8. Stary przyjaciel

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

─ Layla, dokąd idziesz? ─ zawołał Drake.

Kiedy dziewczyna nie odpowiedziała, Aiden postanowił pójść w ślad za nią. Blondyn popatrzył zrezygnowany, lecz został tam, gdzie stał. Wiedział, że szesnastolatka ma wiele wspólnego z chłodnym Azjatą, pomimo że ona nie kryje swoich uczuć, w przeciwieństwie do chłopaka.

─ Halo! Ziemia do księżniczki! ─ rzucił Aiden, kilka minut później. ─ Możesz chociaż powiedzieć, jaki jest cel tej interesującej wędrówki? ─ zapytał, zirytowany. ─ Layla! ─ Złapał dziewczynę za ramię, a ona spojrzała na niego zaskoczona.

Wyglądała, jakby przebudziła się z transu. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się przed siebie.

─ Czemu nie odpowiadasz? ─ burknął, puszczając nastolatkę.

─ Ja... ─ zmieszała się, kręcąc głową. ─ Nie słyszałam. ─ Spojrzała na chłopaka

─ Przecież byłem obok ciebie ─ oznajmił, przypatrując się Layli.

─ Nie wiem... ─ Na twarzy dziewczyny malowała się konsternacja. ─ Poczułam, że muszę tutaj przyjść... ─ wyznała zamyślona. ─ Coś jakby zmuszało mnie... ─ urwała, otwierając szeroko oczy z przerażenia.

Siedemnastolatek powędrował wzrokiem do miejsca, na które patrzyła. Na wzgórzu, oświetlony przez przepiękne, zachodzące słońce, stał potężny, czarny rumak. Aiden nie wiedział, czy mu się przywidziało, ale miał wrażenie, że koń patrzy centralnie na Laylę. Przybysz zarżał, stając dęba, wciąż wpatrując się w szesnastolatkę, którą przeszły dreszcze.

─ To on ─ wyszeptała. ─ Przecież to niemożliwe... ─ wyjąkała.

─ Znasz go? ─ zdziwił się chłopak. ─ Nie wygląda na mustanga ani na żadną inną rasę, którą znam...

─ To koń z moich wizji, wierzchowiec mrocznego jeźdźca... ─ Po chwili zaczęła iść w kierunku konia, cały czas obserwowana przez groźne, uważne oczy ogiera. ─ Wygląda identycznie, tyle że bardziej realnie... ─ wymamrotała, wyciągając do niego dłoń.

─ Może lepiej go nie dotykaj...

─ To on mnie tu przywołał ─ stwierdziła, zamyślona. ─ Chciałeś, żebym cię odnalazła, ale dlaczego? ─ Dotknęła pyska zwierzęcia.

Tak, ten koń był prawdziwy. Nie miał jednak zwykłego karego umaszczenia, czerń jego sierści nie lśniła w słońcu, nie jaśniała pod jego wpływem. Pozostawała ciemna, mroczna, głęboka. Oczy zwierzęcia płonęły, czaiła się w nich nieograniczona pewność siebie, siła, zuchwałość. Layla miała nawet wrażenie, że widzi w nich nutkę rozbawienia.

Aiden podszedł do dziewczyny, podziwiając nieznanego ogiera. Koń był wyjątkowo potężny, umięśniony, mógłby być jednym z ras pociągowych, lecz sierść nie była gruba, a kopyta nie przypominały tych należących do koni zimnokrwistych. Pomimo swojej rozwiniętej klatki piersiowej, jego brzuch pozostawał zwyczajnych rozmiarów.

─ Skąd on się wziął? ─ zastanawiał się chłopak. ─ Znam większość rancz w okolicy i nigdy go nie widziałem...

─ Myślę, że powinniśmy zabrać go ze sobą ─ oznajmiła nagle dziewczyna. ─ Czuję, że to znak...

Aiden nie zamierzał protestować. Zainteresował go nieznany wierzchowiec. Nastolatkowie wrócili do domu z obcym, mrocznym koniem, który zszokował pozostałą część rodziny. Nikt jednak nie odważył się nic powiedzieć, wszyscy obawiali się złowrogiego spojrzenia ogiera, które zdawało się zabijać.

* * *

─ Witaj kochanie. ─ Brown przywitał się z żoną. ─ Jak ci minął dzień? ─ zagadnął, uśmiechając się szarmancko.

Kobieta czekała na niego w salonie ubrana w tę samą sukienkę, którą miała na sobie kilka dni temu, gdy umówiła się z nim na randkę.

─ Miło, dziękuję, że pytasz. ─ Wstała, posyłając mu uwodzicielski uśmiech.

George zlustrował wzrokiem przepiękną figurę, wciąż młodą, lecz poważną twarz Larissy, a także jej ciemne, opadające na ramiona włosy.

─ Czy to dla mnie ta dzisiejsza stylizacja? ─ Objął ją w talii, przyciągając do siebie. ─ Wyglądasz przepięknie ─ wyszeptał, a kobietę przeszły dreszcze.

─ Nie przyszedłeś na kolację... ─ zaczęła, udając obrażony ton.

─ Miałem wiele spraw na głowie. ─ Odgarnął kosmyki z twarzy żony. ─ Teraz jestem cały twój...

Larissa odsunęła się od męża, uśmiechając się zalotnie, z przekąsem.

─ Nie pogrywaj sobie ze mną... ─ Brown posłał jej łobuzerski uśmiech.

─ Myślałam, że to lubisz. ─ Spojrzała na niego rozbawiona.

─ Nie, kiedy pragnę cię całym sobą. ─ Przyciągnął ją do siebie tak, że wpadła wprost w jego ramiona.

Objął mocno, więżąc w romantycznym uścisku.

─ I co? ─ wyszeptał, przeciągając sylaby. ─ Teraz mi nie uciekniesz. ─ Pogładził jej gładki, blady policzek.

─ A kto powiedział, że chcę? ─ westchnęła, przymykając oczy.

Nie minęła chwila i małżeństwo zaczęło się namiętnie całować. George wciąż trzymał Larissę, nie pozwalając jej się odsunąć nawet na sekundę.

─ Obawiałem się, że nigdy mi nie przebaczysz ─ rzucił, odgarniając z czułością jej ciemne włosy. ─ Nie przeżyłbym tego ─ wyszeptał, kciukiem pieszcząc usta żony.

─ Miałabym sobie tego odmówić? ─ Uśmiechnęła się, a Brown spojrzał w płonące oczy Larissy.

Chwycił ją mocno, biorąc na ręce jak księżniczkę. Kobieta wtuliła się w męża, co jakiś czas pozwalając całować się w usta. Brown zaniósł ją do ich starej sypialni, do tej samej, w której sypiał z Evą Garcią. Ancram bezwiednie rozejrzała się po pomieszczeniu, wspomnienia mimo wszystko wróciły. Mąż musiał to zauważyć, gdyż nachylił się nad nią szepcząc:

─ Nie patrz na pokój, patrz na mnie. ─ Pocałował ją krótko, namiętnie, uśmiechając się na widok rozkoszy na jej twarzy.

─ Każdy milimetr ciała tej kobiety mnie pragnie ─ pomyślał z zadowoleniem.

Larissa patrzyła, jak George powoli rozpina koszulę, guzik po guziku, jak celowo przeciąga wszystkie czynności.

─ Chyba muszę ci pomóc ─ stwierdziła z przekąsem, wstając z łóżka. ─ Nie radzisz sobie z tą koszulą. ─ Wsunęła dłonie pod ubranie, ściągając koszulę z ramion mężczyzny.

Jej oczom ukazał się silny, umięśniony tors mężczyzny. Brown położył swoje szerokie ramiona na barkach żony.

─ Miałaś patrzeć ─ burknął, popychając ją na materac.

─ Niecierpliwię się ─ oznajmiła, rozbawiona.

Posłał jej złośliwe, typowe dla niego spojrzenie i wrócił do poprzedniej zabawy. Tym razem jednak robił to sprawniej, szybciej, gdyż ona, na jego oczach, powoli, nie spuszczając z niego wzroku, ściągała ramiączka sukienki. Brown pochylił się nad żoną z władczą miną.

─ Jesteś okropna ─ rzucił ze śmiechem. ─ Ty niecierpliwa kobieto.

─ Lubię działać ─ odparła, obejmując go za szyję i przyciągając do siebie.

George nie mógł już dłużej udawać, pragnienie zwyciężyło. Kochał się z Larissą jak nigdy wcześniej, zawsze łączyła ich namiętność i pasja, teraz jednak, po wielu latach rozłąki, rozgorzało w nich nieznane uczucie.

* * *

Jakiś czas później Larissa leżała, podparta na łokciu, obserwując śpiącego już męża.

─ Zawsze byłeś nierozważny ─ pomyślała, patrząc na niego z odrazą. ─ I arogancki... Naprawdę myślisz, że ci wybaczyłam? ─ zastanawiała się.

Mimo że bawiła ją myśl, jak łatwo udało jej się zmanipulować męża, czuła do siebie odrazę. Zsunęła się z łóżka, najciszej jak mogła, a potem odszukała telefon Browna. W powiadomieniach wyświetliła się wiadomość od jego kochanki:

" Nie możesz mnie ignorować! W czym niby jestem gorsza od tej psychopatki?!"

Larissa uśmiechnęła się pod nosem.

─ Więc ją rzucił ─ pomyślała. ─ Zabawne.

Szybko zrobiła to, co miała i odłożyła smartfona na miejsce. Wślizgnęła się do łóżka, zerkając na Browna z ukosa.

─ Kretyn.

Próbowała zasnąć, jednak wciąż czuła niesmak, odrazę do samej siebie. Ten pokój przyprawiał ją o mdłości, wszystkie złe chwile kojarzyły jej się właśnie z tym miejscem. Rozpacz po stracie dziecka, próba przedawkowania, zdrada męża, a teraz oddanie się mu dla pozyskania informacji.

─ Czy ja na pewno dobrze robię? ─ pomyślała. ─ Nie powinnam się nad tym zastanawiać ─ stwierdziła. ─ Przecież robię to dla Layli. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro