13. Koniec balu, panno Lalu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W ciągu kolejnych tygodni przeczytałam wszystkie książki, które zaproponował mi Antoni, a za każdym razem, gdy odnosiłam je do biblioteki, na stole już czekały nowe tytuły. Wiedziałam, że są dla mnie. Z tego, co zauważyłam, tylko my dwoje odwiedzaliśmy to miejsce. Marika chyba ani razu nie weszła tu z własnej woli. Była niepocieszona, że zamiast się z nią bawić, wolę czytać. Nawet na mnie naskarżyła Maurycemu, ale zdecydowanie nie przewidziała, że usłyszy od niego:

– Powinnaś wziąć przykład z Kasandry i też coś przeczytać.

Czułam się równie skołowana, co ona, ale zrobiło mi się naprawdę miło, mimo że wcale nie zasłużyłam na tak ciepłe słowa.

Ojciec nie wezwał mnie ani razu, a ja nie garnęłam się, żeby go odwiedzić. Starałam się o nim nie myśleć. Odsunąć od siebie to przykre zadanie, które kazał mi wykonać. Niestety czytając książkę za książką, straciłam poczucie czasu. Minęło równe pół roku od tego felernego obiadu, podczas którego dolałam Amandzie do talerza trucizny. Widziałam ją od tamtego zdarzenia może z pięć razy. Chciała się upewnić, że wszystko u mnie w porządku i spytać, czy niczego mi nie brakuje. Była przy tym do bólu uprzejma i szczerze mną zainteresowana, ale nie potrafiłam zebrać przy niej myśli i lepiej się skupić na tym, co do mnie mówiła. Nie mogłam oderwać wzroku od jej ogromnego brzucha. Pozwoliła mi go dotknąć. Dziecko od razu kopnęło. Najwyraźniej było mądrzejsze niż jego matka.

– Widzisz, Kasandro? Ucieszyło się, że nas odwiedziłaś – zaśmiała się pogodnie Amanda.

Szczerze wątpię, pomyślałam. Marzyłam już tylko o tym, żeby uciec z tego pokoju. Spojrzałam przez ramię na Antoniego. Stał w progu i opierał się barkiem o framugę.

– Myślę, że już wystarczy – oznajmił, jakby wyczuł, że to nie Amanda potrzebuje oddechu.

– Tak szybko? – Zmarszczyła brwi i pogładziła się po brzuchu.

Zsunęłam się z materaca i podeszłam do drzwi. Antoni je otworzył i przepuścił mnie przodem.

– Odpocznij, kochanie – mruknął do niej z czułością. – Zajrzę do ciebie wieczorem.

Na szczęście już beze mnie. Okupowałam te wizyty mnóstwem nerwów. Nie mogłam po nich spać. Głos ojca odzywał się w mojej głowie i mnie dręczył. W kółko powtarzał te same dwa zdania: Zacznij od najsłabszego ogniwa. Zabij dziecko Amandy. Jedynie książki były w stanie odwrócić moją uwagę.

Akurat leżałam na parapecie w bibliotece, gdy usłyszałam hałas na korytarzu. Ktoś krzyczał. Zamknęłam książkę i zeskoczyłam na podłogę. Podeszłam do drzwi i wyjrzałam na zewnątrz.

W zamku panowało zamieszanie. Służba biegała po korytarzach. Byli podekscytowani.

– Co się stało? – zaczepiłam jedną z kobiet, która niosła stos czystych prześcieradeł.

Spojrzała na mnie przelotnie.

– Już czas! – odparła i przyspieszyła kroku.

– Czas na co? – zawołałam za nią, ale się nie zatrzymała, więc postanowiłam pójść za nią.

Wprowadziła mnie po schodach na piętro, a potem długim korytarzem, którego ściany przyozdobiono bronią, należącą do rycerzy, poległych w trakcie ostatniej wojny domowej. Byłam mała, ale doskonale pamiętam, co się wtedy działo. Krzyki konających dotarły głęboko w las do chaty, w której mieszkałam. Mama też wtedy zginęła. Nie wróciła już do mnie. Zostałam z ojcem sama.

Machinalnie przesunęłam palcem po chłodnej stali i się wzdrygnęłam. Wydawało mi się, że usłyszałam jęk tego, do kogo to ostrze należało. Marika wyrosła tuż obok, jak spod ziemi i szarpnęła mnie za rękę.

– Nie ruszaj, Kasandro! Są bardzo ostre! – pisnęła z paniką w głosie.

Mało brakowało, a przez tę jej kompletnie zbyteczną troskę straciłabym palec. Na szczęście skończyło się tylko na lekkim draśnięciu. Nie było dużo krwi, ale i tak mnie zapiekło. Spojrzałam na Marikę ponuro i wsadziłam palec do ust.

– Ostrzegałam! – mruknęła i uniosła wymownie brwi.

– Co się dzieje? – wymamrotałam.

W głębi korytarza trzasnęły drzwi. Z komnaty wybiegła służąca z całym naręczem zakrwawionych prześcieradeł. Otworzyłam usta w niemym przerażeniu.

– Ciocia Amanda rodzi – odparła pogodnie Marika, nie kryjąc entuzjazmu.

Zakręciło mi się w głowie. Musiałam oprzeć się o ścianę, żeby zachować równowagę.

– Tak szybko? – wyszeptałam drżącym głosem.

– Skończyła? Możemy już wejść? – spytała z przejęciem Marika.

Dobrą chwilę mi zajęło, żeby się zorientować, że nie mówiła do mnie. Nie zauważyłam, kiedy Antoni do nas podszedł.

– Nie, skarbie. Ani dzisiaj, ani jutro. Amanda jest bardzo zmęczona – odparł spokojnie mężczyzna i ostrożnie sięgnął po moją dłoń.

Byłam tak zrozpaczona, że nawet nie zwróciłam uwagi.

– Jak to się stało? – zwrócił się do mnie łagodnie.

– Skaleczyła się, bo dotknęła broni – doniosła mu uprzejmie Marika. – A ja mówiłam, żeby jej nie ruszała!

Antoni westchnął cicho. Wyciągnął z kieszeni materiałową chusteczkę i otarł nią mój palec. Na białym materiale została krwawa smuga, zupełnie jak na prześcieradłach, które wyniesiono z komnaty Amandy, tylko znacznie mniejsza. Później zamknął moje dłonie w swoich. Wyszeptał pod nosem jakieś zaklęcie. Błysnęło bladoniebieskie światło i rozcięcie samo się zamknęło. Już mnie nie bolało, ale nadal huczało mi w głowie.

– Proszę, następnym razem bardziej uważaj, Kasandro – powiedział spokojnie i puścił moją rękę.

– A na mnie byś się zdenerwował, wujku – prychnęła z wyraźną pretensją Marika.

– Wielce prawdopodobne, bo ciebie już parokrotnie uprzedzałem, że to nie są zabawki. Można sobie nimi zrobić krzywdę, jak widać – odparł z powagą i wskazał na broń zawieszoną na ścianie. – Porozmawiam o tym z Amandą, skoro dosięgacie to jasny znak, że znajdują się zbyt nisko.

– Chłopiec czy dziewczynka? – spytała z przejęciem Marika, kompletnie niezrażona jego surowym tonem.

– Dziewczynka. – Uśmiechnął się ciepło.

Marika pisnęła radośnie, ale szybko przycisnęła dłoń do twarzy, bo Antoni skarcił ją spojrzeniem i położył palec na swoich ustach, nakazując jej milczenie.

– Amanda i jej córka potrzebują teraz spokoju. Pobawcie się na dole, najlepiej w ogrodzie – szepnął.

Nie protestowałam, kiedy Marika mną szarpnęła i pociągnęła w kierunku schodów. Paplała bez przerwy, aż do wieczora. Była przeszczęśliwa. Snuła plany. Cieszyła się, że w końcu sama została ciocią i w całym tym swoim zaaferowaniu nie zauważyła, że od wielu godzin milczałam. Nie odezwałam się słowem od czasu, gdy Antoni podzielił się z nami rewelacjami na temat Amandy. Nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Strach ściskał mnie za gardło. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, aż ojciec o wszystkim się dowie, a wtedy wezwie mnie do siebie i...

Potrząsnęłam głową i objęłam się ramionami.

Muszę się trzymać z daleka od tego dziecka. Od mojego ojca też. Najlepiej by było, gdybym zniknęła. Stała się niewidzialna i żeby nikt mnie nie znalazł. Próbowałam, ale mimo moich usilnych starań, nic z tego nie wyszło. Antoni chodził za mną jak cień. Pilnował mnie, jakby już o wszystkim wiedział. Ale to nie mogła być prawda. Gdyby faktycznie ją znał, nie traktowałby mnie przecież z taką życzliwością. Chyba że jest coś, o czym nie wiem. Póki co, nie znalazłam żadnego logicznego wytłumaczenia poza jednym – nieważne, co ojciec i mama o nim mówili, Antoni w rzeczywistości był jednak dobrym człowiekiem. Zdecydowanie lepszym, niż ja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro