ona tylko to daje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czasem lawina zaczyna się od jednego osuniętego w przepaść kamyka.

W przypadku Taehyunga i Jungkooka tym kamykiem było trzaśnięcie drzwi. Drzwi, które były cumą ich wyimaginowanej łódki, które stanowiły bramę do prawdziwego świata. Drzwi, za które właściciel kawiarni pod albatrosem prawie nigdy nie zaglądał, ale niefortunnym zrządzeniem losu właśnie tego dnia je otworzył. Jakby to było zaplanowane, jakby wszystkie konfiguracje gwiazd i planet ułożyły się w tamtej chwili dokładnie tak, żeby uniemożliwić im jeszcze choćby kilka chwil tego małego szczęścia, które odnajdywali w sobie nawzajem.

Pierwsza reakcja była szybka i gwałtowna. Jungkook odsunął się od Taehyunga, niezbyt delikatnie wyplątując palce z jego włosów. Wstał z kanapy, czujnym wzrokiem mierząc drzwi. Wyglądały tak samo, jak dosłownie parę minut temu. Ale coś się zmieniło, Taehyung też to poczuł. Jakby nagle ta zasłona betonu i drewna przestała być skuteczna, jakby ich azyl stracił barierę ochronną. I znów ten niedostrzegalny ludzkim wzrokiem ruch świata, znów to przenikanie szczelinami, szparkami, dziurkami od klucza. Rzeczywistość zaczęła powoli wlewać się przez pęknięcia w dnie łodzi, i Taehyung już czuł, już wiedział, że jeśli tu zostaną, utoną razem z nią.

Ale Jungkook tego nie widział.

Potrząsnął tylko głową, jakby próbował strzepnąć z niej czarne myśli, i opadł z powrotem koło Taehyunga.

- Myślisz, że coś zauważył? – zapytał. Wzrok miał rozbiegany, ale jego głos brzmiał lekko. Zbyt lekko. – Raczej nie, ciemno tu jak w piekle – stwierdził, nim Taehyung zdążył się odezwać. Obaj wiedzieli, że właściciel musiał zauważyć dwóch chłopców całujących się w jego składziku. Inaczej nie miałby powodu, żeby tak szybko się wycofać. Jungkook jednak zdawał się nie akceptować takiej wersji zdarzeń. – A nawet jeśli, przecież to nic złego. – Głośno wypuścił powietrze z płuc. – To nic złego – powtórzył. Taehyung położył mu dłoń na ramieniu.

- To nic złego – potwierdził, starając się brzmieć spokojnie, choć już widział narastającą w oczach Jungkooka panikę. Sam zaś zbyt dobrze znał tego typu sytuacje, żeby móc się łudzić, że ten jeden, przypadkowo trącony kamień nie wywoła całej lawiny. Ścisnął ramię Jungkooka, spoglądając na niego z powagą. – Jak sądzisz, czy komuś o tym powie? – zapytał rzeczowym tonem, próbując ustalić, na czym teraz stoją. Jungkook gwałtownie pokręcił głową.

- Nie, on nie jest taki – powiedział szybko, szybciej, niż zdołał pomyśleć. Taehyung widział walkę w jego oczach, widział gasnącą stopniowo wiarę. – Nie jest taki, jak oni. Zna mojego ojca. Wie, że wagaruję. A mimo to nigdy mnie nie wydał, zawsze przymykał oko na to, co robię. Pozwalał mi tu siedzieć i pożyczać jego komiksy. Nie przeszkadzało mu, że nie chodzę do szkoły. To dobry człowiek. – Jungkook nie wyglądał wcale na pewnego swoich słów, ale wciąż uparcie walczył, wciąż próbował opanować sytuację, która wymknęła im się spod kontroli już tamtego wieczora na schodach drewnianego domku, kiedy ich oddechy po raz pierwszy zmieszały się ze sobą.

- Wagarowanie, a... to, co widział, to dwie różne rzeczy, Jungkook. – Taehyung mówił opanowanym głosem, samego siebie zaskakując własnym spokojem. Może już się przyzwyczaił. A może po prostu nie miał więcej nic do stracenia w oczach świata. – Nie chcę roztaczać czarnych scenariuszy, ale nawet ludzka życzliwość ma swoje reguły i granice, których przekroczenie potrafi zmienić przyjaciela we wroga. Zbyt wiele razy zawiodły mnie osoby, w które nigdy bym nie zwątpił. A to wszystko z powodu tego, kim jestem...

- Jesteś piękny – rzucił z nagłą złością Jungkook, obracając się w stronę Taehyunga i chwytając jego twarz w obie dłonie. – I bystry i wrażliwy i dobry. – Jego oczy migotały gorączkową frustracją, pełne ujarzmionej przez rzeczywistość pasji. – I gdybym mógł, wykrzyczałbym to całemu światu...

- Ale nie możesz – powiedział Taehyung, przykrywając jego dłonie swoimi. – Nic dobrego by z tego nie przyszło, zwłaszcza tobie.

Jungkook przez chwilę milczał, wciąż nie puszczając twarzy Taehyunga, jakby chciał go całego zamknąć w dłoniach i ochronić przed światem, choć w tej chwili z nich dwóch to chyba on bardziej potrzebował ochrony. Starszy od dawna nosił w sercu rany, które dla niego miały dopiero stać się codziennością.

- Twoja rodzina wie? – zapytał w końcu Jungkook, choć domyślał się odpowiedzi. Taehyung spuścił wzrok i już sam ten gest wystarczył. Była w nim bojaźliwość i ślad paskudnie zabliźnionych wspomnień, coś, do czego nie wraca się łatwo, nieważne ile czasu minie. – Więc moja też się dowie – powiedział młodszy, a oczy Taehyunga błyskawicznie powędrowały z powrotem ku jego twarzy. Coś się w niej zmieniło. Spojrzenie Jungkooka podszyte było jakąś nieokiełznaną determinacją, której starszy jeszcze nigdy u niego nie widział. – Powiem mu. O szkole. O tobie. – Taehyung pokręcił głową, ale było już za późno. Nie mógł nic powiedzieć. Nie mógł mu zabronić być sobą. Nie mógł mu odmówić tej wolności, którą cały świat próbował w nim stłumić. Nie mógł, bo go podziwiał. Nie mógł, bo go kochał.

Może i trzaśnięcie drzwiami było pierwszym kamykiem, ale to Jungkook stał się tym, który stoczył całą lawinę.

*

O wszystkich regułach i granicach ludzkiej życzliwości Jungkook przekonał się jeszcze tego samego dnia.

Taehyung zauważył to już z daleka, siedząc na stopniach drewnianych schodów i obserwując zgarbioną postać, torującą sobie drogę przez ciężkie kolory zmierzchu. Jungkook szedł powolnym, zamyślonym krokiem, czubki butów nurzając w świetle kończącego się dnia. Końcówki jego włosów przybrały miedzianą barwę słońca, ale reszta twarzy skryta była pod obszernym kapturem. Bluza Jungkooka była szara. Bardziej szara, niż otaczający ich, jesienny zmierzch.

Taehyung wstał ze schodów, wzroku nie odrywając od spuszczonej głowy Jungkooka. Wyglądał jak żołnierz, wracający z wojny. Pełen ran i blizn, o których nie chciał nikomu opowiadać, choć zmieniły go jako człowieka już na zawsze. Bo ta wojna była skazana na klęskę, jeszcze zanim się zaczęła.

Ale kiedy wreszcie uniósł wzrok i odwzajemnił spojrzenie Taehyunga, jego oczy nie były przegrane, puste albo smutne. Były zranione, dumne i gniewne, jak niebo w sztormową noc. Jungkook nie stoczył lawiny, Jungkook był lawiną. I nic nie mogło go już zatrzymać.

- Mój Boże... - szepnął Taehyung, ściągając jego kaptur i przyglądając się jego twarzy. Miał podbite oko. Kilka zadrapań na czole i policzku. Kilka czerwonych śladów na szczęce, które wkrótce miały zmienić się w paskudne sińce. Z rozciętej wargi ciekła krew. – Jungkook...

- Nic mi nie jest – powiedział młodszy, ale Taehyung pokręcił głową. Światło zachodzącego słońca malowało twarz Jungkooka w najśmielsze odcienie pomarańczy i purpury, wydobywając z cienia każdą barwę, każdy kontur, który nigdy nie powinien był się tam znaleźć. Nie taki obraz Taehyung pragnął oglądać, nie o takim marzył. Chciał wrócić do momentu, w którym jedynym źródłem koloru były śmieszne, barwne koszulki stojącego przed nim chłopca.

- Chodź – wydusił z siebie starszy. Jego dłonie drżały, kiedy prowadził Jungkooka do środka i drżały, kiedy szukał apteczki. Drżały, kiedy przykładał zimny okład do jego twarzy i kiedy próbował odkazić rozciętą wargę. Drżały nawet, kiedy Jungkook niespodziewanie przyciągnął go do siebie i przytulił tak mocno, jakby starszy miał się za chwilę rozpaść na kawałki. Jakby to Taehyung został zraniony, a nie on. To nie była prawda.

- Nic mi nie jest – powtórzył Jungkook, ale starszy pokręcił głową i odepchnął go od siebie.

- Nieprawda! – zawołał, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że podniósł głos. – Zawsze zgrywasz takiego niezniszczalnego, jak głaz, jak ta samotna skała wśród fal, ale to nieprawda! Twój ojciec cię zranił i ja... ja... - Taehyung zrobił krok w tył i złapał się za głowę. – Ja wiedziałem, że się wkurzy, zawsze się wkurzają, ale nie sądziłem... nie sądziłem, że cię skrzywdzi. To moja wina.

- Nie...

- A właśnie, że tak! – krzyknął Taehyung, wbijając w Jungkooka sfrustrowane spojrzenie. – Znam ludzi. Wiem, jak reagują. Wiem, jacy potrafią być okrutni. Dlatego powinienem był cię zatrzymać. Powinienem był wykazać się większym rozsądkiem, niż ty i twoje narwanie.

- Narwanie? – Oczy Jungkooka migotały niezdrowo, pełne frustracji i goryczy. – Czy ty nic nie rozumiesz? Przyjechałeś tu specjalnie w poszukiwaniu młodości, ale wciąż nic nie rozumiesz. – Taehyung zmarszczył gniewnie brwi i już miał jakoś odeprzeć ten zarzut, kiedy Jungkook kontynuował. – Młodość to głos.

Taehyung zamilkł, zbity z tropu. Jungkook wypuścił głośno powietrze z płuc i oparł się o kuchenną szafkę. Kiedy ponownie się odezwał, jego głos był już spokojniejszy.

- Kiedyś myślałem, że młodość to iluzja. Że skoro młodzi ludzie czasem wcale nie czują się młodo, a osoby starsze nie zawsze czują się staro, to cała ta młodość jest tylko abstrakcyjną koncepcją, która nijak się ma do rzeczywistości. Jak wyidealizowany sen, za którym się goni, choć nigdy nie można go tak naprawdę schwytać. Ale teraz już wiem, że się myliłem. Młodość jest prawdziwa. Młodość to kolor, który przybiera nasza dusza, to konfiguracja myśli i zdarzeń, która sprawia, że człowiek wciąż chce zmienić świat. To my jesteśmy młodością, Taehyung – powiedział z naciskiem, patrząc ukochanemu prosto w oczy, tak żeby jego słowa dotarły możliwie jak najgłębiej. – My jesteśmy młodością i my jesteśmy głosem. Więc musimy coś z tym zrobić, i to prędko, póki nie zastygniemy, póki nie skamieniejemy, póki mamy w sobie kość i śmiech i krew i kpinę, póki wciąż jesteśmy na tyle odważni, bądź na tyle głupi, żeby próbować rozwinąć skrzydła, nim zgniją gdzieś w nas, nigdy nie poznawszy koloru nieba. – Jungkook zmarszczył brwi i zamknął oczy, z trudem dźwigając intensywność własnych słów.

Taehyung też to czuł. To, co Jungkook mówił, to, w jaki sposób na niego patrzył. To mógłby być wiersz, to mógłby być obraz. Nikt jednak nie namalowałby go tak, jak on w tej chwili. Tak żywo i prawdziwie. Tak, jak tylko Jungkook potrafił.

Taehyung podszedł do ukochanego i wtulił się w niego, składając cichy pocałunek na jego poobijanym policzku. Nic nie mówił, nie musiał. Bo wiedział, że i tak jest częścią tego obrazu. Że mogli go dokończyć tylko we dwoje.

*

///jeszcze tylko dwie małe części, proszę, dobrnijmy razem do końca~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro