23. Nic za darmo
Straciłam rachubę, ile dni przeleżałam bezczynnie w łóżku, ale przynajmniej zdrowiałam. Nie miałam żadnych nowych wizji i więcej nie wróciliśmy do ich tematu. Wolałam odłożyć go na półkę i pozwolić mu się trochę zakurzyć. Jeśli tak ma wyglądać moje dojrzewanie, to wolę nigdy nie dorosnąć. Ciekawe, czy to możliwe. Pewnie tak, ale coś czuję, że gdybym spytała o to wujka, nie byłby zachwycony.
Im lepiej się czułam, tym bardziej chciałam wreszcie wstać, ale Antoni mi nie pozwalał. Uparł się, że dopóki w pełni nie wyzdrowieję, nie opuszczę pokoju. Chociaż tyle dobrego, że siedział w nim razem ze mną, bo chyba bym oszalała.
Przeczytał mi cały Tajemniczy ogród. Postanowiłam dać szansę tej książce i nie żałowałam. Mary przeszła przemianę, poznała przyjaciół... Wraz z biegiem kolejnych rozdziałów, przestałam dostrzegać w niej podobieństwo do siebie i już się tak nie dziwiłam, że wujek zaproponował tę historię. Później wzięliśmy na tapetę Alicję w Krainie Czarów, Carrolla Lewisa. To też było ciekawe doświadczenie. Bardzo dziwna książka, a wydarzenia w niej tak abstrakcyjne, że nawet się parę razy zaśmiałam. Stanowiła doskonałe tło, kiedy męczyła mnie gorączka.
Wystarczyło, że przez kilka dni z rzędu zażywałam mikstury lecznicze i porządnie odpoczęłam, a odzyskałam siły na tyle, że zaczęłam z pasją przekonywać wujka, że już jestem gotowa wyjść na zewnątrz.
– Jesteś niemożliwa – westchnął teatralnie, jakby naprawdę cierpiał, ale wiedziałam, że tylko żartuje i wyciągnął rękę po moją pustą miskę po zupie.
– Proszę – powtórzyłam, już nie wiem, który raz z rzędu. – Czuję się dobrze. Chcę się pobawić na śniegu.
– Bardzo się cieszę, że już ci lepiej, ale chyba zapomniałaś o małym, acz istotnym szczególe – odparł, ocierając kąciki ust serwetką.
– Jakim? – zdziwiłam się.
– Masz szlaban – powiedział miękko.
Sapnęłam z frustracją.
– Tłumaczyłem ci, na czym to polega. Nie wyjdziesz z domu przez cały tydzień. Siedem dni na całkowite wyzdrowienie i zastanowienie się nad tym, jak nierozsądnie się zachowałaś – przypomniał cierpliwie.
Zamyśliłam się, uważnie studiując jego twarz. Szukałam oznak, że nadal się gniewa, ale ich nie znalazłam. Nawet się lekko uśmiechał, jakby cała ta sytuacja trochę go bawiła.
– A może byś...? – zaczęłam ostrożnie.
– Nie – przerwał mi łagodnie, ale stanowczo.
– Nawet nie wiesz, co chciałam powiedzieć. – Pokręciłam głową z dezaprobatą.
– Nie cofnę twojej kary, nie ma mowy – oznajmił z powagą.
– Nie chciałam, żebyś ją cofał – odparłam z krzywym uśmiechem.
Wujek uniósł brwi.
– Więc czego oczekujesz, Kasandro? – Oparł się plecami o krzesło i skrzyżował ramiona na piersi.
Odetchnęłam głęboko i jeszcze raz powtórzyłam w myślach to, co zamierzałam powiedzieć.
– Załóżmy, że mam szlaban do końca tygodnia, ale...
– Nie ma czego zakładać, to jest niepodważalny fakt. – Z coraz większym trudem zachowywał powagę.
– Ale czysto teoretycznie załóżmy, że trochę skrócimy ten tydzień. Chociaż o jeden dzień. I pójdziemy na spacer. Krótki. – Bardzo ostrożnie dobierałam słowa.
– Czyli nie chcesz cofnięcia, a skrócenia czasu trwania szlabanu? Przecież to niemal to samo. Odpowiedź nadal brzmi: nie – parsknął cicho.
Wychyliłam się z łóżka i chwyciłam go za rękę.
– To inaczej – dodałam pospiesznie, a potem szepnęłam błagalnie: – Nie cofaj, nie skracaj, tylko zawieś, na godzinę albo chociaż na pół.
– Zawiesić? – powtórzył.
Przytaknęłam.
– Zostało jeszcze tylko parę dni – zauważył spokojnym tonem.
– Proszę. – Zrobiłam maślane oczy. – Ubiorę się ciepło, będę grzeczna i już nigdy więcej nie zachoruję.
– Czy dostanę to na piśmie? – zaśmiał się krótko.
– Proszę bardzo. Napiszę, co chcesz, wujku. Tylko pozwól mi wyjść! – Czułam, że zmierzamy w dobrym kierunku.
Antoni przyjrzał mi się uważnie, jakby oceniał, czy jestem godna zaufania, ale chyba zmiękł. Już nie odpowiadał tak stanowczo, jak na początku.
– No nie wiem – oznajmił z namysłem.
– To co mam napisać? – rzuciłam w tym samym momencie i przygryzłam wargę w napięciu.
Wujek parsknął śmiechem. To był dobry znak. Chyba wygrałam.
– Dobrze, zrobimy tak. Ponieważ to twoja pierwsza kara, w drodze wyjątku ją skrócę i pójdziemy na spacer, ale jeszcze nie dzisiaj – powiedział.
Serce zabiło mi mocniej. Z ekscytacji podniosłam się do siadu.
– Kiedy? – szepnęłam, nie kryjąc radości.
Popchnął mnie lekko, żebym znowu się położyła.
– Jutro, o ile będzie ładna pogoda – mruknął.
– Dziękuję – odetchnęłam głęboko.
– Jeszcze nie dziękuj – odparł i potarł sobie skronie, a potem posłał mi wymowne spojrzenie. – Tylko ani mi się waż na nowo rozchorować.
– Przecież obiecałam, że więcej już nie zachoruję. – Uśmiechnęłam się.
– Chciałbym, żeby to była prawda – parsknął cicho, po czym wstał i ruszył do drzwi. – Zaraz przyjdę. Przyniosę popołudniowe leki.
– Nie możesz ich przywołać, żeby same przyszły? – spytałam i uniosłam się na łokciach.
– Mogę, ale wolę nie ryzykować, że moje cenne składniki wylądują na ścianie. – Mrugnął i zanim wyszedł, rzucił przez ramię: – Tylko nie zasypiaj.
Przysięgam, że to było silniejsze ode mnie.
***
Dowiedziałam się, że ciepłe ubranie według Antoniego oznaczało włożenie na siebie tylu warstw, że ledwo dopięłam płaszcz. Dodatkowo okręcił mi szyję szalikiem, na głowę wcisnął czapkę, zasłaniającą uszy i nakłonił, żebym zabrała rękawiczki. Wszystkie te rzeczy mnie trochę gryzły, bo uszyto je z wełny, ale czułam, że dyskusja z wujkiem w tym konkretnym przypadku nie wchodziła w grę.
– Żadnego biegania, skakania, tarzania się w śniegu... – wymieniał z kamienną twarzą, zaginając palce.
– I oddychania – przerwałam jego wywód z porównywalną powagą, po czym się roześmiałam: – Dobrze, będę kroczyć z godnością, zupełnie jak ty.
Trochę się rozpogodził. Nawet lekko uśmiechnął. Chyba już tak bardzo nie żałował, że się ugiął.
– Chciałbym to zobaczyć – mruknął pod nosem.
– Posłuchaj – powiedziałam i ostrożnie opuściłam nogę na ziemię pokrytą śniegiem. – Słyszysz?
Zmarszczył brwi.
– Trzeszczy – stwierdził.
– Dokładnie. Śnieg trzeszczy. Czy to nie cudowne? – odparłam z namaszczeniem.
– Cudowne – przytaknął cierpliwie z łagodnym uśmiechem.
– A pójdziemy nad jezioro? – Podniosłam na niego wzrok z nadzieją.
– Nie przeginaj, Kasandro – mruknął i zmrużył oczy.
– Popatrzymy z daleka – jęknęłam.
Westchnął ciężko, po czym dał mi znak głową i razem ruszyliśmy we wskazanym kierunku. Powoli, żeby wyraźnie słyszeć skrzypienie śniegu pod butami.
– Możemy wziąć go trochę i trzymać w lodówce? – spytałam w nagłym olśnieniu.
– A po co? – zdziwił się.
– Na wszelki wypadek. – Wzruszyłam ramionami.
– Zima dopiero się zaczęła. W ciągu tygodnia napada drugie tyle, co teraz. Zobaczysz, jeszcze ci się opatrzy – odparł spokojnie.
– Nigdy! Jest na to zbyt piękny! – stwierdziłam z przekonaniem.
– Śnieg zostaje na dworze – powiedział stanowczo.
– Chociaż trochę...
– Nie.
No dobrze, niech mu będzie. Kiedyś wrócimy do tego tematu. Póki co postanowiłam odpuścić, już i tak nadużyłam jego cierpliwości.
Przez dłuższą chwilę szliśmy w ciszy, ale kiedy dotarliśmy nad jezioro, odezwałam się znowu:
– Mogę tu sama przychodzić?
Wujek uniósł brwi i skrzywił się lekko.
– Chyba żartujesz – stwierdził sceptycznie.
– Będę ostrożna! To jezioro nie jest bardzo głębokie – szepnęłam z przejęciem.
– Wiem, że sama sprawdziłaś – mruknął ponuro, wskazując na dziurę w lodzie.
Spojrzałam we wskazanym przez niego kierunku i uśmiechnęłam się nieśmiało.
– To tylko tak strasznie wygląda. – Machnęłam lekceważąco ręką.
– Słodki Merlinie – jęknął cicho.
– Ale zobacz, jak tu pięknie. Prawda, że pięknie, wujku?
– W istocie, ale na przyszłość proszę, uważaj – westchnął ciężko.
Rozejrzał się dookoła, ale nie wydawał się podzielać zachwytu w tym samym stopniu, co ja. Nagle wyciągnął różdżkę i wycelował nią w ziemię. Po krótkiej chwili wystrzeliły z niej korzenie drzewa, które zaczęły się ze sobą skręcać tak, że można było na nich wygodnie usiąść. Jednym skinieniem ręki stworzył naturalną ławkę. Niesamowite.
Usiadłam koło niego i się przytuliłam, a on objął mnie ramieniem.
– Już się nie gniewasz, wujku? – spytałam ostrożnie.
– Trochę mniej – przyznał.
– To może przyjdziemy tu też jutro? – zaryzykowałam, przyglądając mu się z ukosa.
– Przyjdziemy – oznajmił pogodnie.
Uśmiechnęłam się do siebie z zadowoleniem.
– Jest coś, o czym chciałbym z tobą porozmawiać, Kasandro – odezwał się spokojnym głosem.
Łatwo przyszło, łatwo poszło. Przestałam się uśmiechać. Odsunęłam się od niego, żeby widzieć jego twarz.
– O czym? – spytałam ostrożnie.
– O szkole – odparł.
Zaschło mi w gardle.
– Jak to? – wykrztusiłam z trudem.
– Powinnaś mieć kontakt z innymi dziećmi. To będzie dla ciebie zdrowe – wyjaśnił cierpliwie.
– Nie chcę! – Wstałam gwałtownie z ławki i stanęłam naprzeciwko wujka. – Powiedziałeś, że mogę z tobą zostać. Kłamałeś?
– Nie, kochanie. Nie wysyłam cię do szkoły z internatem – zaśmiał się krótko, ale widząc moją przerażoną minę od razu spoważniał. – Co rano, przez pięć dni w tygodniu będę cię tam zaprowadzał i po południu odbierał. Poza tym będą wakacje i przerwy świąteczne, podczas których zajęcia się nie odbywają i...
– Po co mi szkoła? – jęknęłam i załamałam ręce. – Umiem pisać, czytać i warzyć mikstury. Chcę zostać w domu, z tobą!
– Gdybym na to pozwolił, zrobiłbym ci straszną krzywdę. – Pokręcił smutno głową. – Aby się prawidłowo rozwijać, potrzebujesz interakcji w grupie rówieśników. Zobaczysz, spodoba ci się. Poznasz kolegów i koleżanki. Będziesz miała się z kim bawić.
– Wolę się bawić z tobą.
Wujek westchnął cicho i wyciągnął rękę w moim kierunku. Zawahałam się, ale ostatecznie pozwoliłam z powrotem posadzić obok niego.
– Do rozpoczęcia roku szkolnego zostało jeszcze mnóstwo czasu. Powiedziałem ci teraz, żebyś się z tym oswoiła – wyjaśnił rzeczowym tonem.
– Mówiłeś, że nie będziesz mnie do niczego zmuszał. Tymczasem każesz mi tam iść i w ogóle nie interesuje cię moja opinia – warknęłam i pociągnęłam nosem.
– To podobna sprawa, jak z jedzeniem warzyw, skarbie. Są takie kwestie, w których musisz mi zaufać, że wiem, co dla ciebie dobre – westchnął.
– A jak mi się tam nie spodoba? Albo nie dogadam się z innymi dziećmi? Będę mogła zrezygnować? – spytałam z nadzieją.
– Nie, kochanie – odparł spokojnie.
– Archibald Craven pozwolił Mary Lennox zostać w domu – wymamrotałam pod nosem. – Nawet guwernantkę jej odpuścił. Całymi godzinami mogła się bawić w ogrodzie.
– Tak, ale Mary nie była sama. Miała Colina Cravena, Dicka Sowerby'ego, Marthę i innych – przypomniał.
– Ty mi wystarczasz – szepnęłam.
Zadrżałam i zacisnęłam materiał płaszcza w pięści. Czułam, że lada moment się rozpłaczę. Nie przyjmowałam jego argumentów. Przyznaję, nawet się nie starałam. Po prostu nie chciałam i kropka.
– Ja też cię bardzo kocham i lubię spędzać z tobą czas, Kasandro, ale musisz zrozumieć. – Pochylił się, żeby na mnie spojrzeć. – Nie będę żył wiecznie, dlatego zależy mi, żebyś poznała kogoś jeszcze i nie czuła się samotna, gdybym...
– Jesteś chory? – spytałam z paniką.
Zamrugał zaskoczony.
– Nie – westchnął, kręcąc głową.
– Więc po co ten pośpiech? – jęknęłam.
– Mamy początek stycznia, szkoła zaczyna się dopiero we wrześniu. Jeszcze dziewięć miesięcy – oznajmił cierpliwie.
Tym razem ciężko było się z nim nie zgodzić. Odkąd razem zamieszkaliśmy minęło pół roku, więc faktycznie poinformował o swoich planach z naprawdę dużym wyprzedzeniem. Westchnęłam ciężko.
Nachmurzyłam się. Sytuacja jest beznadziejna. Nawet nie mam, jak negocjować... Ale czy na pewno? Spojrzałam ostrożnie na wujka, aby wyczytać, w jakim jest nastroju. Niestety on wpadł na ten sam pomysł, co ja.
– Brokuły – wyrzuciłam pierwsze, o czym pomyślałam.
– Słucham? – Jego oczy zrobiły się dwa razy większe ze zdziwienia.
– I brukselka – dodałam po krótkim namyśle. – Nigdy więcej nie każesz mi ich jeść, to pójdę do szkoły – oznajmiłam z powagą.
Wujek wydawał się być wstrząśnięty i zdecydowanie zbyt długo nic nie mówił. Czyżbym przesadziła? Nie... W końcu to stosunkowo niewielka cena, skoro w innej, jak by nie patrzeć kluczowej kwestii pozbawił mnie wyboru.
– Dobrze – powiedział, z trudem powstrzymując śmiech.
– Zgadzasz się? – Przyjrzałam się mu z ukosa.
– Tak. – Wyciągnął rękę w moim kierunku, a ja ją uścisnęłam. – Umowa stoi. Jest coś jeszcze, czego nie lubisz tak bardzo, jak brokułów i brukselki, ale zapomniałaś o tym wspomnieć?
– Chyba nie. – Wzruszyłam ramionami. – Miałam stosunkowo mało czasu na zastanowienie.
– Rozumiem – zaśmiał się krótko, po czym podniósł z ławki. – Pora wracać.
– Tak szybko? – zmartwiłam się.
– Jak na pierwszy spacer po twojej chorobie? Och, tak. Powiem więcej, trwał on nawet dłużej niż planowałem, bo wyciągnęłaś mnie tutaj.
– Ale jutro też przyjdziemy, prawda? – upewniłam się.
Przytaknął cierpliwie.
– Dobrze, w takim razie możemy wracać – oznajmiłam.
Zapomniałam się i pobiegłam przodem, ale o dziwo wujek nie oponował. To chyba rekompensata za tę ciężką rozmowę, którą odbyliśmy. Spojrzałam na niego przez ramię, ale nie wyglądał na zdenerwowanego. Uśmiechał się lekko. Był Antonim w moim ulubionym wydaniu. Spokojnym, jak chyba tylko on potrafił. Miałam nadzieję, że zgodnie z jego życzeniem faktycznie poznam kogoś innego, ale liczyłam, że ta osoba będzie do niego podobna. Bo ja naprawdę nie potrzebowałam wiele. Powiedziałam prawdę. On mi w zupełności wystarczał.
***
Co myślicie o pomyśle Antoniego? 🤔
Posłanie Kasandry do szkoły to dobry pomysł? 😅
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro