5. Zgoda
Obudziłam się w moim łóżku, wykończona i bez wspomnień, co się działo poprzedniego dnia. Przeciągnęłam się leniwie, ale mięśnie zaprotestowały. Czułam się tak, jakbym przebiegła maraton. Odrzuciłam z siebie kołdrę i niechętnie wygrzebałam z pościeli.
W drodze do szafy potknęłam się o ubłocone ubranie. Podniosłam je, po czym ze zgrozą upuściłam z powrotem na podłogę. Przyjrzałam się sobie w lustrze i aż się zachłysnęłam.
Cała twarz mi spuchła. Dotknęłam fioletowego siniaka rozlanego na prawym policzku i skrzywiłam się z bólu. Wszystko wróciło w jednej chwili.
Las. Mrok. Strach. Potwór... a biała koszula nocna, którą miałam na sobie w tym momencie, zdecydowanie nie była ubraniem, w którym wczoraj straciłam przytomność. A to oznaczało tylko jedno...
Narzuciłam szlafrok i wybiegłam z pokoju.
Wuja znalazłam tam, gdzie się spodziewałam. Siedział w kuchni i czytał gazetę. Zatrzymałam się w progu, drżąc z wściekłości. Antoni nawet na mnie nie spojrzał, chociaż zauważył, że się pojawiłam. Spróbował się przywitać.
– Dzień do... – zaczął, ale nie dałam mu skończyć.
– Dobry?! Jaki DOBRY? Czy ty zrobiłeś to, co ja myślę? – wrzasnęłam.
Antoni przewrócił stronę i upił łyk z parującej filiżanki. Nie wydawał się przejęty moim zachowaniem.
– Musisz wyrażać się w sposób bardziej precyzyjny. Wczoraj sporo się działo – mruknął.
Zrobiło mi się gorąco ze wstydu. Słowa uwięzły w gardle. Wyplucie ich na zewnątrz stanowiło nie lada wyzwanie.
– Ty, ty... Ty mnie rozebrałeś! – warknęłam.
Westchnął i odłożył gazetę.
– Nie rozebrałem cię, tylko przebrałem, z pomocą czarów – wyjaśnił cierpliwie, przyglądając mi się z powagą. – Nie śmiałbym zrobić tego inaczej.
Zmierzyłam go nieufnym spojrzeniem.
– Z pomocą czarów? – powtórzyłam tępo.
Przytaknął, a potem pstryknął palcami. Tym jednym gestem zastąpił moją koszulę nocną i szlafrok szarą bluzą oraz spodniami dresowymi, wcale nie podnosząc się z krzesła. Otworzyłam szeroko usta w niedowierzaniu, a wtedy on pstryknął ponownie i znów miałam na sobie ten sam zestaw, w którym przyszłam do kuchni.
Zrobiło mi się głupio. Momentalnie straciłam nad sobą panowanie. Osunęłam się na kolana i ukryłam twarz w dłoniach. Wszystkie żale i łzy, które tłumiłam w sobie od śmierci rodziców, wylały się ze mnie niczym woda z kranu.
Przez chwilę jedynym dźwiękiem, jaki dało się usłyszeć, był mój urywany oddech. Nie zarejestrowałam, jak wuj wstał od stołu i podszedł bliżej. Drgnęłam nerwowo, gdy wyciągnął rękę w moim kierunku. Obraz miałam zamazany, ale gdy przetarłam oczy, zrozumiałam, że w dwóch palcach trzymał materiałową chusteczką. Nic nie mówił, tylko cierpliwie czekał, aż ją przyjmę.
– Przepraszam, Amando – odezwał się w końcu i wyraźnie chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zrezygnował, kiedy instynktownie wystrzeliłam do przodu i objęłam go w pasie.
Byłam na siebie wściekła, że to zrobiłam, ale w tym momencie desperacko potrzebowałam przytulenia i liczyłam, że mnie nie odtrąci.
– Tak bardzo cię przepraszam – powtórzył nieco zduszonym głosem.
Jedną ręką ledwo wyczuwalnie przesuwał po plecach, a drugą po włosach. W tym dotyku było coś tak... ostrożnego, jakby miał do czynienia z kruchą wazą i obawiał się, że pod nieco mocniejszym naciskiem pęknę.
– Nie powinnam iść sama – szepnęłam, kiedy trochę się uspokoiłam.
– Nie powinienem ci na to pozwolić – odparł i pomógł mi się podnieść z podłogi. – Zbagatelizowałem zagrożenie. Nie przewidziałem, że odejdziesz tak daleko, że cię zgubię, ani że spotkasz Gotera.
– Ten potwór. – Wzdrygnęłam się.
– Jest najwierniejszym sługą Bestii. Nie mam pojęcia, jak do tego doszło, że na niego wpadłaś. Tak mi przykro. – Ostrożnie dotknął mojej twarzy.
Wspomnienie z minionej nocy uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą.
– Powiedział, że Bestia zabiła moich rodziców. To prawda? – spytałam ostrożnie.
Wuj odwrócił wzrok i przytaknął z wahaniem.
– Dlaczego? – warknęłam.
– Melinda miała coś, na czym bardzo zależało Bestii. Nie chciała się poddać bez walki.
– A tata? Czego chciała od niego? – weszłam mu w słowo.
– Eryk nigdy nie odstępował Melindy na krok. Dla Bestii nie posiadał żadnej wartości. Twoi rodzice wpadli w zasadzkę i zginęli, bo Mel nie dała rady obronić siebie i męża jednocześnie.
Pierwszy raz słyszałam w jego głosie tyle emocji. Jeśli udawał, był najlepszym aktorem na świecie. Może jednak źle go oceniłam? Wszystko wskazywało na to, że cierpiał po stracie tak samo jak ja...
– Na czym tak bardzo zależało tej Bestii, że była gotowa zabić? – spytałam głucho.
Wuj długo milczał. Zwątpiłam, czy ostatecznie mi odpowie.
– Chce waszej mocy – oznajmił w końcu, krzywiąc się lekko.
Złapałam się za głowę.
– Ledwo wczoraj się dowiedziałam, że ją w ogóle mam – jęknęłam głucho.
– Teraz może ci się to wydawać abstrakcyjne, Amando – urwał i dopiero po chwili zastanowienia kontynuował – ale moc kobiet z rodu Emeraldów rośnie z każdym kolejnym pokoleniem. Melinda była potężna, ale ty...
– Jestem potężniejsza? Jak to możliwe? Przecież nie potrafię czarować. – Pokręciłam głową.
– Owszem, nie znasz zaklęć, ale odpowiednio pokierowana mogłabyś pokonać Bestię bez większego wysiłku, a ona doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Melinda wierzyła, że póki będziesz nieświadoma na temat tego, kim jesteś i co potrafisz, zapewni ci bezpieczeństwo. Nie wzięła jednak pod uwagę, że tłumiona latami magia samoistnie się obudzi i zacznie szukać ujścia.
– Nie można tego jakoś zastopować? Może gdybym wróciła do stanu, zanim o wszystkim się dowiedziałam... – mruknęłam naiwnie.
– Obawiam się, że już za późno. Skoro Bestia nawiązała z tobą kontakt, jedyne co nam pozostało to odpowiednio przygotować cię do obrony. – Pokręcił smutno głową, po czym westchnął, wyciągnął dłoń i uniósł lekko mój podbródek. – Źle to wygląda. Chodźmy do mojej pracowni, coś poradzimy.
Nie musiał powtarzać dwa razy. Poszłam za nim i znów zyskałam okazję przyglądania się, jak przyrządzał miksturę. Tym razem trwało to znacznie krócej. Zamiast maści wuj wręczył mi małą fiolkę z bursztynowym płynem, który intensywnie pachniał cynamonem i miętą. Nic nie zapowiadało, że będzie gorący. Wypiłam wszystko na raz i momentalnie się rozkaszlałam.
– Nie tak zachłannie – parsknął wuj.
– Mogłeś... uprzedzić... – sapnęłam.
Musiałam przyznać, że wystarczył zaledwie łyk, a ból zelżał, a na twarz wpłynął przyjemny chłód. Czułam się tak, jakby mnie ktoś głaskał płatkami róż.
– Lepiej? – spytał cicho.
– Tak, dziękuję – odparłam.
– Umiesz robić naleśniki?
Zamrugałam zaskoczona.
– E... tak? – wykrztusiłam.
– Nauczysz mnie?
Zabrzmiało to dziwnie, nawet trochę niezręcznie, ale jednocześnie uświadomiło mi, że pierwszy raz, odkąd go poznałam, zaproponował, żebyśmy spędzili razem czas na czymś normalnym i przyjemnym. Widziałam w jego oczach napięcie, jakby bał się, że mu odmówię lub go wyśmieję. Skąd wiedział, że uwielbiam naleśniki? Może strzelał, licząc, że wszyscy je lubią? W sumie nieważne.
Uśmiechnęłam się i przytaknęłam. Musimy się nauczyć współpracować. Ciężej o bardziej odpowiednie ku temu miejsce niż kuchnia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro