21. Stawianie i testowanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy Antoni powiedział, że bardzo mu zależy, abym czuła się dobrze w jego domu, wcale nie przesadzał. W pierwszych tygodniach pozwolił, żebym oswoiła się z nowym miejscem, jednak od razu, gdy zauważył, że samotność mi nie służy, zaczął mnie wywabiać z pokoju i wkładał mnóstwo energii, żebym nie zamknęła się w nim z powrotem.

Wymyślał zajęcia angażujące, ale zdecydowanie niemęczące i zawsze brał w nich udział razem ze mną. Był blisko, ale nie na tyle, żeby jego obecność mnie przytłaczała. Zaskakująco szybko przyzwyczaiłam się do tego, że jest gdzieś obok i w momencie, gdy na chwilę znikał, coraz częściej łapałam się na tym, że mi go brakuje.

Zaczęliśmy od układania puzzli. Antoni miał kilka dużych pudełek. Wszystkie z pięknymi pejzażami na wierzchu. Nie spodziewałam się, że tak mnie to wciągnie. Siedzieliśmy na miękkim dywanie przy stoliku do kawy i całymi godzinami łączyliśmy ze sobą tysiące elementów. Poczułam niemałą satysfakcję, kiedy skończyliśmy pierwszy obraz. Nie chciałam go niszczyć, więc wujek posmarował go specjalnym klejem, a potem oprawił i powiesił w moim pokoju. Tak samo postąpił z każdym kolejnym, aż zapełniliśmy całą wolną przestrzeń. Od razu zrobiło się przytulniej.

Antoni namawiał mnie, żebym poszła z nim do miasta na zakupy. Spożywcze załatwiał sam, kiedy spałam, bo uparcie nie chciałam się ruszać z domu. Świat Ludzi różnił się od Tamarii. Był o wiele większy, nowocześniejszy i pełen sprzętów, których bałam się dotykać, żeby ich nie zepsuć, mimo że wujek zapewniał, że nic się nie stanie, jeśli faktycznie to zrobię. Wiedziałam, jaką miał opinię na temat przedmiotów, ale wolałam nie testować jego cierpliwości, chociaż zdążyłam się przekonać, że posiadał jej pod dostatkiem.

Dużo ze mną rozmawiał. Czułam, że moje zdanie naprawdę go obchodzi i się z nim liczy. Póki co wymagał ode mnie stosunkowo niewiele. Wspólnie ustaliliśmy parę zasad, które obowiązywały nas oboje. Zapisał je na kartce i przyczepił do lodówki magnesem.

– Nie wychodzimy z domu bez uprzedzenia – powiedział i podkreślił zdanie dwukrotnie. – To najważniejsza z zasad, Kasandro. Jesteś pod moją opieką, muszę wiedzieć, co się z tobą dzieje. Żadnego uciekania, jasne?

Przytaknęłam spokojnie. Po ostatnim razie już nie miałam na to ochoty.

– Z mojej strony, jeśli zajdzie konieczność, żebym opuścił na chwilę dom, zawsze zostawię ci wiadomość tutaj. – Stuknął długopisem w drzwi lodówki.

Westchnął i zapisał kolejną zasadę.

– Mówimy głośno o swoich potrzebach i uczuciach. Kiedy milczysz, nie wiem, jak ci pomóc, rozumiesz? – upewnił się, patrząc na mnie z powagą.

– Tak – mruknęłam spolegliwie.

Bardzo ciężko było mi się przełamać, żeby faktycznie to robić, ale próbowałam. Sporym ułatwieniem w tej kwestii okazała się ponadprzeciętnie rozwinięta intuicja wujka. Póki co zdecydowanie czytał mnie lepiej niż ja jego, ale miałam nadzieję, że z czasem chociaż trochę się wyrówna.

Na liście znalazła się też informacja odnoście przestrzegania pór posiłków i spania. Były to jedyne elementy, które nie podlegały negocjacjom. Wujek stwierdził, że potrzebuję trochę rutyny i faktycznie miał rację. Mikstura nasenna, którą razem uwarzyliśmy zdziałała cuda. Koszmary praktycznie całkiem odpuściły. Najlepsze w niej było jednak to, że Antoni naprawdę pozwolił sobie towarzyszyć podczas jej produkcji.

– Nie mam nic przeciwko, żebyś mi pomagała, pod warunkiem że będziesz się stosowała do moich poleceń – powiedział, rozlewając eliksir do małych, szklanych fiolek, mieszczących w sobie porcję na jeden łyk.

Przytaknęłam gorliwie, choć ciężko mi się było skupić na tym, co mówił. Całą moją uwagę pochłaniało to, co robiły jego dłonie. Zawsze wiedział, gdzie co leży i od razu po to sięgał. Poruszał się po pracowni płynnie, jak tancerz.

– Oczywiście wolno ci tu przebywać tylko w mojej obecności – dodał z powagą.

Potrząsnęłam głową na znak, że akceptuję te warunki. Na jego miejscu, dałabym sobie dożywotni zakaz. Pokusa była naprawdę silna. Antoni posiadał chyba wszystkie składniki, z jakich można było zrobić najbardziej popisowe trucizny i nie tylko. Zauważyłam też kilka rodzajów ziół, których dotąd nie znałam.

– Przede wszystkim będziemy warzyć mikstury lecznicze, bo tych schodzi najwięcej. Czasem wysyłam je do Tamarii. Och, i chyba nie muszę wspominać, że trucizn się nie dotykamy? – Spojrzał na mnie wymownie.

– Nie musisz – mruknęłam niewyraźnie, bo przygryzłam policzek od środka.

– To nawet lepiej, że wyjdziesz z wprawy. – Uśmiechnął się ciepło. – Te umiejętności nie będą ci już do niczego potrzebne.

– Tak, wujku – westchnęłam niechętnie.

– Dobrze, na dziś wystarczy. – Machnął różdżką parę razy nad stołem i odesłał wszystkie słoiki i fiolki na ich miejsca w szafkach, zgasił ogień pod kociołkiem i sprawił, że sam się umył. – Pora na kolację.

Apetyt mi wrócił. Z tego faktu Antoni chyba najbardziej się cieszył. Nie musiał mnie już namawiać, żebym jadła. Mógł się w spokoju zająć własnym talerzem.

W końcu dałam się wyciągnąć na spacer po okolicy. Las wyglądał o wiele przyjaźniej niż wtedy, gdy uciekłam. Za pierwszym razem nie odeszliśmy daleko od domu, ale z każdym kolejnym dniem wydłużaliśmy trasę, aż nauczyłam się, którędy powinnam się udać, żeby trafić z powrotem.

Ośmieliłam się na tyle, że przyjęłam też propozycję wspólnej wyprawy do najbliższego miasta. Zostałam skuszona wizją odwiedzenia miejsca pełnego książek, które nie było biblioteką. Czułam się zaintrygowana i podekscytowana. Antoni nie wytłumaczył mi dokładnie, na jakiej zasadzie działa księgarnia, ale kiedy tam dotarliśmy, weszłam między regały i kompletnie straciłam poczucie czasu. Powiedział, żebym wkładała do koszyka wszystkie książki, które chciałabym przeczytać. Szybko go zapełniłam, bo wujek mi pomagał. Wszystkie były takie piękne. Miałam ogromny problem z podjęciem decyzji, które wziąć, a które zostawić. Dopiero w domu zauważyłam, że te, przy których najbardziej się wahałam i ostatecznie postanowiłam odłożyć na półkę i tak wylądowały w koszyku.

– Kiedy musimy je zwrócić? – spytałam, kiedy razem z wujkiem układaliśmy książki w moim pokoju, na dotychczas pustym regale.

– Nie musimy – oznajmił spokojnie.

Spojrzałam na niego zdziwiona, a on uśmiechnął się łagodnie i dodał:

– Są twoje. Na zawsze.

Otworzyłam usta w niedowierzaniu. Było ich przynajmniej z pięćdziesiąt. Myślałam, że... Właściwie to nie myślałam w ogóle od momentu, gdy wzięłam pierwszą z nich do ręki i pogładziłam okładkę. Machinalnie przycisnęłam książkę, którą akurat trzymałam do piersi i podniosłam wzrok na wujka.

– Dziękuję – szepnęłam.

Cud, że udało mi się odezwać. Chyba nigdy nie byłam tak wzruszona, jak w tym momencie. Antoni jeszcze raz się uśmiechnął i wrócił do robienia porządków na regale.

Ojciec ukazał mi się jeszcze tylko raz. Akurat siedziałam z Antonim w salonie i każde z nas było zatopione we własnej lekturze – ja pożerałam Anię z Zielonego Wzgórza Lucy Maud Montgomery w głębokim fotelu, a on Sztukę wojenną jakiegoś Sun Zi na kanapie. Zdradził mi tytuł i autora, ale więcej powiedzieć nie chciał. Stwierdził, że muszę jeszcze trochę podrosnąć, żeby móc ją od niego pożyczyć.

Zrobiło się duszno. W nozdrza uderzył mnie zapach spalenizny. Podniosłam głowę znad książki i zatoczyłam nieprzytomnym wzrokiem po pokoju. Ojciec stał przy kominku. Wyglądał tak samo, jak przy naszym ostatnim spotkaniu. Jego zwęglone ciało się kruszyło. Popiół leniwie opadał na szafkę, o którą oparł się łokciem. Nic nie mówił, tylko badawczo mi się przyglądał. Otworzyłam usta i wciągnęłam ze świstem powietrze, ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Książka wysunęła mi z ręki na podłogę.

– Kasandro? – odezwał się cicho wujek.

Nie mogłam oderwać wzroku od ojca. Poruszył się nieznacznie. Postąpił krok w moim kierunku, a ja instynktownie wcisnęłam się głębiej w fotel. Zanim zdążyłam na dobre spanikować, przez jego sczerniały brzuch przebił snop światła. Wypalił w nim dziurę, a siła uderzenia sprawiła, że się rozsypał. Zniknął. Patrzyłam na to szeroko otwartymi oczami.

– Trafiłem go? – spytał z powagą Antoni.

Dopiero teraz na niego spojrzałam. Uchwyciłam, jak opuszczał rękę, w której trzymał różdżkę. Nie zapytał, co się stało. Domyślił się i zareagował.

– Tak – wykrztusiłam.

– Dobrze, niech się tu więcej nie pokazuje – mruknął, podniósł zaklęciem książkę, którą upuściłam i przelewitował ją prosto na moje kolana.

Przytuliłam ją do siebie i zerknęłam ostrożnie na wujka. Uśmiechnął się do mnie łagodnie i po chwili przesunął na kanapie tak, że bez problemu mogłam się zmieścić obok niego. Nie wiem, czy zrobił to specjalnie. Nie dostałam oficjalnego zaproszenia, żeby się przesiąść. Nic nie powiedział, szybko wrócił do swojej książki.

Zacisnęłam palce na okładce. Zauważyłam, że ręce mi się trzęsą. Jeszcze raz spojrzałam na wujka i westchnęłam cicho. Postanowiłam zaryzykować. Opuściłam mój fotel i nieśmiało zajęłam miejsce przy Antonim.

Emanowało od niego spokojem i ciepłem. Lubiłam jego wodę kolońską. Przyjemnie pachniała, trochę jak miękki mech, wymieszany z kolendrą, delikatną nutką kwiatową i czymś jeszcze. Na pewno czułam też cynamon. Z tego, co zdążyłam zauważyć to była jego ulubiona przyprawa. Dodawał ją zawsze do kawy i naleśników. Cała ta mieszanka wpływała na mnie kojąco.

Nieznacznie uniósł dłoń i delikatnie przesunął nią po mojej głowie. Wstrzymałam oddech. Niesamowite, ile czułości zamknął w tym prostym geście. Powtórzył go jeszcze kilkukrotnie i za każdym razem czułam się coraz lepiej. Mój oddech się wyrównał. Serce przestało tłuc w piersi. Oparłam się o bok wujka, a on objął mnie ramieniem, nachylił się i pocałował w skroń.

– Nie daj mu wygrać, Kasandro – szepnął i więcej mnie nie puścił. Siedzieliśmy tak razem do obiadu.

Kwestia wygrywania też wymagała omówienia. Wujek miał mnóstwo gier, zarówno planszowych, jak i karcianych. Najbardziej przypadły mi do gustu szachy. Z typową sobie cierpliwością Antoni wyjaśnił wszystkie zasady. Nie były bardzo skomplikowane. Szybko załapałam, jak się poruszać po planszy i co robią konkretne pionki, ale szczerze wątpiłam, że kiedykolwiek uda mi się zwyciężyć. Wujek był w to za dobry i nie oszczędzał mnie, ale na moją własną prośbę. Gdyby pozwolił mi wygrać, nie czułabym satysfakcji.

– Szach i mat – oznajmił spokojnym tonem.

– Niemożliwe – sapnęłam, chociaż doskonale wiedziałam, gdzie popełniłam błąd. Sytuacja była nie do uratowania.

Potarłam oczy i od razu nazwałam się w myślach kretynką. Ten gest nie uszedł uwadze wujka. Zmarszczył brwi i sprzątnął pionki jednym skinieniem ręki z powrotem do pudełka.

– Pora spać – powiedział cicho.

– Jeszcze raz! – jęknęłam z zawodem.

– Jutro też jest dzień, Kasandro – odparł pogodnie i wstał od stołu.

Niechętnie podniosłam się w ślad za nim. Już wcześniej założyłam piżamę, żeby maksymalnie wykorzystać czas na grę. Odprowadził mnie do mojego pokoju, zapakował do łóżka i otulił szczelnie kołdrą.

– Dobranoc, skarbie – szepnął i pocałował mnie w czoło.

Kiedy zrobił tak za pierwszym razem, kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować. Wprawił mnie w ciężkie zakłopotanie, ale nawet jeśli to dostrzegł, wcale się nie zraził. To był naprawdę miły gest, który zaczęłam doceniać z czasem, aż dotarliśmy do momentu, w którym nie potrafiłam sobie wyobrazić, żeby się tak ze mną nie pożegnał. Zwykle zasypiałam dość szybko, ale jeśli potrzebowałam więcej czasu, wujek siadał obok mojego łóżka i mi towarzyszył, chociaż wcale nie musiał, ale nie zamierzałam go uświadamiać.

Raz się oburzyłam i powiedziałam, że czuję się traktowana jak małe dziecko. W odpowiedzi usłyszałam pogodne:

– Nie wydaje mi się, żeby było w tym coś złego. W końcu nim jesteś, Kasandro.

I oczywiście znowu mnie zatkało. Byłam zmęczona, przemielenie jego słów zajęło mi nieco dłużej niż zwykle, ale ostatecznie doszłam do następującego wniosku: podobało mi się bycie małym dzieckiem. Takim, o które się dba, spędza z nim tyle czasu i nie wymaga mordowania krewnych.

Najbardziej ceniłam Antoniego za to, że w ogóle na mnie nie krzyczał. Łatwo było zgadnąć, kiedy kończyła mu się cierpliwość, bo mama robiła dokładnie tak samo. Ściskał dwoma palcami nasadę nosa i oddychał powoli, ale takie sytuacje w ciągu tych kilku miesięcy wspólnego mieszkania mogłam policzyć na palcach jednej ręki.

Nie krzyczał, kiedy uciekłam ani gdy zdemolowałam mu dom. Nie zdenerwował się nawet, gdy przy zmywaniu naczyń przez przypadek stłukłam pół zastawy. Wystraszyłam się nie na żarty, kiedy nagle rozległ się potężny huk. Nie od razu skojarzyłam, że to ja go spowodowałam. W końcu jednak zrozumiałam, co się stało, odsunęłam od zlewu pod ścianę i zastygłam. Wujek wbiegł do kuchni zdyszany. Spojrzał na mnie, a potem na skorupy naczyń.

– Skaleczyłaś się? Pokaż. – Kucnął przy mnie i chwycił za ręce.

– Przepraszam, nie chciałam – wykrztusiłam.

Wujek odetchnął z ulgą i się uśmiechnął.

– Wszystkie palce na miejscu, to dobrze – powiedział i zerknął przez ramię na skorupy.

– Ale coś przegapiłaś – dodał, podszedł do zlewu i... zrzucił resztę z ocalałych naczyń na podłogę. Roztrzaskały się tuż obok tych zniszczonych przeze mnie.

Obserwowałam go szeroko otwartymi oczami. Zwariował? Wujek nakazał mi gestem ręki, abym zaczekała, po czym wyciągnął różdżkę, skinął na skorupy i machnął nią dwa razy. Sprawił, że wszystkie talerze, szklanki i miski znów stały się całe i umyte, po czym same ustawiły się równo w kredensie.

– W porządku? – spytał, wyrywając mnie z osłupienia.

– Myślałam, że się zdenerwujesz – powiedziałam zgodnie z prawdą.

– Dlaczego? To tylko rzeczy. Grunt, że tobie nic się nie stało. – Wzruszył ramionami.

– Chciałam pomóc – szepnęłam.

– Ledwo dosięgasz do tego zlewu – zauważył rzeczowym tonem – a ja i tak wszystko sprzątam czarami. Póki jeszcze nie poznałaś zaklęć, skup się na zabawie. Korzystaj z bycia dzieckiem. To przywilej, który zatrważająco szybko traci datę ważności. – Uśmiechnął się krzywo, a potem zaproponował partyjkę szachów.

Tamten epizod zapadł mi głęboko w pamięci. W końcu kogoś obchodziło, czy jestem zdrowa i w jednym kawałku. Owszem, mama się dla mnie poświęciła. Oddała mi swoją moc, ale zrobiła to dlatego, bo miała w tym interes. Planowała się mną posłużyć, natomiast wujek... on niczego ode mnie nie chciał. Był taki spokojny i cierpliwy, zupełnie jakby nic nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. 

***

Obudził mnie przeraźliwy chłód. Stłumiłam ziewnięcie i wystawiłam rękę poza kołdrę, żeby przetrzeć oczy, ale błyskawicznie schowałam ją z powrotem i owinęłam się szczelniej. Zauważyłam, że powietrze, które wydychałam, zmieniało się w parę.

To zimno docierało z otwartego okna. Czy chcę, czy nie, muszę wstać i je zamknąć, inaczej zamarznę. Westchnęłam ciężko i niechętnie opuściłam względnie ciepłe łóżko. Zatrzymałam się przy parapecie. Doszłam do wniosku, że już raczej nie zasnę, więc odsłoniłam rolety. Wyjrzałam na zewnątrz i zastygłam.

Wszystko było białe. Wbrew zdrowemu rozsądkowi otworzyłam okno tak szeroko, jak się dało i pozwoliłam mroźnemu wiatrowi dmuchnąć mi w twarz. Przyniósł ze sobą mikroskopijne, zimne i mokre kuleczki, które utkwiły mi we włosach i przykleiły się do koszuli nocnej. Wystawiłam dłoń na zewnątrz, więc parę z nich na nią upadło. Zbliżyłam je do oczu. Były po prostu przepiękne. Tworzyły misterne wzory. Wyglądały tak, jakby wyrzeźbiono je z cienkiego szkła. Niestety pod wpływem ciepła mojego ciała, bardzo szybko zamieniły się w wodę.

Jeszcze raz spojrzałam z zachwytem na biały ogród wujka. W jednej chwili zapragnęłam się w nim znaleźć. Natychmiast. Po prostu muszę to zrobić.

Zerknęłam na zegarek. Dochodziła siódma. Śniadanie jedliśmy zwykle o dziewiątej. Istnieje szansa, że Antoni jeszcze śpi.

Podjęłam decyzję. Wyjdę tylko na chwilę, obejrzę to białe, piękne coś i szybko wrócę. Wujek na pewno nic nie zauważy.

Zarzuciłam na koszulę nocną sweter, na bose stopy wciągnęłam kalosze i w takim stanie wymknęłam się z domu. Przeszło mi przez myśl, żeby przyczepić kartkę do lodówki, ale szybko porzuciłam ten plan. Lepiej, żeby Antoni myślał, że wciąż śpię.

Zamknęłam cicho drzwi i oparłam się o nie plecami. Z bliska białe kuleczki utworzyły puchate pierzyny. Zabawnie trzeszczały, kiedy stawiałam na nich stopy. Przed domem aż tak nie wiało, chociaż cały czas było zimno. Sweter okazał się niewystarczający na te warunki pogodowe, ale nie chciałam ryzykować powrotu po płaszcz, bo mogłam wpaść na wujka. Nie pozwoliłby mi wyjść, a ja tak bardzo chciałam tu zostać, więc zagryzłam zęby i postanowiłam, że będę ignorować ten uporczywy chłód. Coś kosztem czegoś. W życiu nie widziałam nic piękniejszego od tego białego cosia.

Obeszłam cały ogród wzdłuż i wszerz, dotykając każdej gałązki. Nie wiem, jak to się stało, że przekroczyłam ogrodzenie i skierowałam się do lasu. Nie mogłam oderwać wzroku od śladów, które zostawiały moje buty. Biały puch był wszędzie. Dom został daleko za moimi plecami. Szłam coraz głębiej. Moje ręce zrobiły się czerwone. Szczypały, ale i tak nabierałam w nie to cudowne, białe coś i pocierałam je między palcami. Odkryłam, że można z tego ulepić kulę. Rzuciłam jedną o drzewo. Część rozprysnęła się na boki, ale ślad po uderzeniu pozostał. Mój wzrok przesunął się prostopadle od niego i aż mi dech zaparło w piersi z zachwytu.

Na wprost mnie rozciągała się ogromna, szklana tafla, delikatnie przyprószona białymi kuleczkami. Nachyliłam się nad nią i zobaczyłam moje odbicie. Wyglądałam bardzo zabawnie. Czarne loki odznaczały się wyraźnie, natomiast inną widoczną w tym dziwnym lustrze rzeczą były niebieski sweter i szare kalosze, ponieważ biała koszula nocna całkowicie zlała się z otoczeniem.

Dotknęłam tafli czubkiem buta, a potem postawiłam na niej całą stopę. Musiałam stąpać ostrożnie. Powierzchnia była bardzo śliska. Prawie się przewróciłam, ale szybko nauczyłam poruszać tak, żeby nie stracić równowagi.

Dlaczego wujek mnie tu nie zabrał wcześniej? Czy to możliwe, żeby nie wiedział, że w lesie znajduje się takie ogromne lustro? Twierdził, że w Ludzkim Świecie nie ma magii, ale to miejsce było zbyt piękne, żeby uznać je za prawdziwe.

Rozpędziłam się i kilka metrów pokonałam ślizgiem. To była świetna zabawa. Zapomniałam o chłodzie. Całkiem straciłam poczucie czasu. I pewnie zostałabym tam do wieczora, gdyby nie to, że usłyszałam trzask. Spojrzałam zdezorientowana w dół i zauważyłam, że szkło pękło. Ostrożnie ominęłam to miejsce i postawiłam stopę dalej, ale rysa zaczęła mnie gonić. Chyba nadeszła pora, aby wrócić na ziemię. Zaczęłam się cofać w kierunku lądu. Byłam już naprawdę blisko, gdy tafla niespodziewanie ugięła się pode mną i.... wylądowałam po samą szyję w przeraźliwie zimnej wodzie.

Wrzasnęłam z zaskoczenia. Na szczęście nie było głęboko. Odbiłam się od dna i wygramoliłam na powierzchnię. Ubranie przykleiło mi się do ciała. Na dodatek zerwał się wiatr i znowu zaczęło padać.

Tak, zdecydowanie pora do domu.

Droga powrotna wydawała mi się o wiele dłuższa. Z każdym krokiem miałam wrażenie, że ten przyjemny puszek ustąpił miejsca małym igiełkom, które postawiły sobie za cel wbić się boleśnie w moje ciało, już w nim zostać i skutecznie mnie zamrozić.

W końcu dotarłam na miejsce, uchyliłam drzwi i... od razu wpadłam na wujka. Czekał w korytarzu. Stał sztywno, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Zmarszczył brwi, gdy mnie zobaczył. Promieniowała od niego furia w czystej postaci i niestety doskonale wiedziałam, że była skierowana na mnie.

– Gdzieś ty była?! – syknął groźnym tonem. – Jesteś przemoczona! Oszalałaś?! Wyszłaś z domu w samej koszuli, w zimie?!

Przełknęłam ciężko ślinę.

– Zimie? – powtórzyłam ostrożnie. – A to białe, to co?

– Śnieg! – warknął.

Chwycił mnie za ramię i pociągnął do salonu. Rzucił jakieś zaklęcie, które osuszyło moje ubranie, ale i tak nadal było mi okropnie zimno. Usiadłam na kanapie i drżałam w sposób niekontrolowany.

Wujek sapnął z irytacją i skinął dłonią na ogień w kominku. Sprawił, że płomienie urosły, a w pokoju nieco się ociepliło, ale różnica, jaką odczułam była naprawdę niewielka. Wciąż miałam wrażenie, że moje ciało zamarzło i nie ma zamiaru, żeby chociaż trochę się roztopić.

– Chyba cię uduszę – oznajmił ponuro, podając mi gorącą herbatę, a chwilę później sięgnął po koc i owinął mnie nim tak szczelnie, że ledwo mogłam oddychać.

Posłał mi długie, surowe spojrzenie i syknął w tym samym tonie, co poprzednio:

– Jak śmiałaś mnie tak nastraszyć?! Umawialiśmy się, że nie będziesz wychodzić bez pozwolenia. Złamałaś najważniejszą zasadę. Możesz mi wyjaśnić, dlaczego byłaś cała mokra? Chyba aż tak bardzo nie pada!

Przygryzłam wargę od środka i zerknęłam na wujka z wahaniem, częściowo chowając twarz za kubkiem. Czułam, że po raz pierwszy, odkąd go poznałam, naprawdę gotował się z wściekłości, ale nigdy nie widziałam, żeby ktokolwiek tak dziwnie ją okazywał.

Kiedy ojciec wpadał w szał, krzyczał i bił. Wujek tylko warczał i gromił wzrokiem. Owszem, powiedział, że chyba mnie udusi, ale zamiast faktycznie to zrobić, opatulił mnie kocem i ogrzał.

– Myślę... że tak trochę, chyba wpadłam do jeziora – wyznałam cicho.

Wujek uniósł brwi tak wysoko, że nie sądziłam, że to w ogóle możliwe.

– Słucham? – wycedził. – Jakim cudem?

Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale nie zdążyłam. Wujek złapał się za głowę i mruknął bardziej do siebie, niż do mnie:

– Przecież w takiej temperaturze na pewno pokrywa go gruba warstwa lodu!

– Lodu? – bąknęłam niewyraźnie.

– Nie denerwuj mnie... – szepnął ostro, usiadł i zaczął masować sobie skronie. Nagle przestał i łypnął na mnie groźnie. – Chwila, moment... Weszłaś na lód?!

Przełknęłam ciężko ślinę, a potem spuściłam wzrok i delikatnie przytaknęłam.

Wujek wciągnął ze świstem powietrze. Cisza, która zapadła w pokoju, aż dzwoniła w uszach. A może to moje zęby tak szczękały? W każdym razie bałam się głębiej odetchnąć albo poruszyć. Wydawało mi się, że minęły wieki, zanim Antoni znów do mnie przemówił.

– Szoruj na górę i kładź się do łóżka. Masz nigdzie nie wychodzić, dopóki do ciebie nie przyjdę, zrozumiałaś? – spytał surowym tonem.

Przytaknęłam niepewnie, a wujek podniósł się z fotela i energicznym krokiem opuścił pomieszczenie, nie oglądając się za siebie. Po krótkim zastanowieniu wywnioskowałam, że nie był to najlepszy znak. Posiedziałam jeszcze ze dwie minuty, a potem dźwignęłam się z kanapy.

Wejście po schodach okazało się niezwykle trudną sztuką. Wszystko mnie bolało, tak jakby mięśnie zamarzły i rozrywały się przy każdym kroku. Kiedy nareszcie dotarłam do łóżka, okręciłam się kołdrą, i kocem, i jeszcze jednym kocem, i obłożyłam się poduszkami... Zachciało mi się spać. Co prawda zamierzałam poczekać, aż wujek przyjdzie, ale nie dałam rady. Ledwo zamknęłam oczy, już spałam, jednak bardzo szybko obudził mnie trzask zamykanych drzwi. Poderwałam się, zrzucając na podłogę wszystkie warstwy, którymi byłam przykryta i ze strachem spojrzałam w kierunku źródła hałasu. Wujek zmierzył mnie zdziwionym spojrzeniem, podszedł bliżej i zaczął zbierać poduszki.

– Co się stało, Kasandro? – Już nie brzmiał na tak zdenerwowanego, jak wcześniej.

Odetchnęłam z ulgą, chociaż czułam, że nieco na wyrost. Wielce wątpliwe, że nasza poprzednia rozmowa została zakończona.

– Dlaczego tak trzasnąłeś? – spytałam rozespana, z lekkim wyrzutem.

– Nie trzasnąłem – odparł spokojnie.

Wyprostował się z gracją i przyłożył rękę do mojego czoła. Przyjemnie mi je ochłodził.

– Masz gorączkę – stwierdził z kwaśnym uśmiechem. – Wiedziałem, że tak będzie. Co cię boli oprócz głowy? Proszę o szczerą, przemyślaną odpowiedź.

– Nic mnie nie boli – zaprotestowałam automatycznie.

Przyjrzał mi się sceptycznie, po czym zakomenderował:

– Połóż się i znowu usiądź.

Zrobiłam, co kazał, lecz ledwo się wyprostowałam, poczułam tak silny ucisk w skroniach, że aż sapnęłam. Chwilę później dołączył do niego tępy, promieniujący ból.

– No.... może trochę – przyznałam niechętnie.

– Dobrze się zastanów, bo nie wiem, jak silnej dawki leków potrzebujesz – wyjaśnił nader cierpliwie.

– Leków? Nic mi nie jest...

Spojrzenie wujka było tak miażdżące, że momentalnie opuściła mnie ochota, żeby dokończyć to zdanie.

– Wszystko mnie boli, chyba umieram – wyznałam zrezygnowana.

– Gratuluję – mruknął z przekąsem.

Westchnęłam z frustracją. On nic nie rozumiał...

– Jestem ciekawa, jak ty zareagowałeś, wujku, jak po raz pierwszy zobaczyłeś śnieg – zaczęłam z wahaniem.

– Byłem wtedy dorosły. Myślałem, że niebo wali mi się na głowę, więc zaryglowałem drzwi, uszczelniłem okna i nie wychodziłem, dopóki nie przestało padać – uciął krótko.

– A ja, jak kiedyś sam powiedziałeś jestem tylko dzieckiem – zauważyłam nieśmiało.

Opadł ciężko na krzesło obok łóżka. Przymknął powieki i ścisnął sobie nasadę nosa dwoma palcami. Oddychał powoli i wyglądał tak, jakby liczył od zera do stu.

Przygryzłam wargę w napięciu.

– Chciałam zobaczyć śnieg z bliska – odezwałam się ostrożnie, bo nie byłam w stanie dłużej wytrzymać tej ciszy, która zapadła, gdy przestał się denerwować.

Poskutkowało od razu. Otworzył oczy szeroko i znów łypnął na mnie ze złością.

– To cię nie usprawiedliwia w nawet najmniejszym stopniu! Dlaczego się ciepło nie ubrałaś? Sądziłem, że masz więcej rozumu! – zganił mnie. – Jestem na ciebie bardzo zły, Kasandro.

Z trudem przełknęłam ślinę. Nie musiał tego mówić na głos. Doskonale wiedziałam, że był zły. Czułam to każdą cząstką siebie. A jednak, gdy to powiedział... Zrobiło mi się jeszcze gorzej. Skóra zaczęła mnie swędzieć. Nie mogłam zebrać myśli. Powinnam go jakoś udobruchać, ale nie miałam pomysłu, jak to zrobić.

Rodzice zawsze się na mnie denerwowali, kiedy chorowałam. To pewnie o to chodzi. Przez moją głupotę zmarnuje na mnie leki. Składniki mikstur uzdrawiających są bardzo cenne, a ich przygotowanie pochłania mnóstwo czasu.

– Przepraszam, że się rozchorowałam – wyrzuciłam na jednym oddechu.

Wujek zmarszczył brwi i otworzył usta, ale niemal od razu je zamknął. Westchnął ciężko i potrząsnął głową.

– Nie o to się gniewam, Kasandro – oznajmił z powagą.

Zamrugałam zdezorientowana. Gorączkowo próbowałam wymyślić inny powód, dla którego mógłby się aż tak bardzo na mnie denerwować, ale w końcu odpuściłam. Spojrzałam na niego z wahaniem, a on jakby tylko na to czekał.

– Dziecko, lód się pod tobą załamał! – jęknął głucho. – Cud, że żyjesz! Mogłaś tam zamarznąć i nigdy nie dotrzeć do domu!

Słowa ledwo przeszły mu przez gardło. Był strasznie przejęty i taki blady, jakby jego czarny scenariusz faktycznie się zrealizował.

Zaschło mi w ustach. Nie miałam odwagi się znowu odezwać.

Wujek jeszcze przez chwilę piorunował mnie wzrokiem w milczeniu, a potem odchrząknął cicho i kontynuował z powagą, ważąc każde słowo:

– Mamy godzinę dwunastą w południe, a ty zdążyłaś zrobić już tak wiele niebezpiecznych i nierozsądnych rzeczy, że powinienem nie wypuszczać cię z domu do wiosny, a dodatkowo przełożyć przez kolano i porządnie sprać! Jezioro jest prawie kilometr stąd. Przez myśl by mi nie przeszło, żeby cię tam szukać.

Otworzyłam usta ze zdziwienia. Mój obciążony chorobą umysł powoli trawił komunikat, który do niego wysłano. Jeśli Antoni mówił poważnie, to byłby pierwszy raz, gdybym dostała lanie, bo ktoś się o mnie martwił. Wydawało mi się to tak abstrakcyjne, że niemal się zaśmiałam, ale na całe szczęście udało mi się przed tym powstrzymać.

Przez krótką chwilę wydawało mi się, że żałował tego, co powiedział, ale wytrzymał moje spojrzenie, zachowując kamienną twarz, jakby lada moment zamierzał spełnić swoją groźbę.

Bardzo ostrożnie podniosłam się do siadu i pochyliłam w kierunku wujka. Chyba pomyślał, że zaraz spadnę z łóżka, bo podskoczył, żeby mnie złapać, a wtedy ja przytuliłam się do niego ze wszystkich sił, jakimi dysponowałam. Od razu poczułam jego ciepłe dłonie na łopatkach. Przycisnął mnie do siebie z taką desperacją, jakbym faktycznie umarła w tym jeziorze.

– Przepraszam, wujku – szepnęłam w jego szeroką pierś.

Chyba go zaskoczyłam, bo przez dłuższy moment się nie odzywał, tylko delikatnie głaskał mnie po plecach.

– Błagam, nigdy więcej tego nie rób – westchnął w końcu ciężko. – Nie strasz mnie tak.

– Przepraszam – powtórzyłam jeszcze ciszej.

Pocałował mnie w skroń i delikatnie pogładził po włosach. Podświadomie wiedziałam, że nie zasłużyłam na tą całą czułość. Powinien mnie sprać, jak sam powiedział, ale w sumie ani przez chwilę nie wierzyłam, że byłby do tego zdolny. Coś czuję, że zanim dorosnę, Antoni wykończy się przy mnie nerwowo, mimo że wcale mu tego nie życzę.

Nie wiem, jak długo trwałam przyklejona do wujka, napawając się bijącym od niego ciepłem, ale wystarczyło, że ledwo dostrzegalnie zadrżałam, a on odsunął się ode mnie i przyjrzał z troską. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej trzy małe fiolki z miksturami.

– Wypij wszystko, do dna. Pierwsza jest rozgrzewająca, druga na spadek gorączki, a trzecia przeciwbólowa – wymieniał rzeczowym tonem.

Odkorkowałam je po kolei i grzecznie wypełniłam polecenie. Trochę się zdziwiłam, że nie poczułam smaku. Miałam okazję próbować wielu mikstur i wszystkie były paskudne. Ledwo przełknęłam ostatnią, ogarnęło mnie ogromne zmęczenie. Stłumiłam ziewnięcie i lekko się zachwiałam. Wujek wyjął mi z dłoni puste buteleczki i odstawił na szafkę nocną, a potem delikatnie popchnął na poduszki, żebym znów się położyła. Okrył mnie szczelniej i cofnął się w głąb krzesła.

– Cieszę się, że rozumiesz, jak nierozsądne było twoje zachowanie, Kasandro, ale to nie wystarczy. Dostajesz szlaban, przez najbliższy tydzień masz zakaz wychodzenia z domu – oznajmił z powagą. – Dla jasności, zakaz oznacza, że nie wolno ci opuścić domu bez mojej wiedzy, przez siedem dni, licząc od teraz.

Gdyby nie okoliczności i wyjątkowo złe samopoczucie, chyba bym się roześmiała. W końcu przed chwilą groził mi kilkumiesięcznym aresztem i laniem. Zdążyłam się już przyzwyczaić, że wujek jest nad wyraz łagodny, ale tym razem naprawdę spodziewałam się czegoś gorszego. W końcu śmiertelnie go przestraszyłam, prawie utopiłam...

Nagle dotarła do mnie groza sytuacji, w jakiej się znalazłam. Spojrzałam na wujka z wahaniem.

– A śnieg? Co, jeśli w tym czasie się roztopi? – zmartwiłam się.

– Zima dopiero się zaczęła – odparł spokojnie.

Uśmiechnął się i odgarnął mi włosy z czoła.

– Prześpij się trochę. Potem przyniosę ci coś do jedzenia.

Stłumiłam ziewnięcie i przewróciłam się na bok. Wujek coś jeszcze mówił, ale już tego nie słyszałam, bo momentalnie zasnęłam.

***

Kiedy otworzyłam oczy, miałam wrażenie, że moje ciało zaraz rozpadnie się na kawałki, a potem rozpłynie. Było mi gorąco, parno, zaczynałam się dusić. Nieprzytomnie odrzuciłam z siebie koc, potem kołdrę, ale po chwili wróciła na swoje miejsce.

– No, nareszcie! – westchnął głęboko wujek. – Już się bałem, że zapadłaś w letarg. Od kilku godzin nie mogę cię obudzić.

– Zabierz to, gorąco mi – sapnęłam i rozpoczęłam ponowną walkę z przykryciem.

– Temperatura spada, to normalne. Nie odkrywaj się, bo znowu ci będzie zimno – oznajmił spokojnie.

– Wszystko mnie boli – poskarżyłam się.

– Dam ci eliksir, ale musisz zjeść zupę – poinformował mnie z powagą.

– Nie jestem głodna – jęknęłam.

– A to ciekawe, bo tak się składa, że mamy już siedemnastą, a ty nie jadłaś ani śniadania, ani obiadu. To już właściwie prawie pora kolacji.

– Nie chcę... – wymamrotałam przez zaciśnięte zęby.

– Mogę połączyć jedno z drugim. Smak się nie zmieni, słowo.

Zamilkłam. Irytowała mnie świadomość, że tak czy siak wujek postąpi w ten sposób, żeby wyszło na jego... korzyść? Zaraz... Nie. To jest tak nielogiczne. Dlaczego jestem taka głupia? W ogóle cała ta sytuacja zdarzyła się z mojej winy i o swój obecny stan zdrowia mogę mieć pretensję tylko do siebie.

– Przepraszam – szepnęłam. – Dobrze, wujku, zrób tak.

– Potrzebujesz pomocy? – spytał życzliwie.

– Poradzę sobie – zapewniłam i wzięłam od niego miskę. – Ale na pewno dodałeś leki?

– Dlaczego miałbym cię okłamywać? – zdziwił się.

– Żeby dać mi nauczkę – odparłam bez zastanowienia.

– Nie, nie sądzę. – Uśmiechnął się krzywo. – Myślę, że już wystarczająco dostałaś za swoje. Jedz...

– A ty będziesz tak stał i się na mnie patrzył? – spytałam niepewnie.

– Muszę mieć pewność, że nie oszukujesz. – Wzruszył ramionami.

– Dlaczego miałabym cię okłamywać? – spytałam w tym samym tonem, co on poprzednio, co wywołało u niego lekki uśmiech.

– Bo jesteś małą, nierozsądną dziewczynką, która wyszła w piżamie na śnieg i próbowała się utopić w jeziorze – wycedził, siląc się na spokój.

– To ty też ze mną zjedz, nie chcę sama – mruknęłam i podniosłam łyżkę do ust.

– Wymagania – westchnął ciężko, przywołał z kuchni drugą miskę.

Zupa była o wiele lepsza niż się spodziewałam. Rozprawiłam się z moją porcją zaskakująco szybko.

– Może chcesz jeszcze? – spytał z wyraźnym zadowoleniem.

– Nie, dziękuję – zaprzeczyłam cicho.

– Chyba ci trochę lepiej – zauważył ostrożnie.

– Trochę – przyznałam.

– To dobrze, bo muszę na chwilę wyjść z domu. Czy zrobisz mi tę przyjemność i zostaniesz w łóżku? – spytał z powagą.

– Mogę spróbować – odparłam.

– Wspaniale, wrócę za godzinę, góra dwie. Proszę, nie rób sobie więcej krzywdy. Żadnego trucia, okaleczania, topienia... no, naprawdę sam nie wiem, co jeszcze można wymyślić. – Pokręcił głową. – Nie odpowiadaj – dodał, bo zobaczył, że otwieram usta. Posłusznie zasznurowałam wargi i ułożyłam je w niewinny uśmiech.

– Nie żartuję, jak cię nie będzie w łóżku, kiedy wrócę, przedłużę twój szlaban o rok. Wykorzystaj swoją kreatywność do czegoś pożyteczniejszego niż wymyślanie sposobów na idealne samobójstwo. Sądziłem, że ten temat mamy już za sobą.

– Dobrze – mruknęłam i ułożyłam się do snu.

Pomimo tego, że miałam zamknięte oczy, słyszałam, że wujek jeszcze nie wyszedł z pokoju. Odgarnął mi włosy z czoła i pocałował. Jeszcze przez chwilę przesuwał po nim palcami, a potem skierował się do drzwi.

– Nie strasz mnie tak więcej – mruknął, ale już bez złości.

Drzwi się zamknęły.

***

Zdziwiłam się, kiedy wyjrzałam przez okno i zobaczyłam mrok. Okazało się, że jest druga w nocy. W porównaniu z ostatnimi godzinami, czułam się znakomicie. Na tyle dobrze, że wstałam z łóżka, zarzuciłam na siebie sweter i zeszłam na palcach do kuchni, żeby się czegoś napić.

W całym domu było cicho, jak makiem zasiał, wujek zapewne już dawno spał. Podeszłam do stołu i nalałam wodę do szklanki.

– Jesteś niemożliwa. Co mówiłem o wstawaniu? – Usłyszałam nagle za plecami.

Antoni tak mnie przestraszył, że z piskiem upuściłam szklankę. Rozbiła się w drobny mak, a woda rozlała po podłodze. Z trudem mogłam opanować oddech.

– Wujku – sapnęłam.

– Na górę, ale już. – Machnął dłonią i w magiczny sposób natychmiast usunął nowopowstały bałagan.

Ja jednak nie byłam w stanie wyjść. Zamiast tego usiadłam ciężko przy stole i nalałam sobie drugą szklankę. Wujek stał chwilę w przejściu, jakby czekał, aż spełnię jego żądanie, ale w końcu zrezygnował i usiadł naprzeciwko mnie. Przymknął powieki i westchnął.

– Przepraszam – odezwałam się cicho. – Nie powiem, że nie chciałam, bo to by było kłamstwem, ale nie sądziłam, że to wszystko się tak skończy – wyjaśniłam szczerze.

Wujek otworzył oczy i przez dłuższą chwilę mi się przyglądał.

– Z drugiej strony część winy leży po mojej stronie – odezwał się w końcu.

Zaniemówiłam na moment.

– Jak to? – wydukałam.

– Nie wyjaśniłem ci niektórych oczywistych zjawisk, które można zaobserwować w Świecie Ludzi. W Tamarii są tylko trzy pory roku, nie ma zimy, jak tutaj. Nie przewidziałem, jak silna okaże się twoja ciekawość, żeby na własną rękę zbadać, z czym masz do czynienia.

– Więc już się nie gniewasz? – spytałam ostrożnie.

– Oczywiście, że się gniewam, mogłaś się zabić! – odparł ostrym tonem, który sprawił, że przeszła mi ochota do drążenia tematu. – Ale na szczęście skończyło się tylko na przeziębieniu – dodał po chwili nieco spokojniej.

– Myślałam wtedy tylko o tym, żeby przejść się po białym ogrodzie i lesie. A potem po lustrze...

– Zamarznięte jezioro, lustro – skwitował ciężko i przejechał sobie dłońmi po twarzy.

– Naprawdę mi przykro, myślę, że za drugim razem na pewno bym tak nie zrobiła – zapewniłam go cicho, patrząc mu w oczy.

– No mam nadzieję – mruknął i przejechał sobie dłońmi po twarzy.

– Ubrałabym się cieplej – dodałam pod nosem, a wujek posłał mi miażdżące spojrzenie.

– Ta rozmowa mogła zaczekać do rana, wiesz? Nie możesz spać? – spytał.

– Po prostu się obudziłam. A dlaczego ty nie śpisz, wujku?

– Pilnuję drzwi na wypadek, gdyby cię znowu naszła ochota na spacer – odparł z powagą.

Otworzyłam szerzej oczy.

– Naprawdę? – szepnęłam.

– Nie, przyszedłem po wodę – zaprzeczył rozbawiony.

Wstał, więc zrobiłam to samo.

– Powinnaś odpocząć. I nie chodzić boso – dodał, przenosząc wzrok na moje stopy.

– Nie chciałam hałasować – usprawiedliwiłam się.

– To żaden argument – mruknął i skierował się na schody.

Wspinaliśmy się po nich w milczeniu, ale nie miałam już poczucia, że wciąż tak bardzo się na mnie gniewa.

– Nie masz mnie już dosyć? – spytałam dla pewności, kiedy dotarliśmy pod drzwi mojej sypialni.

Uśmiechnął się łagodnie i pokręcił głową.

– Nie – odparł spokojnie. – A ty mnie?

Parsknęłam cicho.

– Hm... trochę! – oznajmiłam i wskoczyłam do łóżka.

– Nie dziwię się – mruknął wyrozumiale, ale z wyraźnym rozbawieniem.

– Ale ja żartowałam, jesteś bardzo fajny – zapewniłam go szczerze.

– Tak? – zaśmiał się. – Pewnie określasz mnie tak na podstawie tej porannej awantury, którą ci urządziłem.

– Za całokształt – odparłam i zamknęłam oczy.

Wujek podszedł bliżej, okrył mnie szczelniej kołdrą i znów pocałował w czoło.

– Śpij dobrze, Kasandro. Bardzo cię kocham. – Wyciągnął dłoń i pogładził mnie z czułością palcami po policzku.

Za każdym razem, gdy powtarzał te słowa, robił na mnie piorunujące wrażenie. Sprawiały, że serce zaczynało mi szybciej bić. Czułam się lekko, wreszcie we właściwym miejscu.

Antoni był szczery. Wierzyłam, że naprawdę mówił to, co myślał. Nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, jak bardzo mi brakowało w życiu takiej osoby, jak on. I jakie miałam szczęście, że postanowił mnie przygarnąć, chociaż wcale nie musiał. Ale chciał. Mimo tego, jaka byłam i co zrobiłam. Nie miał w tym żadnego interesu, w końcu nieustająco sprawiałam problemy, marnował na mnie energię i czas, ale najwyraźniej mu to nie przeszkadzało.

Przytrzymałam go za rękę. Czułam się w końcu gotowa, żeby mu odpowiedzieć.

– Ja ciebie też kocham, wujku – szepnęłam i spojrzałam na niego z wahaniem.

To był pierwszy raz, kiedy zebrałam się na odwagę i powiedziałam to na głos. W napięciu obserwowałam, jak przez twarz Antoniego przetacza się fala emocji. Chyba się ucieszył, chociaż przez ułamek sekundy wydawało mi się, że w jego oczach zalśniły łzy. Uśmiechnął się ciepło. Przysiadł na brzegu materaca i otworzył ramiona, a ja po chwili namysłu wtuliłam się w niego, pozwalając, żeby mnie do siebie przycisnął.

Było mi tak dobrze. Tak ciepło. Tak bezpiecznie..., że zasnęłam. A kiedy rano się obudziłam, już siedział przy moim łóżku. Wolałam nie myśleć, że czuwał nade mną przez całą noc, ale czułam, że byłby do tego zdolny. Jednego byłam pewna. Mój ojciec w życiu by czegoś takiego dla mnie nie zrobił.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro