11. Emocjonalna huśtawka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czas mijał, a ciąża Amandy stawała się bardziej widoczna. Nie tylko ze względu na coraz większy brzuchu, ale i częste wahania nastroju. Bardzo łatwo było ją rozśmieszyć, a jeszcze prościej zdenerwować lub urazić. Ciągłe leżenie doprowadzało ją do szału. Już wcześniej wiedziała, że nie potrafi odpoczywać. Musiała coś robić. Błagała Antoniego, żeby pozwolił jej pracować, ale z żelazną konsekwencją odmawiał. Nie mogła mu zarzucić niekompetencji, okazał się idealnym zastępcą. Tamaria jeszcze się nie zawaliła, odkąd Amanda zrobiła sobie przerwę od rządzenia, ale „jeszcze" stanowiło słowo klucz.

Westchnęła z frustracją i poprawiła ułożenie poduszek, szukając wygodnej pozycji, ale dobrze wiedziała, że jej nie znajdzie. Było jej koszmarnie niewygodnie. Bolały ją plecy, stopy spuchły, wyglądała jak balon i na dodatek czuła się więźniem we własnym domu.

Wymyśliła, że uszyje swojemu dziecku zabawkę. Wycięła nożyczkami w niebieskim materiale wzór królika i z pasją zabrała się do zszywania i wypychania. Poszło zdecydowanie za szybko. Już po kilku godzinach trzymała w dłoniach gotową maskotkę. Odłożyła ją na półkę i opadła ciężko na poduszki. Poczuła, jak dziecko się poruszyło. Spojrzała na swój brzuch i dźgnęła się w niego lekko palcem wskazującym.

– Wyłaź – szepnęła czule.

– Lepiej nie, jeszcze za wcześnie. – Antoni stanął w drzwiach i uśmiechnął się do Amandy. Podszedł do łóżka i przysiadł na brzegu materaca.

– Jak się czujesz? – spytał cicho.

– Nudzę się – odparła ponuro.

– Bardzo ładne. – Przywołał do siebie zabawkę i zaczął ostrożnie obracać ją w dłoniach. – Nie wiedziałem, że umiesz szyć.

– Ja też – westchnęła ciężko. – Jak przygotowania do otwarcia szkoły? Wszystko zgodnie z planem? A dostawy jedzenia do sierocińca? Kupcy portowi przystali na warunki, które im zaproponowałam? Nie mogą dłużej wstrzymywać dostaw...

– Amando, wszystko mam pod kontrolą – przerwał jej łagodnie. – Spróbuj nie myśleć o pracy.

Uśmiechnęła się kwaśno.

– Dawno nie widziałam Kasandry. Mam nadzieję, że jej nie odesłałeś – mruknęła niewyraźnie.

– Marika by mi tego nie darowała – odparł krótko.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Temat Kasandry był jednym z najbardziej drażliwych. Żadne z nich nie chciało dopuścić do kłótni, a na niej się zwykle kończyło.

– Pójdę już – oznajmił spokojnie Antoni. – Zajrzę po południu. Daj znać, gdybyś czegoś potrzebowała.

Wyszedł. Zaczekała, aż jego kroki ucichną, a potem odrzuciła kołdrę. Wiedziała, czego potrzebuje! Powietrza, zmiany otoczenia... Musiała opuścić ten pokój, chociaż na chwilę.

Zdecydowała, że odwiedzi mamę. Tęskniła za nią. Dawno nie była w jej altanie. Włożyła buty Markusa, bo w swoje się nie mieściła, a na plecy zarzuciła płaszcz, który już od dawna się nie dopinał. Wymknęła się z pokoju i nasłuchując, czy nikt nie nadchodzi, zeszła po schodach. Kiedy mijała swój gabinet, przyspieszyła kroku. Stąd do wyjścia z pałacu zostało tylko kilka metrów. Nie mogła się teraz dać złapać.

Ledwo znalazła się na zewnątrz, oparła się plecami o drzwi i westchnęła. Na balkonie dało się usłyszeć śpiew ptaków, ale nie tak wyraźnie, jak tutaj. Powietrze też wydawało się jakby lżejsze niż na górze. Drzewa wyglądały na większe...

To nie jest dobry moment na kontemplacje, zganiła się w myślach. Oderwała plecy od drzwi i ruszyła przed siebie pospiesznym krokiem. Dostała zadyszki po zaledwie paru minutach, więc zwolniła. Poza tym stopy ją bolały. Każdy krok stawiała z coraz większym trudem, ale nie zamierzała odpuścić.

Już prawie dotarła na miejsce. Widziała zarys mamy. Weszła pomiędzy drzewa i stanęła jak wryta. Myślała, że Antoni został w pałacu. Kiedy przechodziła obok gabinetu, wydawało jej się, że go słyszy. Tymczasem był tutaj, siedział przed posągiem Melindy i szeptał do niego. Poczuła się jak intruz, ale ciekawość wzięła górę. Została za drzewem, wstrzymując oddech.

– Jak się trzymasz, Mel? – spytał. – Mam nadzieję, że dobrze.

Zrobił pauzę, jakby naprawdę słuchał odpowiedzi.

– Brakuje mi ciebie – dodał z namysłem. – Twojego uśmiechu. Tej beztroski, z którą szłaś przez życie.

Amanda przycisnęła dłoń do ust i zadrżała.

– I determinacji. Ty byś nie pozwoliła, żeby twoja córka włóczyła się po lesie wbrew zaleceniom medyka. Wyjdź zza drzewa, widzę cię! – zawołał w kierunku Amandy.

Kobieta tupnęła z frustracją, jak mała dziewczynka. Opuściła kryjówkę i wolnym krokiem podeszła do Antoniego, który przesunął się na ławce, robiąc jej więcej miejsca.

– Jesteś niemożliwa – westchnął, kiedy oparła głowę na jego ramieniu.

– Niczego nie żałuję. – Uśmiechnęła się do niego szeroko.

– A szkoda – mruknął ponuro.

Przez chwilę patrzyli w milczeniu na postać Melindy.

– Jaką by była babcią? – zastanowiła się na głos Amanda.

– Kochającą i rozpuszczającą – odparł cicho, a potem sięgnął po jej dłoń i zamknął ją w swojej. – Wracamy, Amando.

– Jeszcze chwila – jęknęła.

– W ogóle nie powinno cię tu być. – Pokręcił głową.

– Musisz być taki bezkompromisowy? – westchnęła ciężko.

Podniosła się niechętnie i wygładziła suknię. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że coś mignęło między drzewami. Było małe. Poruszało się nerwowo, stawiało drobne kroki. Amanda zmarszczyła brwi.

– Czy to Kasandra? – spytała szeptem.

Antoni patrzył w tym samym kierunku, co ona. Przytaknął, a potem delikatnie popchnął Amandę w kierunku zamku.

– Szoruj do łóżka, ty nieposłuszny dzieciaku – powiedział z czułością i pogładził Amandę po brzuchu. – A ty przypilnuj mamy, żeby tam dotarła.

Kobieta uśmiechnęła się szeroko i bez dalszych protestów ruszyła w drogę powrotną do zamku. Spacer tak ją zmęczył, że ledwo powłóczyła nogami. W połowie trasy odwróciła się przez ramię i zobaczyła, że Antoni gdzieś zniknął. Pewnie poszedł za Kasandrą. Bardzo dobrze, nie powinna się kręcić po lesie bez opieki. Ta myśl pojawiła się w jej głowie nagle i znikła tak samo szybko, gdy tylko przytuliła twarz do poduszki. Zasnęła jak zabita.

***

Antoni szedł za Kasandrą. Trzymał się od niej na tyle daleko, żeby go nie zauważyła i na tyle blisko, żeby nie zgubić jej z oczu. Stąpała lekko i pewnie. Widać było, że zna ten teren. Czasem się zatrzymywała i przesuwała palcami po pniach drzew, jakby czegoś szukała, ale Antoniemu nie udało się znaleźć w nich nic, co wyglądałoby podejrzanie. Szli chyba z godzinę, zanim Kasandra się zatrzymała i zaczęła rozglądać na boki. Czekała na kogoś, wyraźnie zdenerwowana.

Zakapturzona postać pojawiła się nagle, a Antoni zobaczył ją na długo przed Kasandrą. Serce waliło mu w piersi, jak oszalałe. Antoni rozpoznał go od razu, zanim mężczyzna odsłonił twarz. Zacisnął mocniej palce na różdżce, żeby obronić dziewczynkę przed Goterem. Zamarł w pół kroku, kiedy dotarł do niego cichy głos Kasandry.

– Ojcze – szepnęła i pochyliła głowę.

Antoni opuścił z wrażenia rękę wzdłuż ciała. W pierwszej chwili pomyślał, że się przesłyszał. Doszedł do wniosku, że bardzo by sobie tego życzył, jednak dalszy ciąg rozmowy utwierdził go w przekonaniu, że wcale się nie pomylił.

– Zadziwiasz mnie, Kasandro – syknął Goter. – Znów przychodzisz, mimo że cię nie wzywałem. Jedna lekcja to za mało, mam poprawić?!

Pochylił się nad nią niebezpiecznie. Antoni drgnął nerwowo, ale pozostał w ukryciu. Kasandra natomiast stała spokojnie. Wytrzymała miażdżące spojrzenie mężczyzny.

– Nie, ojcze – powtórzyła.

– Po co przylazłaś? – warknął.

– Trzymają Amandę w zamknięciu. Mam związane ręce. Nie mogę nic zrobić – powiedziała drżącym głosem.

– Nie możesz czy nie chcesz? – spytał miękko Goter i chwycił ją za podbródek.

Zacisnęła usta w wąską linię i spuściła wzrok na swoje buty.

– Zadałem ci pytanie, Kasandro – warknął ponaglająco.

– Nie chcę – szepnęła.

– Powiedz to głośniej, mała paskudo. Nie dosłyszałem. – Wbił w nią palce mocniej i szarpnął do góry, żeby nie tracić kontaktu wzrokowego.

– Nie chcę – powtórzyła nieco ostrzej.

Goter pokiwał głową, jakby zrozumiał, po czym zamachnął się wściekle i uderzył ją w policzek. Dziewczynka upadła pod naporem ciosu, ale na jej twarzy nie pojawiły się łzy. Antoni patrzył na to osłupiały. Nie był w stanie się poruszyć. Zapomniał, jak się oddycha.

– Matka niepotrzebnie cię uratowała – wycedził ponuro Goter. – Powinna pozwolić, żebyś umarła. Nie zasługujesz na moc, którą ci oddała.

Kasandra zadrżała. Usiadła na ziemi i przycisnęła kolana do piersi. Słuchała go w milczeniu. Wodziła za nim wzrokiem, kiedy szalał z wściekłości, pomstował i wymyślał ją od najgorszych.

– Oni są dla mnie dobrzy – powiedziała nagle bezbarwnym głosem.

Goter zatrzymał się w pół kroku. Znów się zamachnął i trafił dokładnie w to samo miejsce, co poprzednio, ale Kasandra nawet nie drgnęła.

– Małej paskudzie spodobało się życie w pałacu? – wypluł zjadliwie. – Wśród tych, którzy zabili jej matkę?

– Coraz trudniej mi w to wierzyć – szepnęła.

Goter parsknął paskudnym śmiechem. Kasandra skuliła się w sobie i przymknęła powieki.

– A jednak to prawda – warknął, gdy nieco się uspokoił.

Spojrzał na nią z pogardą.

– Bestiana mogła się obronić. Zachować moc i uniknąć losu, który ją spotkał, a jednak zdecydowała się postąpić inaczej i wybrała ciebie. Przyrzekłem jej, że poświęcenie, którego dokonała, nie pójdzie na marne, ty mała niewdzięczna szkarado – warknął.

– Nie chcę się mścić – powiedziała tak cicho, że Antoni ledwo ją usłyszał. – Nie zmusisz mnie... – Ewidentnie zamierzała coś dodać, ale Goter chwycił ją za gardło i zacisnął na nim palce.

Antoni szarpnął się instynktownie do przodu, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Nie postąpił nawet kroku. Potrafił tylko stać i patrzeć, jak Kasandra walczy o życie. Goter puścił ją dopiero wtedy, gdy zaczęła słabnąć. Upadła na plecy, rozpaczliwie łapiąc powietrze. Goter obszedł ją dookoła, a potem nachylił się tak nisko, że niemal stykali się nosami.

– Zginą sami, albo do nich dołączysz. Wybierz rozsądnie, córko – wysyczał. – Zacznij od najsłabszego ogniwa. Zabij dziecko Amandy.

Warknął i odszedł.

Antoni odprowadził go wzrokiem. Ręce mu się trzęsły. Brzydził się sobą. Wiedział, że powinien to przerwać. Nie dopuścić, żeby Goter skrzywdził Kasandrę. Tymczasem tylko biernie się przyglądał. Strach go sparaliżował.

Sądził, że kiedy jego przypuszczenia znajdą potwierdzenie, odczuje ulgę. Zaśmiał się gorzko w duchu. Chyba nie mógł pomylić się bardziej. Kasandra naprawdę była córką Bestii. Ta mała dziewczynka miała w sobie tę samą krew, co on. Wiedziała, że są rodziną? Ile powiedziała jej matka, zanim wysłała ją na morderczą misję? Co siedzi w głowie tego dziecka? Oddałby wszystko, żeby się dowiedzieć.

Przełknął ciężko ślinę i w milczeniu obserwował, jak Kasandra zwija się w kłębek na ziemi, a jej ciało zaczyna drżeć. Płakała bezgłośnie.

Serce podeszło mu do gardła. Chciał mocno ją przytulić. Pocieszyć. Zapewnić, że nie jest sama. Obiecać, że jej pomoże... Tylko co odpowie, jeśli go zapyta, gdzie był parę minut temu i dlaczego nic nie zrobił. Czy da radę spojrzeć jej w oczy?

Westchnął ciężko i potrząsnął głową, żeby zebrać myśli. Musi zmienić podejście do tego dziecka. Zdobyć jego zaufanie. Utwierdzić w tym, co już czuło, nie zdradzając, że już poznał jego sekret. Tak, dziewczynka zrobiła coś potwornego, ale Antoni już się dowiedział, że tego żałowała i chciała się wycofać.

Biedne maleństwo...

Kasandra wciągnęła kolejny drżący oddech i podniosła się do siadu. Potem wstała, otarła oczy nerwowym ruchem i ruszyła w drogę powrotną. Antoni pozostał w ukryciu, ale towarzyszył jej do samego końca. Czuwał nad nią z daleka i obiecał sobie, że nie przestanie, póki żyje.

Ściemniało się, kiedy oboje dotarli na miejsce. Antoni widział, jak dziewczynka wchodzi przez okno do swojego pokoju. Sam wybrał tradycyjną drogę, przez drzwi. Przechodząc korytarzem, zauważył Marikę. Stała pod komnatą Kasandry i próbowała ją namówić na zabawę.

Ledwo dostrzegła Antoniego, od razu uwiesiła się na jego ramieniu i szepnęła gorączkowo:

– Wujku, pomóż. Kasandra znowu nie chce się ze mną bawić – oznajmiła z wyraźną pretensją.

– W jaki sposób mam ci pomóc? – spytał uprzejmie.

– Powiedz jej coś! – sapnęła i tupnęła nogą.

Mężczyzna spojrzał na dziewczynkę i westchnął:

– Myślę, że skoro Kasandra nie ma ochoty na zabawę, musisz to uszanować.

Marika zamrugała zdziwiona i wygięła usta w podkówkę. Kiedy do niej dotarło, że Antoni nie zmusi Kasandry, żeby jej otworzyła, ponownie tupnęła nogą i pobiegła w kierunku swojego pokoju. Mężczyzna poczekał, aż jej kroki ucichną, a potem zapukał do drzwi. Uchyliły się same. Zajrzał do środka. Kasandra leżała na łóżku, odwrócona do niego plecami.

– Czy ty nie rozumiesz, co oznacza nie?! – warknęła, a po chwili dodała nieco spokojniej: – Mówiłam ci. Nie chcę się już dzisiaj bawić.

– Mogę? – spytał cicho Antoni.

Aż podskoczyła. Spojrzała na niego z mieszaniną lęku i złości.

– Dlaczego pan wszedł? – wykrztusiła.

– Marika mnie poprosiła – odparł i zastygł w progu.

Głos uwiązł mu w gardle, kiedy zobaczył siniaka na jej twarzy. Mimo że wiedział, skąd się wziął, ciężar tego widoku go przytłoczył. Kasandra zauważyła, że jej się przygląda i zaczesała włosy, żeby opadły na policzek, ale było już za późno. Mężczyzna podszedł bliżej i z wyraźnym wahaniem usiadł na brzegu materaca.

– Co ci się stało? – spytał łagodnie.

– Nic. Zdejmowałam książkę z półki i się uderzyłam – odparła natychmiast drżącym głosem.

– Pokażesz mi?

– Nie. – Odwróciła twarz w innym kierunku, byle dalej od Antoniego.

– Mogę ci pomóc – powiedział cicho.

Znów na niego spojrzała. Tym razem inaczej. Jakby szukała w jego twarzy potwierdzenia, że sobie z niej nie żartuje. Nieruchoma obserwowała, jak przysuwa się bliżej, a potem skierowuje na nią swoją różdżkę. Dopiero gdy wyszeptał zaklęcie uzdrawiające, drgnęła i machinalnie sięgnęła ku swojej twarzy. Do tej pory nie miała styczności z taką magią. Zioła lecznicze działały o wiele wolniej i nie zawsze dawały pożądany rezultat. Natomiast to zaklęcie przyniosło jej natychmiastową ulgę.

Antoni odsunął się od niej i ruszył ku drzwiom.

– Dziękuję – wykrztusiła, zanim wyszedł.

Zatrzymał się w pół kroku i uśmiechnął się lekko.

– Nie ma za co – odparł spokojnie i zamknął drzwi.

Zostawienie jej samej sprawiło mu trudność. Chciał z nią porozmawiać już teraz, ale wiedział, że musi zaczekać na bardziej odpowiedni moment. Teraz oboje powinni ochłonąć. Odpocząć, o ile to możliwe. Miał pewność, że sam dziś nie zmruży oka. Sumienie mu nie pozwoli. Nie po tym, czego był świadkiem i jak się zachował.

Kasandra dołączyła do grona osób, za których los czuł się bezpośrednio odpowiedzialny. Musi postępować ostrożnie. Jeden fałszywy ruch i tragedia gotowa. Zrobi wszystko, żeby do niej nie dopuścić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro