3. Pokaz możliwości

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciężko stwierdzić, w którym momencie przestałam udawać i faktycznie zasnęłam. Policzek wciąż trzymałam oparty o szybę. Szyja mi zesztywniała. Przemarzłam na kość. Dopiero zauważyłam, że zapadł zmrok, a wuj zniknął. Zostawił otwarte drzwi, czy spędzę tę noc w samochodzie?

Z wahaniem pociągnęłam za klamkę. Na szczęście ustąpiła. Zarzuciłam plecak na ramię i wysiadłam.

Wzdrygnęłam się z zimna. Potarłam ramiona i spojrzałam na dom. Miał tylko jedno piętro i zakrytą werandę, na którą wchodziło się po kilku schodkach, ale dla naszej dwójki był zdecydowanie za duży. W kuchni paliło się światło. Niepewnym krokiem ruszyłam w jego kierunku. Przełknęłam ciężko ślinę i weszłam do środka. Pokonałam ciemny korytarz, stąpając najciszej jak potrafiłam. Planowałam udać się prosto do pokoju, ale w ostatniej chwili postanowiłam zgarnąć po drodze wodę.

Szybko tego pożałowałam.

Wuj siedział przy stole, odwrócony plecami do wejścia i czytał gazetę. Miał doskonały widok na samochód, z którego przed chwilą wysiadłam. Istniała szansa, że nie zauważył mojego przyjścia. Zgarnęłam szklaną karafkę z blatu i już miałam opuścić kuchnię, gdy drzwi same zamknęły się z hukiem. Aż podskoczyłam. Ręce mi się zatrzęsły. Szklany flakon upadł na podłogę i rozprysł się na milion kawałków, a woda momentalnie stworzyła kałużę. Przycisnęłam dłoń do serca, ciężko dysząc. Prawie dostałam zawału przez głupi przeciąg. 

– Jesteś dyskretna jak czołg – mruknął Antoni.

Łypnęłam na niego ze złością, mimo że przecież nie miał nic wspólnego z tym, że się przestraszyłam. Spojrzał na mnie przez ramię i zmarszczył brwi. 

 – Wyspałaś się? – spytał, składając gazetę.

O tak, w fenomenalnych warunkach, dzięki za krioterapię, wuju, prychnęłam w myślach. 

– Usiądź, mamy kilka spraw do omówienia. – Podniósł się i odsunął mi krzesło.

Uspokoiłam oddech, ale nie ruszyłam się z miejsca ani o milimetr.

– Możesz stać, jeśli wolisz, ale gwarantuję, że to nie będzie krótka rozmowa – dodał po chwili z powagą – ani przyjemna.

Skrzyżowałam ramiona na piersi i spojrzałam na niego wyzywająco.

– Co się zmieniło, że nagle chcesz rozmawiać? – warknęłam.

– Wszystko – odparł krótko.

Był tak... irytująco spokojny. Najwyraźniej postawił sobie za punkt honoru, że tym razem nie da się wyprowadzić z równowagi. Szkoda, bo mi zależało na czymś zgoła odwrotnym.

– Czy to, w związku z czym wezwano mnie dzisiaj do szkoły, zdarzało się już wcześniej? – spytał ostrożnie.

Wzruszyłam ramionami.

– A możesz słowami? – Zmarszczył brwi.

– Nie wiem – burknęłam. – Kilka. Ze trzy. Może więcej.

Antoni przymknął powieki i zacisnął palce na krawędzi stołu.

– Wuju? – Spojrzałam na niego z ukosa. Zachowywał się niepokojąco.

– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – spytał tak cicho, że ledwo go usłyszałam. Z drugiej strony, może się przesłyszałam?

– Ty tak na serio? – parsknęłam.

Podniósł głowę i cisnął gromem z oczu, ale nie odpowiedział.

– No nie wiem, może dlatego, że ze sobą nie rozmawiamy? Udajemy, że nie istnieję, czyżbyś zapomniał, wuju?

Dalej uparcie milczał, czym tylko bardziej mnie rozsierdził.

– Tak czy nie? – spytałam z naciskiem i podniosłam głos nieco bardziej niż zamierzałam.

– Wykapana Melinda – prychnął.

W jego ustach imię mojej mamy zabrzmiało niemal jak obelga. Zagotowałam się momentalnie.

– Nie masz prawa... – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

– Otóż mam – wszedł mi w słowo. – Twoja matka była tak samo nieodpowiedzialna i butna, jak ty. Pchała się w każde możliwe niebezpieczeństwo. Wyprowadzała ciosy na ślepo i za nic miała, ile osób skrzywdzi po drodze do swojego celu.

– Przestań! – krzyknęłam, łzy ciurkiem płynęły mi po twarzy.

– Dopiero zaczynam – odparł sucho. – Przez lekkomyślność Mel zostaliśmy na siebie skazani, czy nam się to podoba, czy nie. Twoim obowiązkiem było powiedzieć mi o wszystkim, moim natomiast, żeby ci pomóc.

– A co takiego strasznego się stało? – wybuchłam. – Tylko zasnęłam na lekcji!

– To nie był zwykły sen, Amando. Wierzę, że chociaż podświadomie zdajesz sobie z tego sprawę – odparł nieco spokojniej.

– Więc co, wuju? – otarłam twarz nerwowym ruchem.

Zacisnął wargi w wąską linię.

– No mów, cholera! – wrzasnęłam.

– Uspokój się! – podniósł głos i uderzył pięścią w stół.

– Nie pomagasz! – krzyknęłam jeszcze głośniej.

Wuj odetchnął głęboko i przymknął powieki. Chyba liczył do dziesięciu.

– Muszę ci o czymś powiedzieć – odezwał się w końcu. – Ale nie wiem, jak to zrobić.

– Najprościej jak się da, jeśli łaska – zaśmiałam się ponuro.

– Obawiam się, że jednak się nie da – odparł, po czym sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej jakiś patyk. Położył go z trzaskiem na stole. – Nie bez pokazu.

Zamarłam. Z jego twarzy nie dało się odczytać żadnych emocji. Nie wiedziałam, co planuje. Nie zamierzałam też o to pytać.

– Nie masz pojęcia, co się dzieje dookoła ciebie – powiedział cicho. – Ten świat... To, co cię otacza. 

Urwał i odetchnął głęboko. Poczułam ukłucie niepokoju w piersi. Antoni wydawał się zdenerwowany, a jego stan coraz bardziej mi się udzielał. Oddech przyspieszył. Instynktownie szarpnęłam za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Zatrzasnęły się? 

– Nie należymy tutaj – oznajmił. – Wszystko, co do tej pory brałaś za prawdę, wcale nią nie było. Rodzice trzymali cię w bańce...

– O czym ty bredzisz, człowieku – jęknęłam głucho. 

– Zgodnie z ich życzeniem podtrzymywałem tę iluzję tak długo, jak się dało – kontynuował z naciskiem – ale wystarczy. Im dłużej trwasz w nieświadomości, tym bardziej jesteś zagrożona. – Sięgnął po patyk i wycelował nim w moim kierunku.  

W pierwszej chwili stałam, jak sparaliżowana. W drugiej zorientowałam się, że straciłam grunt pod stopami i uniosłam. Wrzasnęłam. Spróbowałam chwycić za krawędź szafki, ale bezskutecznie. Antoni nie ruszył się z miejsca. Dyrygował mną za pomocą tego patyka. Albo znowu utknęłam w jakimś zwariowanym śnie, albo oszalałam. Innego wytłumaczenia nie widzę.

– Proszę, postaw mnie – wyszeptałam drżącym głosem.

– Tylko tyle masz do powiedzenia? – zaśmiał się pod nosem. – Nie spytasz, co się dzieje? Jak to możliwe, że latasz?

– To się nie dzieje naprawdę! – wycedziłam i zacisnęłam mocno powieki.

– Wyjdź poza ramy przyziemnego myślenia – zacmokał z dezaprobatą.

– Boję się! – krzyknęłam. – Chcę się obudzić!

– Nie śpisz – odparł spokojnie.

– Ale to niemożliwe! – jęknęłam z frustracją i otworzyłam oczy.

Nadal wisiałam tak wysoko, że mogłam swobodnie dotknąć sufitu.

– Nie w naszym przypadku. – Pokręcił głową. – Weź się w garść i wróć na ziemię. Dosłownie.

– Nie wiem jak...

– Głęboko wierzę, że już to robiłaś – przerwał mi stanowczo. – No, dalej.

Spazmatycznie zamachałam rękami i nogami w powietrzu. Wuj parsknął śmiechem. 

– Sprowadź mnie na ziemię! – zażądałam.

– Musisz to zrobić sama – odparł spokojnie.

– Nie potrafię! – warknęłam.

– Potrafisz. Skup się!

Ostatni raz szarpnęłam całym ciałem w nadziei, że niewidzialna siła w końcu puści. Na próżno.

– Możesz się pospieszyć? Ręka mi już zdrętwiała. –  Przełożył patyk do drugiej dłoni i westchnął ostentacyjnie.

Zacisnęłam mocno powieki i wolno wypuściłam powietrze z płuc. Strach już nieco osłabł. Zaakceptowałam, że z powodu, który ciężko wytłumaczyć racjonalnie, unosiłam się nad ziemią. W gruncie rzeczy nic strasznego mi się nie działo. Poza tym wuj wydawał się przekonany, że potrafię sprowadzić się sama. Jego pewność była budująca. Owszem, narzekał, że wolno mi idzie, ale wciąż cierpliwie czekał.

Przestałam walczyć. Rozluźniłam kończyny i wyobraziłam sobie, że dotykam stopami podłogi. W tej wizji wylądowałam miękko i z gracją i właśnie na taki efekt liczyłam. Nie przewidziałam, że zamiast tego kolana ugną się pode mną i runę na ziemię jak długa. Sapnęłam z bólu i przewróciłam się na plecy. Zaczęłam intensywnie mrugać, żeby się nie rozpłakać. Usłyszałam, jak wuj odsunął krzesło od stołu i wolnym krokiem ruszył w moim kierunku. 

– Usłyszeć to jedno, ale zobaczyć i doświadczyć... zupełnie inna bajka. Teraz powinno być ci znacznie łatwiej zrozumieć. – Wuj pochylił się nade mną, ale nie podał mi ręki. – Że masz w sobie magię. Jak każdy z rodziny Emeraldów. Twoja matka, ja, ty... – zawiesił głos – wszyscy jesteśmy magiczni. I nie pochodzimy stąd. Naszym domem jest Tamaria.

Zwinęłam się w kłębek i słuchałam go w milczeniu.

– Rusz się. – Jednym skinieniem ręki sprawił, że się podniosłam, a potem przyjrzał mi się krytycznie. – Żyjesz?

Podniósł dłoń. Przeszło mi przez myśl, że za tę zwłokę dostanę w twarz, ale zamiast uciekać, cała zesztywniałam. Nawet jeśli zauważył, że się przestraszyłam, nieszczególnie go to obeszło. Nie uderzył mnie. Odgarnął mi włosy na bok, odsłaniając ucho. Byłam tak zdezorientowana, że nie protestowałam. Pierwszy raz staliśmy tak blisko siebie.

– No ładnie – zacmokał z dezaprobatą. – Dobrze słyszysz?

Przytaknęłam z rezerwą.

– Chodź ze mną – rzucił i wyszedł z kuchni.

Wciąż tkwiłam w lekkim szoku. Drzwi same się przed nim otworzyły. Przełknęłam z trudem ślinę i po chwili namysłu ruszyłam śladem wuja.

Ze zdziwieniem stwierdziłam, że prowadził tam, gdzie wcześniej miałam absolutny zakaz wstępu, do swojego gabinetu, znajdującego się w piwnicy. To tam spędzał całe dnie. Niewykluczone, że noce też. Nie wiedziałam, czy w ogóle sypiał. Nigdy nie widziałam ani jego sypialni ani żeby miał na sobie coś innego niż strój codzienny.

Wyraźnie się zawahał, zanim otworzył drzwi. 

– Twój zakaz nadal cię obowiązuje. Nie wolno ci tu wchodzić bez mojego pozwolenia, rozumiesz? – spytał z powagą.

– Tak – odparłam cicho, choć w duchu wątpiłam, żebym kiedykolwiek z własnej woli faktycznie chciała się tam znaleźć.

Drzwi zaskrzypiały. Wuj wyjątkowo nie przepuścił mnie przodem. Wykonał dziwny ruch dłonią i w pomieszczeniu zapaliły się wszystkie światła, ukazując rzędy półek, wypełnionych po brzegi książkami oraz całą masą szklanych pojemników o różnej wielkości i niezidentyfikowanej zawartości. Na środku wielkiego blatu stało kilka palników, cynowy kociołek i skomplikowana aparatura podobna do tej, którą widziałam w naszej pracowni chemicznej.

Nadal nie przeszłam przez próg, tylko gapiłam się na to wszystko z szeroko otwartymi ustami. Antoni tymczasem zaczął zdejmować z półek konkretne przedmioty i dodawać do kociołka po trochu z każdego naczynia, którego dotknął. Nie wiem, ile czasu minęło, zanim pierwsze opary buchnęły ze środka, a do nozdrzy dotarł wyjątkowo specyficzny zapach – coś jak mocne zioła z dodatkiem goryczki i aloesu. Zrobiło mi się gorąco. Rozpięłam bluzę i oparłam się o ścianę. Wuj zerknął w moim kierunku ponad kociołkiem.

– Z pewnością masz mnóstwo pytań – odezwał się cicho. – Ja także. Umówmy się zatem, że będziemy się wymieniać. Możesz zacząć pierwsza.

– Jesteś dilerem? – wypaliłam, zanim zdążyłam to dobrze przemyśleć.

O dziwo wuj nie zasztyletował mnie spojrzeniem, tylko parsknął urywanym śmiechem.

– Nie – odparł krótko. – Zajmuję się alchemią. Aktualnie warzę miksturę, która wyleczy twoje ucho – westchnął. – Nie przewidziałem, że możesz siedzieć pod tymi drzwiami. Nie chciałem cię skrzywdzić.

Odchrząknął i z niemal przepraszającego tonu, gładko przeszedł do strofującego:

– Oczywiście, gdybyś nie podsłuchiwała, zaklęcie by cię nie dosięgło i nic by ci się nie stało...

– Co? – zagdakałam.

– Rzuciłem na drzwi zaklęcie wyciszające. Z racji, że twoje ucho ich dotykało w tym samym momencie... Właściwie powinnaś stracić słuch, więc skoro tylko cię poparzyło, to w sumie dobrze.

– Dobrze? – zaśmiałam się histerycznie. – Boli.

– Może to cię nauczy, że nie należy podsłuchiwać. – Wzruszył ramionami i zanim zdążyłam cokolwiek dodać, uniósł palec wskazujący i oznajmił: – Wróćmy do tego, co wydarzyło się w szkole. Przypomnij sobie, co widziałaś?

– Nie powiem, dopóki nie wyjaśnisz mi, co to było. – Skrzyżowałam ramiona na piersi.

– Kobiety z naszej rodziny mają szczególny dar. Potraficie zajrzeć tam, gdzie nikt inny nie potrafi. Czasem zaglądacie w przeszłość bliskich lub nieznajomych, a innym razem przewidujecie, co przyniesie przyszłość. W większości przypadków wasze wizje są chaotyczne i niezwykle ciężko wyciągnąć z nich faktyczny sens. Doświadczone czarownice z rodu Emeraldów umieją także nawiązać kontakt z innymi za pomocą tychże wizji – przerwał i skrzywił się lekko.

– Coś mnie uwięziło, potem ścigało, a na końcu próbowało zabić. Miało czerwone oczy – powiedziałam cicho.

Wuj milczał przez dłuższą chwilę. Nie patrzyłam na niego, ale słyszałam, że się przemieszcza. Obszedł blat dookoła i zatrzymał się krok przede mną.

– Proszę. – Włożył mi do ręki niewielkie naczynie wypełnione zgniłozieloną mazią, która nie dość, że niemiłosiernie śmierdziała, to jeszcze nadal bulgotała, zupełnie jakby żyła. – To ci pomoże.

Rzuciłam mu krzywe spojrzenie.

– Wygląda źle, ale gwarantuję, że zadziała – westchnął. – Jeśli chcesz, mogę ci pomóc. Odgarnij włosy.

Spuściłam wzrok i niechętnie spełniłam polecenie. Wuj kucnął, zamoczył palce w mazi i sięgnął ku mojej twarzy.

– Na początku może trochę szczypać – zastrzegł i jak na komendę ucho zapłonęło mi żywym ogniem.

– Wiesz, do kogo należały te oczy? – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.

Wuj nie odpowiedział od razu. Odsunął się i westchnął.

– Widziałaś zło – odparł cicho. – Udało mu się nawiązać z tobą kontakt i nie odpuści, póki cię nie dopadnie.

– Przerażasz mnie – szepnęłam.

– Masz się czego bać – powiedział z powagą. – Wręcz powinnaś. Bestia jest potężna. Nie wolno ci jej lekceważyć.

Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale zrezygnowałam.

– Nie wiem, ile nam zostało czasu, ale obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby nauczyć cię panować nad magią, abyś dała radę się obronić. Zaczniemy od jutra.

– A co ze szkołą? – weszłam mu w słowo.

– Nic. Nie wrócisz tam więcej. Sam będę cię uczył i skupimy się na tym, co faktycznie przyda ci się w życiu, a ściślej mówiąc w przeżyciu.

– Ale...

– To nie podlega dyskusji – przerwał mi ostro. – A teraz idź do swojego pokoju i połóż się spać. Oboje mamy za sobą ciężki dzień.

Wskazał dłonią na drzwi. Otworzyły się tak gwałtownie, że aż podskoczyłam. Ta sama siła, która zadziałała na drewno, zaczęła lekko na mnie napierać, zmuszając do przekroczenia progu.

– I jeszcze jedno – zawołał wuj, gdy wspinałam się po schodach. – Mogę cię ochronić, pod warunkiem, że będziesz ze mną całkowicie szczera. Jeśli coś cię zaniepokoi, masz mi o tym powiedzieć, czy wyrażam się w sposób zrozumiały?

Dotarłam już do mojego pokoju. Zatrzymałam się z ręką na klamce. Miałam wzmożoną ochotę, żeby zamknąć drzwi z trzaskiem, ale ostatecznie tego nie zrobiłam. Jedyne nieposłuszeństwo, na jakie sobie pozwoliłam, polegało na tym, że nie odpowiedziałam wujowi na jego pytanie.

Bo niby co mogłabym mu powiedzieć? Czułam, że garść informacji, które od niego otrzymałam, było niczym w porównaniu z tym, czego jeszcze mi nie zdradził. Jedyne, co mi pozostało, to liczyć, że i tym razem uda mi się dotrwać w jednym kawałku do świtu, i że jutro dowiem się więcej na temat tego, kim jestem. Czarownicą...  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro