wiewiórkami po drzewach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Więc tak spędzasz wolny czas? Jeżdżąc na desce w tę i z powrotem? – zapytał Taehyung, sadowiąc się wygodniej na rozkraczonej starej kanapie i zerkając na kolegę z ukosa.

Jakieś pół godziny wcześniej znudziło im się snucie po miasteczku i zgodnie uznali, że najwyższy czas coś zjeść. W tym celu wrócili do opustoszałej, jakby zastygłej w czasie kawiarenki pod albatrosem, która, według Jungkooka, serwowała najlepsze i najtańsze kanapki w okolicy. Taehyungowi było szczerze obojętne, co będą jeść, byle tylko czymś zapełnić żołądek, dlatego bez protestów podążył za kolegą.

Choć letnie upały już dawno ustąpiły, powietrze wciąż miało w sobie ciepłe wspomnienie wakacyjnych dni, a nadmorska wilgoć kręciła im końcówki włosów i sprawiała, że ubrania nieprzyjemnie kleiły się do spoconych pleców. Po wygłupach na świeżym powietrzu Taehyung nie marzył o niczym innym, jak powrót do skrzypiącego drewnianego domku i uruchomienie zardzewiałego, zakamienionego prysznica z chłodną wodą. O tym pragnieniu udało mu się jednak na chwilę zapomnieć, bo właściciel kawiarenki (naprawdę dziwny typ) ponownie wpuścił ich na zaplecze lokalu, gdzie niedawno buszowali po zbiorze kaset wideo. Pomieszczenie nie posiadało okien, dzięki czemu zachowało w sobie chłód jesiennej nocy i przypominało bardziej piwnicę, aniżeli zwykły pokój gospodarczy. Było obskurne, zagracone i pełne wirującego w powietrzu kurzu. Podobało się Taehyungowi bardziej, niż byłby skłonny przyznać.

- Czasem – odpowiedział po chwili ciszy Jungkook, który w przeciwieństwie do kolegi, nie opadł bez życia na kanapę, wciąż krążąc z kąta w kąt i grzebiąc w stertach zgromadzonych tam gratów. Taehyung przyglądał mu się spod przymrużonych leniwie powiek. Dwa lata to nic, dwa lata to przepaść. Jungkook w przeciągu minuty był w stanie wykrzesać z siebie więcej energii, niż on przez cały dzień. Taehyung trochę mu tego zazdrościł. – A czasem tańczę – dodał Jeon, wysuwając spod stojącego pod ścianą stolika przykryte zakurzoną poszewką pudło z komiksami. A więc to stąd je podkradał. – Albo śpiewam. Zdarza mi się rysować. Czytać. Pływać. Robić zdjęcia. Jest tyle rzeczy do wyboru...

Jungkook przesunął palcem po ułożonych równo grzbietach komiksów, aż trafił na odpowiedni tom. Wyciągnął go, po czym sięgnął do plecaka po poprzedni, żeby wsunąć go z powrotem na miejsce. Przynajmniej był uczciwym podkradaczem.

Jeon uniósł wzrok, rzucając Taehyungowi dziwnie uważne spojrzenie.

- A ty jak spędzasz swój wolny czas? – zapytał, i wpatrzył się w niego wyczekująco. Taehyung otworzył usta, a chwilę potem z powrotem je zamknął.

Nie wiedział co odpowiedzieć. Sam zaczął ten temat, a teraz nie miał zupełnie nic, czym mógłby się podzielić. Przecież nie mógł Jungkookowi powiedzieć, że na przestrzeni ostatnich lat tak rzadko trafiał mu się ten skarb w postaci wolnego czasu, że zapomniał już, co to w zasadzie jest, i jak się z tego korzysta. Ani że jego ciało i umysł tak nawykły do ciągłej gonitwy, że zupełnie stracił zdolność korzystania z chwil spokoju. Nie mógł mu powiedzieć, że wolny czas to czas na smutek i pustkę i tęsknotę za czymś, nie wiadomo za czym, może za znajomym biciem własnego serca i szumem własnego oddechu, może za sobą samym. To był cel, pragnienie i przekleństwo zarazem – wolność, z którą człowiek nie potrafi sobie poradzić, kiedy już ją uzyska. Tym właśnie dla Taehyunga był wolny czas. Był wszystkim, czego nie potrafił na głos wytłumaczyć. Wszystkim, czego nie mógł Jungkookowi powiedzieć

A może mógł.

- Czasem chodzę do galerii sztuki, pooglądać obrazy – powiedział w końcu z wahaniem. Nie chciał wyjść na snoba. Prawdę mówiąc, uważał zainteresowania Jungkooka za stokroć bardziej wartościowe i twórcze, niż swoje własne. Nawet te jego komiksy i kasety wideo miały swój urok, pasowały do niego, składały się na ten niesforny kolorowy obraz, który Jeon sobą reprezentował. Tymczasem Taehyung był wyblakły i smutny, spowity w przegniłe zielenie, ostre szarości i brudny brąz wilgotnej ziemi.

- Jakie obrazy? – zapytał Jungkook z zaskakującym zainteresowaniem. Taehyung zerknął na niego z ukosa. Jeon nie wyglądał jak ktoś, kto zna się na sztuce. Z drugiej strony on sam nie wyglądał, jak ktoś, kto zamiast eleganckiej kawiarenki wybiera obskurne zakurzone zaplecze opustoszałego lokalu. A mimo to właśnie w nim siedział i dawno nigdzie nie czuł się tak spokojnie i bezpiecznie, jak właśnie w tej zagraconej dziurze.

Jungkook spoglądał na niego z taką uwagą i wyczekiwaniem, że przez chwilę Taehyung naprawdę chciał mu wszystko opowiedzieć. Chciał mu pokazać te obrazy, które nosił w pamięci i w sercu. Chciał, żeby ktoś go wreszcie wysłuchał i zrozumiał. Ale to było naiwne i głupie, wiedział o tym. Zbyt wiele razy spotkał się z raniącymi słowami i oceniającymi spojrzeniami. Nie chciał tego samego otrzymać również od nowego kolegi. Zwłaszcza, że zaczynał go naprawdę lubić, co było na swój sposób przerażające. Nie przyjechał do tego zapadającego się w toń oceanu miasteczka, żeby zawierać nowe znajomości. Przyjechał, bo miał nadzieję, że zapadnie się razem z nim, prosto w spienione słone fale.

- Czasem chodzę też do klubu – powiedział, unikając odpowiedzi. – Na koncerty jazzowe.

Jungkook uniósł brew i przez chwilę Taehyung obawiał się, że go wyśmieje. Kto normalny w jego wieku słucha jazzu? Normalna młodzież lubi pop, albo rock, albo... Jungkook niespodziewanie uśmiechnął się szeroko, po czym szybko wstał z podłogi. Nogą wsunął pudło z komiksami z powrotem pod stolik, a następnie z triumfem wsparł ręce na biodrach.

- Coś czuję, że piękna Doris wreszcie będzie miała godnego słuchacza – oznajmił zadowolonym tonem, spoglądając na Taehyunga przez ramię. Starszy uniósł brew.

- Kim u licha jest Doris? – zapytał, jedocześnie zaczynając podejrzewać, że Jungkookowi za mocno słońce przygrzało i teraz majaczy. Młodszy wyszczerzył się w głupim, pięknym uśmiechu.

- Miłością mojego życia – odparł, ewidentnie zadowolony z zagubienia na twarzy kolegi. Taehyung starał się nie okazać zdziwienia. Nie, w zasadzie on wcale nie był zdziwiony. Bo niby czym? Tym, że Jungkook ma dziewczynę? Albo tym, że to najwyraźniej cudzoziemka? To się zdarzało. To było normalne. W przeciwieństwie do tego tyciego, maluteńkiego ukłucia rozczarowania, które Taehyung odczuł na tę nowinę, ukłucia którego racjonalnego źródła sam nie potrafił znaleźć. Może po prostu miał nadzieję, że on i Jungkook są do siebie podobni. Że są dwoma bliźniaczymi skałami, wystawionymi na wiatr i sól i wodę, powoli pożeranymi przez fale. Samotnie.

Ale Jungkook na samotnego nie wyglądał. A Taehyung jak zwykle za dużo myślał. Spuścił wzrok z twarzy kolegi, zamiast tego wbijając go w jakiś niesprecyzowany punkt ponad jego ramieniem.

- I jest piosenkarką jazzową? – zapytał, chyba bardziej z uprzejmości, niż z faktycznym zainteresowaniem. W tej chwili nie chciał poznawać żadnej Doris, choćby i miała być najlepszą wokalistką na świecie.

- I to jaką – powiedział dumnie Jungkook, jednocześnie obserwując reakcję Taehyunga ze zdecydowanie zbyt wielką uciechą. Dodatkowo jeszcze przekrzywił głowę i podejrzliwie zmrużył oczy. – Czyżbyś był zazdrosny?

- O co? O ciebie? – rzucił z oburzeniem Taehyung, reagując dużo gwałtowniej, niż miał to w zamiarze. Jungkook natomiast zachichotał głupio i pokręcił głową.

- Miałem na myśli talent Doris – wyjaśnił, wciąż zerkając na kolegę z rozbawionymi iskierkami w oczach. – Tego każdy mógłby jej pozazdrościć. – Jungkook jeszcze przez chwilę przyglądał mu się w milczeniu, trochę jakby na coś czekał, ale w końcu odwrócił się plecami do kolegi, ruszając w stronę jednego z kątów pomieszczenia. Taehyung wykorzystał ten moment na przyłożenie dłoni do piekących uszu i policzków, żeby sprawdzić, czy są tak gorące, jak mu się zdawało. Były.

- Niezależnie od okoliczności, myślę, że ty też się w niej zakochasz – powiedział Jungkook, stając w kącie i kładąc dłoń na jakimś obiekcie, w całości przykrytym starym prześcieradłem. Wątpliwe, pomyślał Taehyung zgryźliwie, ale cała jego niechęć i nawet zażenowanie wyparowały w momencie, w którym kolega odsłonił tajemniczy przedmiot.

W kącie stał gramofon. Stary, wysłużony gramofon o masywnej, drewnianej podstawie i lśniącym głośniku w kształcie złotej trąby. Nie była idealna, przybrudzona patyną, zamglona czasem. W podobnym stanie była drewniana podstawa, która musiała zostać kiedyś przez kogoś wyszczerbiona na jednym z boków. Gramofon był leciwy, ewidentnie zmęczony własną długowiecznością, jakby fakt, że nie przeminął wtedy, kiedy nadszedł jego czas, skazał go na wieczne oczekiwanie w zakurzonym kącie nie wiadomo na co i na kogo, choć świat już dawno ruszył dalej, wynalazł kasety, płyty kompaktowe, przenośnie dyski pamięci. Wyglądał tak smutno i dostojnie zarazem. Był piękny.

Jungkook miał rację. Taehyung z miejsca się zakochał.

Nie był nawet pewien, jak to się stało, że w jednym momencie siedział na kanapie bez życia, a w następnym z mocno bijącym sercem oglądał ukryty w kącie skarb.

- Doris – odczytał, delikatnie przesuwając kciukiem po wytartych złotych literach zdobiących brzeg podstawy. Czy to było prawdziwe imię, czy tylko nazwa firmy bądź modelu, żaden z nich nie wiedział. Taehyung odchrząknął. – Faktycznie piękna ta twoja dama – przyznał z udawaną rezerwą, która jednak nie zrobiła na Jungkooku żadnego wrażenia, bo chłopak najpierw uśmiechnął się do niego, a potem niespodziewanie zrobił poufałą minę.

- Możemy się nią dzielić, wiesz... - nie dokończył swojej propozycji, bo Taehyung pacnął go boleśnie w ramię.

- Faceci – mruknął pod nosem, udając oburzonego tą niemoralną sugestią. Na parę sekund zapanowała cisza, a potem jak na komendę obaj wybuchli śmiechem, trochę głupio, trochę bez powodu, trochę tak, jak dwóch nastolatków, którzy po prostu świetnie bawią się w swoim towarzystwie. I Taehyung wcale nie próbował się Jungkookowi przyglądać, jakoś tak tylko mimowolnie dostrzegł, że mała blizna na policzku delikatnie rozciąga się wraz z uśmiechem, a przednie zęby są odrobinę za duże w stosunku do ust. Również niechcący zanotował w pamięci, że kiedy Jungkook się śmieje, ton jego głosu unosi się o kilka dźwięków w górę, a rozmigotane, zmrużone oczy niemal znikają pod niesforną, przydługą grzywką.

Nie dostrzegł jednak, jak jego własny uśmiech mięknie i delikatnieje na ten widok.

Czasem łatwiej było nie wiedzieć.

- Działa? – zapytał starszy po jakimś czasie, kiedy obaj się uspokoili. Doris wciąż spała cicho w kącie, roztaczając wokół siebie iluzoryczną pajęczynę dawno minionych czasów.

- Inaczej bym się nią tak nie chwalił – odparł Jungkook, sięgając po inne pudło, tym razem ukryte znacznie głębiej, niż to z komiksami. Nim udało mu się je wyciągnąć narobił sporo hałasu i wzbił kilka wielkich tumanów kurzu, od których obaj niemal się nie podusili. W końcu z triumfem ustawił pudło przed Taehyungiem, który nie przejmując się brudem opadł na podłogę i zaczął przeglądać małą kolekcję płyt winylowych. Młodszy natychmiast się do niego dosiadł, z zainteresowaniem obserwując nową dawkę energii, która w niego wstąpiła.

- Mój Boże, jakie skarby! – wołał raz po raz, rozpływając się nad każdą kolejną wyjętą z pudełka płytą. – A to! Widzisz to? To majstersztyk! Uwielbiam tę płytę!

- Mówisz tak o każdej – skwitował ze śmiechem Jungkook, bardziej jednak skupiony na rozradowanej, ożywionej twarzy kolegi, aniżeli na zakurzonych, starych płytach. Taehyung w pewnym momencie to dostrzegł i odrobinę się speszył swoim własnym wybuchem entuzjazmu. Zerknął niepewnie w stronę zamkniętych drzwi.

- Jesteś pewien, że to w porządku? – zapytał z nagłą ostrożnością. – Właściciel nie będzie miał nic przeciwko?

Jungkook pokręcił głową.

- Gdyby nie ja w ogóle zapomniałby, że ma coś takiego w posiadaniu – odparł, wzruszając ramionami. – To straszny rupieciarz, ale prawie nigdy nie przegląda swoich zbiorów. A szkoda, bo ma tu takie perełki! Mógłby zbić na tym fortunę, gdyby miał jakiekolwiek pojęcie o istnieniu Ebaya...

- Możemy go kiedyś wyręczyć – stwierdził starszy chytrym tonem. – Sprzedamy jego skarby, weźmiemy połowę zysków i uciekniemy na jakąś tropikalną wyspę, z dala od świata! – zaproponował, tak zaaferowany tymi wygłupami, że dopiero po chwili dostrzegł spojrzenie Jungkooka, trochę zbyt długie, trochę zbyt poważne, jakby próbował ocenić, czy Taehyung tak na serio, czy też tylko żartuje. To spojrzenie go zestresowało. Już miał wyklarować sytuację i wybić koledze z głowy wspólną wycieczkę w tropiki, kiedy Jungkook oderwał od niego wzrok i spojrzał na spoczywającą w jego rękach płytę.

- Chcesz posłuchać? – zapytał i, nie czekając na odpowiedź, wyjął winyl z rąk kolegi, po czym ułożył go na lśniącej, okrągłej płycie gramofonu. Kiedy uruchomił urządzenie, a płyta zaczęła w milczeniu wirować, jak wielki, czarny talerz, ostrożnie opuścił na nią zakończone igłą ramię. Rozległa się seria cichych trzasków i nikły szum w tle.

Jungkook usiadł na podłodze obok Taehyunga. Z gramofonu dobyły się pierwsze rytmiczne dźwięki jazzowej piosenki, a za nimi głos wokalistki, odległy i przyprószony przeszłością, jakby wyłaniał się z innego wymiaru, jakby złota tuba adaptera nie była częścią urządzenia, a bramą do minionych czasów, kopalnią dźwięków z dawnych lat.

- Kiedy byłem mały chciałem zostać człowiekiem obracającym płytę w gramofonie – oświadczył niespodziewanie Jungkook, zupełnie rujnując magię chwili, bo jego wyznanie sprawiło, że Taehyung parsknął śmiechem, nim zdążył się powstrzymać.

- Bardzo osobliwe marzenie – skwitował, wciąż rozbawiony. Jungkook zachował jednak powagę.

- Pomyśl o tym, to wcale nie takie głupie! Oczywiście, przyznaję, koncepcja małego człowieka uwięzionego w szafce pod gramofonem i długimi godzinami obracającego palcem płytę od spodu jest odrobinę niepokojąca...

- Odrobinę.

- Ale pomyśl o zaletach! – zawołał z ożywieniem. – Darmowe słuchanie muzyki całymi dniami! Brak innych obowiązków. No i nie musiałbym się uczyć. Wymarzona robota, jak dla mnie.

- Nadgarstek by ci odpadł po paru godzinach – odparł Taehyung, mimowolnie rozczulony wizją pięcioletniego Jungkooka, obmyślającego swoją ambitną ścieżkę przyszłej kariery.

- Mógłbym czasem śpiewać, żeby dać ręce odpocząć. Może nikt by się nie zorientował, że to nie nagranie...

- Chyba, że spróbowałby posłuchać Elli Fitzgerald...

- Sugerujesz, że nie potrafię śpiewać, jak Ella Fitzgerald? – zapytał młodszy wyzywająco i już brał oddech, żeby wyprowadzić go z błędu, kiedy Taehyung pomachał rękami w powietrzu i przyłożył palec do ust, żeby go uciszyć.

- Zagłuszasz Doris – powiedział, wskazując gestem głowy na gramofon. – Chyba ona jedna jedyna w tym pokoju potrafi śpiewać głosem Elli – dodał, zadowolony z faktu, że Jungkook włączył właśnie tę płytę. Było coś kojącego, a zarazem czarującego w owej muzyce sprzed lat. Młodszy posłusznie ucichł i razem wsłuchali się w płynący z oddali głos wokalistki, piękny, potężny i głęboki, jak ocean rozbijający się o klify. Ile by Taehyung dał, żeby zamienić się w ten głos, w czystą nutę namalowaną na tle deszczowej, dymnej melodii jazzowej piosenki. W dźwięk, w tchnienie, w chwilę, która wybrzmiewa tylko raz, po czym ginie w mrokach dziejów, utopiona w głębinach ludzkich serc, jak srebrna gwiazda na dnie czarnego jeziora. Ale nie. On był melodią, która codziennie musiała wybrzmiewać na nowo, codziennie z trudem dobywając się z piersi, codziennie słabnąc i gasnąc pod gęstniejącymi wodami rzeczywistości, cichsza i lichsza od cudzych melodii. Rozpisana w innej tonacji, niż on był w stanie zaśpiewać.

A może nie był niczym więcej, jak tylko pomyloną nutą na partyturze. Tym jednym, małym błędem, który rujnuje cały występ.

- A ty? – pytanie Jungkooka było tak ciche, a Taehyung tak zamyślony, że dopiero po chwili otworzył oczy i spojrzał w kierunku kolegi. – Kim ty chciałeś być w dzieciństwie?

Taehyung przez chwilę milczał, pozwalając Doris wypełnić ciszę śpiewem. A potem z powrotem przymknął oczy.

- Słonecznikiem – odparł, zły i szczęśliwy, że ktoś w ogóle chce wiedzieć o nim coś takiego. – Słonecznikiem z obrazów Van Gogha.

*

//kolejny skromny rozdzialik, mam nadzieję, że Was nie zanudzam ;-;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro