungkooka z dziwną mieszanką smutku i nadziei.

- Albo? – zapytał młodszy, głosem cichym, jak wieczorny wiatr. Taehyung przymknął powieki.

- Albo pragnąć – powiedział z mocą i z przestrachem. – Ale pragnąć, to żyć życiem szaleńca – dodał zaraz. – Bo pragnąć można tylko bez końca. Bo ludzki głód nie zna zaspokojenia...

- I którą wybierasz opcję?

- Przyjechałem tu, żeby stać się kamieniem... – Taehyung otworzył oczy i spojrzał na Jungkooka. Spojrzał tak, jak się patrzy na twardy grunt pod stopami. Na ziemię, na trawę, na skałę. Na kotwicę, która chroni przed wiecznym dryfowaniem po wodach niebytu. – Ale zaczynam myśleć, że nawet w kamieniach drzemią iskry – powiedział w końcu, a jego głos zabrzmiał pewniej i czyściej, niż się tego spodziewał.

I to było to. Te słowa. Musiał je wypowiedzieć na głos. Musiał dać sobie tę szansę i usprawiedliwić te wszystkie dziwne barwy, które ostatnimi czasy na nowo ożywiły jego krajobraz. Jakaś część wciąż szeptała mu z tyłu głowy szpetne słowa, nazywając to, czego doświadczał, jedynie iluzją i naiwnością. Ale przy Jungkooku odzywał się w nim ten mały, niepozorny element duszy, który wciąż chciał wierzyć. Który był w stanie czerpać odwagę z oczu tego śmiesznego chłopca w fioletowej bluzie, który w tej chwili spoglądał w górę i tym jednym spojrzeniem zamykał w sobie wszystkie dziwy kosmosu.

Jungkook skrzyżował ręce za głową i ułożył się na kocu, wzroku nie odrywając od nieba. Taehyung przez chwilę przyglądał się temu z wahaniem, w końcu jednak poszedł w jego ślady, kładąc się tuż obok. Przez jakiś czas trwali tak w milczeniu, onieśmieleni pięknem gwiazd i własną bliskością. Nawet spojrzenie Jungkooka było teraz inne. Poważniejsze, pełne niewłaściwej jego wiekowi zadumy, jakby wyczytywał z mapy nocnego nieba prastare prawdy o życiu człowieka i chował tę wiedzę głęboko w sobie, gdzieś za fasadą kolorowych koszulek i chłopięcych uśmiechów. A kiedy wreszcie znów spojrzał na Taehyunga, całe to niebo pokruszyło się im w oczach, jak wypuszczone z ręki lusterko. Wielki malunek kosmosu zmienił się w migotliwy szklany pył, który osiadł im na włosach i policzkach, rysując na młodych twarzach coś, do czego jeszcze nie byli gotowi się przyznać.

Prawdy wszechświata nieraz łatwiej jest odczytać, niż prawdy własnego serca.

Taehyung odchrząknął i spróbował wygodniej ułożyć się na kocu (choć było to praktycznie niemożliwe, biorąc pod uwagę jego rozmiar, krzywiznę terenu, a także fakt, że niemal czuł ciepło ramienia leżącego obok Jungkooka i wcale nie ułatwiało mu to skupienia).

- Co o mnie pomyślałeś, jak mnie pierwszy raz zobaczyłeś? – zapytał dla rozładowania atmosfery. Nie mógł już znieść tej dziwnej, gwiezdnej ciszy, przez którą bał się oddychać, bał się nawet myśleć, w obawie, że kolega usłyszy echo chaosu, rozgrywającego się w jego głowie. – Jeśli uznałeś, że jestem świrem, to pewnie miałeś rację. – Zaśmiał się niezręcznie.

- Wyglądałeś jak zaśnieżone zbocze góry tuż przed lawiną. – Tym razem to Jungkook się zaśmiał, chyba z samego siebie, ale kontynuował. – Wiem, że to brzmi dziwnie, ale tak mi się właśnie skojarzyłeś... Więc zrobiłem jedyne, co przyszło mi do głowy. Zatrzymałem lawinę. – Chłopak spojrzał na Taehyunga z czymś na kształt pytania w oczach. – Choć wciąż nie jestem pewien, czy lawiny powinno się zatrzymywać. Czy w ogóle da się je zatrzymać. Czy to wszystko to nie jest tylko odwlekanie nieuchronnego – mówił miękkim głosem, ale jego słowa ciążyły w Taehyungu, jak kamienie rzucane w głąb spokojnego jeziora. Wywoływały zmarszczki, fale, drgnienia. A on się im poddawał, zdumiony własnym poruszeniem. Zupełnie, jakby wcale nie był samotną skałą na skraju świata. Zupełnie, jakby był żywym człowiekiem z krwi i kości, w którym wciąż tli się wola życia i pragnienie szczęścia. Może wcale nie był podobny do swojego dziadka. A może był do niego bardziej podobny, niż mógł kiedykolwiek przypuszczać. – A ty, co pomyślałeś o mnie? – zapytał Jungkook. – Prócz tego, że rzuciłem się na ciebie jak wariat?

- Pomyślałem... – Taehyung przygryzł wargę. Przed oczami znów miał zaniepokojonego chłopca w żółtej koszulce. Dziwną, kolorową plamę, dryfującą na tle smutnego nieba. – Pomyślałem, że nie pasujesz.

Jungkook uniósł brwi.

- Do czego? – zapytał, a Taehyung westchnął cicho, zły i szczęśliwy, że zyskał ponową szansę, by mu o tym powiedzieć. Wciąż nie był jednak pewny, czy tym razem da radę wyrzec na głos choć połowę swoich myśli.

- Do wszystkiego – powiedział, przekręcając się lekko na bok i zerkając na zamyślonego kolegę. – Do tego miejsca, do oceanu, do klifów, do szarego nieba. Do mnie.

Jungkook pokręcił głową.

- Znów to powtarzasz – zauważył, marszcząc brwi.

- Bo tak właśnie czuję. – Taehyung był zaskoczony tym, jak spokojnie brzmiał jego głos. – Przyjechałem tu mając w głowie konkretne obrazy i ciebie nigdy na nich nie było. Nie było na nich nikogo. Miały być szare, smutne i wypłowiałe. Jak zeszłoroczne jesienne liście. Jak wrześniowy ocean. Jak mój dziadek. Jak ja. – Jungkook znów pokręcił głową, jakby chciał zaprzeczyć, ale starszy nie dał mu dojść do słowa. – Wprowadziłeś do mojej młodości kolory, o których istnieniu dawno zapomniałem. I za to zawsze będę ci wdzięczny. – Taehyung spojrzał w te oczy, które tak mu były drogie, z pewnym bólem w sercu, jakby właśnie się z nimi żegnał, choć przecież wcale nie tego chciał. – Ale należysz do prawdziwego świata, nie do ram zakurzonego obrazu – powiedział. Jungkook zawsze jawił mu się jako przedziwna konstelacja rzeczy prostych, banalnych, kolorowych. Rzeczy prawdziwych. Tak bardzo prawdziwych, że sam czuł się przy nich jak jakaś marna podróbka człowieka (którą prawdopodobnie był). – Wiele cię jeszcze w życiu czeka i wiele masz do zdziałania w świecie, z dala od tej skalistej dziury na końcu świata. Z dala ode mnie.

Jungkook znów pokręcił głową i niespodziewanie chwycił dłoń starszego. Jego oczy były przygaszone, ale uścisk mocny i stabilny. Zupełnie, jakby naprawdę był kotwicą. Bez niego Taehyung mógłby odpłynąć. Dlatego po chwili wahania rozszerzył palce, tak żeby móc mocniej spleść je z Jungkookiem. Jak węzeł żeglarski, który trudno rozwiązać. Jak dwoje ludzi, którzy być może znaczą dla siebie więcej, niż byliby w stanie przyznać.

- Ty też nie pasujesz, Taehyung – odezwał się młodszy. Mówił dziwnym, pełnym frustracji i smutku głosem. – Twoja młodość nie jest czymś wymierzonym, namalowanym i okutym w ramy. Ona wciąż powstaje. W tej chwili. Malujesz ją każdym oddechem.

Przez chwilę Taehyung spoglądał na kolegę w milczeniu, pozwalając tym słowom ponownie napełnić go życiem. Było coś nowego, coś obcego w sposobie, w jaki Jungkook na niego patrzył. Jakaś porażająca intensywność, która wywoływała w nim ekscytację i strach. Miał wrażenie, że to nie pierwszy raz, że Jungkook już kiedyś spoglądał na niego w ten sposób, wcześniej jednak nie pozwolił sobie tego w pełni dostrzegać. Ale teraz było inaczej. Teraz księżyc świecił jasno, przyprószając rzeczywistość swoim srebrnym pyłem. Teraz trzymająca go dłoń dawała mu ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Teraz byli blisko, tak blisko, że Taehyung mógł wyciągnąć rękę i dotknąć małego półksiężyca na policzku Jungkooka.

Zostali sami, sami w swoim własnym obrazie.

I Taehyung ze zdziwieniem stwierdził, że ten obraz był naprawdę piękny. Zwłaszcza, kiedy Jungkook sięgnął ręką poza koc i zerwał jeden z białych kwiatów, po czym z godnym podziwu skupieniem wsunął go przyjacielowi we włosy. Skończywszy, uśmiechnął się miękko, podziwiając swoje dzieło.

- Wyglądam głupio? – zapytał Taehyung, całą silą woli zwalczając idiotyczny odruch zerwania ozdoby z głowy. Czuł się zupełnie bezbronny, kiedy Jungkook tak na niego patrzył. Młodszy jednak zaśmiał się cicho i pokręcił głową.

- Głupio to wyglądam ja – odparł.

- Czemu?

- Bo nie mogę oderwać od ciebie wzroku – powiedział, szczerząc się idiotycznie.

- Kłamca! – zawołał Taehyung, uderzając go pięścią w ramię, co tylko dodatkowo rozbawiło Jungkooka. A potem starszy niespodziewanie wtulił się w niego, układając głowę na jego klatce piersiowej i wsłuchując się w szybkie bicie jego serca. Jungkook na moment zesztywniał, po chwili jednak rozluźnił się nieco i objął go ramieniem. Taehyung westchnął cicho, chowając twarz w materiale fioletowej bluzy. Bo gdzieś w głębi serca wiedział, że Jungkook nie kłamał. Że w jego oczach od dawna tliła się ta mała iskierka, która potrafi walić mosty i przenosić góry.

Iskierka młodzieńczego zakochania.

Taehyung przymknął oczy, czując jak Jungkook bawi się jego włosami i rysuje mu niewidzialne kółka na wierzchu dłoni. W świetle księżyca, utopiony we wrzosowym fiolecie, czuł się prawie tak, jakby wreszcie znalazł swoją paletę kolorów. Swoje miejsce na ziemi.

- Jungkook? – odezwał się, czując, że jeśli nie powie tego teraz, to nie uda mu się już nigdy.

- Hm? – pomruk był senny, miękki i ciepły, a starszemu po plecach przeszedł dreszcz, kiedy głos Jungkooka zawibrował przy jego policzku.

- Namalujmy razem obraz – poprosił. Przez chwilę panowała cisza. A potem Jungkook uśmiechnął się psotnie.

- Myślałem, że już nigdy na to nie wpadniesz! – zaśmiał się, za co ponownie oberwał od Taehyunga z pięści.

- Skoro jesteś taki mądry, to czemu sam tego nie zaproponowałeś? – rzucił starszy, naburmuszonym tonem.

- Uważam, że na niektóre rzeczy trzeba wpaść samemu – oparł Jungkook, wzruszając ramionami. – Tylko wtedy będą prawdziwie twoje – dodał, odgarniając zbłąkany kosmyk z twarzy przyjaciela i spoglądając na niego z czymś na kształt rozczulenia. Taehyung pozwolił dłoni Jungkooka powędrować od jego czoła, przez policzek, aż ku kącikowi ust. A potem z powrotem się w niego wtulił, nie chcąc, żeby widział jego piekące policzki. – Namalujemy, zobaczysz. Van Gogh się może schować – powiedział jeszcze Jungkook, a Taehyung zaśmiał się mimo woli, kryjąc twarz w materiale fioletowej bluzy. Po chwili obaj zamilkli.

I znów spłynęła na nich księżycowa cisza, taka która przytrafia się tylko ludziom bardzo rozmarzonym, albo bardzo zagubionym. Cisza migotliwa i strojna w koronki. Cisza, której nie można odmówić. I to właśnie pośród tej ciszy, pośród nocnego dźwięku cykad, Taehyung słyszał szum. Odległy, stłumiony szum. Śpiew oceanu. Tak wyblakły i nieprawdziwy, jakby był tylko cienistym wspomnieniem, konturem snu, zmyśloną scenerią z ram starego obrazu. Taehyung przymknął oczy.

Smutna potęga oceanu nie mogła ich tu dosięgnąć.

Przynajmniej na razie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro