4. Farma

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia Laylę obudziło donośne pianie koguta. Przetarła oczy i zwlokła się z łóżka. Wyjrzała przez okno i uśmiechnęła się na widok prostoty wiejskiego podwórka. Trawa przypominała dziką, niekontrolowaną przez człowieka łąkę. Jednak tutaj królowały kępy gęstej zieleni, przedzielone pustą, jasną ziemią. Dziewczyna odwróciła się i rozejrzała po pomieszczeniu, w którym spała. Meble, czyli łóżko, szafa, komoda i półka nocna, były z naturalnego, ciemnego drewna. Ściany pomalowano na beżowo. Nad komodą wisiało podłużne lustro, do którego postanowiła podejść.

─ Uch, wyglądam jak zmora ─ pomyślała.

Wciąż miała na sobie zniszczoną sukienkę od Ancram, a jej włosy przypominały te należące do Samary, japońskiej zjawy.

─ Layla? Wstałaś już? ─ Kayley zapukała do drzwi.

─ Tak, wejdź ─ odpowiedziała, otwierając drzwi.

Blondynka wkroczyła do pokoju radosnym, skocznym krokiem, niosąc mały stosik ubrań.

─ Mama stwierdziła, że powinny na ciebie pasować ─ oznajmiła. ─ Jesteś prawie jej wzrostu i...

─ Podziękuj jej. ─ Uśmiechnęła się ciemnowłosa.

─ Łazienka jest na prawo ─ poinformowała ją dwunastolatka.

Kilka chwil później, Layla była już odświeżona i przebrana w zwiewną hiszpankę oraz jasne jeansy. Wyszła na korytarz i rozejrzała się po rustykalnym wnętrzu domu, w poszukiwaniu jego mieszkańców. Rodzinę odnalazła w kuchni. Uśmiechnęła się na ich widok i usiadła razem z nimi.

─ Jajecznica zaraz będzie gotowa ─ rzuciła krótko Hannah, dość nietypowym dla siebie głosem.

Przy stole siedział również Drake, a także Kayley. Brakowało Jacoba i Aidena.

─ Jest przy koniach ─ oznajmił nagle chłopak.

─ Kto? ─ Layla uniosła brwi.

─ Aiden ─ dodał. ─ To jego tak wypatrujesz, prawda? ─ Uśmiechnął się zniewalająco.

Uśmiech Drake'a był szczery i czarujący, wręcz hipnotyzujący.

─ Dlaczego nie je z wami? ─ zapytała, starając się ignorować jego zachowanie.

─ Zawsze wstaje wcześniej. ─ Kayley wzruszyła ramionami. ─ Sam sobie robi śniadanie, a potem zajmuje się końmi.

─ Ile ich macie? ─ zaciekawiła się dziewczyna.

─ Kilka, ale nieopodal jest stado dzikusów ─ wtrącił Drake. ─ Aiden oswoił jednego.

─ Naprawdę? ─ Layla otworzyła szeroko oczy, zerkając na okno.

─ Tak, ale ten koń nie pozwala nikomu innemu do siebie podejść ─ dodał chłopak.

W końcu Hannah podała śniadanie i wszyscy zaczęli jeść. Atmosfera stała się dość napięta, szesnastolatka wyczuła smutek kobiety. Nie musiała czytać jej myśli, żeby wiedzieć, co się stało. Jacob nie spał w domu i do tej pory nie wrócił.

* * *

Po śniadaniu Layla wyszła na dwór, żeby poszukać Aidena. Doszła do wniosku, że na ranchu jest znacznie cieplej niż w okolicach ośrodka, toteż nie założyła nawet kurtki.

W świetle dnia farma przypominała istną arkadię. Gdzie by nie spojrzeć, były zwierzęta. Kury, kaczki, gęsi, a także dwa łabędzie na niezamarzniętym stawie. W oddali widniała masywna, trochę podniszczona stodoła. Layla uśmiechnęła się na widok psa, który podbiegł, aby ją obwąchać. Zwierzę przypominało pomniejszoną wersję owczarka niemieckiego.

─ Hej, piękny ─ powiedziała do kundelka. ─ Jak się wabisz? ─ Pogłaskała go za uchem, a potem sprawdziła obrożę. ─ Chuck ─ przeczytała. ─ Wiesz może gdzie jest Aiden? ─ zapytała.

Pies zamerdał ogonem i pobiegł w kierunku jednej z większych zagród.

─ On naprawdę zrozumiał? ─ zastanawiała się, idąc za Chuckiem.

Czworonożny przyjaciel co chwila zerkał czy Layla podąża za nim. Dziewczyna dostrzegła, że zagroda łączyła się ze stajnią, pies zatem musiał mieć rację, Aiden tu był. Odnalazła chłopaka w jednym z pustych boksów, gdzie uzupełniał poidło.

─ Aż tak za mną tęskniłaś? ─ odezwał się, nawet nie sprawdzając kto wszedł.

─ Skąd wiesz, że to ja? ─ zapytała, wpatrując się w Azjatę w zdumieniu.

─ A ty nie wyczuwasz mnie inaczej od innych? ─ odpowiedział pytaniem, a potem zerknął na nią przelotnie, a widząc, że ma rację dodał ─ Twoja aura jest silniejsza od największych buddystów w tym kraju ─ oznajmił, unosząc prawy kącik ust.

─ Jesteś buddystą? ─ zaciekawiła się, podchodząc bliżej.

─ Moi rodzice byli ─ odparł chłodno. ─ Ty mi wyglądasz na zatwardziałą katoliczkę. ─ Spojrzał na dziewczynę. ─ Tak... Niedzielne msze, spowiadanie z grzechów starym księżom... Pasuje do takiej panienki. ─ Uśmiechnął się złośliwie. ─ Gdzie zgubiłaś swój medalik z komunii?

─ Wal się ─ burknęła gniewnie.

─ Niby nie jesteś grzeczną dziewczynką z dobrego domu? ─ Zbliżył się do niej tak, że czuła bijącą od niego energię, a potem delikatnie dotknął jej włosów, czym przyprawił ją o dreszcze. ─ A to co? ─ Pokazał jej spinkę, którą miała we włosach. ─ Nikt takich nie używa. ─ Uniósł prawy kącik ust.

Znowu miał rację. Spinka, którą Layla stale nosiła, wcześniej należała do Ancram. Kobieta podarowała ją dziewczynie w święta, mówiąc, że dzięki niej wygląda znacznie lepiej, odsłaniając swoje piękne, ciemne oczy.

─ Nie wiem czemu wciąż ją noszę ─ wyznała, kręcąc głową. ─ Dostałam ją od osoby, przed którą się ukrywam ─ wyjaśniła, wpatrując się w ozdobę.

─ Ludzie lubią zadręczać się wspomnieniami ─ odparł, oddając spinkę.

─ Co masz przez to na myśli? ─ Popatrzyła na chłopaka, zagubiona.

─ Uciekasz przed nimi, chcesz się ich pozbyć, lecz tak naprawdę podświadomie wciąż do nich wracasz. ─ Wskazał na prezent od Ancram. ─ Potrzebujesz tych wspomnień, tęsknisz za dobrymi chwilami spędzonymi w towarzystwie tej kobiety. ─ Wzruszył ramionami, a potem uśmiechnął się lekceważąco. ─ Kimkolwiek ona jest ─ dodał i wziął do prawej ręki puste wiadro.

─ Nieprawda... ─ wymamrotała Layla. ─ Nienawidzę jej...nie tęsknie...nie chcę jej widzieć...

─ Oczywiście ─ rzucił sarkastycznie, wymijając dziewczynę.

─ Pomóc ci? ─ zaproponowała.

─ Dasz radę cokolwiek unieść? ─ zaśmiał się, analizując szczupłe ciało nastolatki.

─ Zdziwisz się ─ odparła z uśmiechem, biorąc drugie wiadro.

Pomimo że było jej ciężko, pomogła nalać wody do poideł, uzupełnić koryta paszą, a także wymienić siano w boksach.

─ Tak w ogóle gdzie są wasze konie? ─ zaciekawiła się.

─ Na wybiegu. Chodź, to ci pokażę.

Dziewczyna podążyła za pewnym siebie Azjatą. Po drodze pomachała do Kayley, która zbierała jajka. Blondynka uśmiechnęła się szeroko, ale po chwili spojrzała w inną stronę. Aiden również przystanął, odwracając się w kierunku podjazdu. Jacob wysiadł z samochodu, niosąc kwiaty dla Hannah, która wybiegła mu na spotkanie. Ich córka oraz syn patrzyli na to z zażenowaniem i irytacją, natomiast wzrok Aidena był obojętny.

─ Często się kłócą, prawda? ─ zapytała Layla.

─ Średnio raz w tygodniu ─ odparł krótko.

─ Dlaczego się nie rozwiodą? Ona przez niego cierpi... ─ zastanawiała się na głos. ─ Z powodu dzieci?

─A dlaczego ty drżałaś, słysząc głos „znienawidzonej" przez siebie kobiety? ─ odbił pytanie, akcentując na przymiotnik.

─ Bałam się... ─ wymamrotała.

─ Nie, to nie był strach ─ oznajmił pewnym siebie tonem. ─ To była siła przywiązania, miłości ─ wyjaśnił.

─ Tylko, że ja uciekłam ─ przypomniała. ─ A to przeczy twojej teorii. ─ Uśmiechnęła się zwycięsko.

─ Niekoniecznie ─ zamyślił się. ─ Pytanie tylko co jest lepsze, ucieczka i zadręczanie się wspomnieniami czy trwanie z osobą, która sprawia ci ból, mając nadzieję na lepsze jutro ─ odpowiedział, a widząc, że szesnastolatka patrzy na niego zagubiona, uśmiechnął się kpiąco. ─ Chodź już do tych koni ─ dodał i ruszył przed siebie.

* * *

Aiden zaprowadził Laylę na zazielenione wzgórze, gdzie przebywały wierzchowce.

─ Widzisz te? ─ Wskazał białą parkę. ─ To araby, Książę i Śnieżka. ─ Uśmiechnął się lekko.

─ Królewna Śnieżka i jej książę? ─ zaśmiała się nastolatka.

─ Właśnie tak. ─ Pokiwał głową, a potem poprowadził ją w kierunku gniadej klaczy. ─ Nazywa się Molly ─ poinformował, klepiąc konia po grzbiecie. ─ Jest najstarsza ze stada.

Layla zbliżyła się do końskiej seniorki, delikatnie gładząc jej mięciutkie chrapy.

─ Podobno są tutaj dzikie konie... ─ zaczęła powoli, kątem oka obserwując chłopaka.

Azjata wpatrywał się w bezkresną, dziką, ciągnącą się przed nimi przestrzeń. Dziewczyna dostrzegła w jego wzroku jakąś zawziętość i zamyślenie.

─ Tak, w Nowym Meksyku można znaleźć stada mustangów, a my staramy się je chronić ─ wyjaśnił. ─ Nie wiem, czy wiesz, ale zostało ich zaledwie kilkanaście tysięcy... ─ ciągnął rozkojarzony, spoglądając w dal.

─ Nie potrafią przetrwać? ─ posmutniała.

─ To ludzie je zabijają ─ rzucił krótko i ruszył w górę zbocza.

Doszli do dwóch kasztanowych klaczy, każda z nich miała białą odmiankę na nosie.

─ To Rose i Mary, siostry rasy quarter horse...

─ Serio? Rosemary? ─ Layla uśmiechnęła się rozbawiona. ─ Kto wymyśla te imiona? ─ zaciekawiła się.

─ Głównie Kayley i Hannah ─ odparł zażenowany. ─ Chodź, pokażę Ci moją ulubienicę ─ dodał, łapiąc szesnastolatkę za rękę.

Uścisk chłopaka był pewny i silny. Aiden pociągnął dziewczynę w kierunku ciemnobrązowej klaczy, która stała dalej od reszty koni, dumna i potężna.

─ To Faith. ─ Podszedł do zwierzęcia. ─ Hej mała. ─ Pogładził ją po nosie, a ona zmrużyła oczy, lecz zaraz spojrzała na Laylę badawczym wzrokiem. ─ Wyczuwa, że jesteś inna ─ wyjaśnił.

─ Boi się mnie?

─ Musisz sama sprawdzić. ─ Uśmiechnął się złośliwie.

─ Widzę, że cieszy cię perspektywa kopiącego mnie konia ─ odparła chłodno, w duchu będąc rozbawiona.

─ Gdzieżby. ─ Oczy Azjaty błysnęły złowieszczo.

─ Za dobrze udajesz ─ rzuciła, powoli zbliżając się do oswojonej klaczy.

─ Skąd ta pewność, że udaję? ─ zapytał, dziwnie wesoły.

─ Mięśnie twoich dłoni. ─ Stanęła obok niego i Faith. ─ Są spięte. ─ Delikatnie pogłaskała mustanga.

Aiden, zdziwiony, momentalnie rozluźnił ręce, na co Layla się uśmiechnęła.

─ Chyba jednak mnie lubi ─ oznajmiła, patrząc koniu w oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro