Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W ciszy jechałam razem z siostrą do szkoły. Podwoziła mnie by pokazać rodzicom, jaka to ona jest cudowna, ale i tak byłam jej wdzięczna za to, że to robi.

- Jesteśmy.

Westchnęłam i złapałam za klamkę uśmiechając się do niej lekko.

- Dzięki. Do zobaczenia po lekcjach.

Narzuciłam kaptur by jednak ukryć dziwną zmianę źrenic i wyszłam. Ruszyłam prosto do drzwi. Dorota wychodziła zawsze dwie minuty po mnie. Bo jeszcze jej sławę zabiorę. Wiem wydaje się być złą siostrą, ale zdążyłam się przyzwyczaić, po za tym fakt, że to ona jest tą cudowną sprawia, że ja nie muszę, nic ode mnie nie oczekują, ani nauczyciele ani rodzice.

- Rozi! Dziewczyno coś ty taka smutna?

Uśmiechnęłam się do biegnącej w moja stronę dziewczyny. Zawsze miła dla mnie Monika. Monia. Tak ją nazywałam. Była i jest okej, ale to na pewno nie jest wielka przyjaźń.

- A niby czemu miałabym się uśmiechać wchodząc do szkoły?

- Nie wiem.

Wzruszyła ramionami i razem weszłyśmy do budynku. Najpierw do szafek potem pod sale od chemii. Co z tego, że nie zamierzam jej rozszerzać? I tak sorka pyta nas z rozszerzenia.

- Umiesz? Co było ostatnio?

Zadając to pytanie Monia jednocześnie otworzyła podręcznik i lekko się uśmiechnęła. Znała odpowiedź.

- Nie mam pojęcia. Jeśli mnie weźmie to chyba się rozpłaczę. Kiepsko się czuję, jakbym miała zaraz zwymiotować czy coś.

Od razu podskoczyła odpychając się od parapetu i z wielkim przejęciem złapała za mój nadgarstek.

- Chcesz iść do pielęgniarki? Ona cię zwolni.

Od razu pokręciłam głową.

- Nie. Ona mnie nie lubi, zbyt często osoby tam trafiające są u niej z mojej winy.

Taka była prawda. Często działy się różne rzeczy, dziwne rzeczy. I choć ja nic nie robię to zawsze jest na mnie. Taki głupi pech. Klasa znalazła sobie kozła ofiarnego i już nic nie da się zrobić. A tak naprawdę nic nie robię.

- No coś ty...

I tu zadzwonił dzwonek a my weszłyśmy za klasą do sali. Jeśli dobrze pójdzie to może zdam w tym roku... półroczu... kurczę dopiero się zaczął rok szkolny a ja już mam zagrożenia, coś trzeba z tym zrobić. Muszę znaleźć korepetytora.

+++++

Pięć lekcji minęło jak dziesięć. Ale cóż... dziś już nic mnie nie zdziwi. Jak w każdy dzień po rozmowie z księżycem mam nudności, ale tym razem bardziej się nasilają. Uch...

- Nic nie jesz?

Pokręciłam głową.

- A może ten nowy z trzeciej ci pomoże? Wiesz korepetycje, ponoć dobrze się uczy.

Fuknęłam. Monika ma swojego ukochanego chłopaka. Niby nie z tej szkoły , ale spędzają razem mnóstwo czasu. Wciąż mi powtarza bym i ja sobie kogoś znalazła, ale mi się kurde nie spieszy.

W tym roku do klasy maturalnej doszła trójka chłopaków. Ponoć super talenty naukowe i sportowe. Jeden z nich już jest liderem w drużynie piłkarskiej. Ja nigdy ich jeszcze nie widziałam i oczywiście jak można się domyślić jakoś mi się nie spieszy. Moje życie płynie sobie spokojnie i mozolnie.

- Jest ich trzech... każdy ponoć ma dobre oceny, wybierz sobie któregoś i spytaj o korki.

- Monia.

- No co?

- Nie dobijaj bardziej. Cała trójka świetnie pasowałaby do Doroty, a z takimi ludźmi wolę nie gadać.

Na tym nasza rozmowa się skończyła bo odeszłam od stołu i ruszyłam do łazienki. Naprawdę kiepsko się czułam. Słońce mi dokuczało, tak to głupie ,ale najchętniej pozasłaniałabym wszystkie możliwe dostępy światła. Czuje się przez nie... zmęczona.

Wchodząc do łazienki zostałam zeskanowana przez siedzące tam i palące dziewczyny. No tak łazienka to miejsce genialne na palenie. Nauczyciele nie wchodzą bo damska, a nauczycielki sądzą, że robią to nauczyciele. Zabawne.

Umyłam ręce w chłodnej wodzie i ochlapałam twarz. Byłam rozgrzana. Spojrzałam delikatnie w lustro i coś mi nie pasowało. Zsunęłam kaptur i przyjrzałam się dokładniej. Moje włosy jak zawsze ciemny brąz lekko za ramiona pofalowane. Tęczówki jasno szare z tymi dziwnymi źrenicami w kształcie gwiazd pięcioramiennych. Usta nie za duże nie za małe i te kropki na policzkach... głupi trądzik. Fakt, że skończyłam siedemnaście lat wcale nie znaczy, że jestem już dojrzała, kurde już nie wiem jak z nim walczyć!

Moja figura również nic się nie zmieniła. I tu jest na odwrót niż z trądzikiem. Niby figurę mam już taką jaką mieć powinnam, ale jestem strasznie wysoka. Metr siedemdziesiąt pięć. W mojej klasie jestem najwyższa. Uch... I nagle jakbym sobie cos uświadomiła. Naszyjnik!

Zapomniałam, zdjęłam go przy ubieraniu się i zapomniałam go zabrać. Och... mój jedyny prezent i jedyna prośba od księżyca ,,nie zdejmuj go'' a ja to zchrzaniłam. Super.

Po powtórnym schłodzeniu się wodą ruszyłam z powrotem na stołówkę, czekają mnie jeszcze dwie godziny i do domu.

+++++

Lekcje lekcjami, ale pamiętaj aby żyć. To zawsze sobie powtarzam kiedy muszę się wziąć do odrabiania pracy domowej. Wynik jest taki, że tego nie robię, zawsze wtedy wychodzę na spacer. Dziś po prostu nie chce wychodzić na słońce. Powrót do domu na piechotę był okrutny. Jak tylko weszłam wypiłam z litr wody. Przynajmniej. Nigdy czegoś takiego nie miałam.

Skierowałam się na górę i prosto do siebie. Nawet na chwile nie zapomniałam o wisiorku, podczas tych dwóch godzin w szkole i tej jednej w której wracałam na piechotę myślałam tylko o nim. Dlatego też jak tylko go zobaczyłam natychmiast go założyłam.

Co dziwne poczułam się o niebo lepiej.

- Halo! Jest ktoś w domu?!

Słysząc znany mi głos przyjaciółki mojej mamy zeszłam po schodach. Tak jak sądziłam młoda, chuda kobietka z krótkimi czarnymi włosami. Kiedy tylko mnie zobaczyła lekko się uśmiechnęła.

- Cześć Rose. Jest mama?

- Niestety nie pani Kasiu. Mam jej cos przekazać jak wróci?

- Och nie... pomyślałam że z nią porozmawiam. Nie dawno wprowadził się do mnie mój wnuk i chciałam zaprosić was na kolację. Zależy mi na tym by porozmawiać o tym z twoją mamą i Dorotką. Przyjdę kiedy wrócą.

Pokiwałam głową i pilnując by nie spojrzeć prosto na nią zeszłam na dół. Kto jak kto, ale pani Kasia jest niesamowicie spostrzegawcza. Zobaczy wszystko, jeszcze pamiętam jak zobaczyła u małej Doroty maleńkie znamię na ramieniu i od razu zaczęła opowiadać, że to może być jakieś schorzenie. Pół roku ganiałyśmy po szpitalach. Lepiej by nie widziała moich nowych... źrenic.

- Mama powinna wrócić dziś około 21, ale jutro ma wolne.

Od razu pokiwała zadowolona głową.

- Och tak, to dobry pomysł, to ja wpadnę jutro.

Delikatnie się uśmiechnęła i machając wyszła. Nie wierze, że ona ma wnuki. Wygląda tak młodo... Na pewno jest malutki ten jej wnuczek. No nic, przekonamy się.

+++++

Wieczorem jak rodzinka wróciła kolacja była gotowa. Często tak jest, rodzice późno kończą prace a Dorota... ona ma inne zajęcia niż siedzenie w domu.

- Dorotko skarbie jak było w szkole?

Moja mama od razu usiadła na kanapie obok taty i uśmiechnęła się do starszej córki.

- Och, świetnie. Udało mi się porozmawiać z tym nowym chłopakiem o którym ci mówiłam.

- Tym kapitanem?

Dziewczyna pokiwała głową na co ja lekko się zaśmiałam.

- Rose, z czego się znowu śmiejesz?

Pokręciłam z rozbawieniem głową.

- To byś z nim pogadała było kwestią czasu. Nie rozumiem czemu tak się cieszysz skoro za dwa dni jak już ci się znudzi zapomnisz o nim jak o reszcie.

Oburzenie wywołane przeze mnie dopadło nie tylko Doroty ale i moich rodziców. No kto by się tego spodziewał.

- Rosali! Nawet nie waż się tak mówić o siostrze.

Pokiwałam głową nie chcą się kłócić i podniosłam się z fotela.

- Pani Kasia nas dziś odwiedziła. Chciała z tobą mamo porozmawiać, więc przyjdzie jutro.

- Kasia? A czego ona mogła chcieć w środku tygodnia?

Wzruszyłam delikatnie ramionami, nie ma co jej opowiadać o pomyśle jaki zarzuciła, sama jej jutro powie. Bez dalszego słowa udałam się do swojego pokoju i otworzyłam szeroko okno. Miałam duży parapet, może nie taki specjalnie duży do siedzenia na nim, ale i tak udało mi się zmieścić. Siadywałam tam coraz częściej, lubiłam patrzeć na księżyc.

- Czy to sen czy rzeczywistość?

To pytanie zawsze krążyło mi po głowie. W ciągu dnia uznawałam to za piękny sen, ale nocą... nocą wydawało się jakbym mogła poczuć tę energię, od ciemności rozwianej przez jasny księżyc.

Była późna godzina, a mnie czekały jeszcze lekcje... niby nie dużo pisemnych ale sprawdzian ze sławnych artystów dwudziestego wieku... Miesiąc minął... miesiąc. Ludzie!

Po kilkunastu minutach zwlekłam się z parapetu i zabrałam się za lekcję.

-Miło było ,ale się skończyło...

Otworzyłam zeszyty i choć nie mogę powiedzieć że brzydko piszę to moje prace nie są staranne. Jestem zwykle zbyt zmęczona by je dobrze napisać, a przez to mam kiepskie oceny. Tak zdaję sobie sprawę z tego, że to tylko i wyłącznie moja wina, ale... Czy każdy musi chcieć być prymusem?

================================================================================

Miło nocą, nie miło w dzień? Co tu się dzieje? ;)

Do zobaczonka, dziękuje i pozdrawia KasiaAS.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro