13. Sny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Layla ponownie znajdowała się w ośrodku. Jasne, przerażająco białe ściany raziły ją po oczach, które po chwili zamknęła. Wypełniając polecenia Browna, weszła do podświadomości szczura i zobaczyła jego wspomnienia, a potem postarała się o nich opowiedzieć w jak największych szczegółach. Usłyszała ostry, szorstki rozkaz, ale nie zgodziła się na krzywdzenie gryzonia. Uparcie trwała przy swoim, ślepo wierząc, że przecież nie mogą jej za to ukarać. Szybko jednak przekonała się, jak bardzo się myliła ─ Brown chwycił zwierzę, mocno zaciskając na nim palce. Dziewczyna automatycznie przyłożyła ręce do swojej szyi, tym samym zaczynając się dusić. Osunęła się na podłogę, czując, jak traci zasoby tlenu. Laylę ogarnął strach, chęć walki o przetrwanie, jednak nie potrafiła zapanować nad własnym ciałem. Próbowała się uwolnić, lecz była niczym ofiara w potrzasku, sama uruchomiła pułapkę i teraz nie mogła uciec. Chciała krzyczeć, błagać o litość, jednak z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk.

─ Gdzie jest Ancram? ─ zastanawiała się rozpaczliwie. ─ Przecież powinna się pojawić... Uratować mnie... ─ rozmyślała. Wizje ośrodka i bólu, jakiego w nim doświadczyła ukazywały się coraz częściej, jednak zawsze tak samo, wiernie odzwierciedlając wydarzenia. ─ A może to nie jest sen? ─ pomyślała, czując, jak stopniowo uchodzi z niej życie. Coraz słabiej oddychała, klatka piersiowa unosiła się ciężko i z wysiłkiem, na który nie miała już sił. ─ A jeśli to jest rzeczywistość?

W takich momentach budziła się z wrzaskiem, sama w ciemnym, mrocznym pokoju bez okien. Oddychała ciężko i szybko, starając się uspokoić, przekonać samą siebie, że to, czego doświadczyła, nie było realne, że wydarzenia, które zobaczyła, należały do przeszłości. Wtedy dostrzegała Browna, siedzącego jak gdyby nigdy nic, ze swoim piekielnym pilotem cierpienia, który trzymał w prawej dłoni. Uśmiechał się okrutnie, a koszmar zaczynał się od nowa. Wszystko stawało się niekończącą pętlą, którą mogło przerwać jedynie posłuszeństwo wobec mężczyzny, lecz to równało się wkroczeniu na ścieżkę okrucieństwa, a tego Layla nigdy nie zamierzała zrobić.

* * *

Kayley gwałtownie otworzyła oczy, przez chwilę nie zdając sobie sprawy, kim tak naprawdę jest. Przerażona tym, co zobaczyła, odruchowo przytuliła maskotkę jaszczurki i nerwowo rozejrzała się po pomieszczeniu, ledwo łapiąc oddech. Z ulgą stwierdziła, że nadal jest w domu pani naukowiec, a nie w ciemnym pokoju bez okien.

─ Miałaś koszmar? ─ Usłyszała melodyjny, łagodny głos Larissy. Dziewczyna spojrzała w kierunku kobiety, która przysiadła na skraju łóżka, posyłając nastolatce słaby, lecz przyjazny uśmiech. Widząc strach na twarzy Kayley, Ancram przysunęła się bliżej, częściowo wchodząc na łóżko. Oparła się plecami o zagłówek i objęła dziewczynę, delikatnie gładząc jej włosy.

─ Widziałam Laylę ─ oznajmiła niemal od razu Kayley, nie spuszczając wzroku z Ancram, która uniosła brwi. ─ Naprawdę ją zobaczyłam ─ powtórzyła z naciskiem, mimo że kobieta nawet przez chwilę nie okazała zwątpienia. Larissa nie zrobiła praktycznie nic, jedynie wpatrywała się w nastolatkę, która kontynuowała: ─ Była w jakimś pokoju i...i krzyczała i... i czegoś się bała... ─ wyjąkała, marszcząc brwi. Usilnie próbowała przypomnieć sobie więcej szczegółów, lecz okazało się to niemożliwe. Jedyne co utkwiło w głowie dziewczyny to strach i ból, który czuła Layla.

─ Jak wyglądał ten pokój? ─ zapytała łagodnie Larissa, starając się ukryć odczuwany przez nią niepokój. Wciąż czule obejmowała nastolatkę, mając wrażenie, że ta powoli się uspokajała, a jej oddech wracał do spokojnego rytmu.

─ Nie pamiętam...ale było bardzo ciemno i strasznie... ─ wymamrotała, unosząc wzrok na kobietę. Przerażenie i desperacja Kayley zderzyły się z opanowaniem i spokojem Ancram, która w odpowiedzi odgarnęła włosy z twarzy dziewczyny, z troską zakładając je za ucho nastolatki. Kayley spuściła wzrok, myśląc gorączkowo. Ufała Ancram, a ta sprawiała wrażenie, że nie wydarzyło się nic wielkiego i nie było czym się przejmować. Jednak sen zdawał się zbyt realny, aby mógł być jedynie wymysłem dziewczyny. ─ Czy pan Brown może ją skrzywdzić? ─ zapytała, unosząc wzrok. Spojrzała prosto w ciemne, puste oczy kobiety i kontynuowała: ─ Chyba nie zrobiłby nic złego swojej córce, prawda?

─ Nie, oczywiście, że nie. ─ Uśmiechnęła się Larissa, czule gładząc dziewczynę, w której oczach wezbrały łzy. ─ To był tylko zły sen, skarbie ─ zapewniła na tyle pewnym siebie tonem, że nastolatka jej uwierzyła i kiwnęła głową. ─ Spróbuj zasnąć... ─ poprosiła łagodnie, przykrywając ją szczelniej.

─ A jeśli znowu to zobaczę? ─ zapytała, wpatrując się w Larissę, jakby ta zdolna była powstrzymać koszmary, zwyczajnie nakazać im zniknąć.

─ Jesteś tutaj bezpieczna ─ obiecała, ponownie gładząc włosy dziewczyny. ─ Przyrzekłam twojej mamie, że będę cię chronić i dotrzymam słowa ─ dodała, pochylając się nad Kayley, którą czule pocałowała na dobranoc. Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało, mocniej przytulając maskotkę, co wywołało uśmiech na twarzy Ancram. ─ Zamknij oczy ─ poleciła, poprawiając się na łóżku. ─ Zostanę z tobą, dopóki nie zaśniesz.

Kayley wymamrotała „dziękuję", przytuliła jaszczurkę do piersi i wtuliła się w poduszkę, przymykając oczy. Larissa przewidziała, że, wbrew pozorom, Kayley zaśnie bardzo szybko. Dwie minuty później mała Evans zapadła w głęboki sen. Ancram spojrzała na dziecko z czułością i współczuciem, a potem ostrożnie zsunęła się z łóżka, by chwilę później opuścić pokój, myśląc o tym, co właśnie usłyszała. Kobieta nie wierzyła, że to był zwykły sen.

─ Co z moją siostrą? ─ Usłyszała niemal od razu po zamknięciu drzwi do sypialni Kayley, przed którą czekali Drake i Alice.

─ Miała koszmar. ─ Wzruszyła ramionami, błądząc myślami gdzieś indziej. Udało jej się opanować i udawać przy Kayley, jednak teraz nie potrafiła zapanować nad obawami. ─ Wszystko w porządku ─ dodała po chwili, dostrzegając zaniepokojone twarze nastolatków.

─ Krzyczała... ─ wymamrotał niepewnie Drake. Chłopak martwił się o siostrę, za którą czuł się odpowiedzialny. Ancram, wyczuwając jego niepokój, westchnęła.

─ Śniła o Layli ─ wyjaśniła sucho. Alice zmarszczyła brwi, wyczuwając rzeczowy ton kobiety. Mimowolnie przypomniała sobie o rodzicach i o tym, że ojciec prawdopodobnie kochał panią naukowiec. ─ Wszyscy się o nią martwimy... ─ kontynuowała Ancram, patrząc jedynie na Drake'a, co zdenerwowało Alice. ─ Kayley już zasnęła, jest środek nocy, wy też powinniście wracać do...

─ Nie będzie mi pani rozkazywać! ─ warknęła wściekle Alice, na co kobieta uniosła brwi w charakterystyczny dla siebie sposób. Nastolatka zacisnęła pięści i, nie zważając na westchnięcie Drake'a, ciągnęła dalej: ─ To, że ma pani romans z moim tatą, nie znaczy, że będę się pani słuchać! ─ wypaliła, czując, jak drży ze zdenerwowania. Ponownie zapałała gniewem skierowanym w stronę Ancram, którą postanowiła obwinić o swoje emocje. Larissa jedynie spojrzała na dziewczynę z irytacją.

─ Ja nie mam żadnego romansu ─ odpowiedziała chłodno, lustrując nastolatkę swoimi ciemnymi oczami. ─ A już na pewno nie z Ethanem ─ dodała, prostując się i krzyżując ręce na piersiach. Alice w odpowiedzi zmarszczyła brwi i zacisnęła szczęki, czując, że zaraz wybuchnie. Ancram, dostrzegając wzrok dziewczyny posłała jej kolejne, pełne irytacji spojrzenie. ─ Nic ci nie każe robić, świat nie kręci się wokół ciebie.

Alice już miała ochotę wygarnąć Larissie, zrównać ją z błotem, sprawić, aby kobieta poczuła się tak samo oszukana i porzucona, jak ona, jednak w momencie, kiedy otwierała usta, usłyszała zdziwiony głos ojca:

─ Co się dzieje? ─ zapytał Ethan. Wolnym krokiem podszedł do nastolatków, patrząc na swoją wzburzoną córkę. ─ Alice, dlaczego nie śpisz? ─ Padło, a dziewczyna zgromiła Ethana wzrokiem.

─ Świetnie, broń tej wariatki ─ burknęła, mocniej zaciskając usta. Ethan głośno wypuścił powietrze i spojrzał na Drake'a.

─ Kayley miała koszmar ─ wyjaśnił pospiesznie chłopak. ─ Usłyszeliśmy, że krzyczy i przyszliśmy... ─ ciągnął, spoglądając na Alice, która zdążyła się już uspokoić. Graham zerknął w stronę sypialni dziewczyny, a potem znowu na Drake'a.

─ Wszystko z nią w porządku? ─ zapytał, a nastolatek kiwnął głową.

─ Tak, pani Ancram... ─ zaczął, lecz kiedy spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze niedawno stała kobieta, umilkł. Alice wciągnęła powietrze, a Ethan wciąż stał zdezorientowany, wpatrując się w nastolatków. ─ Dopiero tutaj była... ─ wymamrotał Drake.

* * *

Larissa, korzystając z nieuwagi gości, udała się do swojego gabinetu, gdzie usiadła przy biurku. W rzeczywistości sen Kayley sprawił, że sama się zaniepokoiła, mając dziwne wrażenie, że skądś znała opisywane przez dziewczynę miejsce. Przez chwilę poczuła również coś w rodzaju nadziei, więc uruchomiła laptop i gorączkowo zaczęła przeszukiwać wszystkie foldery z nieruchomościami, które zdecydowała oddać Brownowi.

─ Może trzyma cię w domku w Montanie? ─ zastanawiała się, przeglądając zdjęcia kolejnej posiadłości.

Wiedziała, że jest już późno, zdecydowanie za późno na wysyłanie jakichkolwiek wiadomości, ale i tak postanowiła napisać SMSa do przyjaciela George'a, a ojca Johna, którego spotkała wcześniej szpitalu. Chłopak co prawda poinformował ją, że Charles ostatnio nie mógł skontaktować się z Brownem, ale mężczyzna był jej jedyną nadzieją. Od dawna przyjaźnił się z George'em, który wybrał go na świadka na ślubie. Larissa podejrzewała również, że to Charles, będąc jednym z dyżurujących wtedy lekarzy, pomógł Brownowi w odebraniu jej Layli. Nie zamierzała powiedzieć mu tego wprost, ale w wiadomości zasugerowała, że wie coś, co starał się ukrywać przed nią przez lata. Oczami wyobraźni zobaczyła siebie i George'a sprzed kilkunastu lat, kiedy to niemal każdy weekend spędzali ze znajomymi. Mały John, teraz już dwudziestosześcioletni mężczyzna, stale wypytywał Larissę o pracę i sprawy związane z medycyną, nie zważając na irytację Browna, czy zażenowanie własnych rodziców, kiedy po raz dziesiąty zadawał to samo pytanie.

─ A potem mnie oszukaliście ─ pomyślała, zaciskając palce na obudowie telefonu.

Nie miała pojęcia, co czuje mocniej ─ żal, gniew, czy może smutek. Ten jeden, jedyny raz uwierzyła, że ma komu zaufać, że ludzie, których ośmielała nazywać przyjaciółmi, będą dla niej wsparciem, powodem do dalszego życia. Tymczasem wszystko okazało się kłamstwem, a ona w nie uwierzyła. Dała się zwieść jak głupia nastolatka, zapominając o swoich zasadach.

Na dźwięk otwieranych drzwi, uniosła wzrok znad ekranu smartfonu. Zdusiła westchnienie, starając się przywdziać jedną z najlepszych, obojętnych masek, na jakie było ją stać, mimo że w rzeczywistości miała ochotę po prostu wyjść, uniknąć rozmowy, która miała nadejść. Obserwowała, jak Ethan wchodzi do pomieszczenia, niosąc białą, porcelanową filiżankę, reagując jedynie uniesieniem brwi.

─ Widzę, że lubisz uciekać ─ rzucił przyjaznym tonem, stawiając filiżankę na biurku. Larissa zerknęła na naczynie, a kiedy zrozumiała, że jest to dobrze jej znana herbata z rumiankiem, którą zwykł przygotowywać Henry, uniosła brwi jeszcze wyżej, zerkając na Ethana zdezorientowana.

─ Raczej rezygnować z bezcelowych rozmów, na rzecz spraw, które są dla mnie priorytetowe ─ odpowiedziała oschle, wpatrując się w jasnoszare oczy mężczyzny, które błyszczały z rozbawienia.

─ Rozumiem. ─ Pokiwał głową, siadając naprzeciwko biurka. Larissa obserwowała go uważnie, co musiał zauważyć, gdyż na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. ─ Więc co teraz przykuwa twoją uwagę? ─ zapytał, ostentacyjnie przysuwając do niej filiżankę. Ancram westchnęła i, zamiast odpowiedzieć, obróciła laptopa tak, aby mógł zobaczyć, czym się zajmowała. Ethan wpatrzył się w ekran, po czym ponownie spojrzał na kobietę, pytając: ─ Szukasz nowego mieszkania? ─ rzucił, uśmiechając się szerzej. Larissa ponownie westchnęła, tym razem z wyraźną irytacją.

─ Kayley śniła o jakimś ciemnym pokoju, w którym znajdowała się Layla... ─ wyjaśniła, obracając laptop w swoją stronę. ─ Sprawdzam, gdzie to może być... ─ dodała, wchodząc w następny folder z danymi. Graham przechylił głowę, nie spuszczając wzroku z Larissy, która postanowiła go zignorować.

─ Wierzysz, że to coś więcej niż zwykły koszmar? ─ zapytał powoli.

Ancram spojrzała prosto w oczy mężczyzny, dostrzegając w jego oczach pobłażliwość. Powstrzymała odruchowe zmarszczenie brwi i odezwała się oschle:

─ Po prostu wolę się upewnić.

Przez chwilę milczeli. Larissa wróciła do przeszukiwania plików, a Ethan zastanawiał się, co powinien zrobić. W pewnym momencie Ancram posłała mu przelotne spojrzenie, tym razem niemal przyjazne, i sięgnęła po filiżankę z herbatą, tym samym wywołując na twarzy Ethana kolejny, szeroki uśmiech. Larissa odpowiedziała jedynie lekkim uniesieniem kącików ust i krótkim, lecz pełnym wdzięczności „dziękuję". Ciszę na dobre przerwał dopiero dźwięk SMSa, który otrzymała Ancram. Kobieta, mając nadzieję, że to od Charlesa, weszła w powiadomienie, lecz szybko się okazało, że wiadomość pochodziła od numeru prywatnego.

─ George ─ pomyślała, czując, jak jej serce zaczyna szybciej bić.

Odczekała, aż plik zostanie pobrany, a potem odtworzyła film. Ethan obserwował, jak stopniowo rozszerzają się źrenice Larissy, jak kobieta mimowolnie coraz mocniej zaciska palce na swoim iPhone'ie.

─ Co się dzieje? ─ zapytał, niemal natychmiast wstając. Okrążył biurko i stanął za plecami Larissy, zerkając na ekran telefonu, gdzie dostrzegł smukłą postać pogrążoną w ciemności.

Dziewczyna zwijała się w agonii, przywiązana do łóżka grubymi linami. Twarz wykrzywiał ból i przerażenie, które ścisnęło Ethana za serce. Zdawało się, że nastolatka próbowała przed czymś uciec, wierzgała kończynami, desperacko pragnąc się uwolnić. Ethan spojrzał na Larissę, która wpatrywała się w nagranie, zupełnie jakby była w transie i położył dłoń na jej ramieniu. Wyczuł drżenie ciała kobiety, mimo że usilnie starała się opanować. Oboje usłyszeli przeraźliwy, zrozpaczony krzyk dziewczyny i chwilę później nagranie się zakończyło. Ancram za wszelką cenę chciała skontaktować się z nadawcą wiadomości, ale okazało się to niemożliwe.

─ Nie wierzę ─ wypaliła, pozwalając, żeby emocje zawładnęły jej głosem. Już nie kontrolowała swoich uczuć i ciała, które zdradzało ją niekontrolowanym drganiem. Ethan wciąż stał tuż za plecami kobiety, nie mając pojęcia, jak się zachować. Każdą inną osobę by przytulił, wsparł całym sercem, lecz nie wiedział, czego oczekiwała Larissa. Nie chciał znowu zrobić o krok za dużo i stracić jej zaufania. ─ Zablokował mnie ─ wymamrotała Ancram, mocniej zaciskając dłoń na telefonie. Zapragnęła wrzeszczeć, cisnąć smartfonem przed siebie, ale powstrzymała się. Przecież nie mogła zachować się jak niestabilna emocjonalnie wariatka. Kiedy jednak Ethan obrócił krzesło tak, aby kobieta była do niego przodem, spojrzała w jasne, pełne troski oczy przyjaciela i zalała się łzami. Ethan kucnął przy Larissie, wreszcie ją obejmując.

─ Będzie dobrze ─ powiedział, mimo że zdawał sobie sprawę, że to najgorsze słowa, jakie mógł wypowiedzieć. Każdy człowiek nienawidzi tych dwóch, prostych słów, lecz Ethan i tak postanowił ich użyć, gdyż nieważne było, co powie, Larissa i tak nie byłaby w stanie zareagować pozytywnie. ─ To nie twoja wina, nie mogłaś temu zapobiec... ─ ciągnął, czule gładząc ciemne włosy kobiety, która, wbrew swoim postanowieniom, przylgnęła do niego jak dziecko. ─ Obiecuję ci, znajdziemy Laylę, a ten kretyn dostanie to, na co zasłużył... ─ kontynuował, zdając sobie sprawę, jak bardzo przyspieszone było serce Ancram. Powoli odsunął się, aby móc otrzeć łzy Larissy i uśmiechnął się pokrzepiająco, czule zakładając jej włosy za ucho.

─ Boże, co ja wyprawiam... ─ roześmiała się pustym, rozżalonym głosem. Spojrzała w oczy Ethana i spróbowała się uśmiechnąć, lecz udało jej się wywołać jedynie delikatne, niezdarne drganie warg. ─ Miałam cię unikać, a teraz się obejmujemy... ─ wymamrotała, odsuwając się od mężczyzny. Posłała mu przepraszające spojrzenie i wstała, odwracając się do niego plecami.

W tym momencie Ethan zdał sobie sprawę, że jego relacja z Larissą nie była już tylko przyjaźnią. Nie chciał, żeby się odsunęła. Wręcz przeciwnie, pragnął dalej czuć ciepło jej kruchego, drżącego ciała i słuchać bicia jej słabego serca. Być tym, który wypełni życie kobiety miłością i nauczy ją kochać w ten piękny, szczęśliwy sposób. Larissa spojrzała na Ethana, który wpatrzył w ciemne, zapłakane, wiecznie puste oczy, które zupełnie przeczyły fałszywemu, uroczemu uśmiechowi, jaki zdobił twarz. Zdawał sobie sprawę, że Larissa Ancram była pełna sprzeczności, jednak może właśnie to sprawiało, że intrygowała każdego. Kobieta posłała mu jeszcze jeden słodki, przepraszający uśmiech, a potem chciała się odwrócić, wyjść i zapomnieć, wrócić do nałogu, który wydawał się teraz najlepszym rozwiązaniem, jednak Ethan złapał ją za prawą dłoń, uniemożliwiając ucieczkę. Chwyt nie był mocny, lecz wystarczył, aby westchnęła zrezygnowana, spoglądając na niego z udawanym spokojem.

─ Nie odchodź, nie chcę, żebyś była teraz sama ─ wyznał, śmiejąc się z siebie w duchu za te żałosne, proste słowa. Ponownie wpatrzył się w pełne mroku oczy kobiety, która uśmiechnęła się krzywo. ─ Pewnie zaraz powiesz, że nie chcesz niszczyć mojej rodziny ─ stwierdził, odwzajemniając uśmiech.

─ Nie rozumiem, dlaczego ty tego chcesz... ─ odpowiedziała, po raz pierwszy niepewnie. Wiedziała już, że Ethan rozstał się z Seleną, jednak wciąż uważała, że ich związek byłby błędem. Spuściła wzrok, nie chcąc, żeby Ethan ją analizował. Nie potrafiła rozwiązywać spraw związanych z emocjami, całe życie ukrywała własne uczucia, po prostu tak została wychowana. ─ „Nikt nie dba o twoje emocje, one są tylko przeszkodą do osiągania celów". ─ Przypomniała sobie słowa babci, do których, mimo wszystko, stosowała się przez lata. ─ „Osoba naszego pokroju potrafi nad sobą panować" ─ pomyślała, usilnie próbując wyprzeć narastające emocje. ─ „Przestań się nad sobą użalać". ─ Pojawiło się w umyśle Larissy, która mimowolnie, wbrew temu, co chciała osiągnąć, znowu zaczęła płakać.

─ Zrobiłem coś nie tak? ─ Nawet nie zauważyła, kiedy Ethan zdążył do niej podejść, by delikatnie unieść jej podbródek, jednocześnie ocierając łzy. ─ Nie chciałem cię urazić...

─ Nie, to nie twoja wina... ─ wymamrotała, wciągając głęboko powietrze. ─ Po prostu... ─ Uniosła wzrok, odważnie patrząc w znane, iskrzące oczy przyjaciela. ─ Ja nie nadaję się na związek, Ethan ─ wyznała, uśmiechając się krzywo. ─ Powinieneś już znać mnie na tyle, żeby zauważyć, jak bardzo toksyczną osobą jestem...

─ Przyzwyczaiłem się ─ odpowiedział, również się uśmiechając. Miał nadzieję, że Larissa uśmiechnie się szerzej, lecz ona wycofała się, kręcąc głową.

─ Nie, jeszcze wiele o mnie nie wiesz i wolę, żeby tak zostało ─ oświadczyła pewnym siebie głosem, lecz on dostrzegł, że te słowa sprawiły jej ból.

─ Nawet nie chcesz spróbować? ─ zapytał, nie ukrywając żalu. Nie chciał stawiać jej pod ścianą, ale czuł, że Larissa walczyła tak naprawdę z samą sobą. Cały czas patrzył w smutne, ciemne oczy kobiety, której wzrok przepełniony był bólem. ─ Może będzie inaczej, niż myślisz.

─ Wątpię... ─ westchnęła, spoglądając mu prosto w oczy. Spojrzenie Larissy mówiło wiele i Ethan byłby w stanie wyczytać z niego jej słowa, jednak kobieta kontynuowała: ─ Tu nie chodzi o ciebie, ja... Ja naprawdę się nie nadaję... Niszczę ludzi ─ wyjaśniła, ocierając łzy, które spłynęły po bladych policzkach. ─ Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiał...

Ethan wpatrywał się w Larissę w głębokim zamyśleniu. Wiedział, że potrafiła być nieprzewidywalna i zmienna. Doskonale zdawał sobie sprawę z oziębłości, za którą ukrywała prawdziwe uczucia, wierzył jednak, że Larissa po prostu nigdy nie zaznała prawdziwej miłości, wsparcia, którego potrzebuje każdy. Domyślał się, że w dzieciństwie musiała wiele przeżyć, stąd ta maska, tak dobrze przez nią noszona, lecz do czasu. Nie da się wiecznie ukrywać emocji, one są ponad człowieka i jego wolę.

Larissa uniosła kąciki ust, widząc zastanowienie na twarzy przyjaciela. Nie była pewna, co do niego czuła, ale wiedziała, że nie chce go krzywdzić, Ethan zasługiwał na szczęście, którego nie potrafiłaby mu dać.

─ Cierpię, patrząc na to, jak bardzo unikasz własnych emocji ─ powiedział w końcu, podchodząc bliżej. Larissa nie zareagowała, wydawała się zdziwiona szczerością i trafnością słów Ethana. ─ Nie bój się ich ─ dodał z ciepłym uśmiechem, czule odgarniając jej włosy z twarzy. ─ Nie wstydź się tego, co czujesz... ─ poprosił, delikatnie ocierając łzy Larissy, która uśmiechnęła się krzywo. Przypominała wówczas małą, nieśmiałą i nieporadną dziewczynkę, czekającą na kogoś, kto byłby zdolny rozwiązać jej problem. ─ Nie skrzywdzę cię, obiecuję... ─ zapewnił i, nawet nie wiedząc kiedy, złączył z nią swoje usta. Bał się zrobić jakikolwiek gwałtowny krok, dlatego czekał, aż Larissa odwzajemni pocałunek, co zrobiła niemal odruchowo. Nie powiedziała nic, jednak uwielbiała jego czuły, pełen ciepła dotyk i to, że trzymał ją tak troskliwie, jakby była małą, delikatną istotą.

Dla Ethana Larissa była niczym upadły anioł, piękny i smutny zarazem. Potrafiła okazywać miłość, jednak nie zawsze jej to wychodziło. Wydarzenia w życiu Ancram sprawiły, że stoczyła się na samo dno, żyła w piekle, w którym się zadomowiła. Przyzwyczaiła się do bólu, cierpienie nauczyło ją chłodu i obojętności, zupełnie jak Lucyfera, anioła, który miał za zadanie kierować Piekłem. To nie był jego wybór, lecz pogodził się z tą decyzją, zatracając się w gniewie i rozpaczy. Tak jak Larissa, nie potrafił uciec od tego, kim się stał. Diabeł jednak nie miał nikogo, kto mógłby mu pomóc. Według Ethana miłość zdolna była uleczyć wszystkie rany, a jeśli nie wystarczała, to mogła służyć niczym maść łagodząca troski.

─ To nie jest dobry pomysł... ─ wymamrotała po krótkiej chwili. Odsunęła się od Ethana i odwróciła wzrok. ─ Ja nawet nie wiem, co czuję ─ wypaliła. Uniosła wzrok i spojrzała w oczy Grahama, który wpatrywał się w nią w osłupieniu. ─ Słyszysz? ─ dodała mocniejszym głosem. ─ A co jeśli jestem zwyczajną desperatką, która z rozpaczy rzuca się w ramiona innych? ─ zapytała, a on uśmiechnął się lekko. Ancram usilnie szukała dziury w czymś, co jej nie posiadało. ─ Nie wiesz, co czuję i, prawdę mówiąc, ja też nie wiem... ─ wyznała. Ethan uśmiechnął się szerzej i delikatnie uniósł jej podbródek.

─ Nie musisz opisywać swoich uczuć, twoje gesty są wystarczające ─ oświadczył, a widząc jej konsternację, dodał rozbawiony: ─ Nie przesadzaj, nie da się zachowywać jak robot, nie pokazując żadnych emocji.

─ Podobno z tego jestem znana ─ odpowiedziała, mimowolnie przypominając sobie szkic Layli. Przez chwilę wspomnienia wróciły, a ona znowu miała ochotę się rozpłakać, lecz udało jej się opanować. Spojrzała na Ethana, który zdawał się wyczekiwać decyzji kobiety i kontynuowała: ─ To naprawdę nie jest dobry pomysł ─ powtórzyła z naciskiem, siląc się na chłód i opanowanie. Nie chciała go skrzywdzić, lecz według niej najbardziej skrzywdziłaby przyjaciela, jeśli zaczęłaby okazywać mu uczucia. ─ Przykro mi, Ethan ─ wymamrotała, jednocześnie uwalniając ręce z czułego uścisku. ─ Zapomnij o tym i proszę cię... ─ westchnęła, decydując się na ostateczny, okrutny krok. ─ Nie wykorzystuj tego, że nad sobą nie panuję ─ dodała, po czym odwróciła się na pięcie, nie patrząc za siebie.

Ethan ze zdezorientowaniem obserwował, jak kobieta opuszcza gabinet, zastanawiając się nad jej słowami:

─ Czy ja naprawdę wykorzystuję to, że ma ciężkie dni? Co mam zrobić, gdy widzę jak cierpi? Przecież nie mogę pozwolić, żeby sobie coś zrobiła...

Prawdą było, że Larissa Ancram potrafiła być zmienna, jedno jednak wiedziała na pewno. Ethan był zupełnym przeciwieństwem George'a, a ona nie chciała, aby skończył podobnie jak jej były mąż.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro