27. Alarm

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Markus starał się iść spokojnym krokiem. Wiele go kosztowało, żeby nie puścić się sprintem do miasta. Przyspieszył dopiero wtedy, gdy zyskał pewność, że nikt w zamku tego nie zauważy. Książę Antoni zachowywał się dziwnie, ale to nie to, co powiedział upewniło go w przekonaniu, że stało się coś złego. Mężczyzna miał krew na rękach, a nie wyglądał na rannego. Do kogo zatem należała?

Markus potrząsnął głową, jakby to mogło pomóc odgonić upiorne obrazy, które pojawiły mu się przed oczami. Strach ściskał go za gardło.

Całe miasto było pogrążone we śnie. Nie spotkał na ulicy ani żywego ducha. Mało brakowało, a jego także by tu nie było. Kilka godzin temu przewracał się z boku na bok próbując zasnąć, ale coś mu na to nie pozwalało. W końcu wstał. Musiał się upewnić, że u Amandy jest wszystko w porządku.

Pod koniec drogi biegł tak szybko, że jego nogi ledwo nadążały. Odnalazł dom dowódcy straży królewskiej i nie przejmując się późną porą załomotał w drzwi.

Mężczyzna, który mu otworzył nie wyglądał na zaspanego. Miał na sobie cywilne ubranie. Bez zbroi Markus ledwo go rozpoznał. Jego usta ginęły w ciemnej gęstej brodzie i tylko po sposobie, w jaki marszczył swoje krzaczaste brwi dało się odczytać, że nie był szczególnie zachwycony wizytą.

– Markusie, czy wiesz, która jest godzina? – spytał groźnym tonem.

– Na zamku coś się stało, chyba potrzebują pomocy – wyrzucił z siebie Markus na jednym oddechu.

– Wiem, co tam się stało. Książę odesłał wszystkich do domu. Chciał spędzić wieczór w gronie najbliższych. – Mężczyzna wzruszył ramionami, jakby nie dotarła do niego druga cześć zdania, które wypowiedział Markus.

– Byłem tam przed chwilą! Książę miał krew na rękach. Odesłał mnie do domu. Nie pozwolił mi się zobaczyć z Amandą. Zachowywał się dziwnie...

– Markusie – powtórzył z naciskiem dowódca straży. – Zapewniam cię, że na zamku nic złego się nie stało.

– Dlaczego mnie pan nie słucha? – sapnął z frustracją Markus.

– Lepiej idź się położyć. Spotkasz się ze swoją lubą jutro rano. – Pokręcił z politowaniem głową i spróbował zamknąć mu drzwi przed nosem, ale Markus wsunął stopę w szczelinę. – Radzę ci wziąć się w garść, mój chłopcze. Nie obchodzi mnie, co cię łączy z naszą królewną, ani jak daleko sięga jej protekcja względem ciebie, ale jeśli się nie cofniesz, każę cię zakuć w dyby i będziesz miał całą noc, żeby ochłonąć.

Markus zmierzył go pogardliwym spojrzeniem i zrobił krok w tył. Kiedy drzwi ostatecznie się zamknęły, odwrócił się na pięcie i pobiegł do domu. Wściekłość i strach, które się w nim kotłowały stanowiły wybuchową mieszankę.

Przeklinając siarczyście dotarł na miejsce i zamknął za sobą drzwi mocniej, niż planował, przez co obudził wszystkich domowników. Dzieci wyskoczyły z łóżek, podobnie jak ich ojciec. Wszyscy patrzyli na niego szeroko otwartymi oczami. Niewykluczone, że do tej pory nigdy nie widzieli Markusa tak wzburzonego i przerażonego.

– Przepraszam, śpijcie dalej – westchnął z frustracją.

Poczucie winy, które dołączyło do listy tego, co aktualnie odczuwał to było już zbyt wiele.

– Markus, co się stało? – spytał z powagą ojciec.

– Na zamku, obawiam się, Amanda... – Chłopak usiadł, ale momentalnie się podniósł i podszedł do ojca. Zerknął ostrożnie na młodsze rodzeństwo. – Wracajcie do łóżek.

– Co się stało z Amandą? – zapiszczała Marika.

– Słyszałaś brata? Szoruj do łóżka. – Ojciec popchnął ją delikatnie w kierunku siennika. – Michael, ty też. I żebym was tu więcej nie widział.

Dzieci niechętnie posłuchały i odeszły, a wtedy mężczyzna objął Markusa ramieniem i zajrzał mu w twarz. Otworzył usta, żeby go uspokoić, ale przeszkodziło mu pukanie do drzwi. Mężczyźni wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Maurycy chwycił za patelnię, która stała na kuchni i schował się w cieniu.

– Zostańcie w łóżkach – syknął ostro Markus w kierunku rodzeństwa, które znów zjawiło się w korytarzu. Zaczekał, aż wykonają polecenie i dopiero potem ruszył otworzyć.

Uchylił drzwi, wyjrzał przez szparę i przełknął nerwowo ślinę.

– Wasza wysokość – zdążył powiedzieć, zanim Antoni wdarł się do środka.

Chwycił Markusa za gardło i uderzył nim o ścianę. Nie zdążył jednak zrobić mu większej krzywdy, bo ojciec Markusa wyszedł z cienia i z całej siły zdzielił go patelnią w tył głowy. Antoni puścił Markusa i osunął się na ziemię nieprzytomny.

– Zawsze chciałem to zrobić – oznajmił Maurycy i bez dalszej zwłoki przystąpił do krępowania sznurem niedoszłego oprawcy syna. – Pomożesz, czy będziesz tak stał?

Markus otrząsnął się z szoku i pomasował szyję. Skrzywił się, kiedy razem z ojcem dźwignęli wuja Amandy i przesunęli go pod jeden ze słupów podtrzymujących dach, aby go do niego przywiązać.

– Mam nadzieję, że nie dokonałeś nadinterpretacji sytuacji, bo ciężko się będzie z tego wytłumaczyć przed królową – zażartował ponuro Maurycy, a potem z nieukrywaną satysfakcją sięgnął po wiadro z wodą i chlusnął nią Antoniemu w twarz.

Ocknął się natychmiast.

– Proszę wybaczyć ten brak gościnności, ale tak właśnie kończą ci, którzy próbują udusić mojego syna – oznajmił z powagą Maurycy i odstawił wiadro na podłogę. – Czekamy na wyjaśnienia...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro