24. Piękna na wieki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Melinda wpadła do zamku i zdecydowanym ruchem zamknęła za sobą drzwi. Jej kroki odbijały się echem od marmurowych posadzek, kiedy chodziła od pokoju do pokoju szukając brata. Ten stukot stanowił jedyny dźwięk, jaki do niej docierał.

Zamek wyglądał na opuszczony w pośpiechu. Po podłodze walały się przedmioty, które służba porzuciła, kiedy kazano jej wrócić do domów. Kilkukrotnie prawie się potknęła, ale postanowiła nie zapalać światła, żeby nie robić z siebie łatwego do trafienia celu. Miała złe przeczucia.

– Antoni? – Weszła do swojego gabinetu.

Trzymała w dłoni różdżkę, przygotowana, żeby w razie konieczności z niej skorzystać.

Weszła głębiej i aż podskoczyła, kiedy drzwi zamknęły się za nią z hukiem, a po pokoju rozlało miękkie światło świec.

– Antoni! – sapnęła ze złością. – Upadłeś na głowę? Co ty wyprawiasz?

Nie odpowiedział jej. Stał dalej w tym samym miejscu i przyglądał jej się beznamiętnym wzrokiem.

– Dlaczego odesłałeś ludzi do domów? – zagaiła ostrożnie. – Dobrze się czujesz? Dlaczego nic nie mówisz?

Zacisnęła mocniej palce na różdżce. Czuła, że coś jest nie tak, ale nie mogła się przemóc, żeby rzucić odpowiednie zaklęcie.

– Antoni? – odezwała się z wahaniem.

Postąpiła krok w jego kierunku, a on w tym samym momencie wycelował w jej pierś różdżką i powiedział:

Stonmrio.

Nie zdążyła nic więcej powiedzieć. Nie zdążyła nawet krzyknąć. Ogarnął ją tak przeraźliwy chłód, jakby w jej ciele przestała krążyć krew. Ostatnie sekundy życia spędziła na obserwacji, jak sztywnieje i pokrywa się szarością. Nie była już świadoma, kiedy przemiana w kamień się dokonała. Jej twarzy zastygła w wyrazie niewypowiedzianego szoku i zdrady.

Antoni opuścił dłoń, w której trzymał różdżkę i wolnym krokiem podszedł do siostry. Otworzył tajne przejście, a potem znów użył czarów, żeby ją tam przesunąć. Posąg był ciężki. Szorując po posadzce trochę się ukruszył. Mężczyzna zamiótł srebrny pył pod dywan.

– Mamo? – Głos Amandy sprawił, że Antoni momentalnie znieruchomiał.

Jego ciało szybko jednak przypomniało sobie o wydanym rozkazie. Wstał i cofnął się w cień za drzwi, w to samo miejsce, w którym wcześniej czekał na Melindę.

Amanda weszła chwilę później. Rozejrzała się po pokoju, a z racji tego, że nie zastała w nim nikogo, wyszła. Antoni słyszał, jak jej kroki stają się coraz cichsze. Szła do siebie. Odczekał, aż usłyszy trzaśnięcie drzwiami na piętrze i dopiero wtedy opuścił kryjówkę.

Z każdym krokiem próbował ze sobą walczyć, ale nic nie było w stanie go zatrzymać. Marzył, żeby zamienić się miejscami z Melindą. Żeby umrzeć i stać się nieszkodliwym. Kiedy uniósł dłoń, żeby zapukać do drzwi komnaty Amandy przez ułamek sekundy wydawało mu się, że faktycznie odzyskał część władzy nad ciałem. Po policzku spłynęła mu pojedyncza łza. Tak, Antoni! Bardzo dobrze, płacz! – pomyślał.

Nacisnął na klamkę i wszedł do środka, zanim otrzymał zaproszenie.

Amanda spojrzała na niego zdziwiona i od razu ruszyła w jego kierunku.

– Wuju, co się dzieje? Nigdzie nie mogę znaleźć mamy! – powiedziała.

Nie podchodź! Odsuń się ode mnie! – chciał krzyknąć, a ona faktycznie gwałtownie się zatrzymała i przyjrzała mu z rezerwą.

– Wuju? – Cofnęła się.

Antoni również zrobił krok w tył. Wyszedł z pokoju, dając jej znak, aby poszła za nim. Zaczekał na korytarzu, aż do niego dołączy modląc się, aby okazała się na tyle mądra, żeby tego nie zrobić.

– Dobrze się czujesz? – spytała cicho. – Jesteś taki blady...

Ponowił gest nakazujący, żeby do niego podeszła, ale dziewczyna dalej uparcie tkwiła poza jego zasięgiem.

– Przerażasz mnie, wuju – szepnęła. – Dlaczego nic nie mówisz?

– Chodź ze mną – przemówił, ale ledwo rozpoznał, że ten głos należał do niego.

– Myślę, że jednak tu zostanę. – Pokręciła głową i spróbowała zamknąć drzwi, ale on w dwóch krokach znalazł się tuż obok i skutecznie jej to uniemożliwił.

Odskoczyła przerażona, ale wtedy jedna z jego dłoni chwyciła ją za przód sukienki i przyciągnęła do niego, a druga wystrzeliła do przodu i uderzyła ją w twarz. Amanda zamrugała zaskoczona i drżącymi palcami sięgnęła do nosa, z którego poleciała krew.

Antoni szarpnął nią ponownie, próbując wyciągnąć ją z pokoju, ale wczepiła się w futrynę.

– Zostaw mnie! – wrzasnęła i spróbowała go kopnąć.

Wykorzystał, że nie stała stabilnie i pociągnął ją za nogę. Upadła całym ciężarem ciała na ziemię. Uderzyła głową o podłogę i momentalnie straciła przytomność. Wyglądała, jak nieżywa. Z jej rozciętej skroni płynęła krew. Antoni zamarł na chwilę. Sam zaczerpnął powietrza w płuca dopiero wtedy, gdy się upewnił, że ona także wciąż oddycha. Jego ręce po nią sięgnęły i zarzucił ją sobie niedelikatnie na plecy, jak worek ziemniaków.

Czuł się podle. Brzydził się sobą. Poza odgłosem własnych kroków słyszał, jak krew Amandy kapie na podłogę. Z każdą kropelką, z każdym mokrym plaśnięciem o posadzkę coraz bardziej zbliżali się do lochów. Wiedział, do czego jest zdolna Bestia, jednak nic nie przygotowało go na to, czego zażądała w następnej kolejności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro