ona świata ciekawa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mały drewniany domek znajdował się na skraju miasteczka, nieco na uboczu, nieco w osamotnieniu, jakby stanowił ostatnią ludzką twierdzę w obliczu potęgi żywiołu. Dalej były już tylko klify i ocean. Taehyung czuł się więc, jakby chwilowo mieszkał na skraju prawdziwego świata i tylko kilka kroków dzieliło go od niebytu. Jakby wraz z wejściem na terytorium falujących mórz klifowej trawy człowiek wkraczał w ramy obrazu i znikał z map rzeczywistości. A przynajmniej tak o tym niegdyś myślał, przesiadując nocami w oknie swojego pokoju i wsłuchując się w szum miasta. Zamykał wtedy oczy i wyobrażał sobie, że to śpiew fal. Że kiedy otworzy okno, chłodna bryza rozwieje mu włosy, a dyndające za krawędzią parapetu, bose stopy musną spienioną wodę. I wtedy nie będzie już Taehyungiem, chłopcem z wielkiego miasta, tym dziwolągiem i nieudacznikiem, który zgubił swoją młodość i nawet nie wie, czego w życiu szuka. Będzie tylko piękną, smutną postacią na tle oceanicznej samotności. Będzie idealnym elementem obrazu, namalowanym w idealnym miejscu. Przemyślanym pociągnięciem pędzla, krótkim, ale ostatecznym. W ten sposób jego istnienie nabierze sensu, na zawsze uwiecznione dla ludzkich oczu w tej szarej, zawieszonej nad przepaścią postaci. Taehyung zawsze chciał być częścią obrazu. Problem polegał na tym, że nikt nigdy nie chciał namalować go do końca. Każdy się wycofywał, poddawał, rezygnował, porzucał. Jak dzieło, któremu nie dane jest zyskać zakończenie. Jak człowiek, któremu nie dane jest znaleźć samego siebie. Jak zwykły szkic, który nigdy nawet nie miał być obrazem.

Taehyung wyciągnął z torby klucze, starając się przy tym zanadto nie zmoczyć jej zawartości. Wciąż ociekał wodą po ich szczeniackiej zabawie na plaży. Stojący obok Jungkook nie był wcale w lepszym stanie. Zielona koszulka przybrała ciemny odcień iglastego lasu, a luźne spodenki kleiły się śmiesznie do nóg i kapały wodą na czubki butów. Obaj wyglądali po prostu idiotycznie.

Zamek szczęknął cicho i wpuścił ich do środka. Ciemne, sinoniebieskie okna spoglądały na nich posępnie, kiedy wkraczali w chłodne cienie sieni. Była niewielka, skromna, urządzona w boazerii obwieszonej nieskończoną liczbą małych obrazków z wizerunkami oceanu, klifów, portu, kutrów rybackich i wszystkiego, co kojarzyło się z nadbrzeżnym miasteczkiem. Taehyung często przystawał w tej sieni i przez długi czas obserwował uważnie każdy z obrazków po kolei, szukając w nich czegoś znajomego. Nigdy nie znajdował.

- Ktoś tu w ogóle mieszka prócz ciebie? – zapytał Jungkook, zdejmując buty i wykonując przy tym jak najmniej ruchów, w obawie że zamoczy całą podłogę. Jego głos wybrzmiał nienaturalnie głośno w niczym niezmąconej ciszy pomieszczenia. Dom faktycznie sprawiał wrażenie wymarłego. Taehyung również pozbył się obuwia i pokierował kolegę w stronę skrzypiących schodów, prowadzących na piętro.

- Gospodyni to starsza pani – odpowiedział po drodze, zerkając w stronę zamkniętych drzwi. Nie dobiegał zza nich żaden dźwięk. – Chodzi spać bardzo wcześnie. Obecnie nikt inny nie wynajmuje u niej pokoju, więc jesteśmy tylko my i ona.

- Nic dziwnego – odparł Jungkook, krzywiąc się na dźwięk skrzypiących pod stopami schodów. – Nie rozumiem, czemu postanowiłeś spędzić wczasy w takiej ruderze. Mijałem ten dom wiele razy i póki cię nie poznałem, byłem przekonany, że jest opuszczony.

- To nie jest rudera – zaprotestował Taehyung. – To dom z duszą.

- Zdaje mi się, że nawet dość dosłownie. Jesteś pewien, że ta pani jeszcze żyje? Kiedy ostatnio ją widziałeś?

- Jeszcze chwila i to ty zostaniesz duchem-rezydentem tego domu, zaraz po tym, jak zepchnę cię ze schodów – odgryzł się Taehyung, otwierając drzwi swojego pokoju i puszczając kolegę przodem.

- Daj spokój, nie warto siedzieć w więzieniu przez moją śmierć.

- Masz rację. Dlatego upozoruję wypadek. – Taehyung otworzył komodę i wygrzebał z niej jakieś ubrania, po czym wcisnął je koledze razem z ręcznikiem. – Łazienka jest na końcu korytarza. W miarę możliwości, nie narób bałaganu albo hałasu. Mokre ubrania możesz powiesić na suszarce – powiedział i wypchnął go za drzwi, które zaraz zamknął, żeby też móc się przebrać.

Kiedy pięć minut później Jungkook wrócił, wyglądał jak zupełnie inny człowiek. Biała koszula Taehyunga była trochę niedopasowana, ale i tak dodawała mu czegoś wcześniej niedostrzegalnego, jakiejś dziwnej szlachetności. Jakby do tej pory był żaglem małego rybackiego kutra, a teraz zawisł na masztach wielkiego okrętu. Drobne kropelki wody spływały z wciąż mokrych włosów i wsiąkały w przewieszony przez szyję ręcznik. Niewielka blizna na policzku była niewidoczna w półmroku pokoju.

- Coś nie tak? – zapytał młodszy, bo Taehyung spoglądał na niego odrobinę zbyt długo. Kim pokręcił głową.

- Śmiesznie wyglądasz – powiedział, wzruszając ramionami.

- Tak też się czuję – odparł młodszy, opadając na stojącą pod ścianą sofę. – Jesteś pewien, że to nie problem?

- Daj spokój. – Taehyung machnął ręką. – Mieszkam dużo bliżej plaży, a ty wyglądałbyś idiotycznie, gdybyś szedł przez całe miasto przypominając przemoknięty wodorost. Poza tym, twój tata...

- Nie rozmawiajmy o nim – poprosił młodszy, więc Taehyung pokiwał tylko głową i przez chwilę panowała cisza. Ten dziwny rodzaj ciszy, który rozciąga się czasem jak pajęczyna między dwiema osobami, które są zbyt blisko i zbyt daleko siebie jednocześnie. Które mogłyby powiedzieć sobie nawzajem absolutnie wszystko, opisać całe swoje serce i wyszczególnić każdą barwę duszy, ale z jakiegoś powodu wciąż tego nie robią, wciąż grają na zwłokę, stojąc na skraju tej niezgłębionej, nieobliczalnej przepaści zwanej zaufaniem i rozważając krok w niepewną pustkę.

Taehyungowi spadanie od zawsze wydawało się prostsze. A siedząc tak i spoglądając w ciemne oczy Jungkooka uświadomił sobie, jak łatwo mógłby zatonąć w ich otchłani. Jak naturalny byłby dla niego ten upadek. I jak trudno byłoby mu się po nim wynurzyć z powrotem na powierzchnię. Bo z jakiegoś powodu powierzchnia zawsze wzywa nas ku sobie, żywych czy martwych, wystawia nas niczym trofeum na pokaz światu, chwali się naszą niedolą przed pustą taflą nieba.

- Wszystko okej? – zapytał Jungkook, unosząc brew i wytrącając Taehyunga z zamyślenia.

- Zrobię herbatę – wymamrotał starszy, po czym umknął do kuchni, nim kolega zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Srebrna łyżeczka dygotała mu w dłoni, a gwizd przestarzałego czajnika wywołał migrenę. Taehyung spadał, znów spadał, tak głupio, jak to tylko możliwe. Miał nadzieję, że tym razem Jungkook go nie złapie.

Kiedy wreszcie się uspokoił i wrócił do pokoju z dwoma parującymi kubkami, cienie w kątach, między ścianami i na policzkach Jungkooka były już znacznie dłuższe. Zmierzch miękko rozlewał się po sypialni, jak fala ciemnej wody, która wystąpiła z brzegów i postanowiła utopić ich obu w swojej oceanicznej ciszy.

Jungkook siedział na skraju taehyungowego łóżka i obracał w dłoniach lśniący w blasku lampy kawałek papieru. Zerknął na kolegę.

- Więc wywołałeś je? – bardziej stwierdził, niż zapytał. Głos miał spokojny, ale brwi zmarszczone, kiedy spoglądał na samego siebie, uwiecznionego na tle kamiennej bramy i wzburzonej wody. Taehyung przysiadł obok niego, również lustrując wzrokiem wykonaną przez siebie fotografię. A raczej zabawnego chłopca w pasiastej koszulce, który chyba naprawdę ratował to zdjęcie. Bez niego byłoby zbyt puste. Zbyt smutne.

- Wyszło ładnie, więc czemu nie. – Taehyung wzruszył ramionami. Jak miał mu to wyjaśnić, skoro sam nie rozumiał? To zdjęcie od początku miało być puste i smutne. Taehyung nawet rozważał samotny powrót pod kamienną bramę, tylko po to, żeby sfotografować krajobraz jeszcze raz, bez tej śmiesznej plażowej piłki w kadrze. Ale nie mógł. Po prostu nie był w stanie.

- Mogę cię o coś zapytać? – odezwał się Jungkook, odkładając zdjęcie i spoglądając na kolegę z błyskiem ciekawości w oczach. Starszy skinął głową.

- Jasne.

- Powiedziałeś wcześniej, że zawsze wyobrażałeś sobie to miejsce na plaży jako koniec świata – zaczął, cały czas uważnie mu się przyglądając. – To znaczy, że musiałeś już kiedyś je widzieć. – Ton jego głosu był neutralny, ale Taehyung niemal czuł przepełniające go zaintrygowanie. – Z tego co wiem, naprawdę mało ludzi spoza miasteczka o nim wie. Jest trudno dostępne i nie znajdziesz go w żadnym przewodniku po okolicy. Sprawdzałem. – Taehyung uniósł brew, a Jungkook zaśmiał się cicho, trochę niepewnie. – Nie dziw się tak, byłem po prostu bardzo ciekaw.

- Ciekaw czego? – Starszy starał się brzmieć swobodnie, ale jak można być swobodnym, kiedy stoi się na skraju przepaści?

- Ciekaw ciebie – odparł Jungkook, i Taehyung poczuł kruszące mu się pod stopami kamyki, ostatni sygnał rychłego upadku. Przymknął oczy i wziął głęboki wdech. A potem spojrzał koledze w oczy.

- Pokażę ci – powiedział, wstając z łóżka i otwierając drzwi starej, skrzypiącej szafy. Była prawie pusta. Nie licząc kilku swetrów i płaszcza, Taehyung nie trzymał w niej żadnych ubrań. Przechowywała jednak coś stokroć cenniejszego. – Potrafisz dochować sekretu, prawda? – odezwał się jeszcze, jakby próbując przekonać samego siebie, że to dobra decyzja.

- Co to za sekret? Jesteś handlarzem organami? Przemytnikiem? Synem szefa mafii? – wymieniał Jungkook żartobliwym tonem, z pewną jednak obawą zerkając w kąt szafy, na przykryty białym prześcieradłem, trudny do zidentyfikowania obiekt. Taehyung się uśmiechnął.

- Gorzej – powiedział, chwytając skraj prześcieradła i zamaszystym ruchem odrzucając je na bok. – Jestem wnukiem malarza.

*

- Brama, klify, zatoka, łąki, jaskinia, iglica... – wymieniał Jungkook, wskazując kolejno na każdy z opartych o ścianę obrazów. – Wszystkie te miejsca znajdują się w okolicy. – Przeniósł wzrok na Taehyunga. – I namalował je twój dziadek?

Starszy skinął głową.

- Z tego, co wywnioskowałem, spędził tu w młodości blisko dwa miesiące, spacerując po klifach i tworząc tę serię obrazów.

- Zgaduję, że nie możesz go o to zapytać osobiście? – powiedział Jungkook ostrożnym tonem, ale Taehyung pokręcił głową, czując jak jego usta z jakiegoś powodu układają się w miękki uśmiech.

- Nigdy nie wrócił z tej swojej wycieczki na klify. Słuch po nim zaginął. Te obrazy to ostatni ślad jego obecności i jedyny sposób, w jaki kiedykolwiek się z nim komunikowałem.

Jungkook rzucił mu poważne spojrzenie spod zmarszczonych brwi.

- Sądzisz, że on...

- Był w drużynie spadających? – podsunął Taehyung. – Tak twierdzi cała moja rodzina.

- A ty? – zapytał młodszy, nie spuszczając z niego wzroku. Taehyung zaczął nerwowo skubać rękaw koszuli. To był właśnie ten problem z Jungkookiem. Zawsze chciał wiedzieć więcej i bardziej. Zawsze chciał go zrozumieć. Zawsze okazywał zainteresowanie, nie tym jak jest czy powinno być, ale tym, co on na ten temat myśli i czuje. Zupełnie, jakby opinia Taehyunga miała jakiekolwiek znaczenie. To było... obce. Nowe. Świeże. Trochę piękne. Trochę straszne.

- Ja wolę wierzyć, że on po prostu... znalazł swoje miejsce – powiedział, przysiadając na podłodze przed rzędem obrazów i obejmując kolana ramionami. Robił to już miliony razy, ta poza wydawała mu się więc naturalna, jak oddychanie. Jednak dopiero kiedy Jungkook usiadł obok niego, w dokładnie ten sam sposób, zorientował się, jak samotnie musiał wyglądać, wpatrując się godzinami w te zapomniane przez świat krajobrazy i rozmyślając o ich właścicielu. – Znalazł je gdzie indziej, niż tego od niego oczekiwano – dodał, zaskoczony tym, jak łatwo słowa płyną, kiedy trafią na odpowiednią osobę.

- Twoja rodzina pewnie za nim nie przepada? – podsunął Jungkook z psotnym uśmiechem, który był chyba zaraźliwy, bo kąciki ust Taehyunga również drgnęły delikatnie ku górze.

- Skąd wiesz? – zapytał, na co młodszy wzruszył ramionami.

- Cóż, zanim tu przyjechał, musiał zostawić żonę, albo narzeczoną i dziecko, prawdopodobnie dość małe dziecko. A potem rozpłynął się w powietrzu i nigdy nie wrócił. Mógł być wielkim artystą, ale mężem i ojcem raczej beznadziejnym... - Jungkook podrapał się w kark, nieco chyba zakłopotany własnymi odważnymi wnioskami. Taehyung westchnął.

- Masz rację, był do niczego. A moja rodzina faktycznie go nie cierpi. Przeważnie po prostu udają, że nigdy nie istniał. Taka czarna owca – powiedział, mocniej zaciskając ramiona wokół nóg i wspierając brodę na kolanie. – Trochę, jak ja – dodał ciszej.

- Też zostawiłeś żonę i dziecko, żeby zostać ekscentrycznym nonkonformistycznym malarzem-podróżnikiem, którego popisowym numerem jest rozpływanie się w powietrzu? – zapytał Jungkook ze śmiertelną powagą, rozśmieszając Taehyunga i obrywając od niego pięścią w ramię.

- Prawie – odparł starszy, również usiłując brzmieć poważnie. – Z tym, że nawet nie umiem malować...

- Ach, czyli ta część z żoną i dzieckiem się zgadza? – nie dawał za wygraną Jungkook, ale tym razem odpowiedział mu raczej słaby uśmiech.

- Nie, to się w moim przypadku raczej nigdy nie stanie – powiedział Taehyung, starając się samemu przed sobą nie przyznawać, jak żałośnie zabrzmiały te słowa wypowiedziane na głos. To też był problem z Jungkookiem. Sprawiał, że Taehyung myślał i mówił rzeczy, którym dotąd nigdy nie pozwalał wybrzmieć, nawet w ciszy pustego pokoju. A teraz nagle wypowiadał je z taką łatwością, jakby cały czas tylko czekały, żeby ześlizgnąć się z języka i trafić do tej jednej jedynej osoby, która naprawdę zechce ich wysłuchać. – Ale mamy wiele wspólnego.

- To widzę – odparł Jungkook, a kiedy odpowiedziało mu pytające spojrzenie, wskazał na obrazy, jednocześnie uciekając od Taehyunga wzrokiem. – Gdyby nie cała ta historia z dziadkiem, pomyślałbym, że to twoje obrazy.

- Czemu?

- Nie wiem. – Młodszy wzruszył ramionami. – Jest w nich coś, co mi się z tobą kojarzy.

- Melancholia? Pustka? Samotność? – podsunął Taehyung.

- Tak. I nie. – Jungkook zmarszczył brwi. – W zasadzie to zupełnie nie. Istnieją setki i tysiące obrazów poświęconych ludzkiej beznadziei. I te do nich nie należą. Nie jestem specjalistą i pewnie się mylę, ale moim zdaniem te obrazy są pełne nadziei. Są jak wiosenna ziemia tuż przed zakiełkowaniem pierwszych pędów roślin. Sprawiają chłodne, odpychające wrażenie, ale gdzieś tuż pod powierzchnią już kotłuje się nowe życie. – Jungkook przeniósł wzrok na Taehyunga. – Tak samo wyglądają twoje oczy. Jak wiosenna ziemia. Jak niebo po deszczu, tuż przed pęknięciem zasłony chmur. Jak nadzieja.

Taehyung przez chwilę patrzył na niego w milczeniu, a jego serce biło tak mocno i boleśnie, że aż brakowało mu tchu. Czuł się strasznie. Czuł się pięknie. I nie cierpiał tego, jak niewiele rozumie. Bo z Jungkookiem czuł się prawie tak, jakby jeszcze nie wszystko było stracone. Jakby przedwcześnie spadły z drzewa owoc nie był skazany na zgnicie w trawie, a w połowie wyszyty haft miał jeszcze szansę na dokończenie. Jakby płyta zacinająca się zawsze w tym samym miejscu nie była wcale uszkodzona, a jedynie odrobinę zabrudzona. Jakby ostatnie wyrwane z gardła wokalistki słowo było tylko początkiem kolejnej piosenki. Czuł się prawie tak, jakby jego młodość wciąż była tylko pąkiem, a nie dawno przekwitłym i uschniętym kwiatem. Prawie, prawie tak, jakby życie poza ramami smutnego obrazu było możliwe. Nawet dla niego.

Wzrok Jungkooka powędrował subtelnie od jego wiosenno-chmurnych oczu, ku uchylonym w zdumieniu ustom. Taehyung wstrzymał oddech i pochylił się delikatnie, ledwo dostrzegalnie, aż...

Z dołu dobiegł ich metaliczny hałas, jakby ktoś uderzał kijem w kaloryfer. Taehyung podskoczył na równe nogi i płochliwie spojrzał na zamknięte drzwi.

- Pewnie pani Moon czegoś potrzebuje. Zajrzę do niej – powiedział, po raz drugi tego dnia uciekając z własnego pokoju. I mógł się tylko domyślać, że serce pozostałego po drugiej stronie drzwi Jungkooka bije jeszcze szybciej, niż jego własne.

*

///it's dumb, i know...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro