8. Zaufanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aiden z zaciekawieniem obserwował jak zarówno Layla, jak i Larissa odczuwają te same emocje. Kobieta z początku patrzyła na córkę smutnym, łagodnym wzrokiem, podczas gdy tamta próbowała się dostać do jej świadomości. Siedemnastolatek zauważył moment, w którym na twarzy naukowiec pojawił się strach, lecz nie zrobiła nic, nie przerwała tego, co zaraz miało nastąpić.

Chłopak wpatrywał się z zainteresowaniem w Larissę, którą powoli ogarniała tłumiona rozpacz. Kobieta z całych sił próbowała powstrzymywać łzy, które wypełniły również oczy Layli. Ancram zacisnęła dłonie, próbując zahamować ich drżenie, podczas gdy po twarzy Layli coraz szybciej spływały łzy. Obie wyglądały podobnie, czuły te same emocje, a jednak różnił je sposób, w jaki je okazywały. Ekspresyjna nastolatka nie hamowała niczego ─ pozwoliła, aby ciałem wstrząsały dreszcze i nie powstrzymywała łez, w przeciwieństwie do Larissy, która, mimo ograniczonej kontroli nad swoją świadomością, robiła wszystko, aby się opanować.

Chwilę później smutek kobiety przerodziły się w radość i podniecenie, natomiast na twarzy nastolatki pojawił się niesmak. Aiden uśmiechnął się na myśl, że być może dziewczyna musiała być świadkiem romantycznych scen swoich rodziców. Nie minęła jednak minuta, a do kobiet znowu wrócił żal i depresja ─ Larissa łkała, całkowicie tracąc nad sobą kontrolę, a tymczasem wyraz twarzy Layli pozostawał nieodgadniony, jakby dwuznaczny, jednocześnie pełen rozpaczy i czegoś w rodzaju złości. Stopniowo z Ancram zaczęły odpływać wszystkie emocje, mięśnie się rozluźniły, a ona wróciła do swojej starej, opanowanej pozy. W dziewczynie natomiast pozostał gniew.

Layla zacisnęła pięści i gwałtownie otworzyła oczy, wpatrując się w matkę z nienawiścią. Aiden przyglądał się nastolatce z nieukrywanym zdziwieniem, ale postanowił się nie odzywać.

─ Layla... ─ odezwała się niepewnie Larissa. Chłopak dostrzegł w oczach kobiety łzy, lecz je powstrzymała. ─ Nie powinnaś była tego oglądać... ─ wymamrotała, wyciągając rękę. Chciała dotknąć Laylę, ale nastolatka się odsunęła. Przez twarz Ancram przebiegł cień smutku, lecz i tym razem zdołała się opanować. Layla natomiast zmarszczyła brwi.

─ Chciałam znać prawdę ─ powiedziała, nie spuszczając wzroku z matki. Czuła jednocześnie żal i gniew, ból i złość, a także zdezorientowanie spowodowane przeszłością kobiety, której tak naprawdę nie rozumiała. Nie mogła znieść myśli, że jej własna matka zdolna była dokonać tylu morderstw, nawet jeśli miała dobre pobudki. ─ I teraz już wiem, że miałam rację ─ syknęła, mocniej zaciskając pięści. Larissa spojrzała prosto w iskrzące gniewem oczy córki i poczuła, że coś w niej pęka. Tym czymś była nadzieja. Słabe, nikłe uczucie, które, pielęgnowane przez Ethana, powoli w niej kiełkowało. Teraz jednak rozprysnęło się na kawałki, pozostawiając po sobie ostre, krzywdzące fragmenty. ─ Nic nie zmieni faktu, że jest pani bezduszną morderczynią ─ stwierdziła dziewczyna, akcentując grzecznościowy zwrot. Usilnie próbowała się doszukać w kobiecie jakiejkolwiek skruchy, śladu, że wciąż są w niej emocje, jednak spotkała się z chłodnym opanowaniem. Źrenice Larissy nieznacznie się zwęziły, lecz Aiden dojrzał w nich ukrywane łzy.

─ Nie żałuję tego, co zrobiłam ─ oświadczyła Ancram. Aiden podziwiał ją za zdolność trzymania nerwów na wodzy. Sam bywał porywczy i gdyby był w jej sytuacji, już dawno zrezygnowałby z rozmowy. Dyskusja z Laylą zdawała się bezcelowa, zrozumiał to już w momencie, kiedy dziewczyna otworzyła oczy. Mimo to Ancram nie okazała cienia złości czy irytacji, pozostawała spokojna. Za spokojna. ─ Gdyby nie moja bezduszność, nigdy bym cię nie odnalazła ─ dodała, delikatnie unosząc kąciki ust.

─ Może tak byłoby lepiej ─ odparła okrutnie dziewczyna. Aiden spojrzał na nią zdziwiony, lecz nie odezwał się. Zerknął natomiast na Larissę, w której po raz kolejny coś pękło. Tym razem jej oczy wypełniły łzy. ─ Jedyne co pani zrobiła, to skomplikowała moje życie ─ wysyczała Layla. ─ Sprawiła, że stało się piekłem ─ oznajmiła, wiedząc, że tymi słowami zrani kobietę. Nie myliła się. Po policzkach Larissy spłynęły łzy, a Layla poczuła, że wygrywa. Wygrała z chłodem i opanowaniem Larissy, udało jej się sprawić, że straciła nad sobą kontrolę.

─ Layla... ─ wymamrotała Ancram. ─ Proszę, nie mów tak... ─ Spojrzała w oczy dziewczyny, która odwzajemniła spojrzenie.

─ A jak? ─ podniosła głos. ─ Nie jestem sztuczna tak jak pani! ─ wykrzyknęła, nagle czując napływające do oczu łzy. Nie tak wyobrażała sobie swoje spotkanie z rodzicami. Nie takiej rozmowy pragnęła. Chciałaby, żeby Ancram ją teraz przytuliła, zapewniła, że ze wszystkim sobie poradzą, że ona panuje nad sytuacją, zresztą jak zwykle. Z drugiej jednak strony brzydziła się czynami kobiety, nienawidziła ją za kłamstwa, którymi zwykła się posługiwać, gardziła ukrywaniem emocji, które praktykowała. Ancram straciła w oczach Layli dawny autorytet, nie była już silną, niezniszczalną osobą z chwiejnym charakterem. Stała się niepotrafiącą okazywać uczuć morderczynią, kłamliwym tchórzem. Layla zerknęła na Aidena, który wciąż stał w bezruchu. ─ Miałeś rację, niepotrzebni nam rodzice ─ przyznała, zrywając się z krzesła. Złapała chłopaka za dłoń i pociągnęła go w stronę wyjścia. ─ Wynośmy się stąd, nie chcę patrzeć na tę kobietę ─ wypaliła. Ancram nie zdążyła się nawet ruszyć, spuściła tylko głowę i ukryła twarz w dłoniach.

─ Nie miałeś racji, Ethan... ─ pomyślała. ─ Nie da się wymazać moich błędów... Nie mogę zmienić tego, kim jestem. Zawsze niszczyłam i dalej to robię...

Tymczasem Aiden przystanął przy drzwiach, zatrzymując Laylę.

─ Layla... ─ Odwrócił ją przodem do siebie. W ciemnych oczach dziewczyny dostrzegł zagubienie, wyczuwał również jej przyspieszone bicie serca. Nie chciał, żeby cierpiała, a miał wrażenie, że jeśli znowu ucieknie, już nigdy nie zazna spokoju. ─ Jesteś tego pewna? Tyle cię szukała... Nie uważam...

─ Och, serio?! ─ warknęła, marszcząc brwi. ─ Nawet ty przeciwko mnie? ─ Chłopak wzruszył ramionami. Nie zamierzał podejmować decyzji za Laylę, to ona musiała dokonać wyboru, ale wolał, aby go przemyślała. ─ Dobra, rób co chcesz, mam tego dość ─ rzuciła, ledwo powstrzymując łzy, a potem wybiegła z domu. Nastolatek pokręcił głową, ruszając za nią.

Larissa usłyszała strzępki ich rozmowy, jednak wciąż siedziała przy stole, nie ruszając się z miejsca. Straciła swoją szansę, już niczego nie mogłaby naprawić.

─ Nie powinna pani jej szukać? ─ odezwała się niepewnie Jade. Larissa dopiero teraz przypomniała sobie, że nadal znajdowała się w domu Jade Murray, która cały czas milczała, aż do tej pory. Uniosła wzrok i otarła łzy.

─ Jedyne co powinnam, to zostawić ją w spokoju ─ odpowiedziała, zerkając na kobietę. Murray wyglądała na dziwnie spiętą. ─ Ma rację, skrzywdziłam ją...

─ Ale pan Brown... ─ Jade przygryzła wargę. ─ Obiecałam mu, że córka będzie na niego czekać... ─ wyznała i wtedy Larissa zrozumiała.

─ Słucham?! ─ podniosła głos, zrywając się. Jade otworzyła szeroko oczy. ─ Co mu pani obiecała?! On wie, że Layla tutaj była? ─ zapytała, przypatrując się kobiecie. Wiedziała, że nie mógł to być głupi żart, nie miała już nadziei na sprzyjające okoliczności. Mimo że za wszelką cenę starała się utrzymać pozory, wszystko powoli wymykało się spod jej kontroli. Wszystko wracało do momentu, w którym się znienawidziła. ─ Czy ja nie wyraziłam się jasno, mówiąc, że on nie dba o bezpieczeństwo Layli? ─ Ciemne oczy Ancram błysnęły złowieszczo, aż Jade się skuliła. ─ Dlaczego pani to zrobiła?

─ Mój mąż... ─ urwała, łkając. Larissa spojrzała jej w oczy i już wiedziała. George zdolny był posunąć się bardzo daleko, jeśli w grę wchodziła zemsta. Była to jedna z tych rzeczy, które ich łączyły. ─ Zabrali go...

─ Boże... ─ Larissa odwróciła się od kobiety, ukrywając strach, jaki nią zawładnął. ─ Kiedy miał się tutaj pojawić?

─ Właściwie to się spóźnia... ─ wymamrotała Jade.

Larissa nie zaszczyciła Jade kolejnym spojrzeniem. Nie czekając dłużej, opuściła dom rodziny Murray, rozglądając się w poszukiwaniu nastolatki. Dopuściła do siebie lęk, który zapanował nad jej sercem, wzmagając od dawna jątrzące się w nim poczucie winy.

─ Skarbie, dokąd uciekłaś? ─ zastanawiała się.

Ruszyła przed siebie, dochodząc do wniosku, że tak właśnie by zrobiła, będąc na miejscu córki. Layla nie miała dokąd pójść, kierowały nią gniew i rozżalenie, spotęgowane przez sprzeczkę z Azjatą. Larissa przeszła jakieś sto metrów, a potem zauważyła coś dziwnego. Podchodząc bliżej, zamarła. Na chodniku leżał pobity do nieprzytomności Aiden, lecz po Layli nie było ani śladu. Ancram rozejrzała się, myśląc gorączkowo, ale w końcu westchnęła, decydując się przerwać poszukiwania i pomóc nastolatkowi. Nie potrafiła go zostawić. Kucnęła przy chłopaku i potrząsnęła nim lekko, uważając, aby nie zrobić mu krzywdy.

─ Słyszysz mnie? ─ powiedziała głośno i ponownie potrząsnęła Aidenem. Azjata gwałtownie otworzył oczy, odruchowo atakując kobietę. Podniósł lewą rękę i pchnął ją do tyłu. Larissa zachwiała się. Poddając się dziwnej energii, przejechała kolanami po asfalcie, rozdzierając spodnie.

─ Czyli wszystko z tobą w porządku ─ rzuciła, wstając powoli. Zbliżyła się do chłopaka z krzywym, słabym uśmiechem. ─ Aiden, prawda? ─ Podała mu prawą dłoń. Nastolatek skorzystał z pomocy i podniósł się z podłogi, powstrzymując się przed jęknięciem.

─ Gdzie jest Layla? ─ zapytał, rozglądając się.

─ Miałam cię spytać o to samo ─ odpowiedziała, analizując go wzrokiem. Aiden spojrzał w oczy kobiety i wtedy sobie przypomniał.

─ Byliśmy razem i nagle ktoś mnie uderzył... ─ wymamrotał. ─ Nie zauważyłem, kto to był... ─ Złapał się za głowę, która zaczynała pulsować.

─ Spokojnie... ─ Postarała się o lekki uśmiech, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka. Mimo to Aiden nie wyczuł od niej ciepła. Była to zaledwie próba ukojenia stresu nastolatka, zresztą nieudolna, gdyż sama Larissa co chwila rozglądała się nerwowo. ─ Znajdziemy ją, teraz jednak musimy cię opatrzyć... ─ oznajmiła, lecz Aiden wiedział, że nie to miała teraz w planach.

─ No proszę, czyżby odezwało się w niej człowieczeństwo? ─ pomyślał.

─ Pani się o nią nie martwi? ─ zapytał, wpatrując się w kobietę.

─ Martwię, ale wiem, kto ją zabrał ─ westchnęła. ─ Pewnie jest już daleko, a i tak sami nie dalibyśmy mu rady.

─ Wątpi pani w moje zdolności? ─ Uśmiechnął się nonszalancko.

─ Jak widać nie wystarczyły ─ odpowiedziała sucho, a widząc niezadowoloną minę chłopaka, uniosła kąciki ust. ─ Chodź, rozejrzyjmy się jeszcze ─ oznajmiła. ─ Potem się tobą zajmiemy... ─ dodała. Aiden ruszył w jej stronę, sycząc z bólu, na co uśmiechnęła się szerzej. Nastolatek był pewien, że to sztuczny uśmiech, musiał jednak przyznać, że opanowała go niemal do perfekcji. Mimo że nie cechowała go radość, sprawiał, że i Aiden miał ochotę się uśmiechnąć.

Kilkanaście minut później wrócili do domu Jade, która na ich widok, przerażona, oparła się o ścianę. Z rozciętej brwi Aidena ściekała krew, pozostawiając na twarzy chłopaka czerwone strugi. Jade zadrżała.

─ Co się stało? ─ wyjąkała. ─ Gdzie Layla?

─ Czy ma pani gdzieś tu apteczkę? ─ zapytała Ancram. ─ Muszę go opatrzeć ─ dodała, całkowicie ignorując pytanie kobiety.

─ W górnej półce... ─ wymamrotała, wskazując ręką. Larissa kiwnęła głową i podeszła do szafki, z której wyjęła apteczkę.

─ Siadaj ─ zwróciła się do chłopaka. Aiden uśmiechnął się, przypominając sobie moment, kiedy to Layla opatrywała jego rany, a potem wykonał polecenie. ─ Może trochę szczypać ─ ostrzegła Larissa, przykładając gazę do brwi nastolatka.

─ Ech. ─ Skrzywił się, na co Ancram uniosła kąciki ust. ─ Mówił już ktoś pani, że jest dziwna? ─ zapytał, wpatrując się w kobietę. Obserwował, jak Larissa precyzyjnie opatruje jego zranienia, zupełnie jakby była to sprawa życia i śmierci.

─ Wiele osób ─ przyznała, otwierając pudełko z plastrami. ─ Ale szczerze, nie interesuje mnie ich zdanie ─ dodała, a on się uśmiechnął.

─ Layla wcale pani nie nienawidzi ─ oznajmił nagle, a ona westchnęła, spoglądając mu w oczy. Nie chciała zaczynać tej rozmowy.

─ Może ─ rzuciła, wstając. Odwróciła się od chłopaka, ukrywając przed nim twarz, zapewne po to, żeby nie stracić nad sobą kontroli. ─ Ale ma w sobie tyle żalu, że nigdy tego nie przyzna. ─ Odłożyła apteczkę na miejsce.

─ A po co ma to mówić na głos? ─ Aiden przechylił głowę, wpatrując się w kobietę, która spojrzała mu w oczy. ─ Widziała pani jej spinkę? ─ Uniósł prawy kącik ust, a Larissa uniosła brwi.

─ Niemożliwe... ─ urwała. Przez ciemne oczy Ancram przebiegły skrajne emocje, które mimo wszystko, powstrzymała. ─ Wciąż ją ma?

─ Nie rozstaje się z nią ─ wyjaśnił Azjata, uśmiechając się. Larissa zerknęła na chłopaka, krzyżując ręce na piersiach.

─ Dlaczego mi to mówisz? ─ zapytała. ─ Nie uważasz, że jestem zdradziecką, bezuczuciową, kłamliwą suką? ─ Nieustannie wpatrywała się w oczy Aidena, które rozbłysły z rozbawienie.

─ Nie. ─ Uśmiechnął się nonszalancko. ─ W zupełności zgadzam się z tymi określeniami ─ odpowiedział, podchodząc do kobiety. ─ Ale to nie znaczy, że nie kocha pani Layli ─ kontynuował, nie spuszczając wzroku z ciemnych, mrocznych oczu Larissy. ─ Szukała jej pani tak długo, zaangażowała FBI, chroniła ją przed ich interwencją i, wbrew temu co myśli Layla, troszczyła się pani o nią w ośrodku. ─ Uśmiechnął się krzywo, widząc zdumienie kobiety. ─ Może nieudolnie, ale starała się pani. ─ Wzruszył ramionami i minął Larissę. Wolnym, pewnym siebie krokiem podszedł do drzwi. ─ Ja to widzę i potrafię docenić. ─ Spojrzał w jej kierunku. Larissa dostrzegła błysk w oczach nastolatka. ─ Wiele bym dał, żeby ktoś tak walczył o mnie, kiedy tego potrzebowałem ─ dodał, otwierając drzwi.

Larissa stała nieruchomo, oszołomiona słowami chłopaka. Chciała mu współczuć, ale miała wrażenie, że on tego nie chce, już nie potrzebuje pomocy. Jest za późno. Przez chwilę milczała, obserwując, jak wychodzi na zewnątrz, a potem wraca, przytrzymując komuś drzwi.

─ Stary, kto ci to zrobił? ─ zapytał chłopak o złotych włosach. Ancram znieruchomiała, rozpoznając Drake'a Evansa.

─ Nie mam pojęcia. ─ Aiden wzruszył ramionami. ─ Ty pewnie jesteś Alice? ─ Zamknął drzwi, analizując wzrokiem średniego wzrostu szatynkę.

─ A ty to ten przystojniak Layli? ─ Uśmiechnęła się szeroko. ─ Właśnie, gdzie ona jest... ─ urwała, zauważając opierającą się o blat Larissę. Dziewczyna na chwilę przestała mrugać, nie dowierzając w to, co widzi.

─ Witaj, Alice. ─ Ancram posłała nastolatce wymuszony uśmiech.

─ Co ona tu robi?! ─ Alice spojrzała na Azjatę. Ściągnęła gniewnie brwi, mocno zacisnęła pięści i przygryzła wargę.

─ Przyszła w odwiedziny ─ oznajmił rzeczowym tonem. Z jakiegoś powodu nagle poczuł do nastolatki dziwną niechęć, sam nie wiedział dlaczego.

─ Chyba sobie żartujesz! ─ warknęła. ─ Drake, co to ma być?! ─ Zerknęła na chłopaka, poszukując w nim wsparcia, lecz i on był równie zdziwiony, co ona.

─ Aiden, oczekujemy wyjaśnień. ─ Nastolatek skrzyżował ręce na piersiach, wpatrując się w przyszywanego brata. ─ To jakiś żart?

─ Nie. ─ Wzruszył ramionami. ─ Przyjechała porozmawiać z córką, ale im nie wyszło, Layla została porwana, a ona zajęła się moimi ranami ─ opowiedział bez większego entuzjazmu. ─ A, właśnie ─ przypomniał sobie. ─ Drake, twoja mama próbowała popełnić samobójstwo.

─ Co?! ─ wykrzyknął Drake. Nagle cały gniew z niego zniknął, ustępując miejsca przerażeniu. ─ Co z nią? Gdzie jest? Jak się ma Kayley? ─ zadawał kolejne pytania, podczas gdy Aiden pozostawał opanowany.

─ Manipulator... ─ zamyśliła się Larissa.

─ Pani Ancram ją uratowała, zajęła się też Kayley ─ wyjaśnił chłopak. ─ Wszyscy są bezpieczni, a twoja siostra... ─ Spojrzał na szatynkę, która nie spuszczała swojego gniewnego wzroku z pani naukowiec. ─ Zaprzyjaźniła się z nią.

─ Więc gdzie jest teraz Kayley? ─ zaniepokoił się Drake.

─ W Nowym Jorku, nocuje u rodziców Alice ─ oznajmiła Larissa.

─ Chyba u mojej mamy ─ poprawiła ją chłodno dziewczyna. Aiden, mimo że dopiero poznał Alice, już miał jej dość.

─ Nie, twój ojciec też tam jest. ─ Ancram uśmiechnęła się lekko. ─ Zeszli się ─ dodała. Nastolatka znieruchomiała, a Drake ją objął.

─ To wszystko jest takie... ─ urwała, przygryzając wargę. ─ Zaraz, kto porwał Laylę? ─ Spojrzała na Ancram, gdyż to właśnie po niej spodziewałaby się takiego czynu.

─ Jej ojciec. ─ Larissa zerknęła na Jade, która cały czas nie ruszała się z miejsca.

─ Brown?

─ Tak ─ zamyśliła się, a potem westchnęła. ─ Pozwolisz, że zadzwonię do twoich rodziców i powiem im, że tu jesteś? ─ Wpatrzyła się w nastolatkę, która kiwnęła głową.

─ Teraz już i tak nie odnajdziemy Layli na własną rękę... ─ wymamrotała, opadając na krzesło.

Kiedy Larissa rozmawiała z Ethanem, Aiden został zmuszony do skrócenia przyjaciołom całej podróży, którą odbył z Laylą. Opowiedział im również o tym, jak dziewczyna weszła do umysłu matki, przeżywając jej wspomnienia.

─ Płakały? Obie? ─ zdziwiła się Alice. ─ To ta kobieta ma uczucia?

─ Jak widać ─ odpowiedział zirytowany Aiden. ─ Drake ─ zwrócił się do chłopaka, który siedział zamyślony. ─ Co ty w niej widzisz? ─ Wskazał głową szatynkę, która spłonęła rumieńcem. Chłopak uśmiechnął się tajemniczo.

─ Gdybyś wiedział, jaka drzemie w niej pasja... ─ Zerknął na dziewczynę, która spiorunowała go wzrokiem. ─ No co? ─ roześmiał się.

─ Przymknij się, bo zaraz poczujesz tę pasję w postaci ciosu na twarzy ─ oświadczyła, również się śmiejąc.

─ Grozisz mi? ─ Zbliżył się na tyle blisko, że ich wargi niemal się ze sobą stykały. Dziewczyna objęła Drake'a za szyję, całując go oczach Aidena, który patrzył na to rozbawiony.

Nagle do pokoju wróciła Larissa, która, widząc nastolatków, znieruchomiała. Spojrzała na Azjatę, a ten tylko wzruszył ramionami, uśmiechając się lekceważąco.

─ Echem ─ odchrząknęła, a Alice spłonęła rumieńcem. Aiden miał ochotę się roześmiać. Larissa ewidentnie była zdegustowana tym, co przed chwilą zobaczyła. ─ Twój ojciec chce się spotkać w moim domu, przywiezie tam też Kayley... ─ oznajmiła, siląc się na spokojny, opanowany ton.

─ Poda nam pani adres? ─ zapytał Drake, który jako jedyny nie czuł zażenowania. ─ Mamy własne auto...

I tak chwilę później, wszyscy wsiedli do samochodów. Aiden postanowił jechać z Larissą, musiał jednak chwilę na nią poczekać, gdyż ta chciała jeszcze porozmawiać z Jade.

─ Dam pani znać, gdy się odnajdzie... ─ obiecała, patrząc w oczy kobiety.

─ Niech pani odzyska mojego męża... ─ odpowiedziała ze łzami w oczach. ─ Uprzedzał mnie, mówił, że będą przez nią same kłopoty, a ja mu nie wierzyłam...

─ Czy ty właśnie nazwałaś moją córkę problemem? ─ W Larissie wzmógł się gniew.

─ Oczywiście, zrobię co w mojej mocy ─ rzuciła, odwracając się na pięcie.

─ Znając George'a, pewnie już dawno pozbył się niepotrzebnego... ─ pomyślała, wsiadając do Mercedesa.

─ Fajne auto ─ stwierdził nastolatek, a ona uśmiechnęła się lekko. ─ Szybkie?

─ Chyba tak.

─ Zaprezentuje pani? ─ Spojrzał na nią wyzywająco. ─ A może boi się pani po mieście? ─ zapytał, uśmiechając się nonszalancko. Ancram uniosła kąciki ust, ruszając z piskiem opon.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro