26. Ślepo posłuszny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Drżał z zimna, ale nie żałował, że zostawił większość swojego ubrania w lochu. Amanda była ledwo żywa. Czuł do siebie niemal tak samo wielką nienawiść, jak do siostry, która wspinała się po schodach kawałek przed nim. Wyobrażał sobie, jak dusi ją gołymi rękami. Jak wyciska z niej ostatnie tchnienie. Jak raz na zawsze pozbywa się jej ze swojego życia. A kiedy dotarło do niego, że sam to wszystko wymyślił, przestraszył się jeszcze bardziej.

Wciąż miał na rękach krew Amandy. Weszła mu pod paznokcie. Nie mógł poprosić Bestii, żeby mu pozwoliła ją zmyć, a ona sama na to nie wpadła, nie wspominając o tym, żeby go ubrać. Szedł za nią posłuszny, jak pies.

– Doprawdy, Antoni. Z wiekiem robi się z ciebie strasznie sentymentalny głupiec – rzuciła przez ramię z pogardą.

Weszli do komnaty, którą zajmował. Bestia sięgnęła do kufra, w którym trzymał ubrania, wyjęła z niego koszule i cisnęła nią w Antoniego.

– Załóż, bo jeszcze się przeziębisz i umrzesz przed Amandą. To by było dopiero zabawne – zaśmiała się bez radości, a potem stała z założonymi rękami i przyglądała mu się, jak zapina guziki.

– Nie zastanawiasz się czasem, jak by to było, gdybyś nigdy nie przerwał nauki czarnej magii? – spytała.

Z racji, że nie sformułowała polecenia Antoni uparcie milczał.

– Odpowiedz – warknęła.

– Nie, nie zastanawiam się nad tym. Nie żałuję mojej decyzji – odparł spokojnym głosem.

– Mówiłam! – wykrzyknęła. – Sentymentalny głupiec! Mam nadzieję, że cię zraniłam.

Podeszła bliżej i oparła mu dłoń na piersi.

– Cierpiałeś, kiedy musiałeś wykonać moje polecenie, prawda? – spytała z nadzieją. – Na to liczyłam. Kochasz ten rudy pomiot Melindy, jakby był twój, a nie jej. Ciągle zachodzę w głowę, jak to możliwe.

Potrząsnęła głową, jakby chciała odgonić jakieś natrętne myśli.

– Miłość to straszne uczucie. Zwłaszcza kiedy jest się rodzicem – szepnęła drżącym głosem.

Odsunęła się od niego i podeszła wolnym krokiem do okna.

– Rodzice robią głupie rzeczy z miłości do swoich dzieci – dodała.

Odsunęła firankę i wyjrzała na zewnątrz. Przez chwilę obserwowała coś z uwagą, a potem odwróciła się na pięcie i warknęła.

– Kazałam ci wszystkich odesłać! Zrobiłeś to? Odpowiedz!

– Odesłałem wszystkich do domów tak, jak kazałaś – odparł cicho.

Ktoś załomotał do drzwi wejściowych.

– Przyszedł jakiś chłopak. Masz go stąd spławić. Wymyśl coś. Powiedz mu, że Amanda nie zejdzie, bo śpi albo jest chora – rozkazała.

Antoni posłusznie wyszedł z pokoju i pospiesznie ruszył we wskazanym kierunku. Musiał tam dotrzeć, zanim Bestia się zorientuje, że popełniła błąd. Otworzył drzwi i wpuścił do środka chłodne nocne powietrze.

– Wasza wysokość, czy wszystko w porządku? Słyszałem w mieście, że odesłał pan wszystkich strażników i służbę. – Markus patrzył na niego z wyraźnym niepokojem.

Antoni zwilżył wargi, a potem uśmiechnął się i powiedział z naciskiem:

– Wracaj do domu, Markusie. Amanda nie zejdzie, bo śpi albo jest chora.

Chłopak wytrzeszczył na niego oczy.

– Słucham? – wykrztusił.

– Wracaj do domu, Markusie. Amanda nie zejdzie, bo śpi albo jest chora – powtórzył miękko Antoni i zamknął mu drzwi przed nosem.

Markus przez krótką chwilę stał w miejscu, a potem odwrócił się na pięcie i niespiesznym krokiem ruszył w kierunku miasta. Antoni tymczasem zdążył dotrzeć do pokoju, w którym czekała na niego Bestia.

– Szybko poszło, co mu powiedziałeś? – spytała od progu.

– Amanda nie zejdzie, bo śpi albo jest chora – powtórzył spokojnie.

Bestia znalazła się przy nim w dwóch krokach i z całej siły uderzyła go w twarz.

– Ty idioto! – ryknęła wściekle. – Złośliwy, ślepo posłuszny kretynie!

Antoni stał niewzruszony i uśmiechał się do niej, a przynajmniej taką miał nadzieję. Wykorzystał jej nieuwagę. Przechytrzył ją i ostrzegł kogoś, kto będzie w stanie sprowadzić pomoc. Pękał z dumy niemal tak samo, jak za czasów, kiedy oboje byli dziećmi, a jemu udało się zdobyć swoje małe zwycięstwo.

– Moje wojsko czeka w lesie, aż dam mu sygnał do ataku. Jeśli chłopak pobiegnie na skróty niewykluczone, że się spotkają – powiedziała ponuro. – Tym razem, kiedy każę splądrować miasto, moi rycerze przywdzieją barwy Melindy.

Antoni patrzył na nią beznamiętnym wzrokiem, chociaż poczuł ukłucie niepokoju w piersi.

– Pewnie umierasz z ciekawości, dlaczego – spytała z naciskiem. – Powiem ci, braciszku.

Oblizała wargi i uśmiechnęła się do niego krzywo.

– Zostanę nową Melindą – oznajmiła niemal radośnie. – Przestanę się troszczyć o swój chłopski lud. Powrócą polowania na dzieci, wysokie podatki, przymusowe prace w kopalni. Będę ich ciemiężyć tak długo, aż sami po nią przyjdą. Sprawię, że pomyślą, że ich kochana królowa oszalała.

Jej krwistoczerwone oczy zabłyszczały niezdrowo.

– Przyjdą i ją zabiją. Dlatego nie pozwoliłam ci się jej pozbyć już teraz. Zabiję ją rękami ludzi, którzy ją kochali. Czyż to nie poetycka śmierć? Odpowiedz, Antoni – syknęła zjadliwie.

– Nie – odparł krótko, ale jego głos był zduszony. Czuł, że zaczyna mu brakować powietrza.

– Ale żeby się to udało, tamten chłopak nie może nikogo wcześniej ostrzec, dlatego go dogonisz i po cichu zabijesz. To jest rozkaz – wycedziła, a nogi Antoniego ruszyły we wskazanym kierunku podczas gdy ich właściciel przeklinał je we wszystkich językach świata.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro