15. Ostatnie zadanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ocknęłam się w lesie. Jak tu dotarłam? Przyszłam sama, czy ojciec mnie wezwał? Huczało mi w głowie. Wszystko mnie bolało. Leżałam w błocie. Czułam przeraźliwy chłód, ale najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogłam się poruszyć.

Ostatnie, co pamiętałam wyraźnie to rozmowa z Antonim w pokoju jego siostry. Nie potrafiłam tylko stwierdzić, kiedy dokładnie miała miejsce. Dzwoniło mi w uszach. Znów spróbowałam się podnieść, ale coś mnie powstrzymywało.

Usłyszałam szelest gniecionych liści. Ktoś powoli szedł w moim kierunku. Doskonale znałam te kroki. Mój oddech przyspieszył. Ojciec zatrzymał się tuż obok. Mało brakowało a by mnie rozdeptał. Pewnie zrobił to celowo. Chciał mnie jeszcze bardziej przestraszyć. Wodziłam za nim wzrokiem. Bezpieczniej było nie tracić go z oczu.

Prawdziwe przerażenie ogarnęło mnie jednak dopiero po chwili, kiedy zobaczyłam, co trzymał w dłoni.  

– Wstań! – rozkazał, a ja natychmiast go posłuchałam.

Obracał między palcami małą, szklaną buteleczkę. Nie musiałam czytać etykiety, żeby wiedzieć, co to było. „Zniewalacz", ostatnia trucizna mamy. Pewnie mnie zmusił, żebym ją wypiła. Dlatego straciłam kontrolę nad ciałem.

– Jestem tobą głęboko rozczarowany, Kasandro – powiedział ponurym tonem i spojrzał na mnie z pogardą.

Dość często to od niego słyszałam. Wydawało mi się, że przywykłam i nie zrobi to na mnie wrażenia. A jednak poczułam ukłucie żalu w sercu, gdy przemieliłam te słowa. Zabolało.

– Wystarczyło zaledwie parę miesięcy, żeby ta banda mięczaków przeciągnęła cię na swoją stronę. Doprawdy żałosne. Matka poświęciła swoją moc na darmo – wycedził.

Przechadzał się dookoła mnie spacerowym krokiem. Chrzęst liści pod jego stopami przypominał mi odgłos łamanych kości. Wiedziałam, że jest wściekły, a mimo tego mówił nad wyraz spokojnie, czym tylko potęgował mój niepokój. To nigdy nie kończyło się dla mnie dobrze. 

– Ostrzegałem, co się stanie, jeśli znów mi się sprzeciwisz. Nie zostawiłaś mi wyboru – szepnął ponuro.

Zatrzymał się i zbliżył do mojej twarzy tak mocno, że niemal stykaliśmy się nosami. Patrzył na mnie przez dłuższy moment w ciszy, bez wyrazu, jakbym naprawdę nie była dla niego niczym więcej niż tylko popsutym narzędziem.  

– Rozkazuję ci pójść do zamku i zabić dziecko Amandy – oznajmił beznamiętnym tonem, wskazując palcem kierunek. – Masz się pozbyć całej tej rodziny i skończyć sama ze sobą. Nie będziesz mi już potrzebna. Nie cackaj się... z żadnym z was – zaśmiał się paskudnie. – Wykonać! – warknął, a ja wbrew swojej woli ruszyłam w stronę zamku.

***

Antoni obudził się wściekły na siebie, że w ogóle zasnął. Od wielu dni był na nogach, w ciągłej gotowości. Pił kawę za kawą, ale zmęczenie w końcu wygrało. W jednym momencie patrzył znad książki, jak Kasandra siedzi na podłodze razem z Mariką, a w kolejnym już jej nie było. Zniknęła w przerwie, kiedy powieki same mu się zamknęły.

– Dokąd poszła Kasandra? – spytał i zatoczył nieprzytomnym wzrokiem koło po salonie.

– Nie wiem – mruknęła Marika i wzruszyła ramionami. – Nie ma jej od kilku godzin.

– Kilku godzin? – warknął mężczyzna i poderwał się z fotela.

– Spokojnie, wuju. Może chciała pobyć sama – powiedziała Amanda z drugiego końca pokoju. – Zajrzysz do Róży?

Skinął nerwowo i pospiesznym krokiem wyszedł z salonu. Miał złe przeczucia. Wbiegał po schodach co trzy stopnie. Coś podpowiadało mu, żeby jeszcze bardziej zwiększył tempo.

Wpadł do sypialni niemowlęcia, jak burza. W środku było ciemno, ale i tak dostrzegł zarys sylwetki nachylającej się nad kołyską. Drobna postać stała odwrócona do niego plecami i patrzyła na dziecko.  

– Kasandro? – szepnął.

Nie zareagowała, więc podszedł bliżej.

– Co robisz? – Spojrzał jej przez ramię i zamarł.

Łzy obficie spływały jej po brudnej twarzy. Drżała z wysiłku. W spoconych dłoniach ściskała sztylet, który od piersi Róży dzieliły zaledwie milimetry.

Antoni otrząsnął się z pierwszego szoku. Chwycił Kasandrę za rękę i spróbował wyszarpnąć sztylet z jej palców. Musiał w to włożyć sporo siły, bo dziewczynka nie chciała puścić. W końcu ostrze wyleciało w powietrze i uderzyło o marmurową posadzkę z głuchym metalicznym zgrzytem. Niemowlę poruszyło się niespokojnie, ale hałas go nie obudził. 

Antoni spiorunował Kasandrę wzrokiem i zanim zdążyła ponownie sięgnąć po broń, złapał ją za ramiona i wyciągnął z pokoju. Kiedy oboje znaleźli się na korytarzu, zapieczętował drzwi zaklęciem, żeby nie mogła się tam dostać z powrotem. 

– Kasandro – zaintonował groźnie. – Co to miało znaczyć?

Wciąż zaciskał palce na jej ramionach, a ona patrzyła na niego nieobecnym wzrokiem i płakała. Antoni zmarszczył brwi.

– Kasandro? – odezwał się o niebo łagodniejszym tonem i przyjrzał z troską.

Szarpnęła się, jak ryba na haczyku. Zaskoczony poluźnił uścisk, dzięki czemu udało jej się wyrwać. Podeszła do drzwi i pociągnęła za klamkę. Uwiesiła się na niej, ale nie ustąpiła. Antoni przyglądał się jej poczynaniom w milczeniu.

– Kochanie, co ci jest? – szepnął w końcu i postąpił krok w jej kierunku, ale ona od razu odbiegła kilka kroków dalej, zwiększając dzielącą ich odległość, aż nagle stanęła i zadarła głowę do góry. Antoni podążył za nią wzrokiem, lecz zanim zdążył zareagować, było już za późno...

***

Trucizna była zbyt silna. Zapanowała nad moim ciałem. Jedyne, nad czym miałam jeszcze kontrolę to myśli. Antoni coś do mnie krzyczał, ale nie słyszałam nic poza dudnieniem krwi w uszach. Trzęsły mi się ręce. Chciały go skrzywdzić tak, jak im kazano.

Wiedziałam, że tego nie da się zatrzymać. Przynajmniej nie tak, żeby nikt nie ucierpiał.

Jak to możliwe, że Antoni zawsze zjawia się wtedy, kiedy potrzeba? Już traciłam siły. Stałam ze sztyletem w dłoni nad kołyską Róży i chciało mi się płakać. Nie wiem, czy łzy faktycznie popłynęły. Z chwilą, kiedy ojciec napoił mnie trucizną, już zaczęłam umierać. Nic nie czułam... oprócz serca. Słyszałam, jak błagało, żebym zatopiła w nim ostrze.

Co należało zrobić, żeby zapobiec tragedii? Zabić go? A może siebie? Nie pragnęłam już jego śmierci, przed moją nie było ucieczki.

Antoni zabrał mi sztylet i wyprowadził na zewnątrz. Wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie na drzwi. Już się tam pewnie nie dostanę... Zaczęłam gorączkowo myśleć. Co zrobić, żeby jak najmniej osób ucierpiało? Może... odwrócić kolejność?

Staliśmy w tym długim korytarzu, którego ściany przyozdobiono bronią, należącą do rycerzy, poległych w trakcie ostatniej wojny domowej. Mój wzrok zatrzymał się na krótkiej szabli. Wspięłam się na palce i zdjęłam ją z haków. Nie była ciężka. Bez problemu dałam radę chwycić ją oburącz.

Dotarł do mnie krzyk Antoniego, ale nie rozumiałam słów, których użył. Chyba mnie prosił, żebym nie działała pochopnie. Próbował uspokoić. Powstrzymać..., ale ja już podjęłam decyzję.

Zamknęłam oczy i skierowałam ostrze na siebie. Zdecydowanym ruchem zatopiłam je w moim brzuchu. Sapnęłam. Pociemniało mi przed oczami.

Ból mnie obezwładnił.

Dobrze. Na to właśnie liczyłam.

***

– Posłuchaj, nie chcę ci zrobić krzywdy. – Antoni zmusił się do opanowania głosu i postąpił krok w jej kierunku.

Ręka Kasandry zadrżała, ale nadal w niego celowała.

Dziewczynka przymknęła oczy i położyła drugą dłoń na broni.

– Nie chcę z tobą walczyć – zapewnił, ale skierował na nią różdżkę. Zamierzał wytrącić jej ostrze za pomocą zaklęcia Melidorro.

W tym samym momencie, gdy je wypowiedział, Kasandra przebiła swój brzuch. Zraniła się, ale broń błyskawicznie opuściła jej ciało i odleciała daleko. Dziewczynka sapnęła. Nogi się pod nią ugięły. Antoni podskoczył do niej i złapał tuż nad ziemią. Półprzytomna osunęła prosto w jego ramiona.

Melistateum – szepnął drżącym głosem, przesuwając ostrożnie dłońmi po głębokim rozcięciu.

Rana momentalnie się zamknęła. Jedynym śladem, jaki pozostał po tragedii, która się przed chwilą rozegrała była kałuża krwi w miejscu, gdzie stała Kasandra i ciemnobordowa plama na jej ubłoconej sukience. Mężczyzna wypuścił urywany oddech z płuc. Kasandra przelewała mu się przez ręce. 

A co, jeśli zaklęcie nie zadziałało? Mało prawdopodobne, ale i tak zamierzał je rzucić ponownie. Ostatecznie zrezygnował, bo Kasandra nagle otworzyła oczy i zamrugała sennie. Spojrzała na Antoniego, ale szybko odwróciła wzrok.

– Nie chciałam – wykrztusiła i spróbowała wyswobodzić się z jego objęć, ale nie dała rady. Była za słaba, a on trzymał ją mocno.

– To, co zrobiłaś wymagało ogromnej odwagi – powiedział cicho.

– Ojciec mnie zmusił – dodała, jakby wcale go nie usłyszała. – Naprawdę nie chciałam!

Westchnął ciężko i po chwili wahania przytulił ją do siebie. Pozwoliła mu na to, ale sama go nie objęła. Była w szoku. Trzęsła się.

– Wszystko będzie dobrze, Kasandro – szepnął łagodnie. – Wiem o twoim ojcu i po co cię tu przysłał. Już nic ci nie grozi.

Usłyszał, jak z trudem przełknęła ślinę. 

– Jak to pan wie? – jęknęła głucho.

Antoni przeklął w myślach. Nie tak zaplanował ten moment. Nie wziął pod uwagę tylu zmiennych. Nie przewidział, co się wydarzy. Wszystko poszło nie tak...

– Od dawna? – drążyła słabym głosem.

Odsunął ją od siebie, żeby móc zajrzeć jej w twarz. Była załamana i skołowana. Nie rozumiała, dlaczego się tak względem niej zachowywał. 

– Wystarczająco długo, żeby cię nie oceniać, Kasandro – oznajmił spokojnie, chociaż serce tłukło mu się w piersi jak oszalałe.

– Ale... – wykrztusiła i pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Musimy zejść na dół, do reszty. Zastanowimy się wspólnie, co zrobić – powiedział ostrożnie, ale przerwał, gdy zauważył, że Kasandra zbladła i objęła się ramionami.

– Zejść do reszty? – powtórzyła przerażona. – Przecież mnie zabiją!

– Nic ci nie zrobią – odparł z powagą, patrząc jej głęboko w oczy. – Nie pozwolę cię skrzywdzić.

– Dlaczego? – skrzywiła się.

– Bo wiem, że nie jesteś zła, Kasandro – wyjaśnił rzeczowym tonem.

– Nic pan o mnie nie wie – warknęła.

Zdecydowanie zbyt długo się zastanawiał, czy powinien jej odpowiadać. Dziewczynka wycofała się pod ścianę i oparła o nią plecami. Przymknęła powieki i wypuściła powietrze z płuc do oporu.

– Przyrzekam, że ze strony tej rodziny naprawdę nie masz się czego obawiać – dodał cicho.

Otworzyła oczy i spojrzała na niego z powątpiewaniem.

– Proszę, zastanów się, kochanie. Czy spotkało cię tu cokolwiek złego? – spytał łagodnie.

Drgnęła i odwróciła od niego wzrok. Westchnęła ciężko.

– Nie – przyznała z wahaniem – ale to się może prędko zmienić, kiedy poznają prawdę.

– Ja ją znam – zauważył.

Prychnęła cicho, ale nie był w stanie stwierdzić, jaka emocja się za tym kryła. Znów zacisnęła mocno powieki i uderzyła potylicą o ścianę, z wyraźną frustracją.

– Proszę, Kasandro. Zaufaj mi – szepnął. – Pozwól sobie pomóc.

– Nie może mi pan pomóc – mruknęła zrezygnowana.

– To daj mi chociaż spróbować – westchnął.

Nie zamierzał się poddać. Nie tym razem. Postawił sobie za punkt honoru, żeby do niej dotrzeć.

– Proszę, chodź ze mną do reszty. Wszystkim należą się wyjaśnienia – oznajmił łagodnym tonem. – Tobie również.

Odzyskał jej zainteresowanie. Spojrzała na niego czujnie.

– Jaką mam gwarancję, że pan nie kłamie? – szepnęła.

– Moje słowo – odparł z powagą.

Zaśmiała się nerwowo.

– Słowo? – powtórzyła sceptycznie.

Przytaknął, nie odrywając wzroku od jej twarzy. Widział, że dziewczynka intensywnie się zastanawia.

– Dobrze – westchnęła w końcu z wyraźnym wahaniem. – W gruncie rzeczy i tak jestem martwa. Nie mam już nic do stracenia. Mogę z panem pójść.

Antoni zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział. Zamiast tego wyciągnął do Kasandry dłoń i zaczekał, aż ją chwyci. Długo na nią patrzyła, ale ostatecznie nie zdecydowała się jej przyjąć. Ruszyła przed siebie chwiejnym krokiem, w kierunku schodów. Mężczyzna prędko ją dogonił. Był przygotowany, żeby w razie czego zapewnić jej asekurację, gdyby nagle opuściły ją siły. Podziwiał jej opanowanie, choć czuł w duchu, że to tylko taka poza. Założyła na twarz maskę. Biła od niej chłodna determinacja.  

Kiedy weszli razem do salonu, zapadła cisza. Amanda i Markus byli sami. O tej porze Maurycy na pewno układał Marikę do snu. Kobieta zerwała się z fotela i uklękła przy Kasandrze, dotykając ostrożnie jej brzucha. Antoni zwymyślał się w duchu za swoją głupotę. Powinien najpierw doprowadzić dziewczynkę do porządku. Nie przyprowadzać jej w tym stanie, w sukience ciężkiej od błota i krwi.

– Co się stało, Kasandro? – wyszeptała z paniką Amanda.

Dziecko spuściło wzrok na swoje buty i zacisnęło dłonie w pięści. Zagryzło szczękę z uporem i absolutnie nic nie wskazywało na to, że prędko się odezwie, więc kobieta przeniosła wzrok na Antoniego.

– Wuju? – spytała nieco ostrzejszym tonem. 

Antoni westchnął i kucnął, żeby znaleźć się na wysokości twarzy Kasandry. 

– Powiedz, proszę, dlaczego przyszłaś – odezwał się łagodnym tonem.

Przygryzła wargę i potrząsnęła głową. Maska opadła. Znów była małą, przerażoną dziewczynką.  

– Kto cię skrzywdził, Kasandro? – Amanda poszła w ślady Antoniego i spróbowała zajrzeć dziecku w oczy. – Nie bój się...

– Przyszłam was wszystkich zabić – oznajmiła cicho dziewczynka, unikając jej wzroku.

Amanda odskoczyła od niej, jak oparzona. Spojrzała na nią zdumiona i otworzyła szeroko usta.

– Co? – Udało jej się wykrztusić.

– Zabiłaś moją mamę – kontynuowała drżącym głosem Kasandra.

Kobieta zamrugała nerwowo i zasłoniła sobie usta dłonią. 

– Niemożliwe – wyjąkała Amanda, a Kasandra sapnęła oburzona i wreszcie na nią spojrzała.

– Niemożliwe? – wycedziła z wściekłością. – Wyrzuciłaś ją z domu, pozbawiłaś władzy, a potem życia!

Jej ciało drżało z emocji. W kącikach oczu lśniły łzy, ale nie spłynęły po twarzy. Nie pozwoliła im na to. 

– Kim ty jesteś? – jęknęła Amanda i objęła się ramionami.

Kasandra wyprostowała się dumnie i spojrzała na nią z pogardą.

Antoni wciągnął ze świstem powietrze. Nadszedł ten moment, w którym musiał wkroczyć. 

– Córką mojej siostry, Amando – szepnął.

Obie zareagowały identycznym szokiem. Były jak swoje lustrzane odbicia. Równie wstrząśnięte. Kobieta na przemian otwierała usta i zamykała je, jak ryba. To Kasandra pierwsza odzyskała głos. 

– Siostry? – powtórzyła słabo.

Uśmiechnął się do niej smutno. 

– Twoja mama nazywała się Bestiana i była moją bliźniaczką. To jedna i ta sama osoba. Opowiadałem ci o niej – wyjaśnił cierpliwie.

Kasandra zadrżała. Przycisnęła sobie dłonie do skroni. Z trudem wciągała powietrze do płuc i praktycznie go nie wypuszczała.  

– Ale to by oznaczało, że my... – Urwała gwałtownie i objęła się ramionami.

– Jesteśmy rodziną, Kasandro – dokończył Antoni.

Amanda zaśmiała się histerycznie.

– Nie wiedziałam. Przyrzekam, nic nie wiedziałam! – jęknęła głucho Kasandra.

Oczy zaszły jej mgłą. Oddychała płytko, jakby lada moment miała wybuchnąć płaczem. Amanda tymczasem nadal się śmiała. Antoni spiorunował ją wzrokiem. Zauważyła to spojrzenie i na moment udało jej się spoważnieć, ale po chwili znowu parsknęła nerwowo.

– Powinnam cię posłuchać, od początku miałeś rację, to chciałeś usłyszeć, wuju? –  spytała ponuro.

– Nie – odparł sucho. – Musimy się zastanowić, co zrobić.

– Jak to co? – Amanda otarła łzy z kącików oczu i utkwiła intensywny wzrok w Kasandrze. – Ma stąd zniknąć. Nie chce jej widzieć – wycedziła.

– To nie takie proste, Amando – powiedział cicho Antoni.

– Proste, jak budowa cepa, wuju – weszła mu ostro w słowo. – Przytułek weźmie ją od ręki. 

Amanda zmrużyła oczy i warknęła w kierunku Kasandry:

– Na twoim miejscu nie chwaliłabym się tym, kto był twoją matką. Ludzie mogą źle to przyjąć.

Atmosfera w pokoju zgęstniała. Nagle zrobiło się duszno. Znikąd pojawił się wiatr, który zdmuchnął parę książek z półki i zmącił spokojny płomień w kominku. Kasandra patrzyła na Amandę, gotując się z wściekłości. Zacisnęła dłonie w pięści, a jej włosy zafalowały same z siebie.

– Dlaczego miałabym się nią nie chwalić? – wycedziła, ważąc każde słowo. – Moja mama była wspaniałą królową! O wiele lepszą niż ty! Opowiedziała mi, jak podstępem zmusiłaś ją do pojedynku, jak oszukiwałaś i  jaka okazałaś się głupia, bo nie poznałaś się na jej klonie!

– Miałam trzynaście lat – wyjąkała kobieta. – Tylko się broniłam...

Kasandra potrząsnęła głową z frustracją. Chaos w pokoju przybierał na sile. Płomienie wypełzły z kominka i zaczęły lizać brzeg dywanu. Kilka szyb pękło. Odłamki szkła upadły z łoskotem na parapet. 

– Kłamiesz! – wrzasnęła dziewczynka. – Od początku tak planowałaś! Chciałaś mieć tron tylko dla siebie! Nawet własną matkę zabiłaś! – Po tych słowach Amanda zaniosła się szlochem.

– Dosyć! – huknął Antoni zdecydowanym głosem.

Nie chciał krzyczeć, ale musiał to zrobić, żeby przebić się przez hałas panujący w pomieszczeniu. Jednym ruchem zgasił tlący się dywan, naprawił szyby i odstawił wszystkie przedmioty na swoje miejsce, a potem kucnął przed Kasandrą.  

Dziewczynka zamilkła. Przygryzła wargę i objęła się ramionami. Oddychała powoli, próbowała się uspokoić, ale słabo jej to wychodziło. Antoni westchnął ciężko. Ostrożnie wyciągnął dłoń i delikatnie uniósł jej podbródek. Stała sztywno. Czuł, że pozwoliła mu się dotknąć tylko dlatego, że śmiertelnie ją przestraszył. Nazwał się w myślach idiotą, chyba nie dało się tego rozegrać gorzej...

– Okłamano cię, Kasandro – powiedział łagodnie, patrząc jej głęboko w oczy. 

Wzdrygnęła się.  

– Bestiana nie była dobrą królową – kontynuował w tym samym tonie. – Nie była też dobrym człowiekiem. Zrobiła mnóstwo potwornych rzeczy. Skrzywdziła wielu ludzi. Pożądała władzy, tylko na niej jej zależało. A Amanda wcale nie chciała zostać królową. Zastąpiła matkę, ponieważ...

– Ją zabiła – wycedziła drżącym głosem Kasandra, mierząc kobietę wzrokiem zza zwężonych powiek.

– Jestem bezpośrednio odpowiedzialny za śmierć Melindy – westchnął ciężko Antoni. 

– Wuju, nie – wtrąciła się słabym głosem Amanda. – To nie przez ciebie mama zmarła. To była wina Bestii. – Przesunęła wzrok na Kasandrę i dodała ponuro: – Jedna z wielu.

Antoni zacisnął szczękę i wciągnął ze świstem powietrze. Przymknął na moment powieki, starając się zapanować nad emocjami. Kiedy znów otworzył oczy zrozumiał, że trwało to zbyt długo. Kasandra patrzyła na niego zdezorientowana.  

– Twoja matka napoiła mnie trucizną, przez którą straciłem nad sobą panowanie. Przemieniłem Mel w kamień, a kiedy ją przesuwałem, pękło jej serce. Nie udało nam się jej odczarować – wyjaśnił cicho.

– Nie, nie... – jęknęła głucho. – Mama była dobra! Oddała mi swoją moc! Uratowała mnie!

– Nie wierzę – sapnęła Amanda.

– Zachorowałam, prawie umarłam, a ona przelała we mnie swoją siłę. Jestem potężna – powiedziała Kasandra łamiącym się głosem.

– Czujesz się potężna, Kasandro? – spytała sucho Amanda.

– Słyszałem jej rozmowę z Goterem, myślę, że to jednak prawda – wtrącił się Antoni, a Amanda spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

– Goter? – powtórzyła i utkwiła wzrok w Kasandrze, jakby szukała podobieństwa. – Goter jest jej ojcem?

Antoni przytaknął, a Amanda oparła się ciężko o fotel i przymknęła powieki. Markus, który do tej pory siedział cicho, otoczył ją nieśmiało ramieniem i zwrócił się cicho do Antoniego:

– Czyli żyje.

– Chciałam wam wybaczyć – odezwała się słabym głosem Kasandra.

Wszystkie oczy spoczęły na niej.

– Wiem, Kasandro. – Antoni pochylił się ku niej i uśmiechnął smutno.

– Zmusił mnie – dodała i otarła oczy nerwowym ruchem dłoni.

– Nie skrzywdzi cię więcej – zapewnił ją z powagą.

– Nie odpuści – szepnęła.

– Nic ci nie grozi, obiecuję – odparł z powagą Antoni, a po chwili wahania wyciągnął dłoń i odgarnął jej włosy z czoła.

– Jak możesz, wuju? – wykrztusiła wzburzona Amanda.

– Kasandra jest moją siostrzenicą tak samo, jak i ty – powiedział spokojnie, a potem zwrócił się do dziewczynki: – Jeśli chcesz, możesz do mnie mówić "wujku", zamiast ''panie'', tak jak Marika. Jesteśmy rodziną – powtórzył, a ona zdawkowo przytaknęła. – Pójdź teraz do swojego pokoju, przebierz się w coś czystego i zaczekaj na mnie, dobrze? Nie wychodź sama. To bardzo ważne. Mogę na ciebie liczyć?

Kasandra zmarszczyła brwi i rzuciła jeszcze jedno ostrożne spojrzenie Amandzie, ale potem posłusznie opuściła pokój. Antoni zamknął drzwi i westchnął ciężko.

– Oszalałeś – stwierdziła sucho Amanda.

– Widziałem, jak pół godziny temu to dziecko znalazło w sobie siłę, żeby oprzeć się truciźnie, a kiedy musiało wybierać, kogo zabić, przebiło swój brzuch, zamiast mojego – wycedził ze złością.

Twarz Amandy stężała. Otworzyła usta, ale Antoni był szybszy.

– Widziałem też, jak Goter ją bił, kiedy mu się sprzeciwiała – powiedział nieco ciszej.

– Skoro o wszystkim wiedziałeś, dlaczego jej nie powstrzymałeś? – wyszeptała Amanda, kręcąc głową z niedowierzaniem. 

Zazgrzytał zębami i przełknął kąśliwą uwagę.

– Próbowałem – odparł ostatecznie.  

Amanda zacisnęła usta w wąską linię i odwróciła wzrok.

– Bardzo jej współczuję. Naprawdę. Ale nie mogę się nią dłużej opiekować – powiedziała po dłuższej chwili ciszy. – Nie dam rady. Nie po tym, czego się o niej dowiedziałam.

Antoni popatrzył na Amandę z powagą. Zauważył, że trzęsą jej się ręce. Nerwowo zaciskała w pięści materiał sukni. Pot perlił się jej na czole. Wiedział, że nie ma prawa wymagać od niej, żeby Kasandra z nią została. Dla żadnej z nich nie skończyłoby się to dobrze.

– Rozumiem – westchnął cicho i ruszył w kierunku drzwi.

– Co planujesz? – zwrócił się do niego Markus.

Antoni zatrzymał się w pół kroku. Nie miał odwagi spojrzeć na przedmówcę, więc utkwił wzrok w klamce.  

– Ostatecznie rozmówię się z Goterem – oznajmił beznamiętnym głosem starszy mężczyzna. – Musi zniknąć. Kasandra nie poczuje się bezpiecznie, póki on wciąż... – przerwał. 

Nie dał rady dokończyć tego zdania.

Amanda wciągnęła drżący oddech, ale przytaknęła. Przyznała mu rację.

– Zrób to, co uważasz za słuszne, wuju – szepnęła. – A o tym, co zrobimy z Kasandrą porozmawiamy później. 

Antoni skinął jej sztywno, zarzucił płaszcz na plecy i wyszedł. Liczył, że szybko odnajdzie Gotera. Miał z nim masę osobistych porachunków. Mało brakowało, a sam by zginął z jego rąk. Na własnej skórze odczuł, jaka siła w nich drzemie. Był dorosłym mężczyzną, a drżał na samą myśl o spotkaniu z nim. Skoro on tak się bał, to co musiała czuć Kasandra? Antoniemu znów stanęła przed oczami scena, w której Goter uderzył dziewczynkę, a ona odleciała.

Potrząsnął głową. Ostatni raz biernie się przyglądał. Nigdy więcej...  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro