2. Schronienie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

─ Daleko jeszcze? ─ zapytała zmęczona Layla.

Już od godziny błądziła po lesie z nowo poznanym nastolatkiem.

─ A co, panienkę bolą nóżki? ─ odparł złośliwie chłopak. ─ Trzeba było jeszcze obcasy włożyć ─ dodał.

─ Zaczynam żałować, że z tobą poszłam ─ burknęła gniewnie.

─ Zawsze możesz zawrócić. ─ Wzruszył ramionami. ─ Ale ostrzegam, podobno są tu wilki...z chęcią zjedzą takiego Kapturka jak ty.

─ Myślisz, że nie umiem się bronić?! ─ warknęła zirytowana dziewczyna. ─ Jeszcze przed chwilą srałeś ze strachu na mój widok.

─ Masz rację. ─ Pokiwał głową. ─ Każdy by się bał… ─ Nie zdążył dokończyć, bo właśnie dotarli na miejsce. 

Chłopak zaprowadził ją na pole kempingowe. Trzy namioty stały rozbite wokół dość dużego, zabezpieczonego ogniska. Grupa ludzi, dwójka dorosłych i taka sama liczba dzieci, a właściwie nastolatków, siedziała, ogrzewając się przy płomieniach. Rozmawiali między sobą w wesołej atmosferze.

─ Mamo, Aiden wrócił! ─ zawołała, machając siedemnastolatkowi dziewczynka. 

Layla i jej nowy znajomy zbliżyli się do towarzystwa.

─ Znalazłeś jakieś grzyby? ─ zapytała, podekscytowana.

─ Jezu, Kayley… ─ Siedzący obok chłopak uderzył się w czoło. ─ Jest luty...nie ma grzybów o tej porze… ─ Załamał ręce, kręcąc głową. 

─ Przyprowadziłem w zamian ją. ─ Aiden wskazał na szesnastolatkę. ─ Błąkała się po ulicy ─ wyjaśnił krótko.

─ Och, dziecko… ─ Kobieta, która do tej pory przypatrywała się nastolatce, objęła ją i zaprowadziła do ogniska. ─ Ogrzej się...na pewno zmarzłaś… ─ powiedziała łagodnie.

─ Dziękuję ─ odparła z uśmiechem Layla.

─ Jak się nazywasz? ─ spytał ją ojciec rodziny.

─ Właśnie ─ oprzytomniał chłopak. ─ Nie zapytałem cię o imię. ─ Usiadł na pniaku tak, że płomienie oświetlały jego twarz. 

Aiden, bo tak na imię miał owy siedemnastolatek, w przeciwieństwie do rodziny, miał urodę azjatycką. Twarz nie wyglądała jednak delikatnie ani uroczo, jak zwykło się kojarzyć ludzi z tych stron świata. Rysy miał ostre, a wyraz twarzy chłodny i opanowany. Oczy były ciemne, wręcz czarne, zupełnie jak Layli, lecz u Aidena czaił się w nich niepokojący błysk. Kruczoczarne włosy zawadiacko opadały mu na czoło tak, że gdy je poprawiał, dziewczynom uginały się kolana. Pomimo że na dworze było zimno, on był ubrany lekko, można by powiedzieć, że wiosennie. Layla podejrzewała, że robił to specjalnie, aby bardziej eksponować swoje mięśnie, których natura mu nie pożałowała. 

─ Jestem Layla ─ zamyśliła się. ─ Layla Murray.

─ Ja nazywam się Hannah, to mój mąż Jacob oraz nasze dzieci Kayley i Drake... ─ przedstawiła wszystkich kobieta. ─ Ach, no i Aiden, ale jego już znasz. ─ Uśmiechnęła się przyjaźnie. ─ Musiałaś przejść przez piekło… ─ stwierdziła, analizując wygląd dziewczyny. 

Zarówno ona, jak i córka były jasnymi blondynkami z delikatną, nieskazitelną cerą, chociaż u matki było widać, że nie boi się ciężkiej pracy. Dłonie były lekko zniszczone, a twarz przepracowana. Mimo to wydawała się pozytywną osobą. Jej syn, Drake, miał złote, gęste, odrobinę kręcone włosy. Również miał łagodne rysy, ale jego skóra była opalona, w przeciwieństwie do wręcz białej, która cechowała Kayley. Chłopak był wyraźnie podobny do ojca, który wpatrywał się w Laylę z niepokojem.

─ Gdzie są twoi rodzice, dziecko? ─ odezwał się mężczyzna.

Szesnastolatka pomyślała o swojej matce i ojcu,  którzy  oddali ją pod opiekę Ancram.

─ Nie mam rodziców ─ oznajmiła, spuszczając wzrok.

Przygryzła wargę, z całych sił powstrzymując łzy. 

─ Nie żyją? ─ dopytywał.

─ Jacob, daj spokój ─ przerwała mu żona. ─ Widzisz, że to dla niej trudny temat… ─ Uśmiechnęła się łagodnie.

Jej uśmiech był słodki i uroczy, nie można było mu się oprzeć, więc Layla go odwzajemniła.

─ Nie mamy tutaj luksusów, ale chętnie ci pomożemy ─ obiecała. ─ Będziesz spała razem z Kayley, dobrze?

─ Tak, dziękuję ─ odparła.

Aiden przyglądał się tej rozmowie z obojętnym, chłodnym wzrokiem. Wyglądał jakby na niczym mu nie zależało. 

 * * *

 Rodzina posiadała trzy namioty: jeden dla małżeństwa, drugi dla chłopców, a trzeci dla dziewczynek. Po zjedzeniu posiłku wszyscy udali się spać, a przynajmniej taki był ich zamiar. Szesnastolatka skuliła się obok młodszej koleżanki, zostawiając jej dużo miejsca.

─ Layla… ─ zaczęła Kayley. ─ Też jesteś inna, prawda? ─ zapytała cicho.

Ciemnowłosa podparła się na łokciu i spojrzała na dziewczynę z zaciekawieniem. 

─ Co masz na myśli?

─ No… ─ zamyśliła się. ─ Nie wiem...ale czuję, że nie jesteś jak my ─ oznajmiła powoli. ─ Przypominasz Aidena. ─ Wzruszyła ramionami.

─ Też jestem taka wredna? ─ zaśmiała się Layla, a Kayley uśmiechnęła się w odpowiedzi.

Miała może około dwunastu lat, ale jej uśmiech był równie zniewalający, jak u Hannah. Szczery, szeroki i uroczy. Taki niewinny.

─ Masz podobne oczy ─ stwierdziła po chwili. ─ Ciemne i smutne…

─ Nie jestem smutna ─ broniła się Layla, ale Kayley wiedziała, że to nieprawda.

Blondynka potrafiła wyczuwać emocje, nawet te najbardziej ukryte.

─ Pójdę się przewietrzyć ─ powiedziała, wstając, Layla.

─ Obraziłam cię? ─ zmartwiła się dziewczynka.

─ Nie ─ odpowiedziała pogodnie. ─ Po prostu chcę się przejść ─ dodała i opuściła namiot.

Rozejrzała się dookoła. Ognisko powoli przygasało, ani śladu żywej duszy. Wszyscy poszli już spać. Nagle, między drzewami, dostrzegła ciemny , niewyraźny kształt. Od razu rozpoznała Aidena. Zastanawiała się przez chwilę, ale w końcu postanowiła podejść do niego. Chłopak siedział na trawie, wpatrując się w gwiazdy. Wyjątkowo, w tym miejscu drzewa rosły tak, że było widać niebo. 

─ Poznałaś już wścibską stronę Kayley? ─ zapytał, nie spoglądając na nią.

─ Tak, chyba tak ─ odparła, siadając obok niego.

─ Jeśli szukasz pocieszenia, to źle trafiłaś ─ oznajmił chłodno.

─ A kto powiedział, że go potrzebuję? ─ rzuciła, a on zerknął na nią przelotnie, uśmiechając się lekko.

Był to kpiący, złośliwy uśmieszek. Przez chwilę milczeli, wpatrując się w gwieździste, nocne niebo. Layla odchyliła się na łokciach, aby lepiej widzieć.

─ Lubisz obserwować gwiazdy? ─ zapytał Aiden.

─ Niekoniecznie ─ zamyśliła się. ─ Przypominają mi o kimś ─ dodała.

─ Więc co tu robisz? ─ wypalił. ─ Musisz naprawdę tęsknić za tą osobą.

W dziewczynie pojawił się gniew.

─ Nienawidzę jej ─ burknęła oschle, a chłopak spojrzał na nią zdziwiony. ─ A jak to jest z tobą? ─ rzuciła. ─ Też nie masz rodziców.

─ No nie mam ─ potwierdził chłodno.

─ Nie tęsknisz? Nie brakuje ci ich?

Aiden odwrócił się tak, że teraz patrzył prosto w oczy Layli.

─ Nie. Ani trochę ─ oznajmił ze spokojem, co zbiło dziewczynę z tropu.

─ Naprawdę? ─ Uniosła brwi, nie dowierzając. 

─ Tak. ─ Znowu spoglądał na niebo. ─ Zasłużyli na śmierć.

Laylę przeszły dreszcze.

─ Ten chłopak jest niepokojący… ─ pomyślała.

─ Więc…

─ Dlaczego siedzę tu sam, patrząc w gwiazdy? ─ zaśmiał się. ─ Lubię samotność, przyzwyczaiłem się do niej ─ wyjaśnił.

─ To smutne… ─ Spuściła wzrok.

─ Wcale nie, tak jest lepiej ─ odparł. ─ Nikogo nie potrzebuję, jestem niezależny.

─ A ci ludzie? ─ zapytała.

─ Dają mi schronienie w zamian za pomoc na farmie. ─ Wzruszył ramionami. ─ Czasem potrzebna im pomoc kogoś, kto bez problemu przeniesie ciężkie przedmioty ─ dodał, uśmiechając się tajemniczo.

─ Więc wiedzą…? 

─ Chyba tak, ale nigdy o tym nie wspominają. 

─ Kayley stwierdziła, że jestem do ciebie podobna ─ powiedziała zamyślonym głosem.

─ Tak...ona wyczuwa różne rzeczy ─ wyjaśnił.

─ Może też jest inna? Jak my? ─ zastanawiała się Layla, ale chłopak milczał.

Księżyc oświetlał jego opanowaną, chłodną twarz. W tym momencie Aiden przypominał posąg, przepiękną rzeźbę młodzieńca, pozbawioną dynamiki, z dziwnymi, nieodgadnionymi emocjami. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro