ona kwiatem we włosach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Taehyunga od zawsze intrygowało robienie zdjęć. To było jak przywłaszczanie sobie małego kawałka świata. Jak malowanie obrazu światłem i cieniem. Jak zaklęcie, które jednym pstryknięciem guzika pochłania kształty i kolory, zamykając je na lśniącej powierzchni papieru. Tym, co stojący pośród szumiących traw Taehyung mógł zamknąć w swoim zaklęciu z pewnością była zieleń. Ta głupia zieleń, która ratuje i gubi ludzkie życia. Zieleń witalna, żywa i zgniła jednocześnie. Wszechobecna, jak cichy, szumiący wróg, bądź małomówny przyjaciel. Jak fala, która może wypchnąć cię z powrotem ku brzegowi, albo wręcz przeciwnie, niespodziewanie zaciągnąć, w dół, prosto w oceaniczną głębinę. Zieleń tak zdradliwa, jak sama ludzka nadzieja.

Stąpał teraz po niej ostrożnie, znów balansując na krawędzi rzeczywistości. W kadrze trzymanego w rękach aparatu migotał roztańczony na wietrze płomyk, jak rozpalone na pustkowiu ognisko. Był jedynym żywym i ciepłym elementem krajobrazu. Taehyung w skupieniu zacisnął usta i wcisnął guzik aparatu. Kolejny obraz uwieczniony. Kolejny fragment młodości odtworzony. Taehyung zastanawiał się, co go czeka na końcu tej drogi.

- Jak wyszło? – Jungkook wyjął aparat z dłoni kolegi, a Taehyung odwrócił głowę w stronę wody. Zastanawiał się, czy taki właśnie ocean widział jego dziadek, stojąc w podobnym miejscu, dekady temu i tak jak on kontemplując własny upadek. Często próbował wyobrazić sobie, jak ten upadek wyglądał. Czy był nagły i gwałtowny, jak fala zmywająca nadbrzeżny dom z powierzchni ziemi, albo zbyt silny podmuch wiatru, powalający drzewo? Wielka potęga, która niespodziewanie łamie człowieka w pół?

Taehyung pokręcił głową sam do siebie.

Tak naprawdę człowiek łamie się po cichu i po cichu umiera. Niepostrzeżenie, wręcz sekretnie. Stopniowo. Łagodnie. Jak morska bryza, swoim delikatnym dotykiem wymywająca coraz większe kawałki gruntu spod stóp nieświadomych tego ludzi. Jak wiatr powoli wyginający gałęzie drzew i zrywający z nich liście. Dniami. Miesiącami. Latami. I nikt, nikt tego nie zauważa.

Bo świat widział tylko młode oczy, a nie przedwcześnie przekwitające w ich głębi kwiaty.

Upadek Taehyunga też nie był spektakularny. Żadnych wielkich wichur, rozpaczliwych krzyków, żadnego mocnego uderzenia o podłoże i tumanów wzbijającego się w powietrze pyłu. Tylko cisza. I to powolne usuwanie się świata spod stóp. Jakby Ziemia kręciła się swoim tempem, a on zostawał w miejscu, zostawał w tyle, niezdolny do nadążenia za bezlitosną machiną wszechświata. Jakby powoli zapadał się w samego siebie, niczym w kamienną studnię, głębiej i głębiej, a świat nad nim malał, zmieniając się jedynie w świetlisty obraz na suficie, taki który przyciąga wzrok, urzeka i jednocześnie zadaje ból swoją nieosiągalnością. I to właśnie na tym odległym, surrealistycznym obrazie Taehyung po raz pierwszy dostrzegł Jungkooka. Śmiesznego chłopca w żółtej koszulce, ruszającego na podbój poszarzałego, wrześniowego nieba. Tego samego chłopca, który teraz spoglądał na niego z rozbawieniem wypisanym w oczach.

- Ziemia do Taehyunga – powiedział Jungkook, zaczepnie trącając kolegę w ramię. W ręce wciąż trzymał jego aparat ze zrobionym parę minut wcześniej zdjęciem widniejącym na wyświetlaczu. Taehyung zamrugał oczami i z roztargnieniem schował urządzenie z powrotem do torby. – Często śnisz na jawie – zauważył młodszy, wciąż nie spuszczając rozbawionego spojrzenia z kolegi. – Czy pojawiam się w twoich snach? – zapytał przekornie, za co oberwał łokciem w bok.

- Musiałbym mieć same koszmary – odparł Taehyung, wreszcie otrząsając się z zamyślenia i trzeźwiej rozglądając wokół, wzrokiem napotykając te same elementy krajobrazu, co zawsze. Nic, tylko trawa, piasek i wiatr. Miał wrażenie, że nad wodą zawsze wiało, nawet jeśli powietrze było w gruncie rzeczy nieruchome. Zupełnie, jakby wiatr na dobre przeniknął ten teren i stał się jego domyślną, uśpioną częścią. Podobnie było z piaskiem. Taehyung znajdywał go wszędzie, w kieszeniach, za kołnierzem, we włosach, a nawet w skarpetkach, choć przecież nawet nie chodził codziennie na plażę. Czasem miał wrażenie, że nawet w płucach nosił zagubione ziarnka piasku. I wcale nie zdziwiłoby go, gdyby całe to nadmorskie miasteczko okazało się być jedynie fantazją szaleńca, zbudowanym z trawy, piasku i wiatru małym, sennym królestwem, które można unicestwić jednym ruchem ręki.

Taehyung spojrzał na ocean. Woda, niebo, a między nimi horyzont, niczym ostrze noża. Świat o perfekcyjnym kształcie przeciętej na pół pomarańczy. Bez mącącej w głowie zieleni traw i szemrzących w uszach ziarenek piasku. Bez tych wszystkich głupich, ludzkich, przyziemnych problemów. Taehyung westchnął. Taki świat nie istniał.

- Znów to spojrzenie – odezwał się Jungkook, stając tuż obok niego i również wbijając wzrok w horyzont.

- Jakie spojrzenie?

- To samo, które miałeś, nim ziemia usunęła ci się spod stóp – odparł znaczącym tonem i przez chwilę obaj milczeli. Rozmawiali już kiedyś na temat okoliczności ich pierwszego spotkania i od tamtej pory do tego nie wracali. To była drażliwa kwestia i Jungkook chyba wiedział o tym równie dobrze, co Taehyung. Może nawet lepiej. – O czym wtedy myślałeś? – zapytał ostrożnie, a starszy westchnął. Wiedział, że kiedyś ta rozmowa nastąpi. Że kiedyś Jungkook zapyta o powód. I że Taehyung nie będzie potrafił mu odpowiedzieć.

Bo może wcale nie było powodu. Może po prostu nie lubił tego, jak jego powieki unosiły się i opadały każdego dnia, ukazując mu wciąż ten sam dziwny, zimny świat. Może nie podobało mu się to, jak jego klatka piersiowa faluje przy każdym wdechu, uzależniona od powietrza, uzależniona od życia. Może nie przepadał za niezgrabnym biciem własnego serca, które nocami nie dawało mu spać, dudniąc głupio i nieporadnie, jak muzyk, który nie umie czytać nut, a znalazł się pośród orkiestry. Może nie chciał żyć. A może chciał, tylko nie wiedział jak.

Zerknął przelotnie na przyglądającego mu się z uwagą kolegę, po czym wskazał wystającą z wody, pojedynczą skałę, która za pierwszym razem tak przykuła jego uwagę, że dla niej niemal osunął się w przepaść.

- Myślałem o tym, że czuję się jak ta skała – powiedział, zażenowany własnymi słowami. – Samotny kieł pośród fal – dodał z gorzkim uśmiechem. Ku jego zaskoczeniu, Jungkook pokręcił głową. Jego wzrok tylko prześlizgnął się po wspomnianej skale i wylądował z powrotem na koledze.

- Nie wszystko jest takie, jak się wydaje z daleka. – Jego oczy zamigotały młodzieńczą energią, kiedy to mówił. Starszy rzucił mu pytające spojrzenie. – Chodź, pokażę ci. – Jungkook wyciągnął dłoń w jego kierunku i Taehyung wahał się tylko przez chwilę, nim ją uścisnął i oddał stery w ręce kolegi. I tak już przez niego spadł. Niewiele więcej miał do stracenia.

*

Z bliska ocean wyglądał na dużo mniej spokojny, niż ze szczytu urwistego klifu. Łódka raz po raz chwiała się na boki pod wpływem uderzających w nią fal i Taehyung wyklinał samego siebie, że kiedykolwiek postanowił zaufać temu narwanemu chłopakowi w pomarańczowej koszulce, który właśnie śmiał się z niego w najlepsze, najwyraźniej skrajnie rozbawiony jego niedolą.

- Jesteś absolutnie pewny, że potrafisz tym sterować? – zapytał po raz piąty, dłońmi mocno ściskając obie burty wąskiej łódeczki, która w obliczu falującego oceanu zdawała się być jedynie wątłym, papierowym stateczkiem, skazanym na zniknięcie pod powierzchnią wody.

- Gdybym nie potrafił, już dawno byśmy się rozbili o klify – odparł Jungkook swobodnym tonem. – Ze mną jesteś bezpieczny.

- Bezpieczny, jasne – burknął Taehyung, wbijając wzrok w drewniane dno łódki. Wolał nie zaglądać w rozciągające się wszędzie wokół głębiny, a obserwowanie nader pewnego siebie, wiosłującego Jungkooka też zdecydowanie nie było czymś, na co miał w tej chwili ochotę. W spojrzeniu tego chłopaka było coś, co nie pozwalało mu swobodnie oddychać. A jednocześnie przy nikim innym nie czuł się tak swobodnie, jak właśnie przy Jungkooku. Jakby mógł powiedzieć mu o wszystkim.

- Myślisz, że twoja mama miała powód? – zapytał niespodziewanie, wzroku wciąż nie odrywając od dna łódki. Jungkook przez chwilę milczał, nie przerywając wiosłowania. A potem nawet to ustało.

- Coś, co dla jednych jest powodem, inni nazwaliby jedynie wymówką – powiedział spokojnym tonem człowieka, który rozmyślał na ten temat już zdecydowanie zbyt wiele razy. – Nie warto roztrząsać tego, co już się stało. To tylko wzmaga w nas bezsilność. Trzeba się skupić na tym, co pewne doświadczenia w nas zostawiają.

- Jak na przykład?

- Jak na przykład nowa perspektywa na rzeczy, które wydawały się zupełnie beznadziejne – odparł Jungkook i starszy ze zdumieniem wychwycił w jego głosie ślad uśmiechu. – Jesteśmy na miejscu, Taehyung. Spójrz w górę.

Kim posłusznie uniósł wzrok, natrafiając najpierw na pomarańczowy żagiel jungkookowej koszulki, a potem na wielką skałę za plecami kolegi. Kamienny kieł wyłaniał się spośród piany i wody, strzeliście pnąc się w stronę nieba i przesłaniając im kawałek słońca. Z bliska jego ściany nie były jednak tak nagie, jak mu się zdawało, kiedy obserwował skałę z góry. Pokryte były licznymi bruzdami, wgłębieniami i miniaturowymi jaskiniami. Taehyung zmarszczył brwi i zmrużył oczy w słońcu. Fale na moment uspokoiły się na tyle, żeby zauważyć, że ich szum był tylko częściowym źródłem hałasu, panującego w tym zakątku wybrzeża. Kim wytężył słuch, ze zdumieniem wychwytując coś jakby...

- Ptaki – powiedział Jungkook, również obracając się w stronę skały. – Setki ptaków. – Zerknął na Taehyunga i uśmiechnął się promiennie, niemal niewinnie. – Ta skała to ich dom.

Nie musiał mówić nic więcej. Taehyung rozumiał, co chciał w ten sposób przekazać. I może, ale tylko może, zamierzał mu uwierzyć. Albo przynajmniej spróbować. Nie powiedział tego na głos, ale posłał koledze niemrawy, niezgrabny uśmiech, w którym tylko ktoś taki jak Jungkook byłby w stanie dopatrzyć się prawdziwej szczerości.

Jeszcze przez chwilę w milczeniu obserwowali ptasią skałę, która, jak się okazało, wcale nie była taka samotna i wcale nie mierzyła się z wiatrem i wodą w pojedynkę. A potem Jungkook sięgnął do torby Taehyunga, i nim ten zdążył zareagować, wyjął z niej aparat.

- Co robisz? – zapytał starszy, marszcząc brwi. Kiedy Jungkook przysunął urządzenie do twarzy i zmrużył jedno oko, Taehyung mimowolnie cały się spiął. Przeważnie to on był po drugiej stronie obiektywu.

- Pomagam – odparł młodszy, w skupieniu kadrując zdjęcie.

- W czym?

- W dokumentowaniu twojej młodości – powiedział, w odróżnieniu od Taehyunga robiąc kilka zdjęć, żeby potem można było wybrać to najbardziej udane. Starszy przygryzł nerwowo wargę, a potem przechylił się i sięgnął po aparat.

- W takim razie ty też musisz się tam znaleźć – mruknął, szybko uwieczniając zdumionego Jungkooka. Małą, pomarańczową plamę na tle wielkiej, szarej skały. Taehyung uśmiechnął się na ten widok.

Niezawodnie niedopasowany.

- Więc jestem częścią twojej młodości? – zapytał młodszy dziwnym tonem, spoglądając na kolegę tymi swoimi błyszczącymi, młodzieńczymi oczami, które czasem rozumiały zbyt wiele, a czasem wręcz przeciwnie. Taehyung westchnął cicho, a jego spojrzenie spłynęło ku pienistym wodom oceanu.

- Nie pasujesz do mojej młodości – powiedział, celowo unikając widoku rozczarowania na twarzy Jungkooka.

Nie pasujesz do mojej młodości i właśnie dlatego jesteś jej najważniejszą częścią.

Nie pasujesz do mojej młodości, bo nadajesz jej nowe kolory.

Nie pasujesz do mojej młodości, bo uczysz mnie, jak ją naprawdę przeżywać.

Było tyle rzeczy, które Taehyung mógł powiedzieć, tyle sposobów, w jakie mógł to wszystko wyjaśnić. A jednak wybrał milczenie. Bo bał się, że gdyby wypowiedział na głos którąkolwiek z tych myśli, nie byłoby już odwrotu.

Jungkook stałby się jego młodością.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro