35. Aż po grób

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Śnieg w tym roku spadł wcześniej. Antoni domyślił się, że łatwo nie odpuszczę. Wytargowałam pół godziny w ogrodzie za domem. Chciałam odwiedzić Ksawerego, ale na to kategorycznie się nie zgodził.

– Minęło już trochę czasu, powinniśmy sprawdzić, jak się trzymają – westchnęłam, wiążąc szalik pod szyją.

– Jestem w kontakcie z panią Agatą. Sądzę, że doszli do siebie, ale twoją nieobecność w szkole wytłumaczyłem chorobą. Wolałbym, żeby to kłamstwo się nie wydało.

– W sumie byłam chora. – Wzruszyłam ramionami i zapięłam ostatni guzik w płaszczu.

– Ale nie na ospę – mruknął, otwierając przede mną drzwi.

Zdecydowanie zbyt ciepło się ubrałam. Nie zdążyło jeszcze porządnie napadać. Śnieg tylko delikatnie przyprószył krzaki i nie przykrył burej trawy.

– Przećwiczymy te zaklęcia związane z ogniem? – zaproponowałam nieśmiało.

– To zbyt ryzykowne. – Pokręcił głową. – W środku lasu jest polana, pójdziemy tam.

– Dzisiaj? – spytałam z nadzieją.

– Zapomnij – parsknął.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu inspiracji, co moglibyśmy porobić w ciągu tych trzydziestu minut, ale brakowało mi pomysłu. Może jeśli zbiorę cały ten śnieg, który spadł, udałoby mi się uformować z niego kulkę? Przesunęłam palcami po jednym z liści, ale biały puch okazał się zbyt sypki, wcale nie chciał się lepić.

Zerknęłam na Antoniego i zmarszczyłam brwi. Jego uwagę w całości pochłaniał mały ekranik telefonu. Zawzięcie stukał kciukami w klawiaturę. Wyczułam moją szansę.

– Z kim piszesz, wujku? – szepnęłam.

Najwyraźniej za cicho, bo nie usłyszał.

– Z panią Agatą? – Uśmiechnęłam się krzywo.

Drgnął na dźwięk jej imienia i spojrzał na mnie zaskoczony.

– Czy gdybyś się z nią ożenił, Ksawery zostałby moim przybranym bratem? – spytałam niewinnym tonem. – Bo jeśli tak, to nie mam nic przeciwko.

Antoni zamrugał i otworzył usta, ale niemal natychmiast je zamknął i potrząsnął głową.

– Moja znajomość z panią Agatą nie wykracza poza ramy czysto koleżeńskie. Poza tym mama Ksawerego ma już męża. Tylko rozmawiamy.

– Ale podoba ci się, prawda? – drążyłam dalej.

– To bez znaczenia – mruknął.

– Ha! – zawołałam triumfalnie. – Nie powiedziałeś, że nie!

– Widzę, dokąd zmierza ta rozmowa, ty mała manipulantko – zaśmiał się pogodnie i wskazał dłonią na furtkę. – Idź nad jezioro. Wróć za godzinę. Nie zbliżaj się do domu Wróblewskich. Żadnego czarowania bez kontroli. Chyba musimy trochę od siebie odpocząć.

– Chciałeś powiedzieć, że ty musisz odpocząć ode mnie, ale spokojnie, nie czuję się urażona. – Posłałam mu szeroki uśmiech i zanim zdążył zmienić zdanie, szybko pobiegłam we wskazanym kierunku.

Tradycyjnie dotarłam nad jezioro zdyszana. Oparłam się plecami o pień i przymknęłam powieki.

– Nie powinnaś biegać po chorobie.

Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Wyraźnie usłyszałam Ksawerego, ale nigdzie go nie widziałam.

– Spójrz do góry!

Zadarłam głowę i parsknęłam. Ksawery ulokował się między gałęziami ze szkicownikiem. Założył kurtkę w kolorze moro, więc był prawie niewidoczny.

– Polujesz? – spytałam z rozbawieniem.

– Rysuję – odparł. – Chciałem uchwycić lepszą perspektywę. Jak się czujesz?

Rozmawiał ze mną normalnie. Nie wydawał się przygnębiony. Serce zabiło mi mocniej. Zrozumiałam, jak bardzo się za nim stęskniłam.

– Lepiej. Zejdziesz na ziemię? – rzuciłam i od razu odsunęłam się od drzewa.

Dobrze zrobiłam, bo jako pierwszy poleciał szkicownik. Otworzył się w locie i upadł brzegiem do góry. Podniosłam go i odruchowo zerknęłam do środka. Momentalnie tego pożałowałam.

Ksawery narysował to, co się wydarzyło u niego w domu. Bardzo szczegółowo przelał na papier swój strach. Nie mogłam oderwać wzroku od skulonej na ziemi sylwetki i wykrzywionej w złości twarzy jego ojca, który trzymał płonący pas. Byłam jedynym elementem, którego zabrakło w tej scenie, ale nic dziwnego. Przecież nie wiedział o moim udziale. Zaschło mi w ustach.

– Mogę? – szepnął, kładąc ręce na zeszycie.

Wzdrygnęłam się. Nie zarejestrowałam momentu, w którym zeskoczył. Patrzył na mnie z wyraźnym zakłopotaniem. Wreszcie się ocknęłam.

– Jasne – bąknęłam i oddałam mu jego własność.

Przez krótką chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Nie mogłam zebrać myśli.

– No, dalej! Zapytaj – westchnął.

– Czy w dniu, kiedy zasłabłam i odwieźliśmy cię z wujkiem do domu...? – zaczęłam, ale urwałam.

Czułam się jak kretynka. Przecież doskonale wiedziałam, co się wydarzyło. Ksawery tymczasem stał spokojnie i czekał, aż skończę.

– Ten rysunek... – spróbowałam jeszcze raz.

– Niezbyt udany – mruknął niechętnie, odwracając wzrok.

Przełknęłam ciężko ślinę.

– Miałeś wtedy duże problemy? – wydusiłam z siebie.

Przytaknął zdawkowo.

– Mogę coś zrobić? – spytałam ostrożnie.

– Już nic więcej nie musisz – parsknął cicho.

Z trudem zachowałam równowagę. Może źle go zrozumiałam?

– Wydarzyło się coś, czego nie potrafię wytłumaczyć – dodał i otworzył szkicownik na tej samej stronie, co ostatnio. – Mamy przy tym nie było, więc nam nie uwierzyła. A tacie odbiło. Spakował walizki i wyjechał "na wyciszenie". – Wykonał w powietrzu znak cudzysłowu. – Zamknął się klasztorze. Nie mamy z nim kontaktu od tygodnia.

Mówił swobodnie, ale ton głosu sugerował zdenerwowanie. Jakby szukał potwierdzenia, że sam nie oszalał.

– Zostawił was? – wykrztusiłam przez zaciśnięte gardło.

Rozbiłam rodzinę. Antoni miał rację. Moje działanie przyniosło więcej szkody niż pożytku. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

– Wróci – odparł z przekonaniem i machnął lekceważąco ręką. – Kocha mamę, a ona jego. Ponadto obiecał, że więcej mnie nie uderzy. Przysiągł to na wszystkich świętych, o których nawet nie wiedziałem, że w nich wierzy.

Wstrzymałam oddech, kiedy sięgnął po moją dłoń i delikatnie ją uścisnął.

– Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale dziękuję – powiedział.

Stałam, jak skamieniała. Nie mogłam się otrząsnąć. Huczało mi w głowie.

– Nic nie zrobiłam – szepnęłam.

Puścił moją dłoń i uśmiechnął się szeroko.

– Obiecałaś, że pomożesz i tak się właśnie stało – stwierdził pogodnie. – Najwyraźniej wystarczyła sama twoja dobra wola. Może jesteś czarownicą... – Mrugnął porozumiewawczo.

Zadrżałam. Cofnęłam się gwałtownie i uderzyłam bokiem o pień drzewa. Panika ściskała mnie za gardło tak mocno, że z trudem łapałam oddech.

– Jak możesz? – sapnęłam.

Liczyłam, że skutecznie zamaskowałam strach złością i Ksawery się nabierze. Póki co chyba działało. Zmarszczył brwi i wyraźnie się zmartwił.

– Przepraszam, nie chciałem cię urazić! – zawołał pospiesznie.

– Cokolwiek ci się przydarzyło, nie brałam w tym udziału – wycedziłam, wolno ważąc każde słowo.

– Rozumiem! Nie gniewaj się! – jęknął.

– Współczuję z powodu twojej rodziny – dodałam po chwili namysłu, już nieco spokojniej.

– Nie przejmuj się. Ja się cieszę, że tak wyszło! – odparł z przekonaniem.

– Naprawdę? – Nie dałam rady ukryć zdziwienia.

– Wszystko dobrze się skończyło. Tata mi odpuści, wróci spokojniejszy, mama też odpocznie... Lepiej być nie mogło!

Odetchnęłam z ulgą. Ksawery znów zarażał optymizmem. Oczy mu błyszczały. Wydawał się wierzyć w to, co mówił. 

– Jestem taki szczęśliwy, że mam ochotę potańczyć! Umiesz? Lubisz? – spytał niespodziewanie.

– Słucham? – Zamrugałam zdziwiona.

– Ja kocham – oznajmił z szerokim uśmiechem.

Rozpiął kurtkę, a po chwili wahania ściągnął ją i powiesił na gałęzi.

– Na pewno dobrze się czujesz? – wykrztusiłam. – Nie zmarzniesz?

– Krępuje ruchy – wyjaśnił rzeczowym tonem.

Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął komórkę. W milczeniu obserwowałam, jak przez chwilę wciskał klawisze, aż nagle z głośnika popłynęły dziwne dźwięki, przypominające nawoływania ludów pierwotnych. Spojrzałam na Ksawerego sceptycznie.

Ooga-Chaka Ooga-Ooga...

– Co to za potworny jazgot? – Uniosłam brwi.

Hooked on a Feeling, Blue Swede – odparł spokojnie. – Wstęp jest oryginalny.

– Bardzo – parsknęłam, ale postanowiłam, że dam mu szansę.

Ewidentnie uwielbiał tę piosenkę. Znał słowa, poruszał ustami, a miejscami śpiewał razem z autorem. Położył telefon na ziemi, żeby uwolnić dłonie. Zaczął podskakiwać w miejscu i machać rękami w sposób, który z początku wydawał się niekontrolowany, ale po czasie zrozumiałam, że wszystko zaplanował. Miał w sobie swobodę, o którą bym go w życiu nie posądziła. Wykonał nawet parę piruetów. Chyba zapomniał, że stałam obok i przyglądałam mu się rozbawiona.

W końcu spojrzał w moim kierunku i uśmiechnął się szeroko.

– Poczuj piosenkę – zawołał.

– Wyglądasz, jakby ci się chciało do łazienki – stwierdziłam, z trudem zachowując powagę.

– Jesteśmy w lesie, nikt nas nie widzi – odparł niezrażony. – No dalej! Wiem, że potrafisz się wyluzować!

Rozciągnął kąciki ust palcami i wykrzywił się, robiąc najdziwniejszą minę, jaką kiedykolwiek widziałam. Zdecydowanie miał w nosie, co pomyślą o nim inni... których przecież tu nie było. Miał rację.

– Co robić? – westchnęłam.

– To, co ja!

Wywróciłam oczami. Kilkukrotnie przestąpiłam z nogi na nogę, ale mój "taniec" w niczym nie przypominał jego.

– Uginaj przy tym kolana do rytmu – instruował cierpliwie.

– Czuję się głupio – stwierdziłam.

– Świetnie ci idzie! – powiedział z uznaniem, a potem podszedł bliżej i chwycił mnie za ręce. – Zamknij oczy, wsłuchaj się w muzykę i wiruj!

Kręciliśmy się w kółko. Zacisnęłam powieki i pozwoliłam, żeby mną pokierował. Trochę rozluźniłam mięśnie, ale zdecydowanie to nie muzyka sprawiła, że poczułam się taka lekka, jakby ktoś zdjął mi z piersi wielki ciężar.

Ksawery się nie załamał, jak przewidywał wujek. Zachowywał się normalnie. Nie mógł tak przekonująco udawać szczęścia. W ciemno przypisał mi odpowiedzialność i nawet podziękował. Nie miał pretensji za to, co się stało. Może jednak to, co zrobiłam, nie było takie złe? Nie zniszczyłam mu życia?

Nie zarejestrowałam, w którym momencie nasze dłonie się rozdzieliły. Podskoczyłam, straciłam grunt pod nogami i nie zwróciłam uwagi na brak podłoża, na którym powinnam już dawno wylądować.

Ocknęłam się przez zduszony krzyk. Otworzyłam oczy i z przerażeniem stwierdziłam, że dryfuję ponad dwa metry nad ziemią, a Ksawery z zadartą głową i otwartymi ustami wpatruje się we mnie z niedowierzaniem. Wrzasnęłam i runęłam jak długa, uderzając plecami o twardą glebę. Wydarło mi to dech z piersi, ale zmobilizowałam się do szybkiego wstania, starając się zignorować mroczki, zaburzające ostrość widzenia.

– Ksawery, proszę, nikomu o tym nie mów. Wszystko ci wytłumaczę – wyszeptałam z trudem.

– Ty, ty... – dukał.

Miałam problem z odczytaniem jego emocji. Ból skutecznie uniemożliwił trzeźwy osąd.

– Proszę, nie krzycz – jęknęłam. – Nie bój się, nic ci nie...

– Latasz! – wykrztusił, jakby bardziej do siebie, a potem znów spojrzał na mnie. – Jak to zrobiłaś?

Przygryzłam wargę w napięciu. To było szalenie dobre pytanie.

– Nie wiem – odparłam.

– Nie wierzę! – Potrząsnął głową i odszedł kawałek, żywo gestykulując. – Jesteś mutantką? Jedną z X-Men? Czarownicą? To były czary, prawda?

Wstrzymałam oddech. Co robić? Wujek z uporem maniaka powtarzał, że nikt nie może się dowiedzieć, co potrafimy, a ja znowu nawaliłam...

– Usiądź – poprosiłam i wyciągnęłam do niego rękę.

Posłuchał natychmiast. Na razie nie wydawał się przestraszony, tylko podekscytowany. Może tak reagował na stres?

– Zdarzają mi się różne rzeczy, które ciężko logicznie wyjaśnić – powiedziałam z wahaniem.

– Wiedziałem, że jesteś niezwykła! – wyszeptał z przejęciem.

– Dopiero się uczę nad tym panować, ale jak widać z marnym skutkiem – sapnęłam z frustracją. – Czasem robi się przez to niebezpiecznie.

– Miałem rację? Masz supermoce? Rzuciłaś na mojego tatę zaklęcie? Specjalnie czy przypadkiem? Nie zwariowałem? Podpaliłaś ten pas? – Zasypał mnie pytaniami.

– Proszę, przestań – jęknęłam z paniką. – Nikt się nie może dowiedzieć. Będę musiała wrócić do Tamarii.

– Tamarii? – powtórzył jak echo.

Ugryzłam się w język. Co się ze mną dzieje? Może mu jeszcze zdradzę, co zrobiłam mojemu ojcu?

– Kas?

Podniosłam na niego wzrok. Z jego oczu biła nadzieja. Nie chciałam jej karmić ani zabijać. Westchnęłam i ścisnęłam go za rękę.

– Nadal mnie lubisz? – spytałam z powagą.

– Pewnie, że tak!

– Chciałbyś, żebym tu została? – drążyłam.

– Oczywiście!

– Jeśli się komuś wygadasz, będę musiała wrócić tam, skąd pochodzę – zawiesiłam głos i ciężko przełknęłam ślinę. – A bardzo tego nie chcę.

– Gdzie leży Tamaria? – bąknął nieśmiało. – Daleko stąd?

Ścisnęłam dwoma palcami nasadę nosa.

– Nie mógłbyś mnie tam odwiedzać. To kompletnie inny świat.

Milczał przez dłuższą chwilę. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe.

– Przysięgam, że nikomu nic nie powiem – oznajmił uroczystym tonem i sięgnął po moją dłoń. – Na mały palec!

– Słucham? – wykrztusiłam.

– To arcypoważna obietnica – mruknął, zaczepiając się swoim małym palcem o mój. – Będę milczał aż po grób.

Zamrugałam zaskoczona.

– Naprawdę? – szepnęłam.

– Jesteś moją przyjaciółką! – odparł spokojnie. – Mam przyjaciółkę czarownicę – dodał ciszej i zakrył sobie usta w panice. – Przepraszam! To obraźliwe? Wcześniej się zdenerwowałaś...

Parsknęłam i pokręciłam głową.

– Nie, wszystko w porządku. Jestem czarownicą.

Spróbowałam wstać, ale kostka odmówiła mi posłuszeństwa. Syknęłam z bólu. Ksawery nachylił się i bardzo ostrożnie obadał ją palcami.

– Spuchła. Na moje oko zwichnięta – ocenił fachowym tonem.

– Cudownie – sarknęłam.

– Nie możesz jej sobie naprawić, no wiesz... Magicznie?

Prychnęłam zirytowana.

– Mogłabym spróbować, ale wujek zabronił mi czarować bez nadzoru – mruknęłam niechętnie.

– No to ci wyszło – zaśmiał się pogodnie.

Powstrzymałam się przed rzuceniem dosadnego komentarza, bo zaoferował, że odprowadzi mnie do domu. To była długa droga, ale dzięki temu, że wsparłam się na jego ramieniu, dotarliśmy w jednym kawałku.

– Wróciłam! Nie złość się! – zawołałam od progu.

– Złościłbym się, gdybyś nie wróciła – odparł wujek, wychodząc z kuchni. Rzucił mi krótkie spojrzenie, którym gładko zahaczył również o Ksawerego i westchnął. – Dzień dobry. Co się stało?

– Spadłam – wymamrotałam.

– Zwichnęła kostkę. Pomogłem – dodał mój kolega.

– Co mówiłem, na temat wspinania się na drzewa? – mruknął z niezadowoleniem Antoni.

Zacisnęłam usta w wąską linię.

– Dziękuję, Ksawery – rzucił krótko, wziął mnie na ręce i szepnął: – Czy nie wyraziłem się jasno, że masz się nie zbliżać do...?

– Spotkałam go nad jeziorem – odparłam w tym samym tonie.

– Pójdę już – oznajmił nieśmiało Ksawery.

– Poczekaj! – zawołałam i odetchnęłam głęboko, zanim spojrzałam na wujka. – Nie spadłam z drzewa – przyznałam niechętnie.

Wujek zmarszczył brwi i usiadł razem ze mną na kanapie.

– Wzniosłam się w powietrze. Nie wiem, jak to się stało. Naprawdę nie chciałam!

Zamrugał nerwowo i otworzył usta w niemym przerażeniu.

– Ksawery to widział? – wykrztusił.

– I powiedziałam mu prawdę, że jestem czarownicą, ale obiecał, że zachowa to w sekrecie. – Skrzywiłam się.

– Słucham? – Wytrzeszczył oczy, a chwilę później je zamknął i ścisnął sobie dwoma palcami nasadę nosa.

Przełknęłam ciężko ślinę. Wiedziałam, że wujek się zdenerwuje, ale na podstawie jego szczątkowej reakcji, ciężko było stwierdzić, jak bardzo. Poczułam niepokój pęczniejący w piersi. Zrobiło się duszno. Mój oddech stał się płytszy.

Okiennice pozamykały się z trzaskiem, spowijając salon w mroku. Ogień w kominku zapłonął mocniej. Zerknęłam na wujka z lękiem, a on o dziwo odwzajemnił to spojrzenie. Które z nas to zrobiło? Nie miałam pewności, dopóki mnie nie przytulił. Kątem oka dostrzegłam, że Ksawery nawet nie drgnął. Albo miał nerwy ze stali, albo bardzo dobrze udawał.

– Przysiągłem na mały palec – oznajmił z powagą.

– Spokojnie, kochanie. – Usłyszałam szept Antoniego. – Oddychaj. Nie nakręcaj się.

Łatwo powiedzieć, zaśmiałam się gorzko. Świadomość, że magia znów mi się wymknęła spod kontroli, absolutnie przerażała. Nie chciałam nikogo skrzywdzić. Chciałam poprosić Antoniego, żeby pomógł, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

– Kasandra jest moją przyjaciółką. Nie zdradzę jej tajemnic – wyjaśnił chłopak, przekrzykując hałas. – Może mnie pan sprawdzić magicznie, jeśli tak się da. Nie kłamię!

Chaos w pomieszczeniu momentalnie ustał, kiedy zrozumiałam, co powiedział. Utkwiłam wzrok w Ksawerym. Nie wziął pod uwagę, że to ja mogłam być odpowiedzialna za to przedstawienie. Winił wujka, ale wcale się nie bał.

– I panu też mogę przysiąc na mały palec – stwierdził ostrożnie chłopiec, wyciągając dłoń w jego kierunku.

Wujek obserwował ją w milczeniu przez dłuższą chwilę. Przygryzłam wargę w napięciu, kiedy podniósł się z kanapy i podszedł do Ksawerego, a potem przy nim kucnął, żeby znaleźć się na poziomie jego twarzy.

– To duża odpowiedzialność – oznajmił z powagą. – Jeśli czujesz, że może się okazać dla ciebie zbyt wielka, wymażę twoje wspomnienia z ostatniej godziny.

– Co? Nie! – zawołałam jednocześnie z Ksawerym.

– Nie chcę zapomnieć, tylko żeby mi pan uwierzył! – sapnął oburzony i zanim wujek zdążył cofnąć rękę, zaczepił swój mały palec o jego, tak samo jak zrobił wcześniej z moim, gdy byliśmy nad jeziorem. – Przysięgam, że nie zdradzę waszych tajemnic. Chcę, żebyście tu zostali. Człowiek jest wart tyle, ile jego słowo.

– Kto cię tego nauczył? – wykrztusił Antoni.

– Mój dziadek – odparł spokojnie.

Wujek wydawał się głęboko wstrząśnięty. Ksawery musiał zrobić na nim wrażenie. W końcu westchnął, wyprostował się i wrócił do kanapy.

– Które zaklęcie lecznicze będzie najodpowiedniejsze i sama mogłabyś je rzucić? – spytał.

– Waham się między Zalire Helivara a Melistateum – odparłam bez zastanowienia.

– Prawie dobrze, pod względem doboru kategorii – oznajmił, siadając obok. Chwycił mnie za nogę i oparł o swoje kolano, żeby rzucić okiem na kostkę. – Ale Zalire Helivara stosuje się na powierzchowne otarcia, a Melistateum nie możesz rzucić na samą siebie.

Przymknęłam powieki w upokorzeniu. Mogłam się lepiej zastanowić.

– Poza tym kostka nie jest zwichnięta, tylko stłuczona – osądził. – Wystarczy maść z arniki i żywokostu, zimny okład oraz powstrzymanie się od podniebnych eskapad przez przynajmniej dwanaście godzin. Dasz radę?

– Nie możesz po prostu rzucić Melistateum? – jęknęłam.

Zatrzymał się w pół kroku i westchnął ciężko.

– Nie mam siły – oznajmił cicho.

Wytrzeszczyłam oczy. Tego się nie spodziewałam. Antoni nie ukrywał przede mną zmęczenia, ale do tej pory nie zastanawiałam się nad skalą oraz, z czego dokładnie mogło wynikać. A co, jeśli oddał mi część mocy tak jak mama, żebym szybciej doszła do siebie? To by wiele wyjaśniało. Ciekawe, czy by się przyznał, gdybym zapytała. Zrobię to, ale na pewno nie teraz. Póki co przytaknęłam na znak, że akceptuję jego odpowiedź.

– Przyniosę maść, a potem odprowadzę Ksawerego do domu. Ściemnia się – rzucił przez ramię i opuścił salon.

Zauważyłam, że chłopak patrzył na mnie z nietęgą miną.

– Nie wymaże mi pamięci, prawda? – upewnił się mało dyskretnym szeptem.

– Wątpię. Chyba mu zaimponowałeś – odparłam, unosząc się na poduszkach.

Odetchnął z ulgą.

– Potrzeba czegoś więcej, żeby mnie przestraszyć – zaśmiał się pogodnie.

Umilkł, kiedy wujek ponownie wszedł do salonu i usiadł na brzegu kanapy.

– Oszczędzaj tę nogę – powiedział, ostrożnie wsmarowując żółtozieloną maź w skórę.

Okręcił kostkę bandażem i położył na niej malutki woreczek wypełniony kostkami lodu.

– I nie bierz się sama za gotowanie. Poczekaj, aż wrócę – dodał, po czym wstał i skinął na Ksawerego.

– Pójdziemy kawałek razem. Muszę się upewnić, że dotarłeś do domu – zwrócił się do chłopca.

Mijając regał, wyciągnął losową książkę i przelewitował ją w moją stronę. Ksawery otworzył usta w idealne "O". Zaniemówił z zachwytu. Jego oczy błyszczały.

– Wiem, że miałaś sporo wrażeń, ale postaraj się nie zasnąć. Zaraz wrócę. – Położył chłopakowi rękę na ramieniu i wyszli.

Zanim opuścili dom usłyszałam, że jednak się otrząsnął i już negocjował z wujkiem możliwość przyjścia rano. Niestety nie dowiedziałam się, na czym stanęło, bo werdykt zagłuszył trzask zamykanych drzwi. Opadłam na poduszki i westchnęłam. Zerknęłam na okładkę.

Pinokio, Carlo Collodi – przeczytałam i parsknęłam.

Antoni miał doprawdy specyficzne poczucie humoru. Przypomniało mi się, co powiedział, kiedy przyłapał mnie z tą książką w środku nocy, podczas gdy od wielu godzin powinnam spać.

– Gdybyś była Pinokiem, nos tak by ci urósł od kłamania, że ciągnęłabyś go po ziemi.

Cóż, na razie nie zmienił swojego rozmiaru, ale fakt, że wujek złożył taką a nie inną propozycję czytelniczą, mogło stanowić sugestię, że nie do końca uwierzył w moją wersję wydarzeń. Będę się musiała lepiej wytłumaczyć, ale póki co ułożyłam się wygodniej i przewróciłam stronę.

Za oknem zapadł zmrok. Ogień przyjemnie trzaskał w kominku, ale dawał niewiele światła. Wyciągnęłam dłoń za siebie w poszukiwaniu włącznika lampy, ale go nie wyczułam. Trafiłam za to w chropowatą ścianę. Przez palce przeszedł nieprzyjemny prąd. Usiadłam gwałtownie. W pokoju było ciemno, ale nie na tyle, żebym się nie zorientowała, że nie znajdowałam się już w naszym salonie.

Wspomnienia z ostatniej wizji wróciły. To był ten sam loch, co poprzednio. Przeniosłam się do niego razem z kanapą. W powietrzu unosił się zapach rozkładu i czegoś jeszcze. Rozejrzałam się z wahaniem i bardzo ostrożnie postawiłam stopy na ziemi. Rozległ się chlupot. Wylądowałam w czymś mokrym i gęstym. Zapomniałam o chorej kostce. Wystarczyło, że trochę mocniej się na niej oparłam, a zapulsowała takim bólem, że nie dałam rady zachować równowagi.

Runęłam jak długa przed siebie z krzykiem, nurkując pod wodą. Ciecz dostała mi się do ust i nosa. Rozkaszlałam się, starając wypluć jej jak najwięcej. Miała metaliczny posmak, zupełnie jak... krew. Zemdliło mnie. Serce waliło w piersi jak oszalałe. Brodziłam we krwi po łydki. Chciałam wskoczyć z powrotem na kanapę, ale zniknęła. Ostatni łącznik z moim domem... Byłam uwięziona.

To, co wcześniej wzięłam za kominek, okazało się lampą olejną, zawieszoną na grubym łańcuchu pod sufitem. Przez krótką chwilę wydawało mi się, że w rogu lochu zauważyłam skuloną postać. Nie ruszała się. Nie byłam pewna, czy oddychała.

– Halo? – jęknęłam. – Jest tam kto?

Nie dostałam odpowiedzi, więc z braku innej alternatywy ruszyłam w kierunku światła, przytrzymując się ściany. Im bardziej się do niego zbliżałam, tym wyraźniej widziałam zarys drżącej sylwetki. To była ta sama kobieta, którą spotkałam ostatnio. Siedziała na podłodze z kolanami przyciśniętymi do piersi. Długie, skołtunione włosy znikały pod powierzchnią krwawego bajora, sięgającego jej aktualnie do bioder.

– Proszę pani? – szepnęłam.

Nie zareagowała. Wyciągnęłam dłoń, żeby odsłonić jej twarz, ale zamarłam. W ścianie za moimi plecami rozległ się metaliczny chrobot. Po drugiej stronie lochu przesunięto prostokątny wizjer. W szparze pojawiła się para bladoniebieskich, zimnych oczu.

– Przemyślałaś swoje zachowanie, Dalino?

Wstrzymałam oddech. Pamiętałam ten niski, męski głos. Kobieta wzdrygnęła się niespokojnie i pochyliła głowę zrezygnowana.

– Tyle osób zginęło przez twoją głupotę! Jak się z tym czujesz, najdroższa? – W jego oczach zatańczyły złośliwe ogniki.

– Proszę, pozwól mi wyjść, panie. Dłużej nie wytrzymam – jęknęła.

– Żebyś znowu spróbowała mnie zabić? – zaśmiał się tubalnie. – Niedoczekanie!

– Ktoś cię okłamał, mój panie. Te oskarżenia są bezpodstawne – odparła słabo.

Stęknęła i z trudem dźwignęła się z ziemi, przytrzymując ściany.

– Błagam, potrzebuję wody – dodała.

– Przecież masz co pić – wycedził.

– Lepiej od razu wbij mi sztylet w serce – warknęła i uderzyła pięścią w drzwi.

– Uwierz, kochanie. Bardzo bym chciał – westchnął. – Niestety jesteś zbyt cenna.

Kobieta zaśmiała się histerycznie i przycisnęła dłonie do skroni. Dopiero teraz zauważyłam, że miała na sobie bardzo osobliwe kajdany, idealnie dopasowane do kształtu rąk. Zaczynały się tuż przy zgięciu nadgarstków, a kończyły na sześć centymetrów przed łokciem. Pośrodku znajdowały się maleńkie dziurki, tak jakby można było je otworzyć tylko za pomocą kluczyka wielkości igły.

– Henryku, przecież wiesz, że nie mogłabym cię skrzywdzić – powiedziała cicho.

– Nie pozwalaj sobie, Dalino! – wysyczał.

– Kocham cię – dodała, ostrożnie wsuwając palce w szparę. Spróbowała dotknąć mężczyzny stojącego po drugiej stronie.

– Daję ci ostatnią szansę, żebyś się przyznała – szepnął, niemal z czułością.

Skinął na kobietę niedbale, zachęcając, by się zbliżyła, a ona posłusznie wykonała polecenie. Pozwoliła mu przesunąć paznokciem po swoim policzku. Wydrapał w nim krwawy ślad, ale nawet nie drgnęła.

– Rozkazuję ci wyznać prawdę – rzucił ostrym tonem.

Dopiero teraz na jej twarzy odmalowało się przerażenie, a ciało zgięło się w pół. Jęknęła z bólu. Straciła równowagę. Sama się zachwiałam, kiedy przycisnęłam do ust dłoń, którą przytrzymywałam się wcześniej ściany.

– Nie walcz z tym, Dalino. Wiesz, że będzie tylko gorzej – mruknął beznamiętnie.

– Nienawidzę cię całym sercem. Tak, chciałam cię zabić. Nie zasługujesz, żeby żyć. Mam nadzieję, że sczeźniesz za to wszystko, co zrobiłeś i do czego mnie zmusiłeś – wysapała, lądując na kolanach we krwi i rozchlapując ją na wszystkie strony.

– I co? Nie takie trudne, prawda? – zaśmiał się ponuro.

– Siedząc tutaj, przynoszę ci same straty – jęknęła zrezygnowana.

– Masz rację, ale nie przejmuj się. Wszystko odpracujesz. Twój dług rośnie – mlasnął językiem.

– Kiedy pozwolisz mi wyjść? – szepnęła.

– Może dziś, może nigdy... – odparł z namysłem. – Wszystko zależy od tego, kiedy znudzi mi się towarzystwo innych dziewek i zapragnę, abyś akurat ty ogrzała moje łoże.

Nie rozumiałam, o czym rozmawiali, ale poziom mojego dyskomfortu przybierał na sile. Czułam, że nie powinno mnie tu być. Nie powinnam tego słuchać, ale nie za bardzo miałam inny wybór. 

– Zrobię, co zechcesz – oznajmiła służalczo.

– Przemyślę twoją propozycję – zarechotał i odszedł od drzwi, zostawiając odsłonięty wizjer.

Kobieta dopadła do niego i wysunęła przez niego palce na zewnątrz.

– Błagam, nie odchodź! – zawołała z rozpaczą.

Nie doczekała się odpowiedzi. Krzyknęła jeszcze parę razy, aż całkiem zachrypła. Osunęła się zrezygnowana w krwawe bajoro i utkwiła wzrok w punkcie przed sobą. Wreszcie mogłam jej się dobrze przyjrzeć.

W tym słabym świetle nie dało się określić, jakiego koloru miała włosy lub oczy, ale z rysów twarzy zdecydowanie przypominała kobietę, którą parę miesięcy temu pokazał mi wujek. Wyglądała, jak Rosa, ale czy faktycznie nią była? To, co widziałam, nie pokrywało się z opowieściami Antoniego.

I nazywała się inaczej! Mówiła okropne rzeczy. Im dłużej z nią przebywałam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że nie wzbudzała zaufania. 

Jej spojrzenie pociemniało i przesunęło się prosto na mnie. Zupełnie, jakby usłyszała moje myśli. Otworzyłam usta, ale odezwała się pierwsza... moim głosem.

– W końcu się stąd wydostanę, a wtedy odbiorę ci wszystko, na czym ci zależy! – wysyczała przez zaciśnięte zęby.

Z przerażenia aż się zapowietrzyłam.

– Odbiorę ci wszystko i wszystkich, Kasandro. Nie zasługujesz na to, co masz.

Zakręciło mi się w głowie. Dalina podniosła się z klęczek, a potem zdmuchnęła płomień, tańczący w lampie. Zapadła kompletna ciemność.

Wrzasnęłam.

– Dlaczego leżysz na podłodze? – fuknął wujek.

Zamrugałam zdezorientowana. Znowu byłam w salonie. Faktycznie leżałam na podłodze, a Antoni stał nade mną z założonymi rękami.

– Spadłam – wyjąkałam.

– To ci się dzisiaj zbyt często zdarza – mruknął, po czym schylił się, żeby mnie podnieść.

Wczepiłam się w niego jak małpka. W mojej piersi szalał niepokój..., ale nie wiedziałam, co go wywołało.

– Serce ci wali – stwierdził. – Dobrze się czujesz, kochanie?

– Chyba miałam... koszmar – szepnęłam.

Przytulił mnie mocno i pogłaskał po plecach.

– Co ci się śniło? – spytał.

Otworzyłam usta, żeby mu odpowiedzieć, ale niemal od razu je zamknęłam i potrząsnęłam głową.

– Nie pamiętam – odparłam zgodnie z prawdą. – Chyba coś strasznego.

– Koszmary rzadko kiedy takie nie są – parsknął cicho, wciąż trzymając mnie w objęciach.

– Bardzo się gniewasz, że Ksawery poznał prawdę? – odezwałam się po dłuższej chwili ciszy.

– Nie jestem zachwycony – mruknął beznamiętnie. – Wolałbym utrzymać nasze pochodzenie w sekrecie, ale jednocześnie nie mam poczucia, że źle się stało, że je poznał.

– Ale nie usunąłeś mu pamięci, prawda? – upewniłam się.

– Nie – szepnął, delikatnie przeczesując moje włosy palcami. – I nie mógłbym tego zrobić, nawet gdybym chciał.

Otworzyłam szerzej oczy.

– Blefowałeś? – wykrztusiłam.

Wujek uśmiechnął się krzywo.

– A co, gdyby jednak poprosił, żebyś zabrał mu tę godzinę ze wspomnień?

– Byłem przekonany, że tak się nie stanie – odparł spokojnie. – Zależy mu na tobie. Myślę, że oboje możecie się od siebie sporo nauczyć.

Po klatce piersiowej rozlało mi się przyjemne ciepło.

– To duża odpowiedzialność, Kasandro – dodał z powagą. – Nasze losy się splątały. Jedyną możliwością odwrotu z tej sytuacji byłby permanentny powrót do Tamarii.

– Nie chcę wracać – zaprzeczyłam gwałtownie.

– A jesteś gotowa zaprzyjaźnić się z tym chłopcem? Widzę, że bardzo poważnie podchodzi do tej kwestii, a dla ciebie to coś zupełnie nowego. – Zmarszczył brwi.

Odwróciłam wzrok. Nie dał mi się zastanowić. Od razu kontynuował:

– Przyjaźń to coś więcej niż koleżeństwo. Wymaga dużego zaangażowania, zaufania, zbudowania więzi emocjonalnej, zachowania równości, szanowania granic... Na zawsze bierzesz odpowiedzialność za to, co oswoiłaś.

Imponował mi, kiedy cytował fragmenty książek, które razem czytaliśmy. Antoine de Saint-Exupéry i jego Mały Książę pasował idealnie.

– Rozumiem! – powiedziałam.

– Mam nadzieję – westchnął i potarł sobie skronie.

– Czy naszą relację również można określić jako przyjacielską? – spytałam z nadzieją.

– Nie – odparł spokojnie.

Zamrugałam zaskoczona. Zrobiło mi się trochę przykro. Takiej odpowiedzi się nie spodziewałam.

– Przyjaciele powinni być sobie równi, a ja, dopóki nie dorośniesz, sprawuję nad tobą władzę – wyjaśnił cierpliwie.

– I ten brak równości definitywnie przekreśla możliwość bycia czyimś przyjacielem? Nawet jeśli spełnia się pozostałe kryteria? – upewniłam się cicho.

– Moim zdaniem, tak. – Wzruszył ramionami.

Posmutniałam jeszcze bardziej.

– O co chodzi, Kasandro? – Pogłaskał mnie po policzku.

– Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi – westchnęłam.

– Nasza relacja nosi znamiona przyjaźni. Nie zmienia to jednak faktu, że moim głównym zadaniem jest przygotowanie cię do życia. Nauczenie, w jaki sposób odróżniać dobro od zła. Zapewnienie bezpieczeństwa – urwał i zacisnął usta w wąską linię.

Chyba dostrzegł ironię. Ostatnio w każdej z kwestii, którą wymienił, radziłam sobie lepiej bez niego. Teraz to on posmutniał. Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco.

– Nigdy nie przestanę się o ciebie troszczyć, nawet gdy dorośniesz i staniesz się samodzielna. Sama zdecydujesz, czy będziesz chciała się ze mną przyjaźnić – szepnął.

– Czyli muszę po prostu dorosnąć? To nie było "nie", tylko "nie teraz"? – upewniłam się z namysłem.

Wujek przytaknął.

– W takim razie zaczekam – oznajmiłam i objęłam go mocno w pasie. – Ale miną lata, może najpierw zaprzyjaźnij się z panią Agatą? Tobie też by się przydał przyjaciel.

Westchnął.

– Obie strony muszą tego chcieć. – Potrząsnął głową.

– Nie powinieneś być sam, wujku – szepnęłam. – To niesprawiedliwe. Powinieneś mieć kogoś...

– Miałem – odparł pogodnie, ale i tak wyczułam smutek w jego głosie. – Pani Agata pozostanie moją koleżanką i nikim więcej. Nie musisz mi szukać przyjaciół, kochanie.

– To ty poszukaj! – sapnęłam. – Namawiałeś mnie, żebym weszła z kimś w relację. Teraz twoja kolej.

Milczał przez dłuższy moment. Wiedziałam, że trochę przesadziłam, ale powiedziałam dokładnie to, co czułam. Do tej pory błędnie rozumiałam definicję przyjaźni. Myślałam, że Antoni miał chociaż mnie, ale okazało się, że był kompletnie sam, a przecież nikt nie powinien. Potrzebował wsparcia innego dorosłego.

– Zastanowię się – obiecał, delikatnie przesuwając palcami wzdłuż mojego boku.

Nie brzmiał przekonująco, ale musiało mi to wystarczyć. Przynajmniej na razie.  


***

Drodzy! 😊

Ksawery poznał tajemnicę Emeraldów. Dotrzyma słowa? Jak obstawiacie?😉

Jesteście zaniepokojeni wizjami z udziałem Daliny? Co sądzicie o tej postaci?

Podzielcie się wrażeniami. Jestem bardzo ciekawa Waszych przemyśleń!

PS. To przedostatni rozdział z tej części.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro