Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęły dwa tygodnie, a zachowanie Layli nie uległo zmianie, jednak dziewczyna coraz częściej trwała w przekonaniu, że znajduje się pod opieką Browna. Tuliła się wtedy do Larissy w poszukiwaniu wsparcia, sądząc, że tylko ona potrafi uratować ją przed podłym ojcem. Zdarzały się też chwile, w których ponownie gardziła matką i krzyczała, żeby się wynosiła, lecz Ancram jedynie przyjmowała kamienną twarz, która jak zwykle irytowała nastolatkę.

─ Dlaczego pani po prostu nie wyjdzie?! ─ warknęła któregoś dnia Layla. Dotarło już do niej, że bezsensownym jest uciekać, czy wołać o pomoc, ponieważ Ancram wszędzie miała znajomych, a Layla nie byłaby w stanie się przeciwstawić, była zbyt słaba. Jedyne, co mogła robić, to próbować zdenerwować Larissę na tyle, żeby ta wreszcie odpuściła. ─ Nie chcę pani widzieć! Nienawidzę pani! Ile razy mam to powtarzać?!

─ Powtarzaj, ile razy chcesz ─ odpowiedziała Larissa. Widząc irytację córki, uśmiechnęła się cierpko i skrzyżowała ręce na piersiach, opierając się plecami o krzesło. ─ Ja i tak nie wyjdę.

─ Dwulicowa, wpływowa wariatka ─ wymamrotała Layla, przewracając oczami.

─ Cieszę się, że już nie krzyczysz ─ zauważyła z pozoru chłodnym głosem. W rzeczywistości jednak wciąż bolała ją pogarda dziewczyny, która, w momentach kiedy była najbardziej świadoma, nienawidziła Larissy.

Mimo to każdej nocy Laylę dręczyły złe wspomnienia, prześladowały ją wizje przeszłości, podczas których trzęsła się spazmatycznie, dostawała gorączki, a uspokajała się tylko w ramionach Ancram.

Larissa przez cały czas starała się unikać własnych łez i negatywnych emocji, w razie potrzeby chowając się za maską chłodu i obojętności, byleby nie pokazać słabości. Nie przed córką, która potrzebowała jej silnej, pewnej siebie wersji, a nie zrozpaczonej, zniszczonej psychicznie kobiety. Mijał jednak czas, a wszystko pozostawało bez zmian, stan dziewczyny nie ulegał poprawie, w co lekarze powoli zaczynali wątpić. Wizja długotrwałego balansowania pomiędzy fałszywą obojętnością na ból a przepełniającą Ancram troską i sztuczną radością, pomimo cisnących się do oczu łez, stawała się coraz pewniejsza, mimo że z każdym dniem cięższa do wykonania.

Ethan ze smutkiem obserwował, jak kobieta myje swoją prawie dorosłą córkę, pilnuje, aby zjadała wszystko do końca, czesze jej włosy, poprawia poduszkę, czy układa ją do snu. Na twarzy zawsze miała lekki, łagodny uśmiech, którym koiła ból nastolatki, ale Graham dostrzegał w oczach Ancram żal i nikły cień wspomnień, które przytruwały jej duszę, nie pozwalając ani na chwilę opuścić córki. Pod koniec drugiego tygodnia pobytu Layli w szpitalu postanowił porozmawiać z Ancram.

─ Larisso ─ zaczął niepewnie, przysuwając krzesło.

Ancram odwróciła wzrok od dziewczyny, którą dopiero co ułożyła do snu, pocałowała ją czule, a potem usiadła na krześle naprzeciwko Ethana, unosząc kąciki ust. Widział, jak bardzo była wykończona fizycznie i psychicznie. Mało jadła, mimo że przywoził jej jedzenie, rzadko wychodziła do toalety i praktycznie w ogóle nie opuszczała sali córki, a mimo to jej spojrzenie pozostało twarde i silne.

─ Nie możesz tak żyć... ─ wymamrotał, kręcąc głową. Kiedy westchnęła, wyciągnął rękę i delikatnie uniósł podbródek Larissy, kontynuując: ─ Martwię się o ciebie...

─ Niepotrzebnie, wszystko jest w porządku ─ odpowiedziała spokojnym głosem, ale po chwili spojrzała w innym kierunku, wstając z krzesła.

Zrobiła kilka kroków i stanęła przy oknie, obejmując się ramionami. Plecy miała wyprostowane, mimo że większość dnia spędziła pochylona nad łóżkiem Layli, ale w jej ruchach zanikła charakterystyczna dla Ancram wyniosłość i duma. W tamtym momencie była zwykłą, ukrywającą swoją rozpacz matką, która z każdą chwilą przepełniała jej umysł i serce.

─ Kiedy ostatnio spałaś w łóżku? ─ zapytał nagle Ethan.

─ Wczoraj ─ oznajmiła, zerkając na mężczyznę z krzywym uśmiechem. ─ Leżałam obok Layli.

─ Ale czy spałaś? ─ powtórzył, również wstając z krzesła.

─ Czuwałam ─ wyjaśniła, wzruszając ramionami. Sama nie wiedziała, dlaczego powiedziała prawdę. Przecież mogłaby oszukać Ethana, który dzięki temu martwiłby się chociaż odrobinę mniej, ale jednocześnie nie widziała sensu w kolejnym kłamstwie.

Ethan podszedł do Larissy i stanął tuż obok, lecz w przeciwieństwie do kobiety nie patrzył na widok za oknem, a na nią samą.

─ Nie możesz tak funkcjonować, rozumiesz? ─ powiedział po dłuższej chwili, wpatrując się w Ancram, która odwróciła się od okna, odwzajemniając spojrzenie.

Po raz pierwszy zobaczyła w oczach Ethana coś dziwnego, jakiś niepokojący, zupełnie niepodobny do jego radosnych oczu błysk. Poczuła niewytłumaczalny strach, że Ethan zapragnie nią potrząsnąć, zmusić ją do swojej woli, lecz on objął ją mocno, czule tuląc do siebie.

─ Tu już nie chodzi o to, że jesteś nadopiekuńcza...chociaż jesteś. ─ Uśmiechnął się lekko, odsuwając się na tyle, żeby móc spojrzeć w błyszczące od łez oczy kobiety, na której twarzy widniał krzywy uśmiech. Z troską otarł jej łzy i ciągnął dalej: ─ Jeśli nie chcesz zostawiać Layli samej, pozwól, żeby posiedziała ze mną, Aidenem albo Alice... Lekarze przecież już zgodzili się na wizyty. Ty w tym czasie odpocznij, bo inaczej popadniesz w obłęd...

─ Ona mnie potrzebuje ─ wymamrotała, spuszczając wzrok. ─ Przynajmniej przez większość czasu, kiedy mną nie gardzi ─ dodała, uśmiechając się gorzko.

Ethan odwzajemnił uśmiech i ostrożnie pogładził policzek Larissy, czule odgarniając jej włosy za ucho.

─ Potrzebuje silnej, zdrowej matki, którą nie będziesz, jeśli nie zmienisz postępowania... ─ oświadczył, wzdychając. ─ Proszę, wróć do domu i odpocznij...

─ Uważasz, że zasnę, nie wiedząc, jak się czuje?

─ Niech Henry poda ci coś na sen ─ zaproponował, uśmiechając się wymownie.

─ Ach, tabletki. ─ Posłała mu wymuszony uśmiech, ocierając łzy. ─ Kochane pomocnice.

─ Czasem się przydają ─ odpowiedział, uśmiechając się szerzej.

* * *

Larissa po długich namowach posłuchała Ethana i wróciła do domu z zamiarem odpoczynku, jednak w praktyce ciągle dzwoniła do mężczyzny, wypytując o stan córki.

─ Idźże spać kobieto ─ rzucił w końcu. Kątem oka zerknął na rozbawioną Laylę i kontynuował: ─ Mówię ci, wyłączę ten telefon i na tym się skończy.

─ To wtedy przyjadę ─ odpowiedziała oschle.

─ Niech pani da już spokój ─ wtrąciła się Layla, przejmując smartfon. ─ Nic mi nie jest, naprawdę ─ zapewniła ze śmiechem.

Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy ze swoich zmiennych zachowań, czuła się tak, jakby część z nich była snem, a część jakimś niewyraźnym wspomnieniem, przeżytym przez kogoś innego. Niektóre przedmioty lub słowa potrafiły jednak przywołać sceny, od których usilnie próbowała się uwolnić.

Za każdym razem, gdy znajdowała się w ciemnym miejscu, miała wrażenie, że zaraz spotka się z jeźdźcem i znowu będzie cierpieć, więc nigdy nie gaszono światła. Panicznie bała się również wszelkiego rodzaju pilotów, ponieważ wszystkie przypominały jej urządzenie, jakiego używał Brown. Larissa musiała przed nią schować nawet ten służący do ustawiania szpitalnego łóżka, bo inaczej Layla dostawała ataku paniki, uważając, że ktokolwiek trzymałby go w ręce, musiał współpracować z George'em, tym samym stając się dla niej zagrożeniem.

W końcu, po trzech tygodniach, lekarze stwierdzili, że już nie pomogą Layli. Dziewczyna odzyskała siły, uzupełniła witaminy i nie przypominała już widma. Włosy na powrót zaczęły się falować, a twarz nastolatki nabrała zdrowych kolorów. Ponownie wyglądała jak panienka z wyższych sfer, a wszystko było tak, jakby nigdy nie uciekła od matki, która zajmowała się nią praktycznie przez cały czas. Z tego powodu miała wrócić do domu razem z Ancram.

Na nieszczęście Larissy, data ich wyjazdu przypadła akurat na jeden ze złych dni Layli. Dziewczyna była spanikowana, przerażona byle szelestem liści. Wyszła ze szpitala idąc pod ramię z Aidenem, który, mimo tego że nie mógł spędzać z nią dużo czasu, nie opuścił Layli.

Nastolatka coraz szybciej potrafiła go sobie przypominać, jednocześnie zawieszając się pomiędzy faktami, których nie chcieli jej wyjaśniać. Większość czasu pamiętała Aidena, Kalifornię i Nowy Meksyk, o czym chłopak jej przypominał, oraz to, co spotkało ją w Nowym Jorku, bo codziennie słyszała wesołe głosy Alice i Cassidy, a w Ancram widziała wsparcie. Jednak czasem umysł nakierowywał ją na mniej przyjemne wspomnienia, jak na przykład to, że Ancram była morderczynią, od której uciekła. Layla zwyczajnie wolała wtedy w to nie wierzyć, zwłaszcza, że wyobraźnia często płatała jej figle, o czym wiedziała doskonale.

Teraz jednak szła wystraszona, nie mając pojęcia, co było prawdą, a co złudzeniem. Larissa szła obok Ethana i nastolatków, cały czas zerkając na córkę, kiedy po raz pierwszy od ponad dwudziestu lat usłyszała znajomy, damski głos:

─ Jeszcze ciebie mi tu brakowało, przeklęta morderczyni!

Ancram drgnęła i, chociaż głos wdarł się głęboko w jej umysł, przywołując wspomnienia, przymknęła oczy, udając, że nikogo nie usłyszała i kazała innym postąpić tak samo.

─ Larisso, mówię do ciebie! ─ wrzasnęła kobieta, podchodząc bliżej.

─ Idźcie przodem ─ wymamrotała Larissa w kierunku Aidena i Layli, którzy spojrzeli na nią z konsternacją. ─ Zabierz Laylę, proszę... ─ wyszeptała niemal błagalnie do chłopaka w momencie, w którym kobieta nią szarpnęła, odwracając w swoją stronę.

─ Za kogo ty się uważasz?! ─ zawołała, gniewnie zaciskając szczęki.

─ Zejdź mi z drogi! ─ warknęła Larissa, wyrywając ramię z uścisku. Nie miała pojęcia, jakim cudem mogło dojść do tego spotkania, ale coś podpowiadało jej, że to George postanowił spełnić swoje groźby.

─ Drogie panie, proszę się uspokoić!

Ethan stanął pomiędzy nimi, spoglądając na nieznajomą. Kobieta wyglądała na około osiemdziesięcioletnią, gęste, siwe włosy związała w kok, a jej oczy były o wiele jaśniejsze od tych należących do Larissy, a jednak mimo wszystko przypominała panią naukowiec. Miała te same, wysokie kości policzkowe i kształt ust, a także postawę ─ wyprostowaną i dumną, nawet pomimo wieku.

─ Kim pani tak w ogóle jest? ─ zapytał zdezorientowany Ethan.

─ Kim jestem? ─ rzuciła wyniośle, taksując mężczyznę chłodnym spojrzeniem. ─ Droga Larisso, czyżbyś wstydziła się swojej rodziny? ─ zadrwiła, zerkając po kolei na całą czwórkę. ─ Nazywam się Mary Ancram.

Ethan i Aiden otworzyli szeroko oczy, spoglądając na Larissę, która zesztywniała. Powróciła jej maska chłodu i obojętności, całkowitego odcięcia się od uczuć i emocji, które w rzeczywistości pożerały ją od środka. Kobieta nie miała wątpliwości, że to George umożliwił to spotkanie, doskonale wiedząc, jak bardzo skrzywdziłby Larissę.

─ Ja panią znam ─ odezwała się nagle Layla. Przez chwilę milczała, gorączkowo próbując sobie przypomnieć, skąd kojarzy nieznajomą, a potem kontynuowała: ─ Jest pani babcią pani Ancram.

Mary zlustrowała dziewczynę penetrującym wzrokiem i uśmiechnęła się szyderczo.

─ Ty zapewne jesteś pomiotem tej wariatki ─ oznajmiła z odrazą. ─ Tak, widzę to piekielne podobieństwo, macie te same, szatańskie oczy.

Layla uniosła brwi i spojrzała na kobietę ze zdziwieniem, nie mając pojęcia, co ma na myśli. Larissa, owszem, opiekowała się Laylą, ale przecież jej matką była Jade Murray, a nie Ancram.

─ Aiden, idźcie z Laylą i zaczekajcie w samochodzie ─ rozkazała oschłym głosem Larissa.

Layla zerknęła na Ancram ze zdziwieniem, nagle przypominając sobie jej brak empatii i zrozumienia, kiedy trafiła do ośrodka. Ponownie zobaczyła w Larissie opanowaną, bezuczuciową naukowiec, dla której liczyły się jedynie obowiązki i praca. Zaczęła drżeć, ale usłyszała, jak Aiden cicho szepcze jej coś do ucha, jednocześnie delikatnie ciągnąc ją w kierunku samochodu, i ruszyła z chłopakiem.

─ Twoja córka nie wie o tym, że jesteś jej matką? ─ roześmiała się Mary.

Larissa jednak nie dała ponieść się emocjom. Skrzyżowała ręce na piersiach i wyprostowała się jeszcze bardziej, taksując kobietę chłodnym spojrzeniem swoich ciemnych oczu.

─ Nie twoja sprawa ─ powiedziała, zupełnie ignorując Ethana, który wciąż wpatrywał się w nią ze smutkiem. ─ To George sprawił, że przenieśli cię do Arkansas?

─ Tak, przynajmniej on pomyślał o tym, że wolałabym być w rodzinnych stronach ─ oświadczyła, przelotnie zerkając na Ethana. ─ To było oczywiste, że nie nadajesz się na stałe relacje, a jedynie przelotne, burzliwe romanse, ale mogłabyś chociaż pojawić się na jego pogrzebie... Nieważne jak nieznaczącym śmieciem był, ty byłaś żoną tego śmiecia i powinnaś tam być! ─ warknęła, a Larissa uśmiechnęła się krzywo.

─ Wybacz, ale dawno się z nim rozwiodłam, a jakoś pogrzeb bez zwłok tego, jak to określiłaś, śmiecia, nie wydawał się ważniejszy od zdrowia mojej córki.

─ A to kto? ─ Mary wskazała ruchem głowy na Ethana. ─ Kolejnemu namieszałaś w głowie? Jest następny na twojej liście zniszczenia? Mało osób już skrzywdziłaś?

Ethan widział, że Larissa powoli traciła nad sobą kontrolę. Chociaż prawie niezauważalnie, jej dłonie zaczęły drżeć, a oczy błysnęły od napływających łez. Domyślił się, że starsza pani musiała ją nie raz skrzywdzić.

─ Proszę się uspokoić i przestać obrażać Larissę ─ powiedział na tyle chłodno, że aż zdziwił samego siebie. ─ Nie pozwolę jej tak traktować...

─ Najpierw własna matka, potem ja, twój mąż, a teraz on? ─ ciągnęła wściekle Mary, nie zważając na słowa Ethana. ─ Kto będzie potem? Twoja córka?

Z każdym kolejnym słowem kobiety Larissa coraz bardziej odcinała się od wspomnień, które powracały. Nie mogła okazać słabości, nie przy Mary.

Poczucie winy, jakie czuła od momentu śmierci Adele Ancram, zostało odepchnięte w najgłębsze czeluści jej umysłu. Wstyd, który przyniosła babci, a także to, że nie potrafiła poradzić sobie z urazą i zająć się nią i domem, zepchnęła na dalszy plan razem z tym, jak starała się ukrywać swój ból przed George'em, w rzeczywistości zamieniając go w nieczułego, żądnego zemsty potwora. O jednym jednak nie była w stanie zapomnieć. To Larissa była winna wszystkiego, co spotkało Laylę. To przez nią jej córka cierpiała najpierw odrzucenie, samotność, a w końcu niewyobrażalny ból fizyczny i psychiczny.

─ Pani Ancram, Layla gorzej się poczuła. ─ Usłyszała głos Aidena, który wysiadł z samochodu i stał kilka metrów dalej. ─ Prosi, żeby pani przyszła... ─ dodał, z zainteresowaniem spoglądając na wzburzoną trójkę.

─ Już idę ─ odpowiedziała krótko Larissa, odwracając się od swojej babci.

─ Przez ciebie nie żyje Adele! ─ wykrzyczała wściekła Mary. ─ Życzę ci, żebyś poczuła, co to znaczy patrzeć, jak twoje dziecko cierpi!

Larissa przełknęła łzy, dyskretnie ocierając oczy ręką i po chwili zniknęła w samochodzie, gdzie próbowała uspokoić przerażoną krzykami Laylę. Aiden natomiast podszedł do Mary wolnym, pewnym siebie krokiem. Stanął przed nią i przechylił lekko głowę. Uśmiechał się lekceważąco.

─ A ty kim jesteś? ─ warknęła, unosząc brwi niemal tak samo, jak zwykła robić to Larissa.

─ Mordercą ─ wyznał, uśmiechając się szerzej na widok zdziwienia kobiety. ─ Muszę przyznać, że inaczej wyobrażałem sobie rodzinę tej apodyktycznej pedantki z bzikiem na punkcie etykiety... ─ zaczął, przeciągając sylaby. ─ Jest pani dość...jak to się mówi... ─ zamyślił się. ─ Chamska i wulgarna. ─ Wyszczerzył zęby, zauważając, że Mary kipi ze złości.

─ Bezczelny! ─ zawołała oburzona. ─ Jesteś wart córeczki tej wariatki!

─ Miło słyszeć takie pochlebstwa. ─ Ukłonił się, zerkając przelotnie na Ethana, który uśmiechnął się rozbawiony. ─ Słyszałem, że szanowna pani Larissa Ancram jest morderczynią... Mogę wiedzieć dlaczego pani tak uważa?

─ Moja córka popełniła przez tę sukę samobójstwo! ─ wykrzyknęła, zaciskając gniewnie pięści. ─ Nie potrafiła zająć się chorą matką!

─ O ile mi wiadomo, to matki powinny zajmować się własnymi dziećmi, co pani Larissa Ancram robi najlepiej jak potrafi ─ oświadczył mocnym, chłodnym tonem. ─ Jeśli uważa pani, że czyjeś samobójstwo może być winą kogokolwiek, to powinna pani winić siebie, nie wnuczkę ─ oznajmił, odwracając się w kierunku samochodu. ─ Widzi pani, jak Layla się uspokoiła w ramionach matki? Tak działa matczyna miłość, której może w przypadku pani córki zabrakło...

─ Jak śmiesz! ─ Złapała go za koszulkę, a nastolatek tylko się uśmiechnął.

─ Prawda boli, co nie? Proszę najpierw rozwiązać swoje problemy, a nie przysparzać ich innym ─ powiedział, delikatnie odpychając Mary swoimi mocami.

Starsza pani spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami.

─ Mówiłem, że jestem mordercą ─ przypomniał, unosząc kąciki ust.

─ Boże święty, co za pomyleńcy... ─ wymamrotała Mary, kręcąc głową.

Odwróciła się od grupy i pospiesznie weszła do szpitala, jednak w oczach kobiety czaiły się łzy. Po raz pierwszy w życiu pomyślała, że mogła potraktować Larissę niesprawiedliwie, oskarżając ją o wszystko, co zaszło. Ethan posłał Aidenowi szeroki uśmiech, który chłopak odwzajemnił.

* * *

W domu Ancram wszyscy już czekali na ich przyjazd. Henry zastosował się do wszystkich zaleceń Larissy, między innymi schował wszystkie noże, ostre przedmioty oraz, co najważniejsze, piloty. Cassidy i Drake trochę obawiali się powrotu dziewczyny, ale kiedy Layla przekroczyła próg, na ich twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Alice niemal natychmiast rzuciła się w ramiona przyjaciółki, przytulając ją mocno. Layla, czując uścisk nastolatki, wróciła wspomnieniami do grudnia i stycznia, które spędziła u boku dziewczyny, toteż uśmiechnęła się szeroko i odwzajemniła uścisk.

─ Podobno teraz jesteś z Drakiem ─ zaczęła, rozglądając się w poszukiwaniu złotowłosego chłopaka, który pomachał z uśmiechem. ─ No proszę, i ja o niczym nie wiem! ─ zawołała ze śmiechem.

─ Tak jakoś wyszło ─ roześmiała się Alice. ─ Mam ci tyle do opowiedzenia, chodź! ─ rzuciła, ciągnąc za sobą przyjaciółkę.

Ancram już otwierała usta, chcąc coś powiedzieć, ale Ethan powstrzymał ją, kładąc dłoń na ramieniu kobiety.

─ Daj jej trochę przestrzeni ─ powiedział z uśmiechem, na co się skrzywiła, patrząc, jak nastolatkowie znikają na piętrze. ─ Zasługują na chociaż chwilę normalnego życia...

Larissa uniosła kąciki ust i skinęła głową, udając się do kuchni, w której czekał już na nich przygotowujący herbatę Henry.

Layla w tym czasie dowiadywała się wszystkich historii, które ją ominęły. Powoli atmosfera stawała się coraz luźniejsza, a Kayley i Cassidy nie czuły się już niepewnie i w końcu zdradziły Layli okrojoną historię romansu Ethana i Ancram, na co dziewczyna wybuchnęła śmiechem.

─ Zawsze myślałam, że ona wie, czego chce ─ skomentowała, uśmiechając się w kierunku Kayley, która właśnie opowiedziała jej o wahaniach Larissy.

─ Pani Ancram czasem zachowywała się jak zakochana nastolatka ─ oznajmiła rozbawiona Kayley.

─ Ja tylko mam nadzieję, że ona jest już po menopauzie ─ oznajmiła nagle Alice. ─ Nie chcę nowego rodzeństwa...

Ton, jakiego użyła nastolatka, spowodował, że przyjaciele roześmiali się głośno. Layla zerknęła na Aidena i uśmiechnęła się szeroko, widząc, że patrzy na nią z uniesionymi kącikami ust. Po raz pierwszy od trzech tygodni zobaczył, że naprawdę może być szczęśliwa, mimo ataków, które mogą nadejść w każdej chwili.

─ Może coś obejrzymy? ─ zapytała nagle Kayley. ─ Podobno dzisiaj jest Harry Potter...

Wszyscy zamarli, kiedy dziewczyna sięgnęła po ukrytego w szafce pilota.

─ Kayley, odłóż to ─ rozkazał szorstko Drake.

─ Hm?

Nastolatka zerknęła na Laylę i dopiero wtedy przypomniała sobie, że ich życie nie było już normalne. Layla otworzyła szeroko oczy, wpatrując się w urządzenie z przerażeniem. Skuliła się, podciągając nogi pod brodę i zakryła dłońmi uszy, jakby już przeczuwała nadchodzący atak bólu, jaki mógłby sprawić jej pilot. Kayley jednak, wbrew wszystkim, po krótkiej chwili podeszła do Layli, trzymając w prawej dłoni pilot.

─ Layla ─ powiedziała, kucając przy dziewczynie. ─ To nie jest tamto urządzenie, zobacz ─ dodała, pokazując pilota w wyciągniętej, otwartej dłoni.

Layla zadrżała, ale zerknęła na rękę Kayley i uśmiechnęła się nieśmiało. Blondynka miała rację, to był zwykły pilot do telewizora, a nie ten, którego używał Brown. Znowu dała się oszukać złudzeniom, jednak czasem nie potrafiła stwierdzić, co było prawdą, a co wspomnieniem.

Aiden usiadł obok Layli, obejmując ją mocno. Ciepło chłopaka powoli rozeszło się po ciele nastolatki, stopniowo uspokajając jej umysł. Kilka minut później było już po wszystkim, a Layla całkowicie zapomniała o sytuacji. Wieczór spędzili śmiejąc się przy jednej z pierwszych części Harry'ego Pottera.

* * *

Dziewczyna znalazła się w znajomej, mrocznej, bezkresnej przestrzeni. Z rosnącym przerażeniem rozejrzała się dookoła, spodziewając się kolejnych złych wizji, czyichś wspomnień lub katuszy, które zapewniał nastolatce Brown. Miała wrażenie, że Strach i Panika siedzą na jej ramionach niczym anioł i diabeł, podpowiadając, co może się wydarzyć. O dziwo, nie było pozytywnej osobowości, optymistycznego anioła zastąpiła irracjonalna panika. Layla skuliła się na zimnej, twardej powierzchni, spuszczając wzrok w obawie, że ponownie zobaczy coś strasznego. Nie chciała po raz kolejny dać się oszukać, pozwolić sobie wmówić wydarzenia, które nie miały miejsca, ale była niemal pewna, że i tak to nastąpi.

Po chwili pojawił się typowy dla tego miejsca chłód i gęsta, przypominająca dziewczynie o bólu, mgła. Obłoki owinęły się wokół Layli, zmuszając ją do wstania i wpatrywania się przed siebie. W tym momencie nastolatka przypomniała sobie o jeźdźcu i tajemnicy, którą odkryła. Ancram była morderczynią, a ona jej zaufała i dała się wprowadzić do domu kobiety, mimo że wcześniej przed nią uciekła. Wściekła i przerażona, zaczęła błądzić oczami po przestrzeni, wypatrując jeźdźca, który nie pojawiał się od wielu tygodni.

Tak jak się spodziewała, z mgły w końcu wyłonił się znajomy, zakapturzony jeździec. Tym razem jednak wydawał się jakiś inny, jakby mniej przerażający, mniej mroczny, wciąż jednak pozostawał niepokojący i tajemniczy, zwłaszcza, że pojawił się po tak długiej przerwie.

Maszkara sunęła wprost na dziewczynę na swoim potężnym, rozpływającym się w przestrzeni rumaku. Kiedy jeździec wjechał w jej ciało, wrzasnęła przeraźliwie. Oczekiwała chłodu, lecz jedyne co poczuła to ciepło, coś w rodzaju płomienia, który rozpalił ją od środka.

Żar stopniowo rozchodził się po całym organizmie Layli, zaczynając od serca. Dziewczyna miała wrażenie, że jej dłonie i stopy płoną, a nawet że widzi iskry, które strzelały z palców. Czuła się jak żywa pochodnia, ale owo ciepło nie było nieprzyjemne, wręcz przeciwnie, przynosiło długo wyczekiwaną ulgę.

* * *

Zrozpaczona Ancram siedziała na łóżku, obserwując cierpienie córki. Ze łzami w oczach patrzyła, jak dziewczyną po raz kolejny wstrząsają spazmy, co chwila mierząc jej temperaturę, która stale rosła. Obok niej stał Ethan, zmartwiony stanem nie tylko Layli, ale i Larissy. Kobieta z dnia na dzień załamywała się coraz bardziej i, chociaż nie pokazywała tego na zewnątrz, powoli ponownie zamykała się w sobie. Stale prześladowała ją myśl, że Layla może skończyć tak samo jak Adele i że to będzie tylko i wyłącznie jej wina, bo była i jest złą matką. Nie zamierzała jednak zwierzać się mężczyźnie, ponieważ nie chciała, żeby i jego dręczyła ta myśl.

Graham czule objął Ancram, która nie potrafiła dłużej powstrzymywać łez.

─ Cii... ─ wyszeptał, delikatnie ocierając z jej policzków łzy. ─ Wszystko będzie dobrze, musisz być silna... ─ ciągnął łagodnym, kojącym głosem.

─ Nie, nie będzie ─ wymamrotała, kręcąc głową.

Ethan nie wiedział, jak pocieszyć Larissę, toteż po prostu trwali w uścisku, próbując ukoić ból kobiety, która mimowolnie wracała wspomnieniami do swojego dzieciństwa, pogrążając się w pochłaniającym ją poczuciu winy.

Wiedziała, że zasługiwała na to, co ją spotykało. Od urodzenia krzywdziła ludzi, chociażby samym swoim istnieniem. Matka nie mogła patrzeć na jej oczy i uśmiech, które odziedziczyła po zmarłym ojcu, a babcia gardziła słabościami Larissy. Nie potrafiła się poświęcić, więc po kolei straciła wszystko, co ceniła. Nie potrafiła szczerze pokochać, więc nikomu na niej nie zależało. Zawsze tylko krzywdziła, więc i ją nieustannie krzywdzono.

* * *

Kiedy wewnętrzny ogień pochłonął umysł Layli, nastolatka była pewna, że umrze. W tym momencie jednak śmierć wydawała się o wiele lepszą opcją niż powrót do rzeczywistości, w której nie mogłaby się odnaleźć.

Przed oczami przeminęły jej wszystkie wspomnienia, poczynając od wydarzenia w szkole, przez spotkanie z Ancram i ich bliższą relację, przyjaźń z Alice, ucieczkę, spotkanie Aidena i rodziny Evansów, kolejną ucieczkę, wesołą Emmily i Kalifornię, gdzie poznała, co to miłość, aż do kolejnej podróży w poszukiwaniu celu życia.

Znowu spotkała się z Kayley i Cassidy, wysłuchała historii Aidena, pogodziła się z Kate, zobaczyła wspomnienia Ancram i dowiedziała się prawdy o swoich rodzicach.

Ponownie została porwana przez Browna, straciła zmysły na rzecz jego piekielnego pilota, a potem doznała szoku, podczas próby przekazania DNA. Zbyt silne fale elektromagnetyczne uderzyły w dziewczynę, pozbawiając ją jakiejkolwiek kontroli nad umysłem, a ona już nie wiedziała, co z jej wspomnień było prawdą, a co fikcją. W końcu, kiedy była prawie pewna, że na zawsze zawiśnie pomiędzy snem a jawą, uratował ją Aiden. Później widziała już tylko opiekującą się nią Ancram. Czuły, troskliwy dotyk kobiety rozpalił serce nastolatki, wypełniając je kojącą aurą miłości, której od dawna potrzebowała.

* * *

─ Dlaczego pani płacze? ─ Usłyszała Larissa, która drgnęła, zszokowana pełnym spokoju i troski głosem, jakiego użyła dziewczyna.

─ Layla... ─ wymamrotała, pospiesznie ocierając łzy. ─ Skarbie... ─ Uśmiechnęła się szeroko, przybliżając się do córki. ─ Jak się czujesz? ─ zapytała, a nastolatka wybuchnęła śmiechem.

Ancram uniosła brwi w charakterystyczny dla siebie sposób, jeszcze bardziej rozbawiając dziewczynę.

─ To raczej ja powinnam panią o to zapytać, to pani płakała ─ zauważyła, podciągając się na łokciach.

─ Leż, skarbie... ─ powiedziała łagodnie kobieta, a kiedy chciała pomóc córce, Layla objęła ją mocno. ─ Kochanie... ─ westchnęła, a w oczach Larissy na powrót pojawiły się łzy.

─ Przepraszam cię za wszystko, mamo ─ wyszeptała Layla. Mocno wtuliła się w kobietę i ciągnęła dalej: ─ Proszę cię, już nigdy więcej nie płacz z mojego powodu...

Larissa poczuła, jak po jej policzkach ponownie spływają łzy, jednak tym razem były to łzy szczęścia.

W umyśle Layli wszystko wreszcie nabrało sensu i zaczynało układać się w całość. Tajemniczy mrok zapewnił jej światło, a ona wcale nie umierała, tylko się odradzała. Spłonęła, aby powstać jak feniks z popiołów, a jeździec jej w tym pomógł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro