6. Niewyjaśnione sprawy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Larissa Ancram czekała na Browna wraz z wynajętą przez siebie doradczynią finansową oraz doradcą zatrudnionym przez jej już byłego męża. Z powodu ogromnych znajomości i wpływów pary, rozwód przebiegł szybko i teoretycznie ugodowo, aby nie wywołać skandalu. Dalsze sprawy mieli omówić między sobą, prywatnie. Mężczyzna jednak spóźniał się już ponad piętnaście minut, czym doprowadzał kobietę do wewnętrznego szału.

─ Co za kretyn... Co on sobie myśli? ─ zirytowała się, siedząc przy podłużnym stole.

Rozejrzała się po jasnym pomieszczeniu z podłużnymi, szerokimi oknami i przez chwilę wpatrzyła się w wysokie, oszklone wieżowce.

─ Gratuluję klienta, panie Nelson. ─ Odwróciła głowę, aby posłać mężczyźnie wymuszony uśmiech, po którym się skrzywił. Pomimo rosnącego zdenerwowania, Larissa jako jedyna z pozostałej trójki siedziała spokojnie, nie okazując najmniejszego zniecierpliwienia, które aż rozsadzało ją od środka. ─ Czy on w ogóle planuje się pojawić? ─ zapytała doradcę w momencie, w którym otwarły się drzwi.

─ Przepraszam za spóźnienie. ─ Brown wszedł do sali pewnym siebie krokiem, obdarzając zebranych przelotnym spojrzeniem. ─ Drogie panie. ─ Ukłonił się do Larissy i jej doradczyni, Helen Davis, uśmiechając się, by po krótkiej chwili zająć swoje miejsce. Brown rozsiadł się wygodnie, wzrokiem analizując Larissę, która w przeciwieństwie do niego nie wyglądała na rozluźnioną. Oboje byli pewni siebie, jednak kobietę cechowała sztywna, chłodna maniera, natomiast George'a charyzma.

─ Nie wierzę, że kiedyś zakochałam się w tym fałszu... ─ pomyślała zirytowana Ancram.

─ Możemy już zaczynać, panie Brown? ─ Siedząca obok Larissy Helen podniosła głos. ─ Świetnie ─ dodała, gdy mężczyźni kiwnęli głowami.

Rozmowa, pomimo spóźnienia George'a, przebiegała szybko i spokojnie. Larissa zgodziła się oddać byłemu mężowi posiadłość w stanie Montana oraz ich willę w Kalifornii, ponieważ tak naprawdę nie zależało jej na nieruchomościach, chciała jedynie jak najszybciej zakończyć ten rozdział w swoim życiu, pozbyć się wszystkiego, co mogłoby przywoływać niechciane wspomnienia. Doskonale wiedziała, że to George pragnął pieniędzy i posiadłości, stąd też sądziła, że jeśli mu je da, sprawa zakończy się szybko.

─ A co w sprawie udziałów ośrodka naukowego w Arkansas? ─ odezwał się mocnym tonem Nelson. ─ Mój klient wpłacił sporą sumę na jego rozbudowę...

─ Tak, właśnie... Widzi pan... ─ Kobiety uśmiechnęły się zwycięsko, a Brown dostrzegł w oczach Larissy dobrze mu znany błysk. ─ Pani Ancram ma pewien dokument. ─ Davis położyła papier na stole, przesuwając w kierunku mężczyzn.

─ Co tam napisano? ─ zagadnął swobodnie Brown, lecz Larissa zauważyła jak się spiął. W duchu roześmiała się z zaciśniętej szczęki i napiętych ramion, których nigdy nie potrafił kontrolować. Nawet kiedy się kłócili, George'a od razu ponosił gniew, łapał ją za przedramiona, szarpał, ale ona zawsze panowała nad swoimi odruchami. Na jego wściekłość reagowała niczym skała, którą ktoś kopnie - może i poturbowana, lecz wciąż niewzruszona, zimna, czym doprowadzała go do szału.

─ Z powodu braku lojalności wobec zespołu, wykorzystywania badań dla własnych celów, a także ryzykowania życia nie tylko obiektu badań, lecz również pracowników... ─ westchnął z bezsilności Nelson. ─ Drogą głosowania, szanowny pan George Brown zostaje pozbawiony wszelkich wpływów dotyczących ośrodka, a jego akcje zostaną rozdzielone pomiędzy pozostałych członków zarządu ─ zakończył, odkładając dokument. Ściągnął brwi i wpatrzył się w Helen. ─ Skąd te informacje? Jak to wszystko mogło się odbyć bez wiedzy mojego klienta? ─ nieznacznie podniósł głos.

─ Pan Brown był informowany telefonicznie o spotkaniach, na które nie raczył się ani razu stawić... ─ wyjaśniła kobieta, uśmiechając się subtelnie.

─ Nikt mnie nie powiadamiał! ─ zawołał George, czując, że dłużej nie wytrzyma. Stracił nad sobą kontrolę, wstał i przeszedł dookoła stołu szybkim, nerwowym krokiem, po drodze wyciągając telefon. ─ Proszę mi pokazać te wiadomości! ─ Wcisnął smartfon w dłoń doradczyni Larissy.

─ Niech się pan uspokoi! ─ podniosła głos, zirytowana brakiem profesjonalizmu ze strony klienta Nelsona, który patrzył na całą sytuację z coraz większym zażenowaniem. Brown sporo mu zapłacił, jednak powoli zaczynał się zastanawiać, czy nie za mało na taki wstyd, jaki musiał dla niego wytrzymywać.

─ Aż mi cię szkoda ─ pomyślała Larissa, jednocześnie ciesząc się z gniewu byłego męża.

─ Widzi pan? ─ Davis oddała mu telefon. ─ Dziesięć powiadomień, w dodatku odczytanych! ─ zawołała, a George zamarł, wpatrując się w ekran szeroko otwartymi oczami.

─ To niemożliwe... ─ wymamrotał, gniewnie zaciskając szczęki. Spojrzał na Larissę, która uśmiechnęła się zwycięsko. ─ To twoja sprawka! ─ warknął, szarpiąc kobietą, która, mimo zmuszenia do wstania, nie przestawała się uśmiechać. Nie był to jednak radosny, szczery uśmiech, a jedynie złośliwe uniesienie kącików ust. ─ Co zrobiłaś z moim telefonem?! ─ Potrząsnął Larissą ku przerażeniu doradców. Para wpatrywała się w rozwiedzione małżeństwo w rosnącym szoku. Nelson poczuł wewnętrzną potrzebę wstania i odciągnięcia swojego klienta od według niego słabszej kobiety, lecz coś go powstrzymało.

─ Ja? ─ Ancram roześmiała się gorzko. ─ Lepiej zapytaj swoją kochankę ─ syknęła mu do ucha. George wpatrywał się w iskrzące, pewne siebie oczy Larissy, która wykorzystała jego zdezorientowanie i uwolniła się z silnego, bolesnego uścisku.

─ Eva? Nie... ─ wymamrotał, kiedy pocierała przedramiona. Na twarzy Browna malowała się konsternacja, brwi miał ściągnięte, a oczy błądziły wokoło, jakby szukały odpowiedzi na ciele Ancram, lecz ona jak zwykle zdążyła już przyjąć swoją obojętną, sztywną pozę. ─ Dlaczego miałaby... ─ urwał, spoglądając wprost w oczy byłej żony, która uśmiechnęła się nieznacznie. ─ Udziały... A to suka... ─ warknął, zaciskając pięści.

─ Jeśli się pan zaraz nie uspokoi, złożę wniosek o przemoc domową, którą miałam okazję doskonale zobaczyć ─ syknęła Helen, wpatrując się chłodno w wywołującego u niej niepokój mężczyznę. ─ A wtedy inaczej będą wyglądały te rozmowy ─ zagroziła, marszcząc brwi.

─ Proszę usiąść... ─ wymamrotał Nelson, powoli tracił wiarę w swojego klienta.

Brown zajął swoje miejsce, posyłając Larissie nienawistne spojrzenie.

─ Przekupiła tę zdzirę... ─ pomyślał wściekły. ─ Jak bardzo musi mnie nienawidzić, żeby zacząć współpracować z moją kochanką... ─ zastanowił się i po chwili w duchu ucieszył z tej sytuacji. ─ Och, skarbie... Już tak mną gardzisz? Tak bardzo cię skrzywdziłem? Daj mi szansę, a zobaczysz co to znaczy depresja...

─ Niech będzie, zgadzam się z tą decyzją ─ oznajmił nagle, nie spuszczając wzroku z ciemnych oczu Larissy. ─ Została ostatnia sprawa. ─ Uśmiechnął się szyderczo. ─ Chciałbym nasz dom w Arkansas ─ dodał, obserwując jak rozszerzają się jej czarne źrenice. ─ To chyba nie problem? ─ Zerknął przelotnie na Helen Davis, która również wyczuła zdenerwowanie Larissy.

─ To... ─ zaczęła, ale Ancram jej przerwała.

─ To mój rodzinny dom, odziedziczyłam go w spadku po ojcu i matce ─ powiedziała chłodnym, wręcz lodowatym tonem. ─ Z jakiej racji mam ci go oddać, skoro jest moim majątkiem osobistym, nabytym przed naszym ślubem? ─ Uniosła brwi, wciąż zachowując spokój, o który było jej coraz trudniej.

─ Widzisz kochanie, ja też trochę poszperałem w twoich starych znajomych. ─ Uśmiechnął się, widząc przerażenie w oczach kobiety. ─ Znam pewną osobę, która chętnie wypowie się na twój temat...jeśli oczywiście nie zgodzisz się na moją propozycję. ─ Wzruszył ramionami, udając obojętność. Próbował odczytać emocje z twarzy Larissy, lecz mimo wewnętrznie rozpalonego serca i zszarganych nerwów, na zewnątrz pozostawała niewzruszona.

─ Dlaczego tak bardzo pragniesz tego domu? ─ wypaliła, czując, że dłonie zaczynają jej drżeć.

─ A dlaczego ty nie chcesz się go pozbyć? ─ odbił pytanie, unosząc kąciki ust, gdy dostrzegł jak się spięła. Bariera obojętności, za jaką się kryła, słabła z każdą sekundą, z każdą myślą, czy wspomnieniem, które pojawiały się w głowie Larissy. ─ Przecież go nienawidzisz... Prawie w ogóle tam nie przebywasz... ─ ciągnął, czerpiąc radość z jej nieudanych prób hamowania emocji, bo chociaż opanowała drżące dłonie, oczy szkliły się, a ona sama wydała się jakaś mniejsza.

─ Jest blisko ośrodka, to dobra lokalizacja... ─ wymamrotała, nienawidząc się za to, że pozwoliła byłemu mężowi po raz kolejny przejąć kontrolę nad własnymi emocjami, nad którymi władza powinna przecież należeć do niej.

─ Skoro tak uważasz... ─ Uśmiechnął się tajemniczo, a potem wzruszył ramionami. ─ W porządku, zatrzymaj go... ─ Podniósł wzrok, aby spojrzeć prosto w ciemne, iskrzące oczy Larissy. ─ Tylko bądź przygotowana na spotkanie z pewną osobą...

─ Nie wierzę, że to robisz ─ wypaliła, wpatrując się w Browna z nieukrywaną desperacją. Nie potrafiła już udawać, wygrał, trafił w jej czuły punkt, a ona nie mogła nic zrobić. Nie spodziewała się jednak po nim, pomimo wszystkiego, co do siebie czuli, że byłby zdolny chcieć ją aż tak zniszczyć. ─ Jak możesz... ─ wyjąkała. ─ Po tylu latach...

─ Nie przejmuj się, to nic osobistego ─ odpowiedział z szyderczym uśmiechem, wstając od stołu. ─ To się nazywa biznes, kochanie. ─ Przeszedł obok Ancram, dotykając ramienia kobiety, która zadrżała. Poczuła, jak się nad nią pochyla. ─ Szkoda, że się nie zgodziłaś ─ wyszeptał. ─ Naprawdę nie chcę ci tego robić, ale sama się o to prosisz ─ dodał niskim, złośliwym tonem. Larissa zrobiła głęboki wdech, siląc się na spokój.

─ Dobrze, oddam ci ten dom ─ wymamrotała.

Brown wyprostował się uradowany z uśmiechem na twarzy, podczas gdy doradcy wpatrywali się w całą sytuację z szeroko otwartymi oczami, zszokowani groźbami, intrygami i sekretami tej, według nich, stukniętej pary. George pożegnał się z Nelsonem i Davis i już miał wychodzić, lecz nagle zabrzęczał telefon Larissy, która przelotnie zerknęła na wiadomość.

─ Wiesz co, rozmyśliłam się ─ powiedziała, wstając od stołu, aby spojrzeć na jego zszokowaną twarz. Uniosła kąciki ust, napawając się chwilą, w której to po raz kolejny ona rozdawała karty. ─ Nie dostaniesz mojego rodzinnego domu ─ oznajmiła z naciskiem, na powrót stając się wyniosłą, pewną siebie kobietą.

─ Zdajesz sobie sprawę z konsekwencji? ─ zapytał, próbując doszukać się w niej śladu stresu, paniki, lecz zamiast tego dostrzegł dziwną radość.

─ Tak, doskonale wiem co zamierzasz ─ odparła, biorąc torebkę. ─ Rób co chcesz, nie obchodzi mnie to ─ oświadczyła obojętnym tonem, posyłając mężczyźnie wymuszony uśmiech, a po chwili opuściła salę.

Pozostali przez chwilę tkwili w bezruchu, doradcy wciąż zszokowani zachowaniem toksycznego małżeństwa, a George zdruzgotany nagłą zmianą Larissy, której bądź co bądź, nawet on się nie spodziewał.

* * *

─ Ona coś kombinuje, mówię ci ─ powtórzył po raz kolejny tego dnia Aiden. Para właśnie wracała z jakiegoś sklepu, do którego wysłała ich Jade.

─ Po prostu nie wie jak zacząć rozmowę... ─ wymamrotała Layla. Aiden stale mówił, żeby wrócili do Kalifornii, bo tutaj Layla tylko cierpi. Miał rację, jednak dziewczyna nie chciała się poddać, pragnęła porozmawiać z matką, lecz ta ciągle wynajdowała nowe wymówki, które ową rozmowę przekładały.

─ Nie, ona zwyczajnie nie chce jej podjąć ─ odparł chłopak, przelotnie zerkając na nastolatkę, która posmutniała. ─ To ciągłe wymyślanie nam zadań... Najpierw pomoc w garażu, potem w ogrodzie, teraz zakupy... ─ Pokręcił głową. ─ Powinniśmy zaczekać na Alice i Drake'a, a potem wrócić z nimi do Kalifornii, tam byliśmy bezpieczni ─ oznajmił z naciskiem.

─ Uważasz, że tutaj nie jesteśmy? ─ Layla spojrzała na niego zaniepokojona. Aiden odwzajemnił spojrzenie, patrząc prosto w ciemne, błyszczące oczy dziewczyny.

─ Twoja matka coś ukrywa ─ ciągnął poważnym głosem. ─ Gdzie jest twój ojciec? ─ zapytał, a kiedy nie odpowiedziała, kontynuował ─ Miał wrócić wczoraj, a do tej pory go nie widzieliśmy... ─ Przystanął, zamyślając się. ─ Mówię ci, ona coś kręci...

Przez chwilę stali na środku chodnika, Aiden wpatrywał się przed siebie, a Layla w swoje stopy, analizując słowa chłopaka, w których było coś niepokojącego. Matka dziewczyny zachowywała się jakoś dziwnie, nawet Layla to dostrzegła.

─ O Boże, to ty Layla! ─ W okolicy rozległ się dobrze znany Layli głos. Nastolatkowie równocześnie spojrzeli w kierunku nadbiegającej blondynki. ─ Wszyscy się martwiliśmy! ─ zawołała Kate.

─ Wy? ─ Layla uniosła brwi. ─ O mnie? ─ roześmiała się gorzko, przypominając sobie moment, w którym zaatakowała Kate. ─ Nie bądź śmieszna.

─ Więc...wszystko pamiętasz? ─ Spuściła głowę, robiąc zbolałą minę. ─ Ta kobieta mówiła, że...

─ Cóż, kłamała ─ Layla przerwała jej ostro. Nie chciała wspominać Ancram i ośrodka, nie teraz kiedy wróciła do domu, w którym czuła się równie obco jak tam. ─ Ona raczej nie zna znaczenia słowa „prawda" ─ oświadczyła chłodno, czując, że Aiden ściska ją za prawą dłoń, emanując znajomą, kojącą aurą.

─ Chciałam się z tobą zobaczyć, ale nam zabroniła... ─ wymamrotała, podnosząc wzrok. Dopiero teraz zauważyła Azjatę. Otworzyła szerzej oczy, zauważając, że chłopak trzyma Laylę za rękę. ─ Ty jesteś... ─ Uważnie zlustrowała go wzrokiem.

─ Aiden, niemiło mi. ─ Uśmiechnął się nonszalancko, a dziewczyna uniosła kąciki ust.

─ Ironiczny ─ stwierdziła. ─ Myślisz, że do ciebie pasuje? ─ zapytała Laylę, która wzruszyła ramionami.

─ To nie twoja sprawa ─ burknęła, mimowolnie zaczynając obwiniać Kate o swój los, o trafienie do ośrodka, poznanie Ancram i wszystko, co nastąpiło potem, chociaż wiedziała, że to bezsensu.

─ Masz rację ─ przyznała, ponownie spuszczając głowę. Zaczęła nerwowo szurać nogami. ─ Naprawdę jest mi przykro...to wszystko zaszło za daleko... ─ Layla zauważyła, że Kate ma w oczach łzy. ─ Nasze żarty, docinki... Z początku robiłam to, bo myślałam, że wtedy mnie polubią...że dzięki temu dołączę do towarzystwa... ─ wyjąkała, pociągając nosem.

─ Ja byłam złym, tak? ─ Layla zmarszczyła brwi, czując narastający gniew. ─ Zbyt cicha, nudna szara mysz ─ wymieniała, drżąc z emocji. Ancram, mama, Kate, wszyscy wbijali się do jej głowy, ryjąc w niej dziurę, jakby byli jakimiś dzięciołami.

─ Po prostu zmęczyło mnie to ciągłe siedzenie w twoim domu, zagadywanie cię, podczas gdy ty milczałaś... ─ wymamrotała, ocierając łzy. ─ Miałam wrażenie, że się dla ciebie nie liczę... ─ Podniosła wzrok, ukazując wąskie, zapłakane oczy i policzki, po których spływały łzy. ─ Chciałam, żebyś dostrzegła co straciłaś, ale ty wciąż byłaś nieobecna... ─ Uśmiechnęła się krzywo.

─ Dlatego do nich dołączyłaś ─ wyrzuciła z siebie Layla, która powoli zaczynała rozumieć dziewczynę. Kate nie miała pojęcia jak bardzo wpływały na nią leki, zresztą nikt tego nie wiedział. Layla poczuła silne ramię Aidena, które objęło ją w czule.

─ Tak... ─ westchnęła. ─ Potem żałowałam, ale cały czas miałam do ciebie żal, dopóki ta kobieta nie wyjawiła mi prawdy ─ wyznała, patrząc Layli w oczy.

─ Co ci powiedziała Ancram? ─ Uniosła brwi, szerzej otwierając oczy.

─ Wyjaśniła, że przez leki nie byłaś sobą, że cię otumaniały, zmieniały w marionetkę, lalkę bez własnego zdania. ─ Uśmiechnęła się gorzko. ─ Wtedy zrozumiałam, że popełniłam błąd, to nie była twoja wina... ─ Wzruszyła ramionami. ─ Tak naprawdę nigdy nie znałam prawdziwej Layli ─ stwierdziła, splatając dłonie. ─ Przepraszam cię za wszystko... Nie zasługiwałaś na takie traktowanie...

Layla wyczuła, że Kate mówi prawdę. Aura i myśli dziewczyny były bardzo silne i przede wszystkim, pełne smutku. Layla już od dawna nie miała do niej żalu, wybaczyła nastolatce wszystkie krzywdy, to nie była wina Kate, że Layla miała ciężko. To nie ona zmutowała jej geny, czy zmusiła do leków i hamowania własnej osobowości.

─ Wybaczysz mi? ─ Kate spojrzała na nią błagalnym wzrokiem.

─ Tylko jeśli ty wybaczysz mi próbę zniszczenia twojego umysłu. ─ Layla uniosła kąciki ust, a Kate się roześmiała.

─ Zatem załatwione. ─ Wyciągnęła rękę, a dziewczyna ją uścisnęła. ─ Miło poznać prawdziwą Laylę. ─ Uśmiechnęła się przyjaźnie.

─ Miło wreszcie nią być ─ odpowiedziała, odwzajemniając uśmiech.

Spędzili z Kate jeszcze jakąś godzinę, a później wrócili do domu, oboje w dobrych humorach. Okazało się, że dziewczyna miała z Laylą wiele tematów do rozmów. Opowiedziała jej między innymi, że Jack, szkolny dręczyciel Layli, został przyłapany na handlu narkotykami, przez co ma teraz problemy z prawem. Layla przemilczała ucieczkę i prawdę na temat Ancram, jednak zdradziła Kate kilka szczegółów ze swojego pobytu w ośrodku.

─ Tata już wrócił? ─ zapytała Layla, siadając przy stoliku w kuchni. Razem z Aidenem weszli do domu parę minut wcześniej.

─ Właśnie dzwonił, zaraz powinien być. ─ Uśmiechnęła się Jade. Wydawała się jakaś dziwnie podekscytowana. ─ O, to pewnie on ─ stwierdziła, słysząc dzwonek do drzwi. ─ Otworzysz, skarbie? ─ poprosiła nastolatkę, która odwzajemniła uśmiech.

─ Jasne ─ odpowiedziała, wstając od stołu.

Nastolatka ruszyła do drzwi, uradowana, że wreszcie porozmawia z rodzicami. Kiedy złapała za klamkę, poczuła dziwny niepokój.

─ Pewnie tata stresuje się tym, że mogę być wciąż niebezpieczna... ─ pomyślała ze smutkiem, otwierając drzwi.

Powitała ją znajoma, kobieca twarz. Widząc idealnie ułożone, ciemne włosy oraz elegancki strój, dziewczyna przestała się uśmiechać. Tępo wpatrywała się w Larissę, której usta drgnęły w lekkim, skrępowanym uśmiechu.

─ Nawet nie wiesz, jak długo czekałam na to spotkanie ─ powiedziała łagodnie, a Layla dostrzegła w jej oczach łzy.

─ Cóż, ja starałam się go uniknąć za wszelką cenę ─ odparła szorstko, trzymając rękę na drzwiach. ─ Ale pani chyba nie rozumie tego, że może być przez kogoś znienawidzona ─ warknęła. Cały czas chłodno patrzyła w ciemne oczy Larissy, która wytrzymała to spojrzenie. Ancram już się nie uśmiechała, chociaż starała się za wszelką cenę. Layla poczuła bijącą od niej mieszankę emocji, które powoli przyprawiały dziewczynę o ból głowy.

─ Musimy porozmawiać ─ zaczęła Larissa. Spróbowała dotknąć nastolatki, lecz ta się odsunęła. ─ Nie wrócisz do ośrodka, nie przyszłam tutaj jako naukowiec... ─ ciągnęła, zauważając, że Layla mimowolnie przymyka oczy. ─ Layla, wszystko dobrze? ─ wyszeptała. Chciała pochylić się nad dziewczyną, ale właśnie wtedy z korytarza wyłonił się Aiden.

─ Więc przyszła pani tutaj jako kto? ─ Aiden stanął koło Layli, obejmując ją, na co Larissa uniosła brwi. ─ Nie pozwolę pani jej skrzywdzić ─ oświadczył z niepokojącym błyskiem w oku.

─ To ty zablokowałeś wtedy te drzwi. ─ Ancram zlustrowała nastolatka wzrokiem. Przez chwilę zastanawiała się nad kolejnymi słowami, lecz potem zauważyła, że Layla dziwnie odżyła. Energia Aidena ukoiła stres dziewczyny. ─ Layla... ─ zaczęła, ale urwała, zauważając Jade.

─ Och, to pani. ─ Jade uśmiechnęła się szeroko. ─ Layla, skarbie, dlaczego jeszcze nie zaprosiłaś pani Ancram do środka? ─ Spojrzała na nastolatkę karcącym wzrokiem, co spowodowało, że w dziewczynie wezbrał gniew.

─ Dlaczego? ─ powtórzyła zjadliwie, zaciskając pięści. ─ Hm... ─ Uniosła podbródek, robiąc zamyśloną minę. ─ Bo nie zamierzam rozmawiać ze zdradziecką, kłamliwą, bezuczuciową suką? ─ Uśmiechnęła się złośliwie, a usta Larissy drgnęły w wymuszonym, lekkim uśmiechu. ─ A może po prostu boję się wpuścić do domu morderczynię? ─ dodała, a Ancram natychmiast posmutniała. Layla wpatrzyła się w sztywną, lecz jakoś dziwnie emocjonalną kobietę i wzruszyła ramionami. ─ Tak tylko mówię...

─ Layla! ─ wrzasnęła Jade. Podeszła bliżej i spojrzała na dziewczynę ze zdziwieniem. ─ Jak możesz tak mówić do matki! ─ wypaliła. Wszyscy zamilkli, łącznie z samą Jade, która spostrzegła, że powiedziała za dużo. Larissa uśmiechnęła się lekko, tak jak dziecko, kiedy przyznaje się do oszustwa, natomiast Layla spoglądała to na swoją prawdziwą matkę, to na tę, która ją wychowała.

─ To nie może być prawda ─ wyjąkała, wycofując się. ─ To kolejne wymyślone przez panią kłamstwo! ─ wykrzyczała w stronę Larissy, która ściągnęła brwi, mając łzy w oczach. Layla również poczuła spływające po policzkach łzy, przez co widziała jak przez mgłę. ─ Jak pani tak może... ─ załkała, osuwając się na podłogę. Aiden usiadł przy niej, obejmując ją czule.

Ancram chciała kucnąć przy dziewczynie, przytulić córkę, lecz chłopak zgromił ją wzrokiem, robiąc to, czego ona pragnęła. Siedział przy nastolatce, podczas gdy ona stała w drzwiach w bezruchu, przeklinając w duszy wszystko, co w swoim życiu zrobiła. Wiedziała, że zasłużyła sobie na to, ale Layla była niewinna. Nie powinna cierpieć.

─ Pani... ─ załkała, kuląc się. ─ Nie... To... ─ urwała, zdając sobie sprawę, że dzięki temu wszystko nabiera sensu. Podniosła zapłakany wzrok i spojrzała na Ancram przez łzy. ─ Wyglądam jak pani ─ wymamrotała, analizując kobietę.

Larissa przybliżyła się do nastolatki, nie zważając na Azjatę, który wyraźnie nie chciał jej w pobliżu Layli. Postarała się o delikatny, łagodny uśmiech.

─ Tak za tobą tęskniłam... ─ Wyciągnęła rękę, aby pogłaskać dziewczynę, ale ta zerwała się jak poparzona. Wlepiła w Ancram nienawistny, wściekły wzrok, trzęsąc się z emocji. ─ Layla, skarbie... ─ Wstała, czując, że zaraz sama się rozpłacze.

─ Niech mnie pani nie dotyka! ─ wrzasnęła, nie mogąc przestać płakać. ─ Przecież pani córka umarła ─ przypomniała sobie. ─ Widziałam zdjęcie USG i... ─ urwała, szeroko otwierając oczy. ─ Nasze urodziny wypadały prawie w ten sam dzień... ─ Przelotnie zerknęła na Jade, która stała poza grupą przy oknie, zamyślona. ─ Mamo, powiedz, że to nieprawda! ─ zawołała Layla.

─ To ja jestem twoją mamą... ─ pomyślała smutno Larissa.

─ Nie, nie jest nią pani! ─ wykrzyczała nastolatka. ─ I nigdy nie będzie! ─ dodała wściekle.

─ Czy ty... ─ Ancram uniosła brwi, przerażona, że Layla weszła do jej umysłu.

─ Tak, usłyszałam pani myśli ─ warknęła, gwałtownie ocierając łzy. ─ Najpierw były niedostępne, a teraz mnie pani nimi praktycznie atakuje? ─ Wpatrzyła się w kobietę morderczym wzrokiem. ─ W co pani pogrywa?! ─ zawołała. Aiden cały czas obserwował brunetki, które, mimo ogromnego podobieństwa, znacznie się różniły. Pełna ekspresji Layla drżała z gniewu, zaciskając nerwowo pięści, którymi co jakiś czas ocierała oczy. Tymczasem Larissa stała sztywno, zupełnie jakby była rycerzem czekającym na egzekucję. Wyniosła i dumna, lecz czaiło się w jej ruchach pewne roztargnienie.

─ W nic nie gram, jestem wobec ciebie szczera... ─ oznajmiła, podchodząc do dziewczyny, która chciała się cofnąć, lecz tym razem Larissa chwyciła ją za przedramię. ─ Przestań uciekać! ─ rzuciła z frustracją, tracąc panowanie nad emocjami. ─ Skarbie... ─ Złagodniała, puszczając rękę nastolatki, która wpatrywała się w nią z przerażeniem wymalowanym na twarzy. ─ Ja tylko chcę porozmawiać, wszystko ci wyjaśnić... ─ ciągnęła, ale po chwili urwała, łapiąc się za szyję.

Larissa zaczęła się krztusić, czując jak jakaś niezidentyfikowana siła zaciska się na jej gardle. Layla od razu zrozumiała i spojrzała w kierunku chłopaka, który stał z wyciągniętą prawą ręką.

─ Puść ją, Aiden ─ powiedziała, unosząc kąciki ust.

Kobieta upadła na kolana, ledwo łapiąc oddech. Layla przykucnęła obok niej, uśmiechając się złowieszczo.

─ Widzi pani, nie tylko ja przeżyłam wasze mordercze eksperymenty ─ wyjawiła, patrząc prosto w rozszerzone oczy Ancram.

─ To niemożliwe... ─ wymamrotała, powoli wstając na nogi. ─ Zdolności telekinetyczne... Jak... ─ zamyśliła się, ale po chwili pokręciła głową. ─ Nie obchodzi mnie on, nie zmieniaj tematu. ─ Odwróciła się do Layli, która znieruchomiała.

─ Chłopak dopiero prawie cię udusił, a ty tak po prostu to olałaś?! ─ pomyślała zszokowana Layla. ─ Albo jesteś chora psychicznie, albo głupia. Stawiam na mieszankę tych opcji.

─ Może to panią zainteresować, jeśli zaraz rzucę panią o ścianę. ─ Aiden uśmiechnął się nonszalancko, a Ancram zmroziła go wzrokiem. Nie wyglądała jak ktoś, kto dopiero kulił się na ziemi, będąc duszonym. Stała wyprostowana, pewna siebie, a jej oczy były jak dwie czarne dziury, bezkresne i pochłaniające.

─ Naprawdę uważasz, że takie groźby na mnie działają? ─ Podeszła do Aidena tak blisko, że się spiął. Poczuł bijącą od niej silną energię, w której czaiło się coś dziwnego, zupełnie jakby posiadała drugą, przytłumioną przez tę silną. ─ Gdybyś mógł i chciał to już dawno byś się mnie pozbył. ─ Uniosła kąciki ust, a on dalej analizował aurę kobiety, która, oprócz tej należącej do Layli, była jedną z najbardziej wyjątkowych, jakie wyczuł. ─ Ale jak widać sam jesteś ciekaw, co mam do powiedzenia. ─ Zerknęła przelotnie na zdezorientowaną Laylę. ─ Może byś tak przekonał swoją przyjaciółkę, zamiast ją podburzać?

Nastolatka nie wierzyła własnym oczom. Aiden wciąż się uśmiechał, nie spuszczając wzroku z kobiety.

─ Lubię podburzać ─ rzucił krótko.

─ Zauważyłam ─ odparła, unosząc kąciki ust.

─ Aiden, chyba nie chcesz, żebym jej wysłuchała? ─ zapytała zaniepokojona Layla.

─ Przyjechaliśmy tu, żebyś porozmawiała z rodzicami ─ zaczął, przechodząc do kuchni, gdzie oparł się o blat. ─ Niech się tłumaczy, ciekawe co ma na swoją obronę. ─ Wpatrywał się w Larissę, której drgnęły lekko wargi. ─ Sama musisz przyznać, że ta kobieta ściga cię jak psychopatka. ─ Spojrzał na nastolatkę, która wzruszyła ramionami. ─ Do tego uratowała Hannah ─ dodał poważnie, a Layla kiwnęła głową.

─ Dobra, niech będzie ─ westchnęła, siadając przy stoliku. ─ Słucham, wyjaśniajcie ─ powiedziała, zerkając na Jade, która cały czas stała przy oknie, a potem na Larissę, która usiadła naprzeciwko. ─ Uprzedzam, musi być pani bardzo przekonująca, ciężko będzie mi uwierzyć w choć jedno pani słowo. ─ Uśmiechnęła się złośliwie.

─ Wiem. ─ Ancram również się uśmiechnęła. Wpatrzyła się w ciemne oczy córki, które, chociaż tak podobne do jej własnych, znacznie się od nich różniły. Wciąż posiadały iskrę, którą dawno straciły oczy Larissy. ─ Dlatego chcę, żebyś weszła do mojego umysłu i sama poznała prawdę ─ wyznała z krzywym uśmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro