25. Zemsta Czarnej Królowej

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odzyskałam przytomność w chwili, gdy ktoś zapinał mi żelazne kajdany na nadgarstkach. Kostki i brzuch już miałam przykute do zimnego stołu. Od razu rozpoznałam to pomieszczenie. Znowu byłam w lochu. W tym samym, co poprzednio. Czułam, jak ogarnia mnie panika. Mój oddech przyspieszył, a w oczach stanęły mi łzy na samo wspomnienie bólu, którego tu doświadczyłam.

– Śpiąca Królewna wstała. – Dotarł do mnie głos Bestii.

Przymknęłam oczy i spróbowałam się uspokoić. Zaczęłam odliczać od dziesięciu w dół.

– Miałeś użyć siły w ostateczności, Antoni. – Bestia zacmokała z dezaprobatą. – Mało brakowało, a przyniósłbyś mi trupa.

Otworzyłam szerzej oczy i z trudem wyciągnęłam szyję.

Wuj stał w cieniu. Nie widziałam jego twarzy.

– Nie pomoże ci, tym razem działamy w duecie! – Bestia zaszczebiotała mi do ucha, a potem wyprostowała się z gracją i skinęła na wuja. – Podejdź Antoni. Ulecz ją. W takim stanie długo nie pociągnie, a przecież nie o to mi chodziło. 

Wuj posłusznie wykonał polecenie i nachylił się nade mną. Na jego twarzy nie było żadnego wyrazu. Wyszeptał parę zaklęć uzdrawiających, a kiedy uznał, że skończył, wrócił do cienia.

– Widzisz, jaki grzeczny? – Bestia wyszczerzyła do mnie pożółkłe zęby.

– Co mu zrobiłaś? – wyszeptałam. Bałam się, że głos mi się załamie.

– To nieistotne. – Machnęła niedbale dłonią. – Liczy się tylko to, że Antoni wykona każde moje polecenie i powieka mu nawet nie drgnie. Chcesz zobaczyć?

Pstryknęła na wuja palcami, a on posłusznie wysunął się z cienia.

– Antoni to istna kopalnia wiedzy. – Położyła mu rękę na ramieniu i pogłaskała go niemal z czułością.

Przełknęłam nerwowo ślinę i utkwiłam wzrok w wuju. Starałam się do niego dotrzeć. Mówiłam do niego, ale wydawał się mnie nie słyszeć.

– Czarna magia to był nasz konik – dodała z namaszczeniem. – Serce mi niemal pękło, kiedy oznajmił, że więcej się jej nie dotknie.

– Ty nie masz serca – wycedziłam.

Bestia odchyliła głowę do tyłu i wybuchła perlistym śmiechem.

– Racja, kochanie. – Otarła łzy z kącików oczu zamaszystym ruchem i skinęła na wuja. – Dzisiaj to nie ja będę się tobą zajmować. Antoni, bierz się do pracy.

Stół, na którym leżałam, obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni. Kajdany wbijały mi się w ciało. Obserwowałam, jak wuj wolnym krokiem podchodzi w moim kierunku. Zatrzymał się na wyciągnięcie dłoni. Zacisnęłam powieki. Nie chciałam na niego patrzeć. To nie był wuj. Nie chciałam widzieć jego twarzy. Nie mogłam uwierzyć, że był zdolny do tych wszystkich strasznych rzeczy.

Amando.

Otworzyłam szeroko oczy. Wyraźnie usłyszałam jego głos w mojej głowie. Był słaby, ale zrozumiały.

Nie pokazuj, że mnie słyszysz. Zamknij oczy – polecił, a ja na powrót zacisnęłam powieki.

Co ci zrobiła? – spytałam w myślach.

Dała mi jakąś miksturę, nie panuję nad tym, co robię. Moje ciało wykonuje każdy jej rozkaz. Amando, wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził. – Głos mu się załamał.

Szarpnęłam się do przodu. Chciałam go objąć, ale na chwilę zapomniałam, że jestem przywiązana.

Przepraszam, Amando. – Usłyszałam, a chwilę później dotknął różdżką mojej klatki piersiowej.

Cirineti findo. – Jego głos zabrzmiał już głośno i wyraźnie.

Serce przeszyło mi tysiące igieł. Ból był przytłaczający, ale udało mi się nie krzyknąć. Tylko sapnęłam i zacisnęłam dłonie w pięści.

– Miałeś się z nią nie cackać! – wrzasnęła ze złością Bestia. – Następne zaklęcie, Antoni. Obyś mnie tym razem nie rozczarował.

Wuj po raz drugi we mnie wycelował.

Mormorra!

Klątwa podziurawiła mi płuca. Zaczęłam rzęzić. Łzy leciały mi ciurkiem po twarzy. Moje ciało zwiotczało w więzach.

– Antoni! – ryknęła Bestia.

Zanim zdążyłam stracić przytomność, usłyszałam, że kazała mu cofnąć skutki zaklęcia.

– Ty idioto! – Uderzyła go w twarz. – Nie kazałam ci jej zabić!

Po tej klątwie przestałam liczyć. Na przemian traciłam i odzyskiwałam świadomość. Ból mnie rozsadzał. 

Czasem docierał do mnie głos wuja. Przepraszał. Błagał, żebym wytrzymała. Żebym się nie poddawała. Żebym walczyła. Powtarzał, że jestem silna i dzielna... że bardzo mnie kocha. Dzięki temu dałam radę powstrzymać się od krzyku. Jakaś cząstka mnie desperacko chciała oszczędzić mu cierpienia, mimo że to on był moim oprawcą.

Kartirro.

Krew trysnęła na wszystkie strony. Widziałam, jak ochlapała wujowi płaszcz i rękę, w której trzymał różdżkę.

– Wystarczy, Antoni! – powiedziała Bestia. – Zostaw ją. Jeśli przeżyje do rana, pozwolę ci kontynuować.

Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Ona naprawdę wychodzi. Nie wiedziałam, ile czasu pozostało do wschodu słońca, ale przy rozległości moich ran pozostały mi godziny, jeśli nie minuty życia, zanim do reszty się wykrwawię. Myśli o śmierci uderzyły we mnie tak gwałtownie, że zaparło mi dech w piersi. Jeśli mnie tu zostawią, już nigdy nie zobaczę mamy, ani Markusa...

Bestia odwróciła się przez ramię i pstryknęła palcami na wuja, ale on nie ruszył się z miejsca.

– Antoni, wychodzimy – wycedziła z irytacją.

– Ano... – Jego głos był ledwie słyszalny, ale nie zabrzmiał w mojej głowie, jak wcześniej. Wuj faktycznie przemówił.

– No proszę! – Bestia zaśmiała się ponuro i podeszła do niego. – Albo jesteś silniejszy, niż przypuszczałam, albo moc eliksiru osłabła.

– Błagam – powiedział.

– Błagasz, Antoni? Ty? Mnie? – powtórzyła zjadliwie.

– Tak – odparł. Po jego policzkach łzy płynęły tak samo, jak po moich.

– No dobrze – westchnęła ostentacyjnie. – Pozwalam ci ją uratować, ale najpierw to wypijesz.

Podała mu niewielką fiolkę z ciemnym płynem o konsystencji błota. Wyciągnął dłoń, odkorkował naczynie i przechylił, opróżniając je do dna.

– Grzeczny braciszek – zaszczebiotała. – Masz dziesięć minut na doprowadzenie jej do stanu używalności.

Ledwo zamknęły się za nią drzwi, wuj ściągnął swój płaszcz i rozłożył go na ziemi, a potem odpiął moje kajdany i ostrożnie mnie na nim położył.

Nie zasypiaj, Amando. – Jego głos znów rozległ się w mojej głowie, a ja mimo woli parsknęłam urywanym śmiechem, który błyskawicznie przerodził się w kaszel.

O niczym innym nie marzyłam teraz tak bardzo, jak o zaśnięciu. Zaklęcia, którymi próbował mnie wyleczyć, z początku nie przynosiły żadnego efektu. Krew nie chciała przestać cieknąć z ran. Widziałam, że ręce wuja aż się od niej lepią.

– Czy ja umieram? – spytałam cicho.

Nie odpowiedział. Zacisnął zęby i spróbował z innym zaklęciem. Tym razem poczułam coś na kształt ulgi, ale nie trwało to zbyt długo. Przynajmniej udało mu się zatamować krwotok. Otarł dłonie o spodnie i z wahaniem dotknął mojej twarzy. Jego palce przyjemnie ochłodziły mi czoło.

Byłam wyczerpana, ale czułam się znacznie lepiej.

– Chce mi się spać – szepnęłam.

Teraz możesz – powiedział.

Zanim zamknęłam oczy, zobaczyłam, jak nerwowym ruchem szarpie za guziki swojej koszuli, a potem ściąga ją z siebie i zwija w mały pakunek, który następnie ostrożnie podłożył mi pod głowę. Przesunął mnie też delikatnie, żebym nie tylko leżała na jego płaszczu, ale i mogła się nim okryć.

Ledwo skończył, drzwi otworzyły się z głuchym jękiem.

– Koniec czasu, Antoni. – Usłyszałam, a wuj podniósł się z klęczek.

Zasnęłam na długo przed tym, zanim wyszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro