2. Na dywaniku

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam na podłodze, z uchem przyciśniętym do drzwi gabinetu dyrektora. Pani Gabriela, sekretarka nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Pracowała w tej szkole od tylu lat, że pewnie już nic jej zaskoczy ani nie wybije z rytmu stukania w klawiaturę. Dzięki temu, że robiła to tak powoli, lepiej słyszałam rozmowę toczącą się za drzwiami. Tubalny głos dyrektora niósł się echem na korytarz daleko poza sekretariat, ale to, co mówił, nieszczególnie mnie interesowało. Zniżyłam się do poziomu podłogi z innego powodu.

Ów inny powód ubierał się od stóp do głów na czarno, był wysoki, chudy, a krucze włosy sięgające ramion okalały jego pociągłą, surową twarz. Poruszał się z wyniosłą elegancją. Nasza komunikacja w większości przypadków opierała się na jednostronnym przekazie – on wydawał polecenia, a ja udawałam, że słucham. Od trzech koszmarnie długich miesięcy pełnił rolę mojego prawnego opiekuna.

Wuj Antoni, bo tak się kazał tytułować, przygarnął mnie wyłącznie dlatego, że nie posiadałam innych żyjących krewnych. Mama słowem się nie zająknęła, że miała brata, ale wskazała go w testamencie. Spotkałam go po raz pierwszy, kiedy pojawił się w ośrodku opieki społecznej, w którym czekałam na odbiór, jak paczka. Przyjechał z całą potrzebną dokumentacją, złożył kilka podpisów i nie wydawał się szczególnie zdruzgotany tym, że auto jego siostry i szwagra spłonęło do cna z nimi w środku.

Ja byłam.

Ten dzień trwale wyrył się w mojej pamięci. Zważywszy, że wcześniej nie znałam Antoniego, nie wydało mi się niczym dziwnym, że mnie nie przytulił na przywitanie, ale mógł, chociaż podać rękę, a jednak na to również się nie zdecydował. Przez krótką chwilę stał w progu i gapił się z taką intensywnością, jakby liczył, że dzięki temu zniknę. Podjęłam jego grę. Irytacja uderzyła mi do głowy. Otarłam łzy, wyprostowałam się na krześle i sama utkwiłam w nim wzrok.

Z przykrością przyznaję, przegrałam tę walkę. Każdą kolejną też. W jego spojrzeniu było tyle chłodu. Gardził mną albo wręcz pałał nienawiścią. Śmiało można stwierdzić, że od tego pierwszego spotkania połączyła nas wzajemna antypatia i tak już zostało.

Nie można mu jednak zarzucić kompletnego braku troski. Przetransportował wszystkie moje rzeczy do swojego domu. Przygotował mi pokój. Lodówka pękała w szwach. Co prawda musiałam się obsługiwać sama, bo wuj nigdy ze mną nie jadł. Od razu po tym, jak przywoził mnie ze szkoły, zamykał się w swoim gabinecie. Jasno dał do zrozumienia, że nie życzy sobie, aby mu przeszkadzać. Przez pierwszy miesiąc wspólnego mieszkania zamieniliśmy ze sobą może z pięć pełnych zdań. Widzieliśmy się średnio dwa razy dziennie, podczas podróży samochodem do szkoły i z powrotem. Spędzaliśmy w ten sposób cztery godziny. Zawsze podróżowaliśmy w ponurej ciszy. W weekendy natomiast wstawałam o świcie, plądrowałam lodówkę i zamykałam się w pokoju aż do poniedziałku.

W drugim miesiącu coś się między nami zmieniło. Owszem, ból po stracie rodziców przytłaczał, ale nie tak bardzo, jak świadomość, że tym razem naprawdę nie wrócą. Mieli własną firmę sprzedażową. Odkąd tylko sięgam pamięcią, zostawałam w domu sama na całe tygodnie, a oni jeździli w sprawach służbowych po świecie. Podczas ich nieobecności zaglądała sąsiadka, emerytowana nauczycielka chemii. Uzupełniała zapasy w spiżarni i pilnowała, żebym zjadła choć jeden ciepły posiłek w ciągu dnia. Czasami nocowałam u niej. Pozwalała mi całymi godzinami oglądać kreskówki i bawić się swoim ogródku. Piekła przepyszne maślane ciasteczka z cynamonem. Oddałabym wszystko, żeby to z nią zamieszkać.

Raz uciekłam ze szkoły i pojechałam do jej domu. Na miejscu dowiedziałam się od innej sąsiadki, że pani Róża też się wyprowadziła i nie zostawiła nikomu swojego nowego adresu. W gruncie rzeczy byłam przyzwyczajona do samotności, ale w tamtym momencie poczułam się tak opuszczona, że nie miałam siły podnieść się ze schodów przed jej starymi drzwiami.

Siedziałam tak kilka godzin, zanim w końcu, na sztywnych nogach ruszyłam w drogę powrotną. Dotarłam do domu chwilę przed północą. Wuj czekał na progu. Urządził mi karczemną awanturę, która zakończyła się ostrą wymianą zdań i szlabanem. Wykrzyczałam mu w twarz, jak bardzo go nienawidzę, za co zostałam zwyzywana od rozwydrzonych bachorów, ale niczego nie żałowałam. Po tym, jak dałam upust emocjom, kotłującymi się od pogrzebu, zrobiło mi się trochę lżej. Od tamtej pory mieliśmy „ciche dni", choć bardziej pasowałoby określenie: „ciche tygodnie". A dziś wezwali go do szkoły, w trybie nagłym. Musiał być w okolicy, bo kilka minut po telefonie już witał się z dyrektorem.

Westchnęłam z frustracją i zmieniłam pozycję, licząc, że lewym uchem będę lepiej słyszeć. Dlaczego mówił tak cicho?  

– Panie Emerald, kadra nauczycielska okazała dużo zrozumienia Amandzie. Spotkała ją straszna tragedia, niemniej jednak to placówka oświatowa, a pańska siostrzenica nie jest jedyną uczennicą. Jej niekontrolowane wybuchy powtarzają się coraz częściej, co uniemożliwia nauczycielom prowadzenie lekcji – powiedział dyrektor.

Nieźle się zaczyna. Mam nadzieję, że mnie nie wyrzucą...

– Skoro moja siostrzenica sprawia państwu takie problemy, dlaczego dopiero teraz zdecydował się pan o tym poinformować? – spytał nad wyraz spokojnie Antoni.

– Tak, jak wspomniałem – bąknął niewyraźnie dyrektor. – Staraliśmy się dać Amandzie czas na przeżycie żałoby po swojemu. Prawdę mówiąc, byliśmy zaskoczeni faktem, że nie zrobiła przerwy w nauce, zważywszy na – zawiesił głos – niefortunne okoliczności.

– Nie jestem pewien, czy zostanie sierotą, można tak sklasyfikować – odparł chłodno mój opiekun.

Dyrektor odchrząknął i poprawił się w skórzanym fotelu. Kiedy skrzypienie ustało, westchnął ciężko i kontynuował swój wywód.

– Poruszyłem temat Amandy na forum kadry nauczycielskiej, konsultowałem się również ze szkolnym psychologiem...

– Ale nie ze mną – wtrącił sucho Antoni.

– Robię to aktualnie – odparł dyrektor.

– Czego pan właściwie oczekuje? – Mimo sporadycznych kontaktów, jakie miałam z moim opiekunem, udało mi się wychwycić nutę irytacji w jego na pozór opanowanym głosie.

– Sądzę, że Amandzie przydałaby się... – Nie usłyszałam, jak dyrektor zakończył swoje zdanie, bo gwałtownie odskoczyłam od drzwi.

Oparzyły mnie. 

– Co jest?! – syknęłam.

Ostrożnie wyciągnęłam dłoń w ich kierunku i musnęłam palcami drewno. Było zimne, ale ucho bolało, jak diabli. Na pewno nie ogłuchłam, ale przestałam wyraźnie słyszeć to, co działo się w gabinecie dyrektora. Może oszalałam? W końcu to nie pierwszy raz, gdy przydarza mi się coś dziwnego... Chociaż nie, to pewnie z przemęczenia.

Niechętnie podniosłam się z podłogi i poszłam do łazienki. Stanęłam przed lustrem i wygięłam szyję, żeby lepiej zobaczyć ucho. Miało niezdrowo czerwony odcień, jakbym się spiekła na słońcu, ale całą resztę ciała trzymała w cieniu. Wyglądałam groteskowo. Rozpuściłam rudy warkocz, zasłoniłam oparzenie włosami i opuściłam łazienkę. Pani Gabriela zaparzyła mi herbaty. Rzadko ją piję, ale w obecnej sytuacji, z nerwów wypiłabym nawet denaturat.

Drzwi otworzyły się gwałtownie. Gdybym nadal przy nich siedziała, niechybnie oberwałabym w głowę. Obaj mężczyźni opuścili gabinet i spojrzeli w moim kierunku. Twarz Antoniego nie zdradzała żadnych emocji, kierownik placówki natomiast wydawał się wyraźnie zakłopotany.

– Do widzenia, Amando – odezwał się i niezręcznie potrząsnął moją dłonią.

– Do widzenia – bąknęłam niewyraźnie.

Wuj z gracją schylił się po mój plecak, skinął głową pani Gabrieli i otworzył przede mną drzwi. Niepewnym krokiem opuściłam sekretariat. W samochodzie nie odezwał się do mnie ani słowem. Dawniej uznałabym to za normę, ale tym razem czułam narastający niepokój. Nie udało mi się podsłuchać całej rozmowy. Nie dowiedziałam się, co takiego by mi się „przydało", ale nie zamierzałam o to pytać.

Nasze spojrzenia tylko raz się skrzyżowały. W lodowatych czarnych oczach Antoniego po raz pierwszy dostrzegłam coś, czego wcześniej nie widziałam. Strach. Nie dało się tego pomylić z żadną inną emocją. Odwróciłam głowę i oparłam czoło o szybę. Zacisnęłam powieki i przez jakiś czas udawałam, że śpię. To będzie naprawdę długa droga do domu.  


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro