11. Czarna Królowa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się w czystej jedwabnej pościeli, na stercie kolorowych poduszek. Kiedy otworzyłam oczy, nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję. Na początku tłumaczyłam sobie, że to pewnie kolejna wizja. Potem jednak porzuciłam tę myśl. Było mi zdecydowanie zbyt wygodnie.

Wygramoliłam się z łóżka, czy raczej łoża. Miało ze trzy razy większą szerokość niż to, w którym dotychczas sypiałam. Podeszłam do ogromnego okna. Musiałam stanąć na palcach, żeby przez nie wyjrzeć. Sapnęłam z zachwytu. Widok zapierał dech w piersiach.  

Pierwsze, co przykuło moją uwagę to całe połacie pól uprawnych otoczonych gęstymi lasami. Daleko na horyzoncie wznosiły się majestatyczne pasma górskie. Słońce delikatnie oświetlało ich kontury, nadając im złotawą aureolę, a szczyty otulały białe obłoki. Nieco bliżej zauważyłam błękitne morze. Fale łagodnie uderzały o brzeg. Żałowałam, że nie słyszę ich szumu. Woda mieniła się w promieniach słońca tak pięknie, że ciężko było oderwać od niej wzrok. Kiedy w końcu mi się to udało, wychyliłam się przez okno na tyle, na ile się dało, żeby przypadkiem nie wypaść i spojrzałam w dół.

Znajdowałam się naprawdę wysoko. Zabudowa składała się głównie z prostych, drewnianych chat i domów ze spadzistymi dachami. Przeważała skromna i funkcjonalna architektura. Na dole panowało spore poruszenie. Ludzie w pośpiechu przeciskali się wąskimi, krętymi alejkami. Z mojej perspektywy wyglądali jak mrówki. Przypominało mi to miasto z wczesnego okresu średniowiecza.

Odskoczyłam od okna w momencie, gdy ktoś natarczywie szarpnął za klamkę. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że jestem zamknięta. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, zamiast się gdzieś schować, podeszłam do drzwi i przyłożyłam do nich ucho.

Zapadła cisza, lecz osoba, która chciała się dostać do pokoju, wciąż tam była. Wyraźnie słyszałam jej oddech. Chwilę później do tego odgłosu dołączył kolejny – zgrzyt klucza przekręcanego w zamku. Dopiero teraz odsunęłam się od drzwi i podbiegłam do łóżka. Rozejrzałam się gorączkowo po pokoju w poszukiwaniu czegoś do obrony. Niestety poza łożem i bogato zdobioną toaletką, nic tu więcej nie znalazłam. Przeszło mi przez myśl, żeby rozbić lustro, ale w tym samym momencie drzwi otwarły się szeroko i przeszła przez nie młoda dziewczyna, na oko w moim wieku. Trzymała w rękach błękitną sukienkę. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, dygnęła nerwowo i przełknęła ciężko ślinę.

– Panienka wybaczy, ale pani kazała mi panienkę przebrać. Pani nie podoba się zagraniczny strój panienki. Przyniosłam bardziej odpowiednie ubranie. – Zbliżyła się i zaczęła mnie rozbierać.

– Co ty robisz?! Puść! – krzyknęłam i odepchnęłam jej ręce.

– Pani kazała mi panienkę przebrać – powtórzyła drżącym głosem. – Błagam o wybaczenie, panienko. Nie chciałam panienki obrazić, naprawdę. Ja jestem tylko służącą, błagam, panienko. Nie rzucaj na mnie klątwy...

– Co? – wykrztusiłam z trudem.

– Jesteś Emeraldówną panienko. – Skłoniła się tak nisko, że niemal dotknęła czołem podłogi. – Jesteś potężna. Oczywiście nie tak potężna jak nasza Pani. Och, nie! Nie chciałam, naprawdę! Błagam, proszę jej nie mówić, że umniejszyłam jej władzy. Stracę życie – jęknęła i zasłoniła dłonią usta.

Byłam skołowana, ale wreszcie zaczęło mi świtać, co się dzieje.

– Jestem w Tamarii? – spytałam, wstrzeliwując się w przerwę, gdy dziewczyna wciągała drżący oddech.

– Tak, panienko.

– Jak się nazywasz? – zagadnęłam ją, starając się brzmieć jak najbardziej przyjacielsko.

– Sofia, panienko. – Pociągnęła nosem.

– Ja jestem Amanda. – Podałam jej rękę.

Dziewczyna, zamiast ją uścisnąć, rzuciła się na kolana, żeby ją pocałować, więc szybko cofnęłam dłoń.

– Nie, Sofio. Nie chcę być całowana – powiedziałam nieco ostrzej. – Podałam ci rękę na powitanie. Uściśnij ją. O tak. – Sięgnęłam po jej dłoń i zaprezentowałam, o co mi chodziło.

Dziewczyna stała sztywno i pozwalała sobą dyrygować, jakby była marionetką.

– Nie bój się, nic ci nie zrobię – dodałam. – Widzisz? Teraz zostałyśmy znajomymi. Możemy mówić sobie po imieniu.

– Nie wolno mi, panienko. To brak szacunku – wyszeptała ze zgrozą.

– Nikt dotychczas nie nazywał mnie panienką. Czuję się niezręcznie. Proszę, mów mi Amando.

Sofia otworzyła szerzej oczy.

– Nikt mnie nigdy o nic nie prosił – stwierdziła cicho. – Dobrze, Amando.

Widziałam, że przyszło jej to z trudem, ale kiedy nagrodziłam ją szerokim uśmiechem, dziewczyna także się lekko rozpromieniła.

– Czy mogę cię już przebrać? – spytała z błagalnym spojrzeniem.

Skapitulowałam i oddałam się w jej ręce.

Stałam nieruchomo, pozwalając Sofii stroić mnie, jak lalkę. Zanim się spostrzegłam, miałam na sobie błękitną kreację – długą do kostek, prostą suknię z dekoltem i dużą ilością falbanek. Kiedy na moment odwróciła się do mnie plecami, przywołałam do siebie różdżkę, rzucając Nas konvento, po czym wsunęłam ją pod materiał majtek. Nie było to szczególnie wygodne rozwiązanie, ale jedyne możliwe, ponieważ w suknię nie wszyto kieszeni. Potem Sofia splotła mi włosy w coś w rodzaju korony. Całość przygotowania mnie do opuszczenia pokoju poszła zdecydowanie za szybko. 

– Skończyłam, zaprowadzę cię do sali – oznajmiła i wyszłyśmy z pokoju.

Okazało się, że przed drzwiami stało czterech mężczyzn ubranych w czarne zbroje. Nie odezwali się słowem, ale przez całą drogę towarzyszyli mnie i Sofii. Przemierzaliśmy wspólnie całą plątaninę korytarzy.

– Ile masz lat? – spytałam Sofię.

– Nie rozmawiać! – warknął jeden z mężczyzn, a dziewczyna rzuciła mi trwożne spojrzenie.

– Dlaczego? – oburzyłam się.

Zamiast słownej odpowiedzi zostałam mało delikatnie szturchnięta w plecy. Zachwiałam się i prawie upadłam, ale inny rycerz podtrzymał mnie za łokieć.

– To nie jest zwykły więzień, ty głupku – oznajmił ostrym szeptem. – Do momentu przekroczenia przez nią progu sali tronowej włos jej nie może spaść z głowy, czy to jasne?

Nie odważyłam się więcej odezwać. Czułam, jak w gardle rośnie mi gula.

– Jesteśmy na miejscu. – Usłyszałam i zanim zdążyłam zareagować, zostałam wepchnięta do zalanego światłem pomieszczenia.

Zaczęłam nerwowo mrugać, żeby oswoić wzrok z nowym otoczeniem. Ledwo odzyskałam ostrość widzenia, uchwyciłam spojrzenia wuja Antoniego i Gotera.

Aż się zachłysnęłam.

Tego drugiego zignorowałam niemal natychmiast. Szczerzył się szyderczo podczas gdy mój opiekun, którego dotychczas zawsze widywałam wyprostowanego, jak struna z dumnie podniesioną głową teraz klęczał na ziemi w poszarpanej koszuli i brudnych spodniach. Ubranie lepiło mu się do ciała od potu i krwi. Twarz miał opuchniętą, łuk brwiowy rozcięty, z rany wciąż sączyła się posoka. Wściekłość, którą do niego czułam, niemal całkowicie wyparowała. Bez głębszego zastanowienia kucnęłam przy nim i ujęłam jego twarz w dłonie.

– Kto ci to zrobił? – zapytałam zdławionym głosem.

Nie odpowiedział. Odwrócił wzrok, jakby nie mógł na mnie patrzeć.

– Wuju... – szepnęłam z desperacją.

Dopiero teraz zauważyłam, że przykuto go krótkimi łańcuchami za kostki do ściany. Dotknęłam jednego z nich i stało się coś dziwnego. Po raz pierwszy zobaczyłam przeszłość.

Znów stałam w lesie z wujem i Goterem. Widziałam samą siebie, szamoczącą się w objęciach Gotera. Byłam dla nich niewidzialna.

Nie masz pojęcia, czym jest miłość! – wrzasnęła druga Amanda. – Wcale nie kochałeś mamy! Gdybyś kochał, to by nadal żyła! Nienawidzę cię! Rozumiesz?! NIENAWIDZĘ!

Twarz wuja stężała z bólu. Goter śmiał się tak bardzo, że w pewnym momencie nie udało mu się tej drugiej mnie utrzymać. Upadła uderzając głową o ziemię. Straciła przytomność. Wuj zerwał się i w jednej chwili znalazł tuż przy niej.

Coś ty zrobił?! – Uniósł ją lekko i nachylił się, żeby sprawdzić, czy oddycha.

Będzie łatwiejsza w transporcie. – Goter wzruszył obojętnie ramionami. – Odsuń się, wezmę ją.

Nie! – Wuj wycelował w niego różdżką.

Goter okazał się jednak zwinniejszy, niż podejrzewałam. W dwóch krokach znalazł się przy wuju, wyrwał mu różdżkę i zanim ten zdążył zareagować, przełamał ją na pół.

Ups! – Goter zrobił minę pod tytułem ,,Samo się zepsuło" i ruszył do kolejnego natarcia.

Nie masz ze mną szans, Antoni. Oddaj dziewczynę. Im dłużej mi przeszkadzasz, tym gorzej się to dla ciebie skończy. Ona czeka – dodał z naciskiem. – Na nią, nie na ciebie. Ty jesteś jej zbędny.

Nie opuszczę jej – powiedział wuj, przyciskając tę drugą Amandę do siebie, a potem dźwignął się na nogi z nią w ramionach.

W takim razie wracamy do domu w komplecie. – Goter wyciągnął nóż, obszedł wuja dookoła i przyłożył mu go ostrym czubkiem do pleców. – Jak będziesz szedł za wolno, przerobię cię na sito, zrozumiałeś?

Tak...

Poczułam się tak, jakbym po dłuższym przebywaniu pod wodą nagle wynurzyła się na powierzchnię. Zachłysnęłam się powietrzem i zaniosłam kaszlem. Wuj spojrzał na mnie z troską.

– Dziękuję, że mnie nie zostawiłeś. – Objęłam go instynktownie, dopiero później pomyślałam, że mogłam mu tym sprawić dodatkowy ból.

– Przepraszam, Amando. Tak bardzo cię przepraszam – szeptał gorączkowo.

Zwiększył uścisk. Czułam w tym geście desperację i faktyczny żal. Nigdy nie widziałam u niego tylu emocji. 

– Cóż za rozczulający obrazek. – Usłyszałam wysoki kobiecy głos.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu jego właściciela, ale go nie znalazłam.

– Przyprowadzić dziecko – rozkazała ta sama osoba, która się wcześniej odezwała.

Goter szarpnął mną z całej siły, ale ja wcale nie chciałam odchodzić od wuja. Przywarłam do niego, ale i tak skończyło się na tym, że Goter mnie od niego oderwał i wyfroterował mną podłogę. Zostałam przeciągnięta za nogę przed schowany za szklaną ścianą tron. Nie zauważyłam go wcześniej, ponieważ z miejsca, w którym trzymano Antoniego, ściana wyglądała jak zwykłe lustro. Znalazłszy się po drugiej stronie, zrozumiałam, że było weneckie. Osoba siedząca na tronie miała doskonały widok na drzwi i nas.

Przełknęłam ślinę i podniosłam wzrok na Czarną Królową.

W pierwszej kolejności zobaczyłam długą do ziemi, hebanową suknię z szeroką spódnicą. Jej fałdy układały się finezyjnie w fotelu. Przesunęłam wzrok nieco wyżej, spodziewając się wilczych pazurów, ale zamiast nich zastałam gładkie wypielęgnowane dłonie elegancko złożone na podołku. Teraz już z czystej ciekawości podniosłam głowę wyżej, żeby zobaczyć twarz Bestii.

Nie udało mi się powstrzymać i otworzyłam usta ze zdziwienia. W życiu nie widziałam piękniejszej kobiety. Niezaprzeczalnie była podobna do wuja Antoniego, miała jednak nieco drobniejszą twarz. Część z czarnych włosów spięła na czubku głowy w wysoki kok, a reszcie pozwoliła spłynąć falą na ramiona. Dopiero po chwili dostrzegłam, że jej oczy żarzyły się jak dwa węgle. Ich kolor przypominał świeżą krew. Błyszczały niezdrowo i groźnie.

– Miło mi cię w końcu poznać, Amando – powiedziała cicho, lustrując mnie niemal tak samo uważnie, jak ja ją przed chwilą.

Zacisnęłam dłonie w pięści.

– A mi nie – warknęłam. Ledwo rozpoznałam swój głos.

– Nie cieszysz się, że w końcu sprowadziłam cię do domu? – Uniosła brwi, wydając się szczerze zdziwiona.

– Domu? – powtórzyłam z niedowierzaniem.

– Tamaria jest twoim domem. Nie należysz do tych robaków z Ludzkiego Świata – prychnęła i podniosła się z tronu.

Przewyższała mnie o co najmniej dwie głowy.

– Skrzywdziłaś moich rodziców i wuja. – Zaczęłam drżeć.

– Sza, dziecko. – Znalazła się przy mnie szybciej niż przewidywałam. Pewnie dlatego, że nie szła, tylko sunęła, zupełnie jakby przefrunęła ten kawałek mimo nieodrywania stóp od ziemi. – Czuję, że Antoni naopowiadał ci głupot na mój temat. Ma skłonność do przerysowywania i ogólnej konfabulacji – westchnęła, patrząc w jego kierunku z pogardą.

– Zabiłaś moich rodziców – szepnęłam, czując, że moje ciało ogarnia coraz większy chłód. Promieniował od tej kobiety zupełnie, jakby była radioaktywna.

– Tak ci powiedział? – Uniosła brwi i zacmokała z niezadowoleniem. – Bzdura!

– Nie słuchaj jej! – krzyknął wuj.

– Goter! – warknęła Bestia i skinęła głową w kierunku Antoniego.

Sługa uśmiechnął się złośliwie, po czym uderzył wuja w szczękę z taką siłą, że głowa odleciała mu do tyłu.

– Nie! – wrzasnęłam.

– Antoni to zdrajca, Amando. Miał cię tutaj przyprowadzić już lata temu. Chciałam się tobą zaopiekować. Nauczyć cię korzystać z magii, a on zarzekał się, że jej nie masz. Że do niczego mi się nie przydasz. Powiedział ci, że nie ma potężniejszych czarownic od nas dwóch? Pomyśl sobie, czego mogłybyśmy razem dokonać?

– Lata temu? – Podchwyciłam i spojrzałam na wuja zaskoczona.

– Nieistotne. – Machnęła bagatelizująco dłonią, a potem chwyciła mój podbródek. – Ważne jest to, że w końcu jesteśmy razem. Ty, ja... Melinda.

Moja głowa wystrzeliła do góry. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Identycznie zareagował wuj.

– Co, braciszku? Naprawdę myślałeś, że mogłabym zamordować własną siostrę? – spytała z wyraźnie przerysowanym niedowierzaniem, a potem zaniosła się perlistym śmiechem. – Melinda żyje i ma się dobrze.

– Przecież ją pochowałem. Ją i Eryka – powiedział cicho wuj.

– Eryka i jedną z moich służących – rzuciła przez ramię, a potem schyliła się ku mnie. – Przykro mi, skarbie. Twój tato nie należał do tego świata, pasował tu jak pięść do nosa – westchnęła z wyjątkowo słabo skrywaną pogardą.

– Był moim ojcem. – Warga mi zadrżała.

– Spełnił swoją funkcję, mamy ciebie i to w zupełności wystarczy.

– Gdzie jest moja mama? – spytałam.

– Czeka na ciebie.

– Chcę ją zobaczyć. – Oczy zaszły mi łzami.

– Zobaczysz, ale najpierw chciałabym zadać ci parę pytań. Mogę? – Uśmiechnęła się z wysiłkiem i nie czekając na odpowiedź, spytała:

– Dobrze spałaś? Łoże wygodne? Podobał ci się pokój?

Przytaknęłam z rezerwą.

– Antoni zdążył cię czegoś nauczyć? Znasz już jakieś zaklęcia?

Zawahałam się.

– To proste pytanie. – Znów posłała mi sztuczny uśmiech.

– Nie – odparłam cicho.

– Mała kłamczucha – zaśmiała się ponuro i pogroziła mi palcem.

– Nic nie umiem – powtórzyłam nieco pewniej.

– A chciałabyś się nauczyć? Mogę sprawić, że nasze moce się połączą. Wtedy będziemy silniejsze. Wystarczy, że powiesz „tak", a staniesz się wielka i odzyskasz matkę. Co ty na to?

– Nie – odparłam głucho.

Kąciki ust Bestii powoli opadły, a na jej twarz wpełzł grymas pełen niezadowolenia.

– Słucham? – Zazgrzytała zębami.

– Nie oddam ci mojej mocy. Nigdy – powiedziałam zdecydowanym tonem. Byłam z siebie dumna, bo udało mi się powstrzymać drżenie w głosie.

– Goter – zawołała Bestia.

– Tak, Pani?

– Zabierz dziewczynę i mojego niewydarzonego brata do celi Melindy – rozkazała, a potem rzuciła mi krótkie nieprzeniknione spojrzenie. – Liczę, że matka przemówi ci do rozumu i podejmiesz właściwą decyzję. Daję ci czas do zachodu słońca. Wtedy spotkamy się ponownie.

Odwróciłam głowę w kierunku, z którego usłyszałam szczęknięcie mechanizmu w kajdanach wuja. Pobiegłam w jego kierunku. Chciałam mu pomóc się podnieść, ale nie zdążyłam, bo chwilę przed tym jak do niego dotarłam, dwóch rycerzy jednym ruchem postawiło go na równe nogi. Zachwiał się, ale utrzymał w tej pozycji. Widziałam, że cierpiał, ale i tak objął mnie mocno, kiedy znalazłam się u jego boku.

Trzymał mnie za rękę, kiedy zostaliśmy wyprowadzeni z sali tronowej. Tym razem szliśmy zatęchłymi korytarzami. Po drodze naliczyłam około siedmiu szczurów. Nie bałam się ich, choć wuj miał dosyć niewyraźną minę, gdy przed nim przebiegały.

Gdy dotarliśmy na miejsce, zobaczyłam, że oprócz wspomnianej celi były tam jeszcze jedne drzwi, po sąsiedzku. Namalowano na nich trupią czaszkę. Nie miałam czasu, żeby tam zajrzeć, ponieważ moment później zostałam wepchnięta razem z opiekunem do pierwszej celi.

Pomieszczenie miało zaskakująco spore rozmiary, ale całkowicie pozbawiono je mebli. Tuż pod samym sufitem znajdowało się małe, zakratowane okienko, przez które sączyło się słabe światło. W prawym rogu sali leżała kupa słomy, zapewne przeznaczona do spania. Siedziała na niej wychudzona ruda kobieta, którą bardzo dobrze znałam i nie spodziewałam się, że jeszcze kiedykolwiek ją znowu zobaczę.

Kiedy mama nas zobaczyła, wstała gwałtownie i zamknęła mnie w żelaznym uścisku. Obie zalałyśmy się łzami.

– Mamo! – wyszlochałam.

– Kochanie! Maleństwo! Córeczko! – szeptała, przesuwając z czułością po moich włosach i zasypując je pocałunkami.

Poza naszymi głosami nie było słychać nic więcej. Dopiero po dłuższej chwili przypomniałam sobie, że wuj jest tutaj razem z nami. Odsunęłam się trochę od mamy, żeby odszukać go wzrokiem. Wciąż stał pod drzwiami i patrzył w ziemię. Mama powiodła spojrzeniem w tym samym kierunku i otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia.

– Antoni – odezwała się cicho i ostrożnie wyprostowała.

Wuj wzdrygnął się i podniósł na nią wzrok.

– Mel – westchnął i zacisnął usta w wąską linię.

Mama zrobiła niepewny krok w jego kierunku. Potem jeszcze jeden, aż w końcu stanęła na tyle blisko wuja, żeby zajrzeć mu w twarz. Musiała nieco unieść brodę, ponieważ był od niej wyższy.

– Co ci się stało? – spytała po dłuższej chwili milczenia.

– Wypadłem z łask – odparł krótko.

– Bardzo mi przykro, Antoni – szepnęła.

Parsknął urywanym śmiechem. Brzmiał gorzko. Zanim zdążył cokolwiek więcej zrobić, mama wspięła się na palce i objęła go ramionami. Śmiech zamarł mu na ustach.

– Dziękuję, że zaopiekowałeś się Amandą – dodała cicho.

– Mel – wykrztusił, ale znowu weszła mu w słowo.

– Dziękuję, że zrobiłeś wszystko, co mogłeś, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo.

Wuj zadrżał. Przez krótką chwilę wydawało mi się, że w jego oczach zalśniły łzy.

– Przestań – warknął i odsunął od siebie jej ręce.

Mama zrobiła krok w tył.

– Proszę, przestań – powtórzył już u wiele słabszym głosem.

– Rozumiem, że wolałbyś cios w nos zamiast podziękowań, Antoni? – Mama zmarszczyła brwi.

– Tak – odparł z rozbrajającą szczerością.

– Nie mam w zwyczaju kopać leżącego – oznajmiła spokojnie. – Swoją drogą jestem pełna podziwu, że wciąż trzymasz się na nogach. Usiądź, proszę.

Wuj westchnął z irytacją.

– Przestań być taka... – zawiesił głos, szukając odpowiedniego słowa.

– Jaka?

– Miła! – wybuchnął. – Nie rozumiem cię! Jak możesz zachowywać się, jakby nic między nami nie zaszło!

– Wybaczyłam ci. – Wzruszyła ramionami.

– Ciężko mi w to uwierzyć, Melindo.

– Spróbuj – mruknęła.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w milczeniu, po czym mama westchnęła z irytacją, chwyciła wuja za rękę i pociągnęła w kierunku kupki siana, na której siedziałam. Przesunęłam się trochę, robiąc mu więcej miejsca.

– Dziękuję, postoję – odparł, ale i tak został popchnięty na siano.

Skrzywił się, kiedy jego ciało zmieniło pozycję i cicho syknął. Mama od razu do niego doskoczyła.

– Och, nie! Przepraszam! Nie chciałam! – Zaczęła gorączkowo szeptać.

– Mam Déjà vu – zaśmiał się ponuro.

Mama zacisnęła usta w wąską linię. Jej twarz się zmieniła. Nie wiem, co się między nimi działo, ale zdecydowanie nie chciałam się wtrącać. Wstrzymałam oddech, żeby nie zwracać na siebie uwagi.

– Można powiedzieć, że wreszcie jesteśmy kwita, Antoni – warknęła z goryczą. – Skrzywdziliśmy siebie nawzajem najbardziej, jak się tylko dało. Różni nas tylko to, że ty działałeś w pełnej świadomości potencjalnych konsekwencji swoich czynów.

Wuj wyprostował się na tyle, na ile mógł i spiorunował mamę wzrokiem.

– Ty też byłaś świadoma potencjalnych konsekwencji swoich czynów. Doskonale wiedziałaś, co się stanie, jeśli ojciec dowie się o...

– Nie, nie wiedziałam! – krzyknęła mama z taką rozpaczą, że wuj momentalnie umilkł.

Aż się wzdrygnęłam. Nigdy jej nie widziałam w takim stanie.

– Byłam dzieckiem, żądnym uwagi brata i chorobliwie zazdrosnym o to, że poświęca ją wszystkim tylko nie jemu – szepnęła. – Nie wiedziałam, ile ona dla ciebie znaczyła. Nie wiedziałam, co ojciec wam zrobi, kiedy się dowie. Nie rozumiałam. Proszę cię, Antoni, nie chcę umrzeć ze świadomością, że nigdy mi nie wybaczyłeś!

– Umrzeć? – powtórzyłam głucho, ściągając na siebie uwagę obojga.

Mama przycisnęła dłoń do ust i rzuciła mi spanikowane spojrzenie. Może mój pomysł z daniem tej dwójce przestrzeni do wyjaśnienia swoich spraw był jednak błędem? Naprawdę zapomnieli, że tu jestem.

– Kochanie... – zaczęła, ale jej przerwałam.

– Zabije nas? – spytałam nieco ostrzej.

– Nie od razu – odezwał się wuj.

– Antoni! – syknęła ostro mama.

– Musi być przygotowana na najgorsze – odparł w tym samym tonie.

– Najgorsze? – powtórzyłam z coraz większym lękiem.

– Antoni, proszę – szepnęła mama.

Wuj zignorował mamę, wyciągnął dłoń i ścisnął mnie delikatnie za ramię, zmuszając, żebym na niego spojrzała.

– Bestia cię nie zabije, jesteś jej potrzebna żywa – powiedział z powagą. – Ale doprowadzi cię do takiego stanu, że sama będziesz chciała umrzeć.

– Co? – wykrztusiłam z trudem.

– Cokolwiek się wydarzy, cokolwiek ci zrobi, ile bólu zada, nie możesz się poddać, rozumiesz? Jesteś silna, przetrwasz to. Póki nie dasz jej tego, czego chce, twoje życie nie jest zagrożone.

– Chcesz powiedzieć, że będzie mnie torturować? – spytałam ostrożnie.

– Doprowadzi cię na skraj wytrzymałości, ale nie pozwoli ci umrzeć.

– Antoni, do cholery! – warknęła mama i przygarnęła mnie do siebie. – Nie słuchaj go. Bestia jest szalona, ale nie aż tak. Nie potraktuje dziecka na równi z dorosłym.

– A polowania?

Ledwo rozpoznałam swój głos. Zaschło mi w ustach. Mama odwróciła się do wuja, kipiąc z wściekłości.

– Czy jest coś, o czym jej nie powiedziałeś? – warknęła.

– Zrobiłem to, co uważałem za słuszne – sarknął. – Musiałem jej wyjaśnić, z czym się mierzymy. To było szalenie odpowiedzialne z twojej strony, żeby zostawić ją w Ludzkim Świecie kompletnie nieświadomą. O tym, że jej moc się obudziła, dowiedziałem się przypadkiem. Gdyby tylko zaczęła naukę wcześniej...

– Nic by to nie zmieniło! – podniosła głos mama.

– Zmieniłoby to absolutnie wszystko! – odparł jej w tym samym tonie.

– Proszę, nie kłóćcie się! – krzyknęłam spanikowana i uniosłam ręce w pojednawczym geście.

Popatrzyli w moim kierunku wciąż półprzytomni z wściekłości, ale szybko się opamiętali, kiedy zobaczyli moje przerażenie.

– Nic ci nie powiedziałam, kochanie, ponieważ wierzyłam, że dzięki temu będziesz bezpieczniejsza. – Mama wyciągnęła dłoń, żeby odgarnąć mi włosy z czoła.

Nie zdążyła, bo cofnęłam się w ostatnim momencie. Jej palce ledwo mnie musnęły.

– Firma sprzedażowa, tak? – spytałam z naciskiem.

Mama zamrugała zdziwiona, po czym westchnęła ciężko.

– Byłaś tutaj, w Tamarii? – drążyłam dalej.

– Amando... – Pokręciła smutno głową.

– Narażałaś się, walczyłaś z tą wariatką, wciągnęłaś w to szaleństwo tatę, a mnie zostawialiście samą. Częściej was nie było niż byliście. Całe moje życie to jedno wielkie kłamstwo!

Aż mną trzęsło z wściekłości.

– Amando! – Ostry szept wuja przywołał mnie do porządku.

Otarłam twarz nerwowym ruchem i podniosłam na niego wciąż załzawiony wzrok.

– Słyszałaś, co powiedziała mama. Wierzyła, że jeśli nie będziesz znała prawdy, zapewni ci tym bezpieczeństwo. Nie mi oceniać, czy postąpiła słusznie. Jestem w stanie ją zrozumieć, ty też spróbuj, proszę – dodał nieco spokojniej.

– Byłam sama... – powtórzyłam płaczliwym tonem.

– Nigdy nie byłaś. – Pokręcił głową i po chwili wahania przyciągnął mnie do siebie i przytulił.

Zamknięta w jego ramionach nareszcie zaczęłam się uspokajać. Kątem oka widziałam, jak mama marszczy brwi i odwraca wzrok. Podniosła dłoń do ust i przygryzła paznokieć. Dopiero teraz zauważyłam, że całe ręce ma usiane siniakami i zadrapaniami. Niektóre rany wyglądały tak, jakby już prawie się zagoiły, inne nadal się jątrzyły. Na białej sukience dostrzegłam zaschniętą krew. Nie miałam odwagi zapytać, co Bestia zrobiła jej, skoro nadal żyje.

– Opowiedzcie mi, co się działo przez te trzy miesiące – poprosiła nagle.

Odsunęłam się od wuja i spojrzałam na niego z krzywym uśmiechem, a on niemal go odwzajemnił.

Przez kilka godzin relacjonowaliśmy mamie, jak wyglądała nasza codzienność w trakcie ostatnich miesięcy. Starałam się mówić o miłych rzeczach. O tym, że wuj zawsze dbał, żeby mi niczego nie brakowało. On z kolei podkreślał, jak szybko się uczyłam i jaka jestem zdolna. Całkowicie pominęłam wydarzenia z samego początku. Przypominanie sobie o tych ciężkich chwilach nie znajdowało się na liście aktualnych priorytetów. W pewnym momencie rozmowa zboczyła na inne tematy, wuj i mama zaczęli wspominać „zamierzchłe czasy", kiedy oboje mieli po kilkanaście lat. Atmosfera znacznie się rozluźniła. Śmiali się z żartów, które tylko oni rozumieli. Zachowywali się tak, jakby zapomnieli, że siedzimy zamknięci w lochu. Nie do końca zrozumiałam, co ich poróżniło, ale na podstawie obserwacji tej dwójki stwierdzam, że istnieje realna szansa, że kiedyś faktycznie na dobre się pogodzą. Oczywiście pod warunkiem, że Bestia nas wcześniej nie pozabija.

Wzdrygnęłam się i wstałam, żeby rozprostować kości.

Poczułam się senna. Chciałam się położyć i zdrzemnąć chociaż przez chwilę, ale ledwo o tym pomyślałam, drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka weszła Bestia, w towarzystwie kilku strażników. Uśmiechnęła się do nas krzywo.

– Czy przemyślałaś moją propozycję, Amando? – spytała beznamiętnym tonem.

– Nie przyjmę jej – odparłam. – Nie dam ci mojej mocy.

– Wy! – Pstryknęła palcami na strażników, a potem wskazała na mnie. – Zabrać ją do Czaszki, a ich z powrotem zamknąć.

Dwóch z nich ruszyło w moim kierunku, ale zanim zdążyli się zbliżyć, krzyknęłam:

– Sama pójdę! – Minęłam ich z podniesioną głową.

Wychodząc, rzuciłam krótkie spojrzenie mamie i wujowi. Byli przeraźliwie bladzi, jakby cała krew odpłynęła im z twarzy. Straż Czarnej Królowej zbaraniała. Stali i gapili się na swoją panią, bezradni, że ich zadanie samo się wykonało.

– Co tak stoicie, durnie?! – wrzasnęła. – Zamknąć ich!

Zacisnęła palce na moim ramieniu i pociągnęła do lochu obok.

Pomieszczenie miało podobny rozmiar do tego, w którym została mama z wujem, z tą różnicą, że na środku znajdował się kamienny stół, z przymocowanymi do niego łańcuchami na nogi i ręce. Przełknęłam nerwowo ślinę. Już kiedyś tu byłam. Wyglądał identycznie, jak ten w mojej wizji.

Ledwo weszłam do lochu, drzwi się za mną zatrzasnęły. Bestia stała po drugiej stronie stołu. W prawej ręce trzymała czarną różdżkę.

– Daję ci ostatnią szansę. Wybierz rozsądnie, Amando – powiedziała złowieszczym szeptem. – Połączenie naszych mocy nie będzie bolało. Zaboli tylko, jeśli mi się sprzeciwisz.

Poczułam nerwowe ukłucie w brzuchu.

– Nigdy nie oddam ci mojej mocy! – powtórzyłam twardo, mimo że w środku aż mnie skręcało z przerażenia i momentalnie pożałowałam, że to powiedziałam.

– Ostrzegałam...

Bestia wygięła usta w okrutnym uśmiechu. Machnęła różdżką, co sprawiło, że się uniosłam i rozciągnęłam na stole. Kajdany zatrzasnęły się na moich nadgarstkach i kostkach ze złowrogim kliknięciem. Tak bardzo pragnęłam być silna...

***

Melinda patrzyła martwym wzrokiem na drzwi, za którymi zniknęła jej córka. Minuty mijały, a z sąsiedniego lochu nie docierały żadne dźwięki. Było zdecydowanie za cicho.

– Może Bestia się opamiętała? – szepnęła drżącym głosem.

Była tak skupiona, że nie dostrzegła powątpiewania na twarzy brata.

– Przecież Amanda jest dzieckiem – zaśmiała się nerwowo.

– Nie liczyłbym na to, że okaże jej litość – odezwał się w końcu Antoni, ale Melinda go nie usłyszała.

Jego słowa zostały skutecznie zagłuszone przez wrzask Amandy, który gwałtownie przeciął powietrze. Melinda instynktownie rzuciła się do drzwi z zamiarem szarpnięcia za klamkę, ale odbiła się od niewidzialnej bariery, uniemożliwiającej jej wydostanie się z celi. Antoni doskoczył do niej i podtrzymał, zanim zdążyła upaść. Rozległ się kolejny krzyk przepełniony bólem.

– Moje dziecko... – jęknęła głucho Melinda i desperacko spróbowała wyrwać z silnych ramion, które ją oplotły.

– Nie możemy jej pomóc – szepnął bezbarwnym głosem.

Szloch Amandy rozszedł się echem po całym pomieszczeniu. Przenikał ich na wskroś. Wprawiał ściany w drżenie i coraz bardziej przybierał na sile.

– Ona ją zabije. Zakatuje moją córkę...

– Nie zabije jej, Mel. Nie zrobi tego. Nie jest głupia. Potrzebuje jej żywej – powtarzał w kółko Antoni, starając się nadać swojemu głosowi zdecydowany ton. Musiał zachować spokój, chociaż w obecnej chwili była to rzecz praktycznie niemożliwa. Nie mógł pozwolić Melindzie, żeby się załamała.

Rozległ się kolejny wrzask pełen cierpienia, ale urwał tak gwałtownie, że kobieta także przestała płakać. Oboje wstrzymali z Antonim oddech i utkwili wzrok w drzwiach. Cisza dzwoniła im w uszach i zdawała się trwać wieczność.

– NIE! – zaszlochała nagle Amanda, a potem znów rozpaczliwie krzyknęła. I jeszcze raz. I jeszcze... Melinda wtuliła się w Antoniego i drżała, jak osika. Nie wypuścił jej ze swoich ramion ani na moment. Kołysał ją i powtarzał swoją mantrę.

– Nie zabije jej, nie zabije... – szeptał.

A co, jeśli się pomylił? Co, jeśli Bestia postradała zmysły, a jej zaślepienie sięga o wiele dalej, niż przewidywał? Co, jeśli Amanda nie wytrzyma bólu i umrze?

Dziewczynka zachrypła, podobnie jak jej matka. Płacz obu osłabł. Kolejne minuty mijały, a w sąsiednim lochu nie było już tak wyraźnie słychać dramatu, który się w nim rozgrywał.

– Powinnam się była zgodzić – odezwała się nagle Melinda.

– Co? – wykrztusił zdezorientowany Antoni.

– To powinnam być ja. – Wciągnęła drżący oddech.

Antoni nie zdążył skomentować jej słów, bo powietrze znów przeciął wrzask Amandy. Melinda przycisnęła dłonie do uszu i skuliła się w sobie. Mężczyzna zresztą też, ale nie pokazał tego otwarcie. Cierpiał w środku i z każdym kolejnym krzykiem coś w nim umierało. 

Czuł, że traci to dziecko, którego wcale nie chciał pokochać, ale jednak mu się to nie udało. Chętnie by się z nim teraz zamienił, gdyby otrzymał taką możliwość i wziął cały ten kompletnie niezasłużony ból na siebie. Byleby tylko ulżyć Amandzie. Prędzej spodziewałby się własnej śmierci, niż tego, że tak się zaangażuje w tę relację.

Przymknął powieki i westchnął ciężko. Tylko na tyle sobie pozwolił. Wzmocnił uścisk na ramionach Melindy. Desperacko pragnął zatrzymać to szaleństwo, do którego pośrednio sam doprowadził. Powinien był zakończyć to lata temu. Odwrócić się od Bestii. Ale czy na pewno powstrzymałby tym lawinę nieszczęść, które na nich spadły? Nigdy się tego nie dowie. Jedyne, co mu pozostało w tym momencie to nie tracić nadziei.

– Przetrwa to i wróci do nas. Odratujemy ją – powiedział z przekonaniem, ale rozpaczliwy krzyk zza ściany znów skutecznie go zagłuszył, a przez echo zdawał się nie mieć końca.

***

Nie wiem, ile czasu minęło, odkąd znalazłam się w lochu, ale od krzyku zdążyłam już zachrypnąć. Darłam się, szlochałam i wiłam na zimnym stole, który stał się śliski od mojej krwi. Bestia ciskała klątwami praktycznie bez przerwy. Co jakiś czas brała mój podbródek w swoją dłoń i żądała:

– Zgódź się!

– Nie! – wrzeszczałam przez łzy. – NIE!

Tortury zadawane przez Bestię były straszne. O wiele gorsze, niż przewidywałam. Kilkakrotnie rzuciła na mnie zaklęcie, które wywoływało uczucie wbijania ostrzy we wszystkie części ciała, w tym również w organy wewnętrzne. Prawie udusiłam się własną krwią.

Zanim tu przyszłam, przyrzekłam sobie, że będę dzielna. Że nie będę płakać, krzyczeć ani prosić o litość. Nie udało mi się nic z tego, co zaplanowałam. Upokorzyłam się, a to dodatkowo bolało.

– Błagam, przestań! – szlochałam.

– Oddasz mi swoją moc? – zapytała, zdejmując na moment klątwę.

– Nie. NIE! – Krztusiłam się łzami.

Bestia zamilkła i przez dłuższą chwilę nie wykonała żadnego ruchu. Wciąż mnie skręcało z bólu, ale udało mi się trochę uspokoić oddech. Z wahaniem otworzyłam oczy i ostrożnie na nią spojrzałam. Chyba dokładnie na to czekała, bo rozciągnęła usta w kwaśnym uśmiechu i nachyliła się nad moją twarzą tak nisko, że poczułam jej oddech na policzku.

– Jesteś bardzo podobna do matki, Amando – oznajmiła ponurym głosem.

Wzdrygnęłam się mimo woli.

– Tak samo uparta – dodała złowieszczym szeptem. – I głupia. Powinnaś była przyjąć moją propozycję. Uniknęłabyś tego wszystkiego.

Przesunęła mi różdżką po skroni, odgarniając na bok kosmyk, lepki od krwi i potu. Odruchowo zacisnęłam powieki i wstrzymałam oddech. Wystraszyłam się, że wydłubie mi oko.

– Może spróbujemy zaklęcia, które jest jej bardzo dobrze znane? – spytała miękko.

Różdżka w mozolnym tempie pokonała drogę wzdłuż mojej szyi na ramię. Błądziła po moim ciele zupełnie, jakby jej właścicielka nie mogła się zdecydować, gdzie uderzyć najpierw.

– Nie przepadam za nim, jest takie prymitywne – westchnęła przeciągle i skinęła leniwie na moją dłoń.

Nie byłam przygotowana na ostry, palący ból, który pojawił się w momencie, gdy wyrwała mi z palca paznokieć. Wrzasnęłam i znów zalałam się łzami.

– Oddasz mi swoją moc? – spytała z naciskiem.

– N... – sapnęłam.

– Zostało ci ich jeszcze dziewiętnaście, więc dobrze zastanów się nad odpowiedzią – przerwała mi ostrym tonem.

– Nie – wyszeptałam.

Bestia skrzywiła się ze złością i tym samym zaklęciem, co wcześniej wyrwała mi pozostałe paznokcie z prawej ręki, jeden po drugim, każdy w odstępie kilkunastu sekund, żebym zdążyła poczuć każdy. Darłam się, jak opętana, ale nie przestała.

– Zgódź się, Amando – warknęła, obchodząc stół dookoła, żeby znaleźć się bliżej mojej lewej strony.

Jęknęłam i potrząsnęłam głową z rozpaczą.

Bestia sapnęła ze złością. Usłyszałam trzask. Ból dotarł do mnie z opóźnieniem. Zawyłam. Po chwili rozległ się znowu, a ja zareagowałam tak samo. Bestia łamała mi palce, jeden po drugim. W pół minuty rozprawiła się z moją lewą ręką i od razu zabrała za prawą.

– Nie. NIE! – szlochałam.

Mormora! – Wycelowała różdżkę w moją klatkę piersiową.

Poczułam się tak, jakby moje płuca zostały podziurawione. Pociemniało mi przed oczami. Z trudem łapałam powietrze. Doszło nawet do tego, że straciłam przytomność, lecz Bestia szybko mnie ocuciła kolejnym zaklęciem.

Kartirro!

Spowodowało, że na całym moim ciele powstały głębokie nacięcia, zupełnie jakbym została zaatakowana przez setkę nożowników jednocześnie. Na wszystkie strony trysnęła krew.

Bestia chyba się nie spodziewała, że aż tak mocno zadała cios, bo odskoczyła dosłownie w ostatnim momencie, unikając zniszczenia sukni. Tym razem tylko cicho chlipałam. Nie miałam już siły na krzyk.

– Straże! Zabrać ją! – zawołała w stronę drzwi. – Wrócimy do tematu jutro, skarbie. – Uśmiechnęła się złośliwie i otworzyła kajdany.

Nie dałam rady sama zejść, więc jeden ze strażników przerzucił mnie sobie przez ramię i wyniósł z sali. Chwilę później otworzył drzwi do drugiej celi i cisnął mną do środka, jak workiem kartofli. Byłam na wpół przytomna i nie zrozumiałam, co się dzieje. Ktoś się nachylił nad moją twarzą. Czarna plama... Bestia! Skuliłam się i zaczęłam krzyczeć.

– Nie, nie, NIE! – szeptałam gorączkowo.

– Majaczy. – Usłyszałam kobiecy głos. – Antoni może zejdź jej na razie z oczu...

Bestia posłusznie usunęła się poza zasięg mojego wzroku, zamiast niej ruda plama pochyliła się i dotknęła wskazującym palcem, mojego mokrego czoła. Po chwili zrobiłam się senna i ogarnęła mnie ciemność. Śniły mi się naprawdę piękne rzeczy.

***

– Co ona jej zrobiła?! – Melinda złapała się za głowę. – Znasz jakieś zaklęcie, żeby zatamować krwawienie i wyleczyć te okropne rany? – zapytała Antoniego.

– Oczywiście, że znam. Kriamediqum! – odparł krótko i położył ręce na głowie Amandy.

Krew zaczęła wsiąkać w skórę, a rany powoli się zamknęły. Melinda poszła w jego ślady. Położyła ręce na piersiach córki i powtórzyła formułę. Musieli leczyć ją po kawałku, aby mieć pewność, że zaklęcie zadziała. Trwało to chyba ponad godzinę, zanim skończyli. Amanda uśmiechała się przez sen.

– Jak to możliwe? – spytał z niedowierzaniem Antoni.

– Zebrałam wszystkie przyjemne wspomnienia, jakie nas łączyły i przekazałam jej – odparła cicho Melinda, odgarniając Amandzie włosy z czoła.

– Nie było tego za wiele, musiałam zapętlić niektóre wydarzenia – westchnęła ciężko. – Miała rację, nie było mnie przy niej. Ojca też straciła z mojej winy. Dorastała całkiem sama. Co ja zrobiłam? – Przycisnęła dłoń do ust, żeby stłumić szloch.

– Nie była sama, Mel. – Antoni wszedł jej stanowczo w słowo.

– Jestem fatalną matką! – Wciągnęła ze świstem powietrze.

Antoni przyjrzał jej się z troską.

– Mel? – zagadnął ją ostrożnie.

– Nie pamiętam, kiedy ostatnio zrobiłam zakupy spożywcze. Merlinie, jakim cudem to dziecko nie umarło z głodu? Chwała tej emerytce, która czasem do niej zaglądała. – Złapała się za głowę.

– Zaglądała dość często – bąknął niewyraźnie.

– Nie pamiętam, czy kiedykolwiek jej za to zapłaciłam. – Głos jej się załamał.

– Mel... – Zaczął z wahaniem.

– Jak ona się nazywała? – zastanowiła się na głos. – Roma? Renata?

– Róża – podpowiedział jej cicho.

– Tak! Róża! – Melinda pstryknęła palcami i zamarła z ręką zawieszoną w powietrzu.

Antoni odwrócił od niej wzrok i utkwił go w swoich dłoniach.

– Róża! Prawie jak Rosa! – prychnęła Melinda. – To byłeś ty przez ten cały czas, zgadza się? – spytała głucho.

Skinął sztywno.

– Jak mogłam się nie domyślić? – westchnęła z frustracją.

– Nie zadręczaj się. Miałaś inne priorytety – wtrącił nieśmiało.

– Moim priorytetem powinna być Amanda – warknęła ze złością.

Antoni nie skomentował tego, co powiedziała. Wiedział, że zaprzeczanie nie ma sensu.

– Nie chce mi się wierzyć, że Bestia kazała ci... – Pokręciła głową.

– Kazała mi trzymać dystans. Miałem obserwować was z ukrycia. – Wszedł jej w słowo. – Z czasem stało się to... bardziej skomplikowane.

– Amanda cię uwielbiała, wiesz? – Melinda parsknęła urywanym śmiechem, który błyskawicznie przerodził się w szloch.

– Niemożliwe – mruknął pod nosem i przygarnął siostrę do siebie.

Oparła głowę na jego ramieniu i wypuściła drżący oddech.

– To ty byłeś panią Różą? – odezwał się cichy, zachrypnięty głos.

Rodzeństwo wzdrygnęło się zaskoczone i spojrzało w dół na Amandę.

– Cześć, kruszynko. Jak się czujesz? – spytała szeptem Melinda.

– Nie mogę – odparła słabo, a potem zawiesiła spojrzenie na Antonim, który dzielnie wytrzymał je bez odwracania wzroku.

– Kocham cię – powiedziała cicho Amanda. – Kocham was oboje – dodała, a potem jej oczy uciekły w głąb czaszki odsłaniając białka.

– Co się dzieje? – jęknęła z paniką Melinda.

– Skutki uboczne którejś z klątw – mruknął ponuro Antoni i przyłożył Amandzie dłoń do czoła. – Jest rozpalona i straciła za dużo krwi.

Szarpnął za rękaw swojej koszuli.

– Co robisz? – Melinda zmarszczyła brwi.

– Potrzebuje trochę świeżej krwi – oznajmił krótko, po czym przyłożył dwa palce do zgięcia swojego łokcia i zanim jego siostra zdążyła zareagować, wyszeptał pod nosem treść zaklęcia.

Posoka wystrzeliła, jak woda z kranu, ale zamiast ochlapać wszystko dookoła, zmieniła swój stan skupienia i opadła na Amandę niemal niewidoczną mgłą.

– To czarna magia – wycedziła przez zaciśnięte zęby Melinda.

– Nie martw się, moja krew w zupełności wystarczy – mruknął.

– Mogłeś uprzedzić – fuknęła kobieta.

– Nie zamierzam przepraszać – warknął.

Amanda odetchnęła głęboko przez sen i zacisnęła palce na koszuli Antoniego. Melinda obserwowała to w milczeniu.

– Pozwól zatem, że ja cię przeproszę – szepnęła kobieta. – Raz jeszcze.

– Przestań już – westchnął.

– Jesteś dobrym człowiekiem, Antoni. O wiele lepszym niż ja.

– Błagam, Mel. – Mężczyzna wywrócił oczami.

– Wstydzę się tego, co ci zrobiłam – dodała – i to bardzo. Miałeś prawo mnie znienawidzić. Rozumiem też, dlaczego tak długo wspierałeś Bestianę.

– Ana zawsze była Bestią – roześmiał się ponuro. – Lata świetlne nie słyszałem, żeby ktoś użył jej pełnego imienia. Czy to aby nie jest teraz nielegalne?

– Zastanawiasz się czasem, czy przypadkiem to nie przez nas...? Mówią, że potworem się nie rodzisz, tylko stajesz – spytała zamyślona.

– Nie, Mel – odparł krótko. – Ona od zawsze taka była. Odkąd sięgam pamięcią. Imię stanowiło niefortunny dodatek. Gdyby była tylko Aną naprawdę niewiele by to zmieniło.

Kobieta spojrzała na niego z powagą, a potem nieśmiało przysunęła się bliżej.

– Bardzo za tobą tęskniłam – szepnęła.

Antoni w ciszy obserwował, jak Melinda kładzie się obok między nim a córką. Nie czekała na jego odpowiedź. Zasnęła niemal natychmiast po tym, jak opadły jej powieki. Odczekał jeszcze moment, wsłuchując się w dwa miarowe oddechy, po czym nachylił się nad siostrą. Uśmiechnął się delikatnie i czule musnął jej czoło.

– Ja za tobą też – westchnął cicho. – Ja też...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro