27. Atak cz. II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

***

Następnego dnia odnalazłam Monikę. Pierwszy raz widziałam ośmiolatkę w pełnym makijażu i tylko dzięki resztkom samokontroli nie wybuchłam śmiechem. Ktoś ją umalował, próbując ukryć siniaki, ale część zadrapań i tak przebijała spod brązowej mazi, od której lepiła się jej twarz. Opuchlizna też nie zdążyła całkiem zejść. Wyglądała żałośnie, ale nie było mi jej szkoda. Czekałam, aż przez poczucie satysfakcji przebiją się wyrzuty sumienia, ale najwyraźniej wujek się mylił i miałam w sobie więcej zła, niż chciał to przyznać.

Zadarła dumnie nosa, kiedy powiedziałam, jak bardzo "żałuję" tego, co się stało. Dopiero pod wpływem nauczycielki przyznała, że ona też nie zachowała się w porządku, ale zrobiła to bez przekonania, ze sztucznym uśmiechem. Wojna między nami nie dobiegła końca. Obie po prostu zmieniłyśmy strategie. Monika zaczęła mnie ostentacyjnie unikać. Odniosłam nawet wrażenie, że po tym, jak ją pobiłam, naprawdę zaczęła się bać. Obgadywać obgadywała, jak dawniej, robiła to jednak o wiele ostrożniej.

Po kilku tygodniach sprawa mojej ''napaści'' nieco ucichła i dzieciaki przestały szeptać, kiedy mijałam je na korytarzu. Niestety cała ta akcja nie pomogła mi w znalezieniu nowych znajomych. Uczniowie zrobili to samo, co Monika – jeszcze bardziej się odsunęli. Dalej robiłam wszystko sama i nikt się nie garnął do rozmowy ze mną.

Któregoś dnia po zajęciach WF-u na boisku szkolnym, nauczycielka powiedziała, że mamy dla siebie dziesięć minut czasu wolnego i możemy pójść na plac zabaw. Oczywiście klasa zareagowała jednomyślnie. Wszyscy rzucili się, aby pozajmować huśtawki, karuzelę, czy zjechać jako pierwsi ze zjeżdżalni. Wiedziałam, że nie ma sensu się tam pchać, więc usiadłam pod drzewem. Niemal w tej samej chwili przyszedł Ksawery. Zdałam sobie sprawę, że to było jego miejsce.

W pierwszym odruchu zamierzałam się podnieść, ale zrezygnowałam, kiedy machnął niedbale ręką i uśmiechnął się lekko.

– Zostań, podzielimy się – oznajmił pogodnie i po chwili wahania usiadł obok.

Oparł potylicę o pień i przymknął oczy. Odetchnął głęboko. Raczej nie planował dyskutować.

Spojrzałam na niego czujnie. Nie rozmawialiśmy ani razu od rozpoczęcia roku. Nie narzucał się. Trzymał dystans. Podszedł tu pewnie z przyzwyczajenia, a nie w celach towarzyskich.

Ciekawe, co myślał na mój temat. Czy bał się tak samo, jak reszta? A może wręcz przeciwnie? Jaka była szansa, że to on zgłosił się na świadka i zagwarantował mi uniknięcie cięższych konsekwencji, niż tylko brak deseru po obiedzie?

– Ksawery... – odezwałam się ostrożnie.

Otworzył oczy i obrócił się w moją stronę.

– Tak? – mruknął.

Chciałam go zapytać, ale nie miałam odwagi. Aż mnie skręcało w środku z nerwów. Czułam się podle.

Zdecydowanie zbyt długo patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Zrobiło się dziwnie. Pewnie nie przerwałabym tego kontaktu, gdybym nie usłyszała złośliwego chichotu.

– Zakochana para, Jacek i Barbara! Patrzcie, zaraz się pocałują!

Zamrugałam zdezorientowana. Jaka Barbara? Rozejrzałam się w poszukiwaniu tego, kto to powiedział. Zlokalizowałam go dość szybko.

Nie znałam tego chłopaka. Chyba chodził do klasy wyżej. Wydawał się niezdrowo podekscytowany faktem, że siedziałam pod drzewem z Ksawerym i najwyraźniej sugerował, że mamy się ku sobie.

Ty przykry człowieku, pomyślałam. Zagotowałam się momentalnie. Ciśnienie skoczyło mi tak gwałtownie, że wyłączyłam rozum. Poderwałam się na równe nogi. Nie wiem, skąd w mojej ręce znalazł się kamień, ale cisnęłam nim prosto w tego chłopaka.

– Zamknij się! – krzyknęłam, ale skutecznie zagłuszył mnie brzdęk tłuczonego szkła.

Trafiłam w szybę na parterze.

Wstrzymałam oddech i zasłoniłam usta ręką. Zamarłam. Z przerażenia nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

Znowu zadziałałam impulsywnie. Teraz już na pewno mnie wyrzucą. Wujek będzie rozczarowany, ponownie go wezwą do dyrektora, dzieciaki umrą ze śmiechu, a nauczycielka...

– Kto to zrobił? – spytała groźnym tonem ta, o której przed sekundą pomyślałam.

Wolno podniosłam na nią wzrok. Czułam ogromną gulę w gardle. Z trudem mi przychodziło oddychanie, a co dopiero mówienie. Nauczycielka tymczasem miotała piorunami z oczu w dzieci, które również się zatrzymały i wlepiły w nią pusty wzrok, aż nagle ktoś za moimi plecami przerwał tę złowrogą ciszę.

– To ja, proszę pani.

Znałam ten głos. Ciarki przeszły mi po plecach. Odwróciłam się przez ramię i spojrzałam za siebie.

– Ksawery? – Kobieta popatrzyła na niego ze szczerym zdumieniem, które po chwili przerodziło się w złość.

– Grzesiek nas przezywał. – Wzruszył ramionami.

– A ty rzuciłeś w niego kamieniem?! Wstydź się! A co, jeśli zrobiłbyś mu krzywdę? Idziemy do dyrektora, młody człowieku! – Złapała go za ucho i poprowadziła w stronę szkoły.

Stałam przez dłuższą chwilę, tkwiąc w szoku. Inne dzieciaki po minucie zapomniały o całym zajściu i zajęły się sobą.

Zrobiło mi się słabo. Oparłam się plecami o drzewo i wolno zjechałam z powrotem do siadu.

Dlaczego to zrobił?

Nie wrócił już na zajęcia. Rodzice po niego przyjechali i zwolnili do domu. Ojciec zaczął krzyczeć od razu, gdy tylko opuścili szkołę, a mama przez cały czas płakała. Wyglądała na załamaną. Pewnie myślała, że hoduje przyszłego kryminalistę.

Zostały jeszcze dwie lekcje. Nie mogłam się skupić. Odliczałam minuty do końca, aż przyjdzie wujek. Jeśli przeniesiemy się zaklęciem, jak zwykle dotrzemy na miejsce w podobnym czasie, co Ksawery i jego rodzice.

Kiedy w końcu rozległ się dzwonek, wyleciałam ze szkoły, jak z procy. Wujek czekał na zewnątrz. Uśmiechnął się ciepło.

– Jak minął dzień? – spytał.

– Opowiem ci w domu – odparłam i pociągnęłam go za rękę w kierunku ślepej uliczki.

– Skąd ten pośpiech? – zaśmiał się cicho.

– Muszę... – zawiesiłam głos. Kompletnie nie miałam pomysłu, jaka wymówka byłaby wystarczająco dobra, żeby mi uwierzył i nie zadawał pytań. – Coś zjeść. Jestem głodna.

Wierutna bzdura, nic nie przełknę, ale słowo się rzekło. Antoni nakarmi mnie po kokardkę, ale przynajmniej nie będzie dyskutował.

– Wszystko dobrze? – spytał.

– Tak – odparłam zdecydowanie za szybko.

– Przypomnieć ci, co rozumiem pod tym stwierdzeniem? – Spróbował mi zajrzeć w twarz, ale odwróciłam się w przeciwnym kierunku.

– Wszystko w porządku, naprawdę – wymamrotałam i podałam mu rękę, żeby mógł nas przenieść.

Westchnął, ale przestał drążyć. Rzucił zaklęcie i chwilę później znaleźliśmy się na werandzie.

– Obiad będzie dopiero za dwadzieścia minut – oznajmił, otwierając przede mną drzwi.

Zatrzymałam się w pół kroku. Nie weszłam do środka. Jeśli się pospieszę, zdążę pobiec do domu Ksawerego i z nim porozmawiać.

– Mogę pójść na chwilę do lasu? – spytałam.

– Podobno umierasz z głodu – mruknął nieco podejrzliwie.

– Proszę, zaraz wrócę – obiecałam.

Zmrużył oczy. Czuł, że kręcę, ale póki co miałam nad nim przewagę.

– Dwadzieścia minut – powtórzył i zniknął w kuchni.

Odetchnęłam głęboko, rzuciłam plecak na wiklinową kanapę i puściłam się sprintem w las. Znałam drogę, pokonywałam ją już nie raz, ale nigdy nie podeszłam tak blisko domu. Nie widziałam go ukończonego. Wyglądał przytulnie. Miał tylko jedno piętro. Podobał mi się, zwłaszcza z tego względu, że nie zdążyli go ogrodzić. Mogłam swobodnie wejść na posesję.

Samochód stał przed garażem. Od silnika biło ciepło, więc zyskałam pewność, że Wróblewscy już wrócili. Podeszłam do okna. Firanki były nie do końca zasunięte, więc kiedy wspięłam się na palce, doskonale widziałam, co dzieje się w środku.

Mama Ksawerego siedziała na kanapie z pomięta chusteczką w dłoni. Oczy miała podpuchnięte od płaczu. Łzy wciąż płynęły jej po twarzy. Wodziła wzrokiem za mężem, który nerwowym krokiem przechadzał się po salonie, niczym lew po pustej klatce, szykujący się do skoku. Ksawery stał sztywno nieopodal kobiety. Czekał ze zwieszoną głową, aż któryś z rodziców w końcu się odezwie.

– Milczałeś przez całą drogę do domu, naprawdę nie masz nam nic do powiedzenia? – warknął mężczyzna.

– Synku, proszę... – szepnęła kobieta.

– Ja to załatwię – wszedł jej ostro w słowo i szarpnął Ksawerym za ramiona.

– Kamil! – sapnęła i poderwała się z kanapy.

– Nasz syn nie zasłużył na twoją litość, Agato. To chuligan. Jeśli w porę nie zareagujemy odpowiednio, skończy w kryminale. Tego chcesz? – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Kobieta przełknęła ciężko ślinę. Ja też. Przycisnęłam dłoń do ust i wstrzymałam oddech.

– Ksawery się poprawi, wierzę w to – powiedziała drżącym głosem i spróbowała odczepić od niego palce męża. – Nie jest żadnym chuliganem. Coś musiało się stać.

– Rzucił kamieniem w kolegę i stłukł szybę, za którą będzie trzeba zapłacić – podniósł głos i znów skupił całą uwagę na synu. – Najadłem się przez ciebie takiego wstydu, że nie wiem, jak się pokażę w mieście.

Kobieta pochyliła się ku Ksaweremu i zajrzała mu w twarz.

– Kochanie, powiedz mi, dlaczego to zrobiłeś? Musiałeś mieć przecież jakiś powód.

Serce podeszło mi do gardła. Mówiła do niego tak łagodnie. Chyba nie wierzyła, że naprawdę zrobił to, do czego się przyznał. I słusznie. Był niewinny.

– Wyjdź, Agato. Sam przemówię mu do rozumu – oznajmił ponuro mężczyzna.

Zacisnęła usta w wąską linię.

– Kiedyś podziękujesz, że nie będziesz zmuszona wysyłać mu paczek do więzienia – dodał i spiorunował syna wzrokiem.

– Pozwól mi spróbować jeszcze raz. – W jej głosie dało się usłyszeć desperację.

– Pozwól mi go wychować, jak należy – burknął i wskazał ręką na drzwi. – Wyjdź, to będzie męska rozmowa.

Ksawery praktycznie nie oddychał. Jego mama również. Toczyła ewidentną walkę z samą sobą. Widziałam, że bardzo chciała zostać w salonie.

– To nie jest rozwiązanie – bąknęła nieśmiało.

– Uważam inaczej i póki jestem głową tej rodziny, to ja podejmę ostateczną decyzję. Nie widzisz, że twoje łagodne metody wychowawcze zawodzą, Agato? Wyjdź – powtórzył oschle.

Nie wychodź, szepnęłam w myślach. Zorientowałam się, że drżały mi ręce. Strach ściskał mnie za gardło. Oddech stał się płytszy. Czułam, co się zaraz stanie i do ostatniej chwili liczyłam, że nie będę miała racji.

Kobieta spojrzała na syna z bólem. Pogłaskała go czule po policzku, a potem westchnęła i spełniła wolę męża. Dokonała wyboru. Zamknęła za sobą drzwi. Cisza, która zapadła w pokoju aż dzwoniła w uszach.

– Znasz zasady – oznajmił ponuro mężczyzna, po czym rozpiął sprzączkę od paska i wyszarpnął go ze szlufek.

Ksawery bez słowa podszedł do kanapy, opuścił spodnie i oparł się o podłokietnik. Nie mogłam się poruszyć. Patrzyłam na tę scenę, jak skamieniała. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy dotarł do mnie pierwszy trzask.

Odskoczyłam od okna. Usłyszałam kolejne uderzenie. I jeszcze jedno. Ten dźwięk był straszny. Przycisnęłam dłonie do uszu, ale nic to nie pomogło.

Cofałam się, nie patrząc, gdzie idę. Wpadłam na samochód. Po chwili namysłu gwałtownie szarpnęłam za klamkę. Nic się nie stało, więc z frustracją kopnęłam oponę. Alarm, który zawył, obudziłby zmarłego. Ile sił w nogach pobiegłam z powrotem w las i schowałam się za drzewem. Ojciec Ksawerego wyszedł przed dom z pilotem, złorzecząc. Zanim udało mu się wyłączyć sygnał, w drzwiach stanęła jego żona.

– Głupi stary rzęch – sapnął ze złością. – Kolejna rzecz do naprawy, na którą trzeba będzie wydać ciężko zarobione pieniądze.

– Chodź do środka. Podgrzałam obiad. – Pociągnęła go lekko za rękę.

– Nie skończyłem z Ksawerym – odparł z powagą.

– Na pewno zrozumiał, co miałeś mu do przekazania. Już wystarczy – odparła, ostrożnie dobierając słowa.

– Sam to osądzę – burknął, po czym wyrwał dłoń z jej uścisku i zniknął w środku.

Zaschło mi w ustach. Liczyłam, że odwrócę jego uwagę, a zamiast tego, jeszcze bardziej go rozgniewałam. Kiedy znów dotarł do mnie charakterystyczny trzask, odwróciłam się na pięcie i pobiegłam do domu. Nieważne, jak bardzo oddalałam się od posesji Wróblewskich, ten dźwięk podążał za mną i słyszałam go tak samo wyraźnie, jakbym wciąż stała pod oknem.

Wpadłam na Antoniego na werandzie. Zmarszczył groźnie brwi.

– Spóźniłaś się – oznajmił, nie kryjąc niezadowolenia.

Chciał powiedzieć coś więcej, ale zrezygnował, kiedy objęłam go mocno w pasie i wybuchłam płaczem.

– Co się stało, kochanie? – spytał o niebo łagodniejszym tonem.

Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Straciłam nad sobą kontrolę. Chyba jeszcze nigdy nie szlochałam tak spazmatycznie.

– Chodź, maleństwo – szepnął, a potem podniósł mnie i mocno przytulił.

Wczepiłam się w niego i nie miałam zamiaru puścić. Czułam, że kiedy wyznam mu prawdę, nie będzie taki skory do czułości, więc muszę korzystać, póki mogę.

Weszliśmy do salonu. Antoni usiadł na kanapie, wciąż trzymając mnie w objęciach. Cierpliwie czekał, aż się uspokoję, ale nic nie zapowiadało, że prędko to nastąpi.

– Czy ktoś cię skrzywdził, Kasandro? – spytał cicho.

Potrząsnęłam głową.

– Sprawił ci przykrość? – zgadywał dalej.

Znów zaprzeczyłam.

– Powinienem się martwić, czy masz po prostu gorszy dzień?

Przy tak postawionym pytaniu, ciężko było odpowiedzieć bez użycia słów, a tych nie potrafiłam z siebie wydobyć, więc objęłam go mocniej, a on pogłaskał mnie po plecach.

– Powiesz mi później, co się stało?

Przytaknęłam.

– W porządku – westchnął i więcej się nie odezwał.

W końcu przestałam płakać, ale nie ruszyłam się nawet o krok. Tak dobrze się czułam w jego ramionach.

– Może coś zjemy? – zaproponował, po dłuższej chwili ciszy.

Nie byłam głodna, ale on pewnie tak. Zawsze czekał z obiadem, aż wrócę ze szkoły. Przytaknęłam niechętnie i pozwoliłam postawić się na ziemi. Przyjrzał mi się z troską i delikatnie odgarnął włosy z czoła.

– Czujesz się trochę lepiej? – spytał.

– Tak – przyznałam zgodnie z prawdą.

Uśmiechnął się łagodnie i zaprosił gestem ręki do kuchni. Mijając go w przejściu, rzuciłam okiem na zegar. Zaschło mi w ustach. Właściwie zbliżała się pora kolacji i lada moment powinnam kłaść się spać.

Nie miałam apetytu, ale zjadłam na siłę. Wujek nie zadawał już żadnych pytań. Ruch leżał po mojej stronie. Czekał, aż wywiążę się z obietnicy, ale nie miał pojęcia, że wcale się do tego nie spieszyłam. Niestety im dłużej milczałam, tym trudniej było się odezwać.

Ani się spostrzegłam, zostałam zapakowana do łóżka i opatulona kołdrą.

– Dobrej nocy, kochanie – szepnął, jak co wieczór i pocałował mnie w czoło.

– Dobranoc – odparłam cicho i zamknęłam oczy.

Musiałam wyglądać przekonująco, bo Antoni dość szybko uwierzył, że zasnęłam. Kiedy wyszedł, uniosłam powieki i westchnęłam. Byłam zbyt zmęczona, żeby faktycznie odpłynąć. Ilekroć wydawało mi się, że zasypiam, wyimaginowany trzask pasa skutecznie mnie podrywał. Nie dałam rady uciec przed tym strasznym dźwiękiem ani przed obrazem tego, co widziałam w domu Ksawerego. Odtwarzał się w pętli. Nie zmrużyłam oka przez całą noc, a gdy rano wujek przyszedł zajrzeć, czy już się obudziłam, zastał mnie w pełni przytomną i znowu płaczącą.

– Zostajesz w domu – oznajmił z powagą.

W normalnych okolicznościach skakałabym pod sufit z radości, ale tym razem wiedziałam, z czego wynikała jego decyzja. Prędzej czy później będziemy musieli porozmawiać. I nawet jeśli uprę się na później, czułam, że wydarzy się to dzisiaj. 


***

Wiem, że sytuacja zrobiła się mocno nieciekawa... 🙈

Macie jakieś przemyślenia? Podzielcie się nimi koniecznie! 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro