10. Zbyt wiele

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tym razem, nie zagłębiliśmy się w las tak bardzo, jak ostatnio. Po kilku minutach drogi dotarliśmy na miejsce – małą polanę, skąpo porośniętą w większości spróchniałymi drzewami. Kiedyś musiał tędy przejść lądolód, bo zostawił pełno głazów w różnych rozmiarach. Walały się po ziemi w artystycznym nieładzie.

Wuj rozejrzał się niespiesznie. Wyszukał najmniejszy kamień, po czym ułożył dłonie, jakby zamierzał go chwycić.

Galinosa – powiedział.

Skała uniosła się z taką łatwością, jakby ważyła tyle, co nic. Antoni nią sterował i wcale nie wyglądał, żeby go to męczyło. Otworzyłam oczy szerzej.

– Zaklęcie, z którego skorzystałem umożliwia wprawienie w ruch przedmiotów, nawet tych najcięższych i manipulowanie nimi. Spróbuj.

Opuścił ręce, a głaz upadł, wzbudzając kłęby kurzu. Rozkaszlałam się. Antoni wywrócił oczami.

– Nie dramatyzuj! – mruknął. – Skoncentruj się i powtórz.

Łypnęłam na niego wilkiem, ale ostatecznie wykonałam polecenie. Na początku skały nie chciały nawet drgnąć.

– Nie moglibyśmy zacząć od czegoś lżejszego? – spytałam, ukradkiem wycierając pot z czoła.

– Przestań marudzić! – odparł. – Podniesiesz kamień, dasz radę ze wszystkim.

Oparł się plecami o drzewo i obserwował spod przymrużonych powiek moje poczynania. Słabo mi szło, a on nie garnął się do pomocy.

– A próbowałaś się skoncentrować? – odezwał się po dłuższej chwili ciszy.

Sapnęłam ze złością.

– To jest trudne – wycedziłam.

– Dasz radę – powtórzył.

Nie wzięłam zegarka, ale wydawało mi się, że minęły godziny, odkąd przyszliśmy. Zamierzałam usiąść na ziemi, ale wuj pstryknął palcami.

– Ani się waż poddawać! – zawołał.

– Masz niewyobrażalnie wysokie wymagania – warknęłam.

– Nieprawda. – Potrząsnął głową. – To kwestia skupienia.

Wydawał się pewny swego. Westchnęłam ciężko.

– Pokażesz mi jeszcze raz, proszę? – wymamrotałam.

Zmarszczył brwi, udając zaskoczenie, ale ostatecznie nie odmówił. Uważnie śledziłam każdy jego ruch, a kiedy się odsunął, spróbowałam ponownie.

Galinosa – szepnęłam, podnosząc ręce do góry.

Nie miałam szczególnie wielkich oczekiwań, ale o dziwo zaklęcie w końcu zadziałało. Kamień wzniósł się w powietrze. Tak się ucieszyłam, że go upuściłam. Pękł na kilkadziesiąt kawałków, ale odłamki nie zdążyły do mnie dolecieć. Antoni wyczarował tarczę, od której się odbiły.

– Jeszcze raz – zakomenderował.

Z każdym kolejnym powtórzeniem szło mi coraz lepiej. Co ważniejsze, przestałam się męczyć. Stosunkowo szybko nabrałam wprawy.

– Wystarczy – oznajmił nagle wuj. – Po obiedzie pójdziemy nad jezioro. Nauczę cię robić wodną tarczę.

W sumie nie byłam głodna, ale perspektywa poznania kolejnej formuły okazała się dostateczną zachętą. Odłożyłam kamień i razem z Antonim ruszyliśmy w kierunku domu. 

***

Zgodnie z obietnicą, tuż po obiedzie wyruszyliśmy nad wodę. Antoni ostrzegał, że nowe zaklęcie, którego będziemy się uczyć, należało do kategorii "trudne" i wymagało pełnego skupienia, ale wszystkie tak określał. Umówiliśmy się, że najpierw pokaże mi, na czym polega urok i co muszę zrobić.

Podszedł do brzegu wody i szepnął: Aquater.

Wzniósł powoli ręce, a wraz z tym ruchem, woda wystąpiła z brzegów. Przez krótką chwilę formował z niej kulę, a gdy uznał, że osiągnął odpowiedni kształt, wszedł do środka balonu. Wyglądało to nieziemsko. Z szeroko otwartymi oczami, obserwowałam jego poczynania. Po minucie unoszenia się nade mną wodna kula wróciła na swoje miejsce. Antoni w tym czasie powoli wylądował na ziemi, jakby schodził po niewidzialnej linie. Gdy podszedł na wystarczającą odległość, żeby usłyszeć, co mówię, zawołałam:

– O ja cię! Ale super! – Podbiegłam do niego. – Też tak chcę! Co mam robić?!

– Przede wszystkim się uspokój. Jak tego nie zrobisz, będziesz miała nadprogramową kąpiel w jeziorze – oznajmił, sadowiąc się pod drzewem. – Poczekaj chwilę, to wyczerpujące zaklęcie.

– Zmęczyłeś się? – powiedziałam z nutką niedowierzania. – To nie może być takie trudne! – Pokręciłam głową z udawanym powątpiewaniem.

Wuj zareagował dokładnie tak, jak na to liczyłam. Przyjął wyzwanie.

– Ach tak? – Uniósł brew i skrzyżował ręce na piersiach. – No to dawaj, zobaczymy, jak ci pójdzie. – Wskazał dłonią w kierunku jeziora.

Podniosłam głowę i przybrałam obojętny wyraz twarzy. To, jak wyglądałam teraz na zewnątrz, w żadnym stopniu nie odzwierciedlało tego, co czuło moje serce, które wręcz skakało z radości. Podeszłam do brzegu jeziora i zrobiłam to samo, co wcześniej Antoni.

Aquater! – szepnęłam i powoli uniosłam ręce do góry. Woda wystrzeliła do góry i zawisła kilka centymetrów nad ziemią. Chwiejnym krokiem weszłam do wodnej kuli i uniosłam się w niej na sporą wysokość.

Wuj zaczął się niepokoić:

– Nie wygłupiaj się, Amando! – Musiał krzyczeć, bo odleciałam za daleko, żeby usłyszeć zwykły ton. – Złaź na dół, ale już!

Chciałam, nawet bardzo, ale nie potrafiłam zatrzymać wodnego balonu. Leciałam coraz wyżej, i wyżej, aż w końcu straciłam Antoniego z oczu. Wpadłam w panikę. Zaczęłam gorączkowo przekopywać swoją pamięć w poszukiwaniu jakiejś formuły, która by mnie zatrzymała. Przyszła mi tylko jedna: Per kunto! – wrzasnęłam, przekrzykując ogłuszający świst powietrza. 

Za późno zrozumiałam, że popełniłam błąd. Nie sprecyzowałam lokalizacji, w której chciałam się przenieść. Na kilka sekund zatrzymałam się w miejscu, po czym nagle bańka pękła, a ja runęłam w dół. Z trudem łapałam powietrze. Zrobiłam się senna. Oczy same mi się zamykały. Byłam już coraz bliżej ziemi, gdy nagle doznałam olśnienia. Wyciągnęłam różdżkę, dotknęłam nią siebie i rzuciłam zaklęcie Gradiberro!

Z chwilą, gdy wymówiłam ostatnią literę w wyrazie, gwałtownie zachłysnęłam się ogromną dawką tlenu. Wciąż spadałam, ale trochę wolniej i miałam już czym oddychać. Zaklęcie sprawiło, że otoczyło mnie niewidzialne pole ochronne. Uspokoiłam się. Perspektywa upadku przestała stresować.

Dostrzegłam wuja. Stał z zadartą głową i wpatrywał się w niebo. Pomyślałam, że zrobię mu kawał. Zdenerwował mnie sugestiami, że sobie nie poradzę, a zwłaszcza tym, że miał rację. Zamknęłam oczy, rozłożyłam ręce na boki. Ponieważ bańka była niewidoczna, wyglądało to tak, jakbym spadała nieprzytomna.

Z ogromną prędkością wpadłam do jeziora, rozpryskując wodę na wszystkie strony i ochlapując przy okazji Antoniego. Popłynęłam na samo dno, a stamtąd na drugą stronę zbiornika. Wynurzyłam się, a potem ukryłam za krzakami i zaczęłam obserwować swojego opiekuna. Parokrotnie użył zaklęcia Aquater i opróżnił jezioro. Ale miał minę, kiedy nie znalazł mnie na dnie. Rozejrzał się i parę razy krzyknął. Zachichotałam cicho.

Wreszcie uznałam, że nie ma sensu dłużej go denerwować i machnęłam różdżką, wypowiadając przy tym formułę: Per kunto wuj. Gdy nagle zjawiłam się przy nim, wydał z siebie zduszony okrzyk i złapał się za serce. Kiedy doszedł do siebie, wysapał groźnym tonem:

– Przyrzekam, zrób tak jeszcze raz, a nie ręczę za siebie.

– Ale o co ci chodzi? – Uśmiechnęłam się niewinnie. – Ja tylko nie chciałam się zabić. Czy to coś złego?

– Nie śmiej się. To wyglądało bardzo poważnie. Myślałem, że jesteś nieprzytomna. Spadłaś do wody z takiej wysokości, a ty nic sobie nie złamałaś ani nawet nie jesteś mokra – stwierdził po chwili, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Jak to zrobiłaś?

– Wykorzystałam zaklęcia, których mnie nauczyłeś – odparłam. – Jak sam widzisz, nie należy wątpić w moje możliwości.

Milczał przez moment, lecz chwilę potem uśmiechnął się zwycięsko i odrzekł, już całkiem spokojnie:

– Improwizowałaś, przyznaj się.

Otworzyłam usta, a potem je zamknęłam. I tak parę razy, jak ryba. Moja reakcja okazała się wystarczającą odpowiedzią.

Parsknął śmiechem.

– Wiedziałem, to by było wręcz niemożliwe, żebyś ledwo po kilku dniach nauki umiała sobie poradzić bez najmniejszej pomyłki.

Usiadłam na trawie ze złością i przez dłuższy czas się nie ruszałam. Wuj zajął miejsce obok i zawiesił na mnie wzrok.

– Nie zmienia to jednak faktu, że nie znam innej czarownicy, która uczyła się zaklęć tak szybko, jak ty – powiedział bez cienia złośliwości.

Poczułam, że się rumienię.

– Dziękuję – bąknęłam. – Tak właściwie, to mam wrażenie, jakbym już znała te wszystkie zaklęcia i teraz tylko je powtarzała. Dlaczego tak jest? 

– Twoja matka umiała te zaklęcia, więc ty też je umiesz. Tego typu umiejętności przekazywane są w genach. Można to porównać na przykład do osoby, która zapadła w śpiączkę. Gdy się obudzi, jej bliscy uczą ją wykonywania podstawowych czynności i próbują pomóc odzyskać wspomnienia. Więc w pewnym sensie masz rację, że tylko powtarzasz te zaklęcia.

– Czy myślisz, że moi rodzice byliby ze mnie dumni, gdyby widzieli, jaką jestem czarownicą? – zapytałam cicho.

Zwlekał z odpowiedzią. Poczułam się tak, jakbym powiedziała coś niewłaściwego. Przełknęłam nerwowo ślinę.

– Z całą pewnością byliby z ciebie dumni – odparł lekko zmienionym głosem.

Odetchnęłam z ulgą.  

– Z ciebie też. – Uśmiechnęłam się. – Tyle się już dzięki tobie nauczyłam...

– Chodźmy już, dobrze? Ściemnia się. – Wstał i ruszył w kierunku domu, zostawiając mnie samą na trawie. Podniosłam się i ruszyłam za nim.

Niebo okryło się purpurą. Zerwał się nieprzyjemny wiatr. Miałam złe przeczucia, gdy zbliżaliśmy się do domu. Nie mogłam się pozbyć niepokojącego wrażenia, że ktoś za nami idzie. Co chwila oglądałam się nerwowo, ale nikogo nie zauważyłam. Gdy odwróciłam się po raz dziesiąty, Antoni nie wytrzymał i zapytał:

– Musisz się tak kręcić?

– Chyba ktoś za nami idzie – powiedziałam, znów się oglądając.

Zatrzymałam się.

– Słyszę, jak coś się porusza – szepnęłam.

Wuj również przystanął i zaczął nasłuchiwać. Nagle zauważyłam, że jakiś metalowy przedmiot odbija światło zachodzącego słońca, w krzakach zaledwie trzy metry od nas. Zrobiło mi się słabo na samą myśl, kto może znajdować się w kryjówce.

To na pewno Goter. Bestia znów go przysłała. Złapałam Antoniego za rękę i mało delikatnie, ale też na tyle dyskretnie, na ile było to możliwe, pociągnęłam go w przeciwną stronę od tamtej, gdzie znajdował się dom.

– Co ty robisz? – fuknął. – Dom jest tam. Jeszcze się nie zmęczyłaś?

– Nic nie mów! – szepnęłam ostrzegawczo. – Tam w krzakach...

– Chyba za długo trzymałem cię na słońcu. – Pokręcił głową, puścił moją rękę. – Idę do domu, tobie też radzę... – przerwał i odwrócił się gwałtownie.

Popatrzyłam w tym samym kierunku, co on. Teraz nie tylko ja słyszałam, odgłosy dochodzące zza krzaka. Rzuciłam wujowi spojrzenie, które miało znaczyć: ,,Ile jeszcze będziesz tak stał? Nadal się nie domyślasz, kto tam jest? Może idź sprawdzić", ale on nie odrywał wzroku od krzaków. Wtem syknął:

– Uciekaj!

– Co?

– Już! – Popchnął mnie z taką siłą, że z trudem utrzymałam się na nogach. Odbiegłam kilka kroków i obejrzałam się przez ramię. Zobaczyłam to, czego się najbardziej obawiałam.

Goter wygramolił się z krzaków. Dobył noża i z krzywym uśmiechem zaczął się zbliżać do wuja. Ukryłam się za drzewem, gdy potwór przystanął i rozejrzał się czujnie.

– Witaj Antoni, jak życie? – usłyszałam. – Gdzie twoja mała przyjaciółeczka? Znowu się schowała? To ciągłe bieganie za nią zaczyna powoli nudzić – oparł się o pień.

– Dobry wieczór, Goterze – odchrząknął. – Co cię sprowadza w moje strony?

– Słoneczna pogoda, ćwierkające ptaszki... Mam dziś doskonały humor! Ręce same mi się rwą, żeby komuś łeb ukręcić! Najbardziej jednak mam ochotę dorwać pewną nieletnią czarownicę. – Gdy mówił, podchodził coraz bliżej. Chuchnął na nóż i wytarł go o koszulę.

Wuj stał niewzruszony, przez jego twarz nie przebiegł nawet cień strachu. Ponieważ Goter coraz bardziej się zbliżał, Antoni cofnął się o kilka kroków. Nie patrzył w moją stronę. Chwila nieuwagi wystarczyła, aby potwór przystawił mu nóż do gardła. Wstrzymałam oddech. Bałam się poruszyć, żeby Goter mnie nie usłyszał.

– Nie pozwalasz sobie na zbyt wiele, Goterze? – Zabrzmiał tak lodowato, że wcale bym się nie zdziwiła, gdyby jego oprawca pokrył się szronem.

Goter parsknął i odsunął rękę od twarzy wuja.

– Racja, proszę o wybaczenie, jaśnie panie. – Ukłonił się z przesadną pokorą. – Siła przyzwyczajenia.

– Bestia nie byłaby zadowolona, gdybyś... – Zaczął Antoni przyciszonym głosem, ale urwał gwałtownie, kiedy Goter niespodziewanie uderzył go pięścią w brzuch.

– Bestia pozdrawia – warknął potwór. – Kazała przekazać, że jeśli będziesz stawiać opór, mogę zrobić, co mi się żywnie podoba, byle przyprowadzić do niej dziewczynę.

Wuj stęknął i oparł się o pień.

– Możesz nam towarzyszyć, jeśli chcesz – dodał wspaniałomyślnie. – W grupie raźniej! Chociaż lepiej zapytajmy Amandę o zdanie, czy aby na pewno sobie tego życzy. Wiesz, kochany... Z tym może być różnie. Pewnie się słusznie domyślam, że biedaczka nie ma pojęcia, że to przez ciebie została sierotą.

Ostatnie zdanie wypowiedział z naciskiem i tak głośno, że aż zadźwięczało mi w uszach. Wbrew zdrowemu rozsądkowi zrobiłam krok do przodu. Goter wyszczerzył żółte zęby w szerokim uśmiechu i w dwóch krokach do mnie doskoczył.

Antoni przymknął powieki, nie wiem, czy z bólu, czy ze wstydu. Po jego reakcji czułam, że nie muszę pytać, ale i tak to zrobiłam. 

– Czy on mówi prawdę? – Głos mi się załamał.

Wuj otworzył usta, ale nie udało mu się wykrztusić nawet słowa. Wciąż uparcie unikał mojego spojrzenia.

– Dlaczego? – szepnęłam. – Mówiłeś, że kochałeś mamę!

Im dłużej zwlekał z odpowiedzią, tym większą złość czułam. Goter natomiast trzymał mnie w żelaznym uścisku i ewidentnie doskonale się bawił.

W sumie dobrze, że mnie trzymał. Byłam o krok od rzucenia się na Antoniego, żeby wydrapać mu oczy.

– Dlaczego?! – wrzasnęłam.

– Jeszcze się nie domyślasz, słoneczko? – spytał słodko Goter. – Jak tam, Antoni? Połknąłeś język? Zabrakło odwagi na zwierzenia? Mam cię wyręczyć?

– Nie wiedziałem, że Bestia ich zabije – odezwał się w końcu. – Przyrzekam, nie wierzyłem, że byłaby do tego zdolna.

– Ty? – Goter parsknął tubalnym śmiechem. – Twierdzisz, że nie znałeś jej dostatecznie dobrze, żeby wiedzieć, na co ją stać? Przecież to twoja siostra! Nawet bliższa niż Melinda.

– Siostra? – powtórzyłam głucho. – Bestia to twoja siostra, wuju?

– I to jaka! – Goter aż drżał z podniecenia. – Bliźniaczka!

A może to ja się trzęsłam z wściekłości.

– Wuju, powiedz, że to nieprawda – szepnęłam ostatkiem sił.

Antoni pokręcił głową z rezygnacją.

Wrzasnęłam. Zaczęłam się szarpać, próbowałam gryźć, kopać Gotera. Niestety napastnik zbyt dobrze przykładał się do swojej pracy.

– To prawda, Amando – odrzekł cicho wuj. – Wszystko, co powiedział. Bardzo mi przykro, kochanie.

– Nie masz pojęcia, czym jest miłość! – krzyknęłam, szamocząc się z jeszcze większą zaciekłością. – Wcale nie kochałeś mamy! Gdybyś kochał, to by nadal żyła! Nienawidzę cię! Rozumiesz?! NIENAWIDZĘ!

Rzucałam się w objęciach Gotera, który z coraz większym trudem mnie utrzymywał. Nie spodziewałam się, że kleszcze, które zaciskały się dookoła mojego ciała, nagle się otworzą. Zachwiałam się i uderzyłam głową o ziemię. Pamiętam tylko tyle, że zrobiło się bardzo ciemno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro