23. Niepokój

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mama weszła do stajni w tym samym momencie, w którym kończyliśmy z Markusem siodłać konie. Byliśmy gotowi do drogi. Spojrzałam pytająco na mamę, a ona machnęła lekceważąco dłonią i uśmiechnęła się szeroko.

– Chciałam z tobą porozmawiać na osobności, ale to może poczekać – powiedziała.

– Proszę wziąć mojego konia – oznajmił Markus. – Pojeździmy razem jutro.

Nie zaprotestowałam, kiedy podał jej cugle. Markus za bardzo szanował moją mamę, żeby kazać jej czekać. Wychodząc ze stajni, pocałował mnie w policzek i pożyczył nam obu spokojnego wieczoru oraz dobrej nocy.

– Przepraszam, że przepłoszyłam ci randkę. – Uśmiechnęła się nieśmiało.

– Spokojnie, mamo – odparłam, sadowiąc się w siodle.

Wyjechałyśmy wolnym krokiem i ruszyłyśmy na ścieżkę prowadzącą do ogrodów.

– Rozmawiałam z Antonim – zaczęła, a ja przymknęłam powieki zrezygnowana.

– Czy to będzie bura 2.0? – spytałam z przekąsem.

– Nie – parsknęła. – Jak pewnie zauważyłaś nie jestem dobra w te klocki.

Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością.

– Chciałam zapytać, czy myślałaś o tym, żeby tu zostać. Wiem, że planowałaś skończyć szkołę w Świecie Ludzi, ale...

– Ale nie ma to zbyt wielkiego sensu, skoro kiedyś zostanę królową i będę rządzić Tamarią – skończyłam za nią.

– Nie musisz podejmować decyzji teraz. – Potrząsnęła głową.

– Mamo – westchnęłam cicho.

– Gdybyś jednak postanowiła zostać, mogłabym cię zacząć wdrażać – dodała pospiesznie. – Mogłybyśmy podzielić się władzą, zmienić Tamarię na lepsze. Jestem przekonana, że masz już jakieś pomysły na to, co można by było poprawić.

– Mam ich całkiem sporo – powiedziałam zdecydowanie za szybko, aż sama byłam zaskoczona.

Mama najwyraźniej też, bo otworzyła szerzej oczy i spojrzała na mnie z nadzieją. Potem jednak jej wzrok prześlizgnął się ponad moim ramieniem. Ściągnęła cugle zdecydowanym ruchem i odjechała kawałek do przodu. Dopiero po chwili zrozumiałam, co przyciągnęło jej uwagę.

Niewielki oddział strażników szedł w kierunku miasta. Mama zajechała im drogę, zeskoczyła z konia i wdała się z nimi w krótką dyskusję. Ostatecznie strażnicy nie zostali w zamku. Mama pokręciła głową i wróciła do mnie galopem.

– Antoni odesłał wszystkich do domów – powiedziała wyraźnie zaniepokojona i podała mi cugle. – Odprowadź konie do stajni, muszę z nim porozmawiać.

– Wszystkich? – powtórzyłam, ale mamy już nie było.

Nie przejmując się konwenansami zakasała szerokie spódnice swojej sukni i pobiegła lekkim truchtem w kierunku zamku. Postałam jeszcze chwilę w miejscu, dopóki nie zniknęła za rogiem, a potem wolnym krokiem ruszyłam do stajni. Koń mamy był zdenerwowany. Nie chciał mnie słuchać. Co gorsza jego niepokój zaczął mi się udzielać. Przez całą drogę towarzyszyło mi dziwne uczucie, że nie powinnam się spieszyć, a jednocześnie coś ciągnęło mnie do zamku. Przemknęło mi przez myśl, żeby pójść po Markusa, ale ostatecznie z tego zrezygnowałam.

Czy wuj oszalał? Nie dowiem się, póki sama nie sprawdzę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro