32. Punkt krytyczny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wiem, jak długo spałam ani co mnie ominęło, ale gdy otworzyłam oczy, nadal byłam w szpitalu. Antoni stał przy moim łóżku z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Gdyby wzrok mógł zabijać, padłabym trupem. Zawarł w spojrzeniu tyle chłodu... Aż dziw bierze, że nie pokryłam się szronem.

Ledwo zauważył, że już nie śpię, nachylił się, żeby znaleźć bliżej mojej twarzy. Pod maską śmiertelnej powagi czaiła się czysta furia.  

Przełknęłam ciężko ślinę.

– Gdzie jest książka, Kasandro? – spytał niebezpiecznym szeptem.

Otworzyłam usta, żeby oznajmić, że nie wiem, o co mu chodzi, ale zrezygnowałam. Zacisnęłam je z powrotem w wąską linię i wolno wypuściłam powietrze nosem.

Antoni dał mi dziesięć sekund na odpowiedź, a gdy się jej nie doczekał, zwilżył wargi i oznajmił ponuro:

– W porządku, porozmawiamy w domu. Zbieraj się.

Nerwowym ruchem odrzucił moją kołdrę na bok, a potem wyciągnął mnie z łóżka i postawił na ziemi. Zgarnął plecak z krzesła i wyszliśmy na korytarz.

Wujek miał już kilka takich momentów, podczas których wzbudził mój lęk, ale do tej pory nie czułam z jego strony zagrożenia. Wydawał mi się ostoją spokoju. Skałą, która może drgnąć, ale nigdy nie pęknie i nie poczęstuje odłamkiem.

O ile w sali byłam po prostu zaniepokojona, tak poza nią moje zdenerwowanie osiągnęło apogeum. Nie spodziewałam się, kogo spotkam za drzwiami. Antoni nie zauważył, że się zatrzymałam. Zorientował się, dopiero gdy nieopatrznie szarpnął mnie za rękę, poleciałam do przodu i na niego wpadłam. Odwrócił się przez ramię, marszcząc brwi... a potem zobaczył to samo, co ja. Jego dłoń od razu poszybowała do góry. Ścisnął dwoma palcami nasadę nosa i westchnął głęboko, zanim się odezwał.

– Co tu robisz, Ksawery? – spytał nieco łagodniejszym tonem, ale w jego głosie nadal dało się usłyszeć wyraźną irytację.

Chłopak skrzywił się lekko i opuścił głowę.

– Martwiłem się, to ja znalazłem Kasandrę – wymamrotał niewyraźnie, a potem zerknął na mnie z wahaniem. – Czujesz się lepiej? To wyglądało poważnie...

Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Przygryzłam policzek od środka i spojrzałam ostrożnie na wujka. Stał sztywny, jak struna. Wszystkie mięśnie miał napięte do granic możliwości.

– Czy ktokolwiek wie, że tu jesteś? – szepnął miękko, świdrując Ksawerego wzrokiem.

Chłopak bardzo niechętnie zaprzeczył.

Wujek wzniósł oczy do nieba, po czym sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej komórkę. Poczułam kolejne ukłucie niepokoju.

– Co chcesz zrobić? – odezwałam się z trudem.

– Jak to, co? – warknął Antoni. – Dzwonię do jego mamy. Pewnie odchodzi od zmysłów. Halo?

Zanim oddalił się kawałek, żeby porozmawiać z panią Agatą, dał mi do zrozumienia na migi, że jeśli ruszymy się choćby na krok, gorzko tego pożałujemy. 

Ksawery miał nietęgą minę. Przestąpił z nogi na nogę i westchnął. Przyciągnął moją uwagę.

– Życie ci niemiłe? – wycedziłam ze złością.

– Musiałem sprawdzić, czy tobie takie nie jest – odparł w tym samym tonie, czym trochę mnie zaskoczył. – Nie chcieli mi nic powiedzieć. Myślałem, że umarłaś – głos mu się załamał.

Nie miałam wątpliwości co do tego, że szczerze się przejął. Spotęgował tym poczucie winy i irytacji, które się we mnie kotłowały.

Nie zdążyłam mu dosadnie powiedzieć, co myślę, ponieważ Antoni wrócił i położył mi rękę na ramieniu. Wzdrygnęłam się.

– Idziemy. Ksawery, podwieziemy cię do domu, tata już na ciebie czeka – oznajmił z powagą.

Zabrzmiało to wybitnie złowróżbnie. Zanim przymknęłam powieki, zauważyłam jak mój sąsiad ciężko przełknął ślinę. Znowu oberwie.

Praktycznie całą drogę spędziliśmy w grobowej ciszy. Nie zmrużyłam oka, o dziwo wcale nie chciało mi się spać, jak zazwyczaj. Adrenalina krążyła w moich żyłach. Machinalnie skubałam skórki przy paznokciach, dopóki Ksawery nie ścisnął mnie za rękę.

– Przestań – ledwo poruszył ustami, ale i tak go zrozumiałam.

– To moja wina – odparłam równie cicho.

Spojrzał na mnie, jakbym oszalała.

– Zaplanowałaś, że zemdlejesz? – spytał, wysoko unosząc brwi.

Potrząsnęłam głową.

– A że zabierze cię karetka? – drążył dalej.

Znów zaprzeczyłam.

– Nie miałaś wpływu na to, co się stało, a ja musiałem się upewnić, że wszystko z tobą w porządku i nie żałuję, że to zrobiłem – wyjaśnił spokojnie.

– Ale twój tata... – zaczęłam, ale urwałam, kiedy machnął niedbale dłonią.

– I tak by mi spuścił lanie – oznajmił z rozbrajającą szczerością. – Jak nie za to, wymyśliłby coś innego. Naprawdę nie musisz się mną przejmować. Już się przyzwyczaiłem. On taki jest i nic go nie zmieni.

Otworzyłam usta w zdumieniu, ale szybko zacisnęłam je w wąską linię.

– Wiem, że twoją mamę też bije – wycedziłam.

Skrzywił się i westchnął.

– To był wypadek – bąknął niewyraźnie. – Stanęła mu na drodze.

Nie mogłam uwierzyć, że wytłumaczył ojca tak gładko, jakby wcale nie zrobił nic strasznego. Tknięta przeczuciem podniosłam wzrok i uchwyciłam spojrzenie Antoniego we wstecznym lusterku. Z jego oczu wciąż bił chłód, ale przez krótką chwilę dostrzegłam w nich błysk zrozumienia. Zaschło mi w ustach na samą myśl, że mógł słyszeć naszą rozmowę. Puściłam dłoń kolegi, cofnęłam się w głąb mojego miejsca i oparłam czoło o chłodną szybę.

Wjechaliśmy na posesję Wróblewskich. Tata Ksawerego czekał na nas przed domem. Stał w chmurze dymu, unoszącego się znad papierosa, którego trzymał między dwoma palcami. Zgasił go w popielniczce i podszedł do samochodu sprężystym krokiem.

Wujek rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie, kiedy sięgnęłam do klamki.

– Zostajesz tutaj – syknął i wysiadł.

Ksawery uśmiechnął się blado i opuścił auto w ślad za nim.

Obserwowałam przez okno, jak pan Kamil wyciąga dłoń do wujka. Nie została uściśnięta od razu. Antoni wyraźnie się zawahał, ale ostatecznie jednak przywitał z tym potworem jak nakazywał zwyczaj.

Zazgrzytałam zębami i uderzyłam potylicą o zagłówek.

– Bardzo dziękuję, że go pan przywiózł. Ksawery przechodzi ostatnio samego siebie. Już nie tylko nam sprawia problemy, ale i angażuje w nie obcych. Skaranie boskie z tymi dziećmi – zaśmiał się ponuro mężczyzna.

– Zawsze chętnie pomogę sąsiadom, panie Wróblewski – odparł cicho Antoni.

Bzdura, chętnie to ty umywasz ręce, warknęłam w myślach. Złość zaczęła przyćmiewać strach. Już go nie czułam, kiedy wujek ponownie usiadł na miejscu kierowcy i odpalił silnik.

Spojrzałam na zegarek. Ciekawe, ile wytrzyma, zanim się znowu odezwie. Opuściliśmy posesję Wróblewskich i wróciliśmy na drogę, którą można było dotrzeć do naszego domu.

– Masz mi coś do powiedzenia, Kasandro? – spytał w końcu, przerywając ciszę.

Prychnęłam cicho. Minęły trzy minuty.

Nacisnął hamulec tak gwałtownie, że całym moim ciałem szarpnęło do przodu i zawisłam w pasach. Antoni odwrócił się w fotelu i spojrzał na mnie, marszcząc brwi. Wyglądał groźnie, ale lęk całkowicie wyparował. Krew dudniła mi w uszach. Na języku czułam gorycz wściekłości.

– Nie wybaczę ci, że go tu przywiozłeś, wiedząc, co się z nim stanie – wycedziłam.

– A co twoim zdaniem powinienem zrobić, Kasandro? – zniżył głos do szeptu.

– Zabrać go do nas, żeby tam zaczekał na swoją mamę – odparłam bez namysłu. 

Potrząsnęłam głową z frustracją. Błyskawicznie się zagotowałam.  

– Zaczekać, aż emocje opadną, zanim wyznasz jej prawdę. Powiedzieć, że to Ksawery wezwał pomoc, kiedy zemdlałam! Że jest bohaterem i tylko dzięki niemu żyję! Ale nie! Wkopałeś go z pełną świadomością, co go tu czeka! Nienawidzę cię! – krzyknęłam.

Otworzył szerzej oczy i zamrugał parę razy, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał, po czym niespodziewanie parsknął i pokręcił głową.

– Od jak dawna znajdujesz się w posiadaniu książki, którą mi ukradłaś? – spytał ponuro.

Zacisnęłam usta w wąską linię i odwróciłam wzrok.

– Masz ją teraz przy sobie, Kasandro? – drążył.

Odruchowo spojrzałam na plecak, a wujek niestety to zauważył. Sięgnął po niego, ale okazałam się szybsza. Przycisnęłam go do piersi, a potem odpięłam pas bezpieczeństwa i wyskoczyłam z samochodu.

– Wracaj natychmiast! – zawołał za mną, ale go zignorowałam.

Sprawa się wydała. Musiałam działać teraz, zanim Antoni za to wszystko da mi szlaban do osiemnastki albo w ogóle zamorduje. Z początku słyszałam jego krzyk za plecami, kiedy biegłam slalomem między drzewami. Dość szybko zostawiłam go w tyle, aż w końcu jedynymi dźwiękami, które do mnie docierały, stały się mój przyspieszony oddech i chrzęst łamanych pod stopami gałęzi.

Dotarłam już prawie do posiadłości Wróblewskich, kiedy wujek wyrósł przede mną jak spod ziemi. Odbiłam się od niego i upadłam.

– Cokolwiek zamierzasz, nie mogę ci na to pozwolić – oznajmił cicho i podał mi rękę.

Spojrzałam na nią nieufnie, leżąc na plecach. Czułam, że jeśli ją chwycę, przeniesie nas prosto do domu.

– Książka, którą ukradłaś, potęguje twoją złość. To nie jesteś ty, Kasandro – dodał, siląc się na spokój. – Chodźmy do domu, mamy sobie wiele do wyjaśnienia.

– Nie – szepnęłam głucho.

Skrzywił się lekko i zmarszczył brwi.

– Słucham? – sapnął oburzony.

– Powiedziałam: NIE – warknęłam o wiele głośniej i wyraźniej, po czym skoczyłam na równe nogi i spróbowałam go wyminąć.

– Kasandro – zaintonował groźnie.

– Zejdź mi z drogi. Nic nie rozumiesz. Muszę to zrobić – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Złość zalewała mnie falami. Mój oddech przyspieszył. Słońce schowało się za chmurami. Drzewa zaczęły niebezpiecznie szumieć. Antoni przez dłuższy moment obserwował mnie w ciszy, po czym nagle uniósł ręce w pokojowym geście i cofnął się o krok.

– Co musisz zrobić, kochanie? – spytał zaskakująco łagodnym tonem.

Początkowo rozchyliłam usta w zaskoczeniu, ale szybko przypomniałam sobie, że liczy się każda sekunda. Potrząsnęłam głową.

– Powstrzymam go – oznajmiłam.

– W jaki sposób? – Postąpił krok w moim kierunku, a ja od razu odskoczyłam, zwiększając dzielącą nas odległość.

– Skuteczny – wycedziłam.

– Chcesz go... zabić? – odezwał się z wyraźnym wahaniem.

Zamrugałam zdezorientowana. Nie spodziewałam się podobnego pytania. Chciałam zaprzeczyć, ale słowa utkwiły mi w gardle.

Wujek wykorzystał moją chwilę zawahania i spróbował mnie dosięgnąć. Znów uciekłam poza jego zasięg. Westchnął ciężko i ścisnął sobie nasadę nosa palcami.

– Masz świadomość, że im dłużej to przeciągasz, tym dotkliwszą karę otrzymasz? Bo konsekwencje cię nie miną, Kasandro. Możesz być tego pewna – powiedział z powagą. – Jeśli wrócisz ze mną do domu w tym momencie, obiecuję, że mimo okoliczności postąpię z tobą łagodnie.

Musiałam przyznać, że propozycja była kusząca..., ale niewystarczająco. Za dużo już poświęciłam i zbyt daleko zaszłam. Tata Ksawerego będzie go katował latami, tak samo jak swoją żonę, jeśli znów "podejdzie za blisko". Cokolwiek wymyśli Antoni, na pewno nie będzie gorsze niż los, którego oszczędzę koledze. 

Potrząsnęłam zdecydowanie głową. Wujek skwitował moją odpowiedź wolnym wypuszczeniem powietrza z płuc. Wyciągnął różdżkę z kieszeni i skierował ją na mnie.

– To było ostatnie ostrzeżenie – mruknął ponuro.

Zaklęcie, które rzucił, ruszyło leniwą, błękitną mgiełką w moim kierunku. Nigdy się nie dowiedziałam, co miało osiągnąć, bo ostatecznie nie dotarło do celu. Wyciągnęłam przed siebie ręce, instynktownie próbując się od niego odgrodzić. Chciałam je tylko zablokować. Nie przewidziałam, że jakimś cudem odwrócę jego bieg. Spowodowałam też, że przyspieszyło i z potężną siłą trafiło w wujka, posyłając go prosto na drzewo. Uderzył w nie plecami, a potem wolno osunął.

Przycisnęłam dłoń do ust i zadrżałam. Przepotężne uczucie déjà vu sprawiło, że zakręciło mi się w głowie. Przez kilka sekund w miejscu, gdzie wylądował Antoni, widziałam mojego ojca. Potrząsnęłam głową i odetchnęłam parę razy, zanim wspomnienie ustąpiło teraźniejszości.

Wujek stracił przytomność. Nie ruszał się, ale widziałam, że oddychał. Nie zabiłam go. Wrócę po niego później. Nie mam czasu do stracenia.   

Przeskoczyłam nad Antonim i pobiegłam do domu Wróblewskich. Wspięłam się na palce i zajrzałam do salonu przez okno. Przybyłam w samą porę. Tata Ksawerego właśnie przygotowywał się do wzięcia zamachu. Ja również podniosłam ręce i z całych sił skupiłam się na wzbudzeniu gniewu. Wyrecytowałam w pamięci listę wszystkich znienawidzonych przeze mnie osób i przywołałam Piorun śmierci, połączony z zaklęciem Iluzji, żeby nikt go nie zobaczył.

– Zapal się – syknęłam, celując w pas.

Trzask!

Zamrugałam zdezorientowana. Poza tym strasznym, znajomym odgłosem dotarł do mnie również krzyk bólu Ksawerego. Od razu zrozumiałam, że mi się nie udało. Biała mgiełka wściekłości przysnuła mój wzrok. Zacisnęłam dłonie w pięści i spróbowałam ponownie.

– Zapal się – warknęłam.

Ręce mi się zatrzęsły z nerwów. Płacz Ksawerego mnie dekoncentrował. Co gorsza stopa mi się obsunęła i straciłam podparcie. Promień śmierci wystrzelił, tym razem wyraźnie poczułam, jak przepływa przez moje dłonie, ale nie widziałam czy trafiłam.

Znowu usłyszałam krzyk, ale inny. Głośniejszy, bardziej ze strachu niż z bólu i wydobył się z piersi mężczyzny, a nie chłopca. Wspięłam się na palce i zajrzałam do salonu.

Pan Wróblewski deptał butem dymiący się pas, a Ksawery obserwował go szeroko otwartymi oczami. Zatkałam sobie usta dłonią, żeby nie usłyszeli mojego śmiechu. Byłam pewna, że mężczyzna nigdy więcej nie odważy się ponownie skrzywdzić syna. Udało mi się. Rozpierała mnie duma, radość i energia..., ale tylko przez moment.

Przed oczami zatańczyły mi mroczki. Odsunęłam dłoń od twarzy, bo poczułam, że przez palce przecieka coś ciepłego. Krew trysnęła z prawej dziurki nosa, niczym woda z kranu. Chwilę później to samo stało się z lewą. Chwiejnym krokiem ruszyłam w kierunku drzew. Nogi się pode mną ugięły już po kilku krokach. Upadłam na kolana, a potem wylądowałam twarzą w suchych liściach.

– Coś ty zrobiła, Kasandro? – Usłyszałam zbolały głos wujka.

A może tylko mi się wydawało? Dźwięki docierały do mnie zniekształcone, zupełnie jakbym wpadła do studni. Nie potrafiłam określić, czy to, co się działo dookoła, faktycznie miało miejsce, czy stanowiło jedynie wytwór mojej wyobraźni.

Przeświadczenie, że postąpiłam właściwie oraz ulga, jaką poczułam, gdy wreszcie spłaciłam mój dług wobec Ksawerego, sprawiły, że się uniosłam. Naprawdę leciałam. Byłam taka lekka, a cała reszta straciła znaczenie...

Przeszło mi przez myśl, że coś poszło nie tak i umarłam, ale nieszczególnie się tym przejęłam. Całym sercem wierzyłam, że zrobiłam coś dobrego. Ogarnął mnie spokój. Czułam się doskonale... do momentu, aż lodowata woda chlusnęła mi w twarz. Podświadomie wiedziałam, że śpię, ale tak brutalnej pobudki kompletnie się nie spodziewałam. Podobnie jak całej reszty, która nastąpiła po niej.

Niby odzyskałam świadomość, ale obudziłam się w koszmarze. Wszystko wskazywało na to, że pierwsze skrzypce odegra w nim Antoni, wściekły jak nigdy dotąd. Przerażający. Z zaciętym wyrazem twarzy. Z furią w najczystszej postaci i bólem emanującym z oczu. 

Całym mnóstwem bólu. 

Intuicja podpowiadała mi, że jeśli się nim ze mną podzieli, to nieprędko dojdę do siebie. Tym razem nie miałam co liczyć na łagodne traktowanie. W końcu odrzuciłam propozycję wujka, a potem go znokautowałam. Zauważyłam na jego skroni małe, krwawe rozcięcie. Całkiem możliwe, że to ja mu je zrobiłam.

Przełknęłam ciężko ślinę i przymknęłam powieki z rezygnacją. Wiedziałam, że spaprałam tę sprawę na długo przed tym, zanim wujek zdążył się odezwać. A potem zaczął mówić i jedyne, o czym byłam w stanie myśleć, to powtarzanie w kółko, żeby przestał.

Jednak to prawda, że słowem można zranić skuteczniej, niż nożem. Już bym chyba wolała, żeby mnie dźgnął. Takie rany łatwiej wyleczyć. Już raz mi to udowodnił... 


***

Punkt krytyczny został przekroczony. 🫣

Jak sie czujecie po tym rozdziale? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro