31. Poza kontrolą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie mogłam się doczekać, aż nadejdzie moja pora snu, mimo że wcale nie chciało mi się spać. Marzyłam, żeby wreszcie zostać sam na sam z książką w czarnej okładce. Mózg mi się gotował z irytacji. Antoni się nie odzywał. Najwyraźniej to, co wcześniej powiedziałam, mocno go ubodło, ale nie miałam zamiaru przepraszać. Wściekłość rosła, z każdym kolejnym tyknięciem wskazówek zegara.

Kiedy w końcu wybiła właściwa godzina, wyskoczyłam z łóżka i zamknęłam się z książką w łazience. Usiadłam w wannie, zawinięta w kołdrę. Nie chciałam zapalać światła, więc zawiesiłam latarkę na uchwycie przeznaczonym dla słuchawki prysznicowej. Umieściłam książkę na kolanach. Musiałam mieć wolne ręce, żeby swobodnie odtwarzać gesty opisane na stronach. Przy każdym zaklęciu autor podkreślał, jak kluczowe jest obudzenie w sobie nienawiści. Zalecał do stworzenia listy wszystkich osób, którym należałoby dać nauczkę, więc przygotowałam ją w myślach. 

Na pierwszym znalazł się tata Ksawerego. Dalej mój ojciec i Monika, z którą chodziłam do klasy. Zastanawiałam się, czy umieścić tam też mamę, ale ostatecznie zrezygnowałam. Nie potrafiłam jej nienawidzić. Wujek powiedział, że nie była zła, tylko chora, a ja bardzo chciałam wierzyć, że miał rację.

Autor namawiał również do całkowitej rezygnacji z okazywania wrogom litości. Negował sens jej istnienia. Twierdził, że litość jest największą oznaką słabości, a "słabi długo nie żyją". To zdanie trochę mocniej mną wstrząsnęło. Mama mówiła tak samo. A co, jeśli też czytała tę książkę? Serce zabiło mi mocniej.

Wiersze, które pojawiały się co kilka kartek, czasami przyprawiały mnie o ciarki. Jak ten o gniewie: 

||*|||*|||*||

Gniew to niewielka cena,

Ból sprawi, by żyła wena.

Zemstę twą poprowadzi,

I zawsze dobrze doradzi.

Nienawiść, mój słodki kwiecie,

Wrogów pozbędzie się dziecię.

||*|||*|||*||

Piorun śmierci opanowałam dość szybko. To niesamowite zaklęcie okazało się niezwykle przydatne. Promień, który nauczyłam się przywoływać, sięgał nawet do kilku metrów. Im większą złość w sobie wyzwalałam, tym dalej byłam w stanie nim trafić. Palce piekły, ale z czasem to uczucie stało się nawet przyjemne, wręcz uzależniające. Rozchodziło się powolną falą na całe dłonie, łącząc w długi strumień. Przybliżałam i oddalałam od siebie ręce. Uformowałam niewidzialną kulę i wyrzuciłam dłonie przed siebie.

Z transu wyrwał mnie przeraźliwy huk. Czar prysł. Rozejrzałam się półprzytomnie. Latarką bujało w przód i w tył. W jej słabym świetle zobaczyłam, że z lustra wiszącego na ścianie został już tylko kawałek. Reszta odłamków wylądowała na podłodze.

Zgasiłam latarkę, a potem bez namysłu wyskoczyłam z wanny, ciągnąc za sobą kołdrę. W ostatniej chwili weszłam na łóżko, położyłam się i przykryłam po sam nos. Wujek uchylił drzwi, ale zatrzymał się w progu. Starałam się uspokoić oddech. Antoni musiał uwierzyć, że byłam pogrążona w głębokim śnie. Stał tak może z pół minuty. Nie podszedł bliżej. Wszystko wskazywało na to, że mi się udało. Cicho zamknął drzwi i w sypialni znów zapadł mrok. Wypuściłam wolno powietrze z płuc i odrzuciłam kołdrę na bok. Z książką w jednej dłoni i latarką w drugiej wróciłam do łazienki.

Lustro leżało u moich stóp roztrzaskane w drobny mak. Przełknęłam ciężko ślinę. Wróciłam do gorączkowego przerzucania kartek w poszukiwaniu zaklęcia, które mogłoby mi jakoś pomóc.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy w pewnym momencie natrafiłam na rysunek lustra. Wczytałam się w treść pod nim.

Iluzja prawdziwa

||*|||*|||*||

Ten, kto nie widział, nigdy się nie dowie.

Ten, kto wie, pozna bez patrzenia.

Pomyśl o tym, czego pragniesz.

Co, gdzie i jak chcesz zobaczyć?

Od ciebie zależy, kto pozna prawdę.

Chcesz władzy, więc daję ci władzę.

||*|||*|||*||

Instrukcja brzmiała dość klarownie. Musiałam wyobrazić sobie konkretną rzecz, a potem uwierzyć, że naprawdę się ziściła. Zacisnęłam mocno powieki i szepnęłam:

– Chcę zobaczyć lustro takie, jak było wcześniej, w jednym kawałku. Niech odłamki szkła znikną, niech nikt ich nie widzi.

Otworzyłam oczy, żeby sprawdzić, czy mi się udało, ale nic się nie zmieniło.

Prychnęłam z irytacją i powtórzyłam to jeszcze parę razy. Na próżno.

– Co robię nie tak? – warknęłam wściekła. – Chcę, żeby wszystko wyglądało, jak dawniej!

Zamierzałam cisnąć książką w odłamki, ale zreflektowałam się, że znów narobiłabym hałasu, więc tylko kopnęłam z frustracją powietrze. Co ciekawe ten ruch okazał się wystarczający. Kawałki lustra zaczęły wyparowywać. Jeden po drugim. Dopiero po chwili zauważyłam, że nie znikają, lecz wracają na swoje miejsce w ramie. W niecałe dwie minuty wszystko się naprawiło. Wystarczyło, że się wściekłam. Moją siłą w istocie był gniew. Przejechałam dłonią w miejscu, gdzie przed chwilą leżały odłamki szkła. Nie dało się ich zauważyć, ale natrafiłam chłodny, ostry opór. Dla pewności, że nie zrobię sobie nic złego, zebrałam niewidzialne resztki lustra i wyrzuciłam je do kosza – wujek i tak ich nie zobaczy ani nie poczuje.

Przycisnęłam książkę do piersi, a potem wyszłam z łazienki i schowałam mój skarb głęboko w plecaku. Wcale nie chciało mi się spać, ale wiedziałam, że powinnam, bo nie dam rady rano wstać. Niechętnie zakopałam się w pościeli i westchnęłam ciężko. Zamknęłam oczy.

Kasandro... – Usłyszałam cichy szept.

Poderwałam się gwałtownie do siadu i spojrzałam przerażona na plecak. Do tej pory książka po prostu mruczała, wydawała z siebie bliżej nieartykułowane, szeleszczące dźwięki. Nie wołała mnie po imieniu.

Czytaj dalej – odezwała się ponownie. – Jesteś taką pojętną uczennicą.

Na drżących nogach zeskoczyłam na podłogę, a potem zasunęłam plecak i wystawiłam go na balkon.

Dlaczego to zrobiłaś, Kasandro?! Jestem ci potrzebna! – sapnęła ze złością książka.

Mimo zamkniętych drzwi wciąż słyszałam jej uporczywe wołanie. Zakryłam głową poduszkę i przycisnęłam ją do uszu. Nie mogłam się uwolnić. 

Kasandro... Kasandro... KASANDRO...

Obudziłam się z krzykiem. Wujek stał obok wyraźnie zaniepokojony. Uważnie mi się przyglądał.

– Zaspałaś – oznajmił.

Potrząsnęłam głową nieprzytomnie, żeby uporządkować myśli. Czy to możliwe, że książka wzywająca mnie po imieniu była tylko snem? Oby...

Antoni zmarszczył brwi. Zorientowałam się, co zamierza o wiele za późno. Wyciągnął rękę i dotknął moich włosów. Ujął w palce białe pasmo. Urosło od wczoraj. Przełknęłam nerwowo ślinę.

– Nie miałaś tego wcześniej – stwierdził ostrożnie.

Cóż innego mi pozostało niż grać? Chwyciłam się za włosy i sapnęłam, udając zaskoczenie. 

– Słyszałem o przypadkach, kiedy ludzie we śnie siwieli ze strachu lub zgryzoty, ale wątpię, że to było powodem – mruknął i zmrużył oczy. – Nie czarowałaś przypadkiem ostatnio?

Wdech, wydech. Nic nie wie i się nie dowie, jeśli sama się nie wkopiesz, uspokajałam się w myślach.

– Przecież nie umiem – odparłam cicho.

Antoni uśmiechnął się krzywo, ale nie skomentował moich słów. Zamiast tego skinął na mnie ponaglająco.

– Wstawaj, zostało ci bardzo mało czasu, żeby doprowadzić się do porządku. Będę w kuchni – powiedział i wyszedł.

Wypuściłam drżący oddech z piersi i odrzuciłam kołdrę na bok. Ogarnięcie spraw łazienkowych zajęło pięć minut. Przebrana w bawełnianą sukienkę na szelkach weszłam z powrotem do pokoju i rozejrzałam się w poszukiwaniu plecaka. Nigdzie nie mogłam go znaleźć. Sprawdziłam przy biurku, w szafie, pod łóżkiem... aż mój wzrok zatrzymał się na drzwiach balkonowych.

Przełknęłam ciężko ślinę. Zamknięty plecak leżał za szybą. Naprawdę go tam wyniosłam w nocy. Czyli to nie był sen... Wzdrygnęłam się i bardzo niechętnie wniosłam go do środka. Otworzyłam i spojrzałam na książkę. Wyglądała zwyczajnie. Już nie wołała, ale kiedy na nią popatrzyłam, niepokój znów się obudził. Zasunęłam suwak, przerzuciłam plecak przez ramię i zniosłam go do przedpokoju.

W powietrzu unosił się zapach kawy. Wujek już siedział przy stole i w zamyśleniu mieszał łyżeczką w swojej filiżance. Zajęłam miejsce naprzeciwko niego. Trochę się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam, że przygotował mi kakao. Rzadko pozwalał na słodycze o tak wczesnej porze.  

Zamoczyłam usta w zawartości mojej szklanki i momentalnie się skrzywiłam. Poczułam na języku gorycz. Aż się zakrztusiłam.

– Coś nie tak? – spytał cicho.

– Niedobre – wymamrotałam.  

Zmarszczył brwi. Sięgnął po szklankę i upił drobny łyk. Przymknął powieki, westchnął i przesunął po stole filiżankę, w której wcześniej mieszał.  

– Przepraszam, ta jest twoja – mruknął.

Spojrzałam na nią z rezerwą. Straciłam apetyt. Przesunęłam wzrok na Antoniego. Wyglądał jeszcze gorzej niż poprzedniego dnia. Wydawał się okropnie zmarnowany. Zrezygnowałam z kolejnej próby przekonania go do zmiany zdania w temacie Ksawerego. Już się z tym pogodziłam, że będę musiała poradzić sobie sama. Pomijając kilka drobnych wypadków... szło mi doskonale.  

– Dlaczego nie jesz? – Wyrwał mnie z zamyślenia.

Wzdrygnęłam się. Zapomniałam o śniadaniu. Machinalnie sięgnęłam po chleb, żeby zrobić kanapkę, ale zamarłam z ręką zawieszoną w powietrzu. Książka znów się odezwała.

Kasandro...

W przypływie paniki gwałtownie zaszurałam krzesłem i zrzuciłam na podłogę sztućce. Nie wiem, co lepiej zaabsorbowało uwagę wujka, hałas czy to, jak się zachowałam. Zamrugał i rozłożył dłonie na boki w geście konsternacji.

– Przepraszam – powiedziałam i zanurkowałam pod stół, żeby pozbierać to, co spadło.

– Dobrze się czujesz? – spytał ostrożnie. – Może wolałabyś zostać w domu?

Z wrażenia uderzyłam głową w blat. Syknęłam, chociaż wcale bardzo nie zabolało. Moja reakcja wynikała z czegoś innego. Sama nie mogłam w to uwierzyć, ale zdecydowanie wolałam pójść do szkoły. Tam przynajmniej mogłam czytać bez obaw, że zostanę nakryta.

– Mocno? – skrzywił się nieznacznie.

– Nic mi nie jest – odparłam, sadowiąc się z powrotem na moim miejscu.

– Wyglądasz niewyraźnie – stwierdził z wahaniem.

– Ja? – parsknęłam i momentalnie tego pożałowałam.

Zmrużył oczy.

– Martwię się o ciebie – wycedził chłodno.

Przełknęłam ciężko ślinę. 

– Jak głowa? – drążył.

– W porządku – zapewniłam potulnie.

W pośpiechu zmontowałam kanapkę. Zjadłam ją równie szybko, praktycznie nie gryząc i przygotowałam następną, do szkoły. Antoni tymczasem siedział nad pustym talerzem i nawet nie dopił swojej kawy. Zauważyłam kątem oka, że mi się przyglądał. 

– No co? – westchnęłam ciężko.

– To pasemko nie daje mi spokoju – oznajmił. – Gdzieś już coś podobnego widziałem, staram się skojarzyć...

– Nie masz większych problemów, wujku? – warknęłam.

Uniósł brwi wysoko i rozchylił usta w szoku. 

– Słucham? – wykrztusił.

– To tylko włosy. – Wywróciłam oczami. – Chodźmy już, nie chcę się spóźnić.

– Twój ton pozostawia wiele do życzenia – mruknął z naganą.

– Pasemko samo się pojawiło, to pewnie i samo zniknie. – Wzruszyłam obojętnie ramionami, zgarnęłam plecak z korytarza i wyciągnęłam rękę w kierunku Antoniego. – Przeniesiesz nas?

Zbliżył się do mnie sztywnym krokiem. Zacisnął swoje palce wokół moich i bez dalszej zwłoki wypowiedział zaklęcie Per kunto. Ledwo wylądowaliśmy w zaułku obok szkoły, odwróciłam się na pięcie i chciałam odejść, ale wujek zastąpił mi drogę. 

– Rozumiem, że ta sytuacja cię frustruje, ale pamiętaj, że nie jestem twoim wrogiem – szepnął.

Włożyłam mnóstwo energii, żeby nie wypuścić gniewu pulsującego pod skórą na wolność. Przytaknęłam i utkwiłam wzrok w ścianie.

– Masz prawo się złościć – dodał z wahaniem. – Proszę jednak, żebyś...

– Mogę iść? – przerwałam mu suchym tonem.

Ułożył usta w wąską linię i wypuścił powietrze nosem. Przesunął się na bok, robiąc więcej miejsca, a ja od razu to wykorzystałam. Minęłam go bez słowa. Nawet się nie pożegnałam. Wyszłam na ulicę.

– Kasandro! – zawołał cicho wujek.

 Zatrzymałam się gwałtownie i spojrzałam na niego przez ramię. 

– Kocham cię – powiedział, kiedy upewnił się, że faktycznie słucham.

Coś mnie zakuło w piersi. Szczerość w jego głosie przebiła się przez barierę mojej wściekłości. W jednej chwili zapragnęłam podbiec do Antoniego, żeby się przytulić.   

– Zobacz, jaki on jest słaby! Naprawdę chcesz być taka sama? – syknęła z pogardą książka.

Zadrżałam. Szansa na to, że wujek ją usłyszał była niewielka, ale nie chciałam ryzykować.  

– Ja ciebie też. Pa! – odparłam, przyspieszyłam kroku i więcej się nie odwróciłam.

Do szkoły wpadłam zziajana. Oparłam się plecami o ścianę i przymknęłam powieki. Uchyliłam je natychmiast, kiedy ktoś mną delikatnie potrząsnął.

– Źle się czujesz? – spytał rzeczowym tonem Ksawery.

Patrzył na mnie z identyczną troską, jak Antoni.

– Nie – mruknęłam i strzepnęłam z siebie jego palce.

– Zaczęłaś się osuwać...

– Puść – warknęłam z naciskiem.

Zmarszczył brwi.

– Co cię ugryzło? – zniżył głos do szeptu.

Dobre pytanie. Zdałam sobie sprawę, że nie znałam na nie odpowiedzi. Przycisnęłam dłoń do czoła. Było mi zimno i gorąco jednocześnie.

– Przepraszam – powiedziałam cicho. – Źle spałam.

– Wyglądasz blado – stwierdził i nieśmiało podał mi rękę. – Chodźmy do klasy, może musisz usiąść.

Wiesz, co sprawi, że odzyskasz siły, Kasandro. – Książka zaszeleściła w plecaku.

Wstrzymałam oddech i zerknęłam z paniką na Ksawerego. Szedł dalej przed siebie, niewzruszony. Najwyraźniej te słowa przeznaczono tylko dla mnie. Chwilowa ulga błyskawicznie przemieniła się w przytłaczający strach. Traciłam zmysły. Zaraz na własne życzenie oszaleję...

Zobaczyłam mroczki przed oczami. Zrobiło mi się niedobrze.

– Muszę pójść do łazienki – oznajmiłam z wahaniem.

– Odprowadzę cię – odparł pogodnie.

Nie miałam siły wspinać się po schodach na trzecie piętro, jak ostatnim razem. Weszłam do tej na parterze. O dziwo nikogo nie było w środku. Dla pewności uklękłam na podłodze i zajrzałam do każdej kabiny od dołu.

Pusto.

Wstałam, przytrzymując się ściany, a potem chwiejnym krokiem dotarłam do muszli klozetowej. Opuściłam klapę, żeby nie wpaść do środka, usiadłam, a potem zamknęłam drzwi. Wyciągnęłam książkę z plecaka i utkwiłam w niej wzrok.

– Czego chcesz? – szepnęłam.

Nie odpowiedziała.

No tak, dokładnie tego mogłam się spodziewać, zaśmiałam się histerycznie. Walczyłam ze sobą przez chwilę, po czym gwałtownym ruchem szarpnęłam za brzeg okładki. Zaczęłam wertować strony w poszukiwaniu zaklęcia, które pomogłoby w odzyskaniu energii. Ręce mi się zatrzęsły. Upuściłam książkę na ziemię. Otworzyła się na wierszu o gniewie.

Muszę się zdenerwować... Tylko jak, skoro ledwo trzymam się na nogach?

Zatrzasnęłam książkę i schowałam ją do plecaka. Wyszłam z kabiny i oparłam o umywalkę. Przyjrzałam się sobie w lustrze.

Ksawery miał rację. Wyglądałam strasznie blado. Świat nagle zawirował. Zamrugałam nerwowo, żeby odgonić nadchodzącą ciemność. Kiedy znów wytężyłam wzrok, zauważyłam, że z prawej dziurki nosa płynęła ciepła, czerwona stróżka. Drżącą ręką sięgnęłam do twarzy, żeby zatamować krwotok. To był błąd. Ledwo puściłam umywalkę, straciłam podparcie i runęłam jak długa na kafelki. Poczułam tępy ból w skroni.

Wszystko dookoła spowolniło. Słyszałam, jak ktoś wpadł do łazienki i krzyknął. Chwilę później dotarł do mnie tupot kilku par butów. Różne głosy zmieszały się w jeden, wyjątkowo nieprzyjemny pisk.

– Spokojnie, wszystko będzie dobrze. – O dziwo to zrozumiałam bez problemu. – Karetka zaraz tu będzie.

Ogarnęła mnie panika.

– Nic mi nie jest – sapnęłam i spróbowałam się podnieść.

– Nie ruszaj się, Kasandro. Jesteś w szoku. Mogłaś coś sobie złamać. – Rozpoznałam moją wychowawczynię.

– Nie chcę jechać do szpitala – oznajmiłam słabo, ale na tyle przytomnie, że na pewno to do niej dotarło.

– To nie podlega dyskusji. Pielęgniarka szkolna jest dzisiaj nieobecna. – Kobieta potrząsnęła zdecydowanie głową, a potem spojrzała przez ramię i rzuciła w kierunku drzwi: – Wracaj na lekcję, Ksawery.

– Mogę pojechać z Kasandrą? – spytał nieśmiało.

– Absolutnie nie – wycedziła nauczycielka. – Dziękuję za twoją pomoc. Zachowałeś się bardzo odpowiedzialnie, informując o tym, co się stało. A teraz szoruj do klasy.

Spróbowałam się podnieść, ale kobieta mnie powstrzymała.

– A ty leż spokojnie – mruknęła. – I nie zasypiaj. Rozmawiaj ze mną, Kasandro. Co się stało?

– Zakręciło mi się w głowie – odparłam cicho.

– Jadłaś śniadanie? – Zmarszczyła brwi.

Przytaknęłam nieśmiało.

– Co dokładnie? – drążyła.

Zagadywała tak do przyjazdu ratowników medycznych. Dwóch mężczyzn ubranych w czerwone, fluorescencyjne stroje weszło do łazienki. Sypali pytaniami jak z rękawa, a ja ze stresu straciłam umiejętność płynnego wysławiania. Dobrze, że nauczycielka ze mną została, bo nie potrafiłam nawet zdradzić swojego imienia. Z uporem maniaka powtarzałam jedno zdanie:

– Nic mi nie jest.

Niestety ich nie przekonałam. Nie odpuścili. Unieruchomili mnie na noszach i wynieśli. Całe szczęście na korytarzu nie zastaliśmy żadnych gapiów. Tak mi się przynajmniej wydawało. Wychwytywałam urywki rozmów między ratownikami a nauczycielką. Pojedyncze słowa. Prawie wszystkie pozbawione sensu, poza kilkoma.

Szpital. Poinformowany. Opiekun prawny. W drodze.

Mój umysł wolno je przemielił, aż wreszcie połączył.

– Nic mi nie jest – sapnęłam z desperacją.

– To się okaże po badaniu – odparł rzeczowym tonem ratownik.

Przygryzłam wargę w napięciu. Przeszły mnie ciarki. Zaczęłam drżeć. Oczy uciekły mi w głąb czaszki.

– Ma atak!

To była ostatnia rzecz, którą usłyszałam, zanim zapadła ciemność.

***

Antoni odłożył klucze do misy w przedpokoju i oparł się plecami o ścianę. Niepokój krążył w jego żyłach, potęgując ból o bliżej nieokreślonym źródle.

– Weź się w garść – warknął.

Przejechał sobie dłońmi po twarzy, a potem opuścił je wzdłuż ciała i zawiesił wzrok na drzwiach zamkniętej biblioteki. Nie zaglądał tam od wielu miesięcy. Nie było takiej potrzeby. Przywołał do siebie klucze, a kiedy wylądowały w jego dłoni, wybrał odpowiedni i przekręcił go w zamku.

Powinien tu częściej wchodzić, choćby po to, żeby utrzymać porządek. Kurz, który osiadł na wszystkich płaskich powierzchniach, swoją grubością przypominał dywan.

Antoni skinął na okno, a kiedy posłusznie otworzyło się na oścież, uniósł dłoń, żeby rzucić zaklęcie, które pomogłoby mu sprzątnąć. Ostatecznie go nie wypowiedział, bo jego uwaga w pełni skupiła się na podłodze, a konkretnie na śladach, zdecydowanie nienależących do niego. Były znacznie mniejsze.

Kucnął, żeby lepiej je obejrzeć i zbladł. Obrócił się w stronę regału i fachowym okiem przesunął po brzegach książek. Większość z nich wyglądała na nienaruszone, ale w końcu dotarł do półki, na której ewidentnie czegoś brakowało. Wyciągnięty wolumin starł kurz tylko w jednym miejscu. Co tam stało?

Dość szybko sobie przypomniał. Serce podeszło mu do gardła. 

– O nie – szepnął.

Podniósł się i gorączkowo rozejrzał po reszcie zbiorów. Wszystko wskazywało na to, że Kasandra wzięła tylko jedną książkę, ale naprawdę nie mogła wybrać gorzej. Strach i wściekłość na moment przysłoniła mu trzeźwy osąd. Miał ochotę rozszarpać to dziecko.

Kiedy ją ukradła? Jak długo miała w posiadaniu? Ile zdążyła się nauczyć i co już zrobiła z tą wiedzą? W tym przypadku czas odgrywał kluczową rolę.

Antoni warknął poirytowany. Był w połowie drogi do pokoju Kasandry, kiedy jego telefon zaczął wibrować. Spojrzał ze złością na wyświetlacz. Zaschło mu w ustach. Dzwonili ze szkoły.

Odebrał natychmiast.

Wychowawczyni Kasandry z godnym podziwu opanowaniem wyjaśniła mu, co się wydarzyło. Poinformowała go również, że pojechała z nią do szpitala i poprosiła o jak najszybsze przybycie na miejsce.

Antoni ścisnął sobie nasadę nosa tak mocno, że prawie złamał kość.  

– Proszę przesłać mi adres. Będę najszybciej, jak to możliwe – oznajmił, zbiegając po schodach, po czym zakończył połączenie.

Zgarnął kluczyki do auta z przedpokoju i wyszedł przed dom. Wyciągnął różdżkę i zatoczył nią nad samochodem koło. Skurczył go do wielkości piłeczki pingpongowej, a potem schował do kieszeni. Część drogi pokona magicznie, żeby zyskać na czasie, ale bliżej miasta będzie musiał zmienić środek transportu.

Zaczął układać kazanie dla Kasandry, odpychając od siebie jak najdalej myśl, że wcale nie jest pewne, że będzie miał komu je wygłosić.  

To twoja wina, wiedziałeś, że tak będzie... Masz za swoje, tchórzu. 


***

Moi Drodzy, jak widzicie, nastąpił przełom! 

Antoni się ocknął. Jesteście ciekawi, co z tego wyniknie? Boicie się? 😅

Macie jakieś przemyślenia/uwagi? Zamieniam się w słuch. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro