36. Coś niedobrego

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ksawery i ja staliśmy się praktycznie nierozłączni. Nie zdawałam sobie sprawy, jaka byłam samotna, zanim się zaprzyjaźniliśmy. To dzięki niemu szkoła zrobiła się bardziej znośna. Spędzaliśmy wspólnie czas na zajęciach i przerwach, a potem wracaliśmy do domu i biegaliśmy po lesie tak długo, na ile pozwalali rodzice.

Jego towarzystwo w ogóle mnie nie męczyło, mimo że mieliśmy skrajnie różne charaktery. Początkowo dość mocno porównywałam go z Mariką. Z czasem doszłam do wniosku, że jedynym podobieństwem między tą dwójką był słowotok w chwilach ekscytacji, ale Ksawery o wiele lepiej potrafił nad nim zapanować. Umiał też bezbłędnie rozpoznać, w którym momencie moje baterie społeczne zbliżały się ku wyczerpaniu, w związku z czym robiłam się nerwowa. Wkładał mi wtedy krówki do rąk.

– Słyszysz? – pytał, rozpakowując swojego cukierka.

Uśmiechałam się krzywo, bo już wiedziałam, co powie. Za każdym razem padał ten sam tekst.

– Wszystkie ptaki umilkły w okolicy – szeptał konspiracyjnie. – Wstrzymały oddechy, a to może oznaczać tylko jedno – ciągnął dalej tonem eksperta.

– Kasandrze Emerald spadł cukier! Groza! Trwoga! Krew! Pożoga! Jedz! – wymieniał, dźgając mnie lekko palcem, dopóki nie wsunęłam krówki do ust. – No, Potwór Gniew obłaskawiony! Przyjął ofiarę! Uf, trochę jeszcze pożyję! Można się rozejść!

Mało brakowało, a bym się udławiła. Nikt inny nie potrafił mnie tak skutecznie rozbawić.

Antoni i pani Agata upoważnili siebie nawzajem do odbierania nas ze świetlicy, więc co drugi dzień przenosiliśmy się zaklęciem lub walczyłam ze snem w samochodzie Wróblewskich. Zdecydowanie wolałam, kiedy to wujek przychodził. Mieliśmy wtedy więcej czasu na zabawę, a Ksawery mógł uczestniczyć w moich lekcjach zaklęć. Uwielbiał je niemal tak samo mocno, co ja. Siedział bez ruchu na kanapie w salonie i obserwował z szeroko otwartymi ustami, jak wprowadzam przedmioty w stan lewitacji. Czasem tak się skupiałam, że zapominałam, że mamy widownię.

– Czy to jest bardzo trudne? – zapytał ostrożnie Ksawery, kiedy razem z Antonim postawiliśmy na stole obiad, w całości przygotowany dzięki czarom.

– Wystarczy dobra pamięć. – Wzruszyłam ramionami.

Wujek parsknął śmiechem.

– Otóż nie – mruknął cicho. – Jeśli magia nie krąży w twoich żyłach, nic ci po znajomości zaklęć.

– To też – przytaknęłam spokojnie, dźgając kurczaka widelcem.

Z racji, że Ksawery regularnie się u nas stołował, jego mama również zaczęła mnie zapraszać do swojego domu. Pierwszą wizytę odwlekałam najdłużej, jak się dało. Nie miałam odwagi stanąć twarzą w twarz z Kamilem Wróblewskim.

– Nie martw się! Pobyt w klasztorze dobrze mu zrobił – zapewniał Ksawery. – Wyciszył się. Nawet nie krzyczy!

– Nadal go nie lubię – wymamrotałam. – Boję się, że to wyczuje.

– Aktualnie ma fazę na buddyjskich mnichów. Jeśli przekażesz mu negatywne wibracje, co najwyżej zapali kadzidełko i zadymi salon, więc lepiej zapanuj nad sobą przez godzinę, bo się podusimy. Wierzę, że dasz radę! – zaśmiał się pogodnie.

Jego ojciec szukał odpowiedzi na swoje pytania w różnych religiach. Dogłębnie przerobił katolicyzm. Potem przymierzył się do judaizmu i islamu. Najwyraźniej postanowił spróbować wszystkiego, żeby sobie wytłumaczyć wydarzenia, w których uczestniczył kilka miesięcy temu.

– Czekam, aż wpadnie na zarejestrowanie własnego odłamu – dodał Ksawery, w zamyśleniu pocierając brodę. – Przeczytał tyle książek, że już mu się zaczyna mieszać.

Uśmiechnęłam się kwaśno. Pan Wróblewski nie dostąpił zaszczytu poznania prawdy, więc na własną rękę próbował udobruchać boga, któremu zalazł za skórę. Założył, że na pewno jakiemuś podpadł, skoro ukarano go tymczasowym szaleństwem. Nie żałowałam tego, co mu zrobiłam. Zasłużył na nawet gorszy los, ale tymi myślami już z nikim się nie podzieliłam. Antoni nie byłby zachwycony.

– Nie bierz tego do siebie, jest nieśmiała. – Podsłuchałam któregoś razu, jak mnie tłumaczył w rozmowie telefonicznej. Zapewne z mamą Ksawerego, bo po jego ustach błądził ten zagadkowy uśmiech, ilekroć miał z nią styczność. – Wątpię, że ją przekonasz. Nie musisz czuć się zobowiązana, Agato. To, że Ksawery nas odwiedza, nie stanowi żadnego problemu.

Podniosłam głowę znad wycinanki i spojrzałam czujnie na wujka. Zamrugałam w niedowierzaniu. Nie użył zwrotu grzecznościowego. Przeszli na ty. No w końcu! Najwyższy czas!

Antoni przez krótki moment stał w milczeniu, z telefonem przyciśniętym do ucha.

– Twój mąż nie ma nic przeciwko? – zniżył nieco głos i zerknął na mnie.

Zmarszczył wymownie brwi. Dał do zrozumienia, że nie pochwala mojego zachowania. Rozłożyłam ręce na boki w niewinnym geście, udając, że nie wiem, o co mu chodzi. Wywrócił oczami i prychnął cicho.

– Dziękuję za zaproszenie. Przyjdziemy w sobotę – powiedział i się rozłączył.

Otworzyłam usta ze zdziwienia.

– Elementarna kultura wymaga powstrzymania się od podsłuchiwania – mruknął niezadowolony.

Dyplomatycznie opuściłam głowę, udając skruchę, ale kątem oka cały czas go obserwowałam. Uśmiechnął się pobłażliwie. Podszedł do stołu. Usiadł obok i podparł głowę ramieniem, przyglądając się mojemu nowemu dziełu na plastykę.

– To magnolie – poinformowałam.

– Piękne – szepnął, zanim zdążyłam zapytać, czy faktycznie rozpoznał, nad czym pracowałam.

Nie byłam szczególnie zachwycona efektem. Płatki wyszły trochę zbyt krzywo, ale wujek zawsze potrafił mnie podnieść na duchu. Poczułam przyjemne ciepło rozlewające się w klatce piersiowej.

– Powtórzę, co już wiesz. Dostaliśmy zaproszenie na sobotę do Wróblewskich – oznajmił.

– Musimy iść? – jęknęłam.

– Nie wypadało odmówić. Zjemy wspólnie, a potem pójdziesz się bawić z Ksawerym – odparł pogodnie.

Faktycznie tak się stało. Przez pół obiadu pan Kamil z pasją opowiadał o swojej duchowej przeprawie. Ciężko było zachować powagę, bo założył na siebie szeroką, lnianą koszulę, w której przy wujku, ubranym w elegancką czerń, wyglądał jak tamariański chłop, który właśnie wrócił z pola. Dodatkowo zawiesił na szyi tyle kolorowych koralików i amuletów z różnymi symbolami, że nie dawał rady utrzymać głowy prosto. Myślałam, że się uduszę od powstrzymywanego śmiechu, gdy go zobaczyłam. Antoni najwyraźniej to wyczuł, bo nachylił się nade mną dyskretnie i syknął:

– Zachowuj się.

Zacisnęłam usta w wąską linię i przytaknęłam. W końcu byłam bezpośrednio odpowiedzialna za przemianę ojca Ksawerego. Z frustrata wyżywającego się na synu, stał się budzącym litość klaunem. Najważniejsze, że nieszkodliwym.

Pani Agata tryskała energią. Chyba bardzo się cieszyła, że wreszcie zgromadziła wszystkich przy stole. Założyła bladoniebieską, rozkloszowaną sukienkę, sięgającą do połowy łydki, z wyraźnym wcięciem w talii, które dało się zauważyć tylko wtedy, gdy wstawała, żeby uzupełnić półmiski. Blond włosy, ułożone w delikatne fale, spływały jej na odkryte ramiona. Wyglądała równie elegancko, co wujek. Nic dziwnego, że wodził za nią wzrokiem.

Takie spotkania stały się dla nas powszedniością. W pełnym gronie jadaliśmy jednak tylko w domu Wróblewskich.

– Chyba żartujesz, Antoni. Nie masz nikogo do pomocy. Nie zamierzam dokładać ci pracy – powiedziała zdecydowanym tonem pani Agata, kiedy wujek zasugerował, że powinniśmy zorganizować obiad w naszym domu.

– Nie wiedziałam, że potrafisz gotować bez magii – mruknęłam w drodze powrotnej przez las.

Jego mina wyrażała więcej niż tysiąc słów. Nie musiał jej tłumaczyć, ale i tak to zrobił.

– Amanda próbowała mnie nauczyć, ale bądźmy szczerzy, tylko dzięki zaklęciom jeszcze się nie potruliśmy. Liczyłem, że odmówi. Cieszę się, że przy Ksawerym nie musimy udawać no... – Ugryzł się w język i skrzywił lekko.

– Normalnych ludzi – dokończyłam za niego z szerokim uśmiechem.

Wyciągnął dłoń, żeby poczochrać mi włosy.

– Uwielbiam tę naszą odmienność – dodałam.

– Ja też – przyznał pogodnie.

Dzięki magii czułam się wyjątkowa. Fakt, że nie musiałam jej ukrywać przed przyjacielem, też wiele dla mnie znaczył. Mogłam być przy nim w pełni sobą, a on wcale się nie bał.

Całe ferie zimowe spędziliśmy na dworze. Tarzaliśmy się w śniegu. Ulepiliśmy armię bałwanów. Zbudowaliśmy też coś na kształt małego igloo, ale polegliśmy, kiedy doszliśmy do poziomu dachu. Zawalił się kilkukrotnie.

– Potrzebujemy czegoś lżejszego – stwierdził Ksawery, marszcząc brwi.

– Może powbijamy patyki w górną warstwę? Tak pod kątem, w formie stożka i zwiążemy je na górze sznurkiem? – zamyśliłam się. – Rozumiesz?

– W takim razie potrzebujemy dużo gałęzi – osądził. – I wyburzenia kilku górnych poziomów, bo nie dosięgniemy.

Resztę dnia poświęciliśmy na poszukiwania. Przeczesywaliśmy las do zachodu słońca. Za późno mnie tknęło, żeby zerknąć na zegarek. Komórka Ksawerego milczała, bo nie jadł o stałych porach, jak my z wujkiem. Do domu wracałam z duszą na ramieniu. Starałam się skomponować sensowną wymówkę, żeby udobruchać Antoniego, ale nie mogłam się skupić, bo myślami nadal byłam przy igloo.

– Masz pojęcie, która godzina? – Usłyszałam, ledwo przekroczyłam próg.

Z salonu dobiegł oschły głos. Wyraźnie wyczułam w nim irytację. Zatrzymałam się tuż przy drzwiach, oparłam o framugę i zajrzałam ostrożnie do środka.

Antoni wyglądał przerażająco w świetle kominka. Siedział sztywno na sofie. W jednej ręce trzymał książkę, a palcami drugiej ściskał nasadę nosa. To nie był dobry znak. Przełknęłam ciężko ślinę. Postanowiłam wyznać prawdę, mimo że brzmiała absurdalnie.

– Zanim powiesz cokolwiek więcej, wujku – rzuciłam pospiesznie. – Bardzo przepraszam. Proszę, nie złość się. Szukaliśmy patyków do budowy dachu, bo ten ze śniegu jest za ciężki i straciliśmy poczucie czasu.

Wujek opuścił dłonie na podłokietniki i posłał mi długie, powłóczyste spojrzenie.

– Budowa dachu? Z patyków? – powtórzył. – To już? Wyprowadzasz się na swoje?

Parsknęłam rozbawiona.

– Jeśli pozwolisz, wolałabym zostać tutaj. – Uśmiechnęłam się nieśmiało. – Jak wspomniałam, nasze igloo ma dużą dziurę w suficie.

– Spóźnij się jeszcze raz, to zamknę drzwi i cię nie wpuszczę – oznajmił ponurym tonem.

Aha, akurat, pomyślałam, ale dyplomatycznie ugryzłam się w język.

Wujek podparł głowę ramieniem. Przyglądał mi się przez chwilę, po czym wolną ręką skinął na mnie różdżką. Zaklęciem wysuszył moje ubranie, a ciepłą kurtkę, ortalionowe spodnie i śniegowce zastąpił wełnianą, zieloną sukienką z długim rękawem, grubymi rajstopami i kapciami. Podeszłam do sofy i wsunęłam się Antoniemu pod ramię.

– Jesteś przemarznięta! – fuknął.

Przywołał koc i okrył mnie nim tak szczelnie, że ledwo mogłam oddychać.

– Przyszłam się ogrzać – mruknęłam.

– Słyszałaś o czymś takim jak "zdrowy rozsądek"? A może "zachowanie umiaru"? Coś świta? – zrzędził, rozcierając mi plecy i ręce przez koc.

– Potrzebujemy sznurka, ale takiego mocnego, żeby związać patyki – odparłam.

Westchnął ciężko i umilkł na moment.

– Jutro poszukamy – oznajmił. – A teraz chodź wreszcie na kolację i kładź się do łóżka.

– Tak wcześnie? – jęknęłam.

– I wypijesz eliksir wzmacniający odporność – dodał.

Skrzywiłam się. Ten konkretny był wyjątkowo paskudny.

– Dobrze – skapitulowałam.

Nie znajdowałam się w odpowiedniej pozycji do negocjacji. Antoni i tak zaskakująco łagodnie zareagował. Zapewniłam mu w zamian spokojny wieczór. Bez narzekania wypełniłam wszystkie polecenia i nawet zakopałam się w pościeli dwie godziny przed moją zwyczajową porą.

– Czy ty się nie męczysz? – spytał, kręcąc głową, kiedy zapytałam, czy mogę nie gasić jeszcze światła i trochę poczytać.

– Nie – odparłam radośnie. – Pójdziesz jutro z nami do lasu? Pokażemy ci nasze igloo. I armię bałwanów. Zrobiliśmy też takiego w kształcie żółwia. Mam nadzieję, że nie roztopią się do rana.

– Oczywiście. – Uśmiechnął się ciepło.

Sięgnął po mój zegarek, który położyłam na stoliku i zaczął w nim coś klikać. Zmarszczyłam brwi.

– Nastawiam alarm. Kiedy zadzwoni, przypomni ci, że najwyższa pora wracać do domu – wyjaśnił.

– Zagapiliśmy się – wymamrotałam.

– Rozumiem – przytaknął cierpliwie. – I bardzo mnie cieszy, że tak wspaniale dogadujecie się z Ksawerym, że zapomnieliście o całym świecie. Widzę, że ci to służy, promieniejesz – stwierdził, dotykając mojego policzka.

Przytrzymałam jego rękę dłużej. Bardzo lubiłam ten gest. Był taki przyjemny.

– Żywię jednak nadzieję, że będziesz przestrzegać zasad, które wspólnie ustaliliśmy z nieco większą starannością. To rozległy teren, wiesz, gdzie wolno ci się bawić i którymi ścieżkami chodzić, ale masz się meldować co jakiś czas. Muszę mieć pewność, że nic ci nie jest – dodał z powagą. – Nie wystawiaj mojego zaufania na próbę. 

Przełknęłam ciężko ślinę, a po głębszym namyśle usiadłam i przytuliłam się do wujka.

– Cieszę się, że cię mam – szepnęłam.

Nieznacznie wzmocnił uścisk. Poczułam czuły pocałunek na skroni.

– Ja również – odparł.

Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, aż sięgnął po Przygody Sindbada Żeglarza, Bolesława Leśmiana i otworzył je w miejscu, w którym zostawiłam zakładkę.

– Poczytam ci pół godziny, a potem gaszę światło – uprzedził.

Okrył mnie szczelniej. W jednej ręce trzymał książce, a drugą delikatnie mnie głaskał po czole. Słuchanie jego głosu pomogło mi się wyciszyć. 

Chyba dość szybko zasnęłam. Nie wiedziałam, w którym momencie wujek opuścił pokój, ale kiedy się ocknęłam, ciemność wydawała się głębsza, wręcz nienaturalna... i taka przerażająca. Machinalnie sięgnęłam w kierunku włącznika światła, ale trafiłam w próżnię. Podniosłam się gwałtownie i zmrużyłam oczy. Nic nie widziałam.

Odchyliłam głowę do tyłu, zacisnęłam mocno powieki i spróbowałam uspokoić oddech.

– To tylko sen, zaraz się obudzę – wyszeptałam.

Poczułam coś mokrego na policzku. Spadło z sufitu. Chciałam to zetrzeć, ale tylko rozmazałam bardziej. Moje oczy nadal odmawiały posłuszeństwa, na szczęście zmysł słuchu lekko się wyostrzył. Docierał do mnie szum, przypominający płynącą wodę. Świst wiatru przerodził się w zawodzenie.

– Dlaczego to zrobiłaś, Kasandro?

Aż się wzdrygnęłam, a potem rozejrzałam z paniką. Głos Antoniego zabrzmiał inaczej niż kiedy ostatnim razem go słyszałam. Był zbolały, zraniony i podszyty gniewem.

– Co zrobiłam? – wyjąkałam.

– Obiecałaś, że już nikogo nie skrzywdzisz – warknął.

– Nie wiem, o co ci chodzi, wujku. – Objęłam się ramionami i potrząsnęłam głową.

– Zabiłaś...

Skuliłam się. Zaschło mi w ustach. Co on wygadywał?

Czyjeś lodowate palce zacisnęły się wokół mojego nadgarstka. Szarpnęłam nim, ale nie udało mi się wyrwać. Zaniosłam się szlochem, bardziej ze strachu niż z bólu, mimo że ten dotyk palił.

– Puść – wrzasnęłam.

O dziwo podziałało. Przycisnęłam ręce do siebie, walcząc o oddech. Ciemność zaczęła się powoli rozpraszać. Zobaczyłam kamienne ściany porośnięte grzybem. Biła od nich przenikliwa wilgoć. Moje łóżko stanowiło jedyny znajomy element. Na wprost znajdowało się niewielkie zakratowane okno.

– Chcesz zobaczyć, co cię czeka, Kasandro? – Mój głos odbił się echem w pomieszczeniu, chociaż wcale nie otworzyłam ust.

– Nie – wyjąkałam.

Odpowiedział mi upiorny, okrutny chichot. Wydawało mi się, że trwał bez końca. Spróbowałam zasłonić sobie uszy rękoma, ale nic to nie pomogło. Znów zaczęłam płakać. Drżałam w sposób niekontrolowany.

– I tak ci pokażę! – oznajmił beznamiętnie złodziej mojego głosu.

Niewidzialna siła wypchnęła mnie z łóżka, pociągnęła do okna i napierała tak długo, aż przez nie wyjrzałam. Otworzyłam oczy szerzej.

Po drugiej stronie, w sali oświetlonej pochodniami odbywało się przyjęcie. Kobiety z maskami na twarzach, w kolorowych, półprzeźroczystych strojach wirowały boso w oryginalnym tańcu. Były obwieszone biżuterią, bransoletki uderzały o siebie i wywoływały tyle hałasu, że niemal całkiem zagłuszały rytmiczną muzykę grającą w tle. Szaty na przemian furkotały, wzdymane powietrzem i przylegały do ciał, uwypuklając ich kształty. Tak skupiły moją uwagę, że dopiero po chwili dostrzegłam męskie sylwetki, rozwalone na szezlongach. Klaskali i gwizdali, najpewniej wyrażając aprobatę.

Jedna z kobiet odłączyła się od towarzyszek i nachyliła nad widzem, znajdującym się najbliżej niej. Musiała mu coś powiedzieć,bo opuścił szezlong i chwiejnym krokiem ruszył do tancerek. Upadł na kolana i zaczął opróżniać kieszenie z kosztowności. Złote monety wypadły z upuszczonej sakiewki i rozsypały się po podłodze z metalicznym brzękiem. Chwilę później mężczyzna zerwał sobie z szyi ciężki wisior z wielkim, błyszczącym kamieniem. Położył go nieco ostrożniej. Musiał być cenny. Dłuższy moment siłował się z pierścieniami. Ciężko mu je było ściągnąć z tłustych palców, ale w końcu dołączyły do reszty drogocennych przedmiotów.

– Dziewczęta Drosery są najlepsze! – oznajmił z wysiłkiem. – Więc na najlepsze zasługują.

Pozostali widzowie dołączyli do niego i postąpili dokładnie tak samo. Kobiety przestały tańczyć. Cofnęły się pod ścianę, zwiększając między nimi dystans. Tylko ta jedna, która to wszystko zaczęła, pozostała w cieniu. Zrzuciła maskę z twarzy. Odgarnęła kasztanowy kosmyk za ucho. Światło pochodni odbiło się od jej skomplikowanych kajdan. Wstrzymałam oddech.

Zza jej pleców wynurzyły się dwie ręce. Opadły na ramiona Daliny tak gwałtownie, że aż się wzdrygnęła.

– Dobra robota– oznajmił ten, który ją trzymał. – Spisałaś się. Cofnij czar.

Bez wahania pstryknęła palcami. Pozostałe tancerki zniknęły, a mężczyźni, których zwabiła na środek sali, dalej klęczeli na ziemi. Nie zareagowali na tę zmianę. Nic nie zauważyli. Zupełnie, jakby byli w transie.

– A teraz ich zabij – powiedział, przesuwając palce na jej szyję.

Dalina i ja jednocześnie wykonałyśmy ten sam gest. Przycisnęłyśmy dłoń do ust.

– Nie – szepnęła i spróbowała się odwrócić, żeby spojrzeć za siebie.

Ostre paznokcie zatopiły się w jej ciele. Krzyknęła.

– To była podwójna transakcja, bardzo szczególne zlecenie. Bogaci mają wielu wrogów, którzy z przyjemnością zrobili zrzutkę, żeby pozbyć się rywali. Wykonaj rozkaz – przemówił tak cierpliwie, jakby rozmawiał z dzieckiem.

Wyciągnęła niewielki sztylet, schowany w pokrowcu, przypiętym do pasa. Wolnym krokiem podeszła do pierwszej ofiary i jednym sprawnym ruchem podcięła jej gardło.

Nogi odmówimy mi posłuszeństwa. Stałam skamieniała i z przerażeniem patrzyłam na kałużę krwi, powiększającą się w miejscu, gdzie z głuchym pluskiem upadały zwłoki. Zapomniałam, jak się oddycha. Łzy zaburzyły ostrość widzenia.

Dalina uklękła i zaczęła zbierać kosztowności, chowając je w połach sukni. Materiał okazał się zbyt cienki. Pękł, odsłaniając gołe ciało.

– Idiotka – warknął mężczyzna, odepchnął ją na bok i sam pochylił nad podłogą.

Wytężyłam wzrok. Starałam się zapamiętać jak najwięcej szczegółów.

Szerokie plecy. Gęste jasne włosy. Bogato zdobiony kaftan. Ciężkie skórzane buty.

– Odbiorę ci wszystko i wszystkich, Kasandro – oznajmił ktoś za mną, znów używając mojego głosu. – Ale jeszcze nie teraz.

Znalazłam w sobie siłę, żeby odwrócić się od okna. Czułam czyjąś obecność, ale nikogo nie widziałam.

– Dlaczego mnie dręczysz? – jęknęłam. – Co ci zrobiłam?

– Urodziłaś się – odwarknęła wściekle.

Poczułam nagły przypływ złości. Zacisnęłam dłonie w pięści.

– Nie prosiłam się na ten świat – wyplułam. – Pokaż się!

– Jeszcze nie teraz – powtórzyła. – Lepiej spójrz, co słychać po drugiej stronie ściany.

Zaśmiała się ponuro.

Przełknęłam ślinę i ponownie popatrzyłam w kierunku krat. Mężczyzna w kaftanie w pośpiechu napychał kieszenie. Dalina tymczasem podeszła do niego na palcach. Na moment zasłoniła go przede mną swoim ciałem, ale nagle wzięła zamach i zatopiła ostrze tuż pod jego łopatką, aż po rękojeść.

Sapnął. Zadrżał i upuścił wszystko, co trzymał w rękach. Spróbował dosięgnąć sztyletu, ale mu się nie udało. Ryknął z bólu, niczym ranne zwierzę.

Kobieta odskoczyła od niego. Rzuciła się do drzwi. Szarpnęła za klamkę i wybiegła, zanim zdążył rozkazać jej sobie pomóc. Obserwowałam, jak ciężko dysząc, zmienia swoją postać. Blond włosy pociemniały i trochę urosły. Barki się zwęziły. Przestał wyglądać potężnie, ale w tej nowej posturze dostrzegłam coś znajomego. Wytężyłam wzrok. Światło pochodni osłabło. Sala powoli tonęła w mroku. Mężczyzna przewrócił się na bok, w końcu pokazując mi swoją twarz, a tej nie pomyliłabym z żadną inną.

Oczy czarne, jak węgiel znieruchomiały w wyrazie głębokiego szoku. Z kącika zsiniałych, rozchylonych ust na posadzkę kapała świeża krew. Antoni leżał martwy. Z jego pleców wystawała rękojeść. Tam, gdzie upadł, posoka błyskawicznie stworzyła kałużę. Dalina go zabiła i uciekła.

Mój oddech przyspieszył. Z desperacją szarpnęłam za kraty, ale nie mogłam się przedostać na drugą stronę. Rozpłakałam się z bezsilności. Połamałam wszystkie paznokcie.

– Wujku! – krzyknęłam.

Nie poruszył się. Nie żył. Jeśli jeszcze nie całkiem opuścił ten świat, mogłabym spróbować go ożywić zaklęciem. Tchnąć w niego życie z powrotem, korzystając z czarnej magii. Musiałam go uratować.

– Los przypieczętowano, przyczynisz się do jego zguby – mruknął mój głos.

– Nie ja go zabiłam! – Potrząsnęłam głową, nerwowo ocierając oczy.

– Jesteś tego pewna? – syknęła zjadliwie.

Poczułam w dłoni ciężar. W słabym świetle dostrzegłam zarys zakrwawionego sztyletu. Próbowałam go odrzucić, ale chłodna stal przywarła do mojej ręki. Ogarniała mnie coraz większa panika. Poślizgnęłam się i upadłam na plecy. Jakoś przedostałam się na drugą stronę. Leżałam w kałuży krwi, tuż obok Antoniego. Wrzasnęłam.

– Cicho, kochanie. Już dobrze. Sza... Uspokój się. Jestem tutaj. Nic ci nie grozi. To tylko sen – szeptał cierpliwie wujek.

Ocknęłam się w jego ramionach. Byłam spocona. Dygotałam. Z trudem łapałam powietrze, a łzy ciurkiem ciekły mi po twarzy. Wystarczyło, że oderwałam twarz od czarnej koszuli i zamrugałam, a znów znalazłam się w moim pokoju, zalanym światłem.

– Obudziłaś się? – spytał ostrożnie.

Przywarłam do niego z desperacją. Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Tym razem z ulgi, bo żył. Był cały i zdrowy.

Wciąż czułam jego ciepłe dłonie na plecach. Dotarło do mnie, że nie odpowiedziałam mu na pytanie.

– Nie śpię – wychrypiałam.

– Na wszelką litość – odetchnął głęboko. – Dziecko, co to było?

Bałam się znowu odezwać. Nie ufałam mojemu głosowi. Nie chciałam go słyszeć... i wreszcie wiedziałam dlaczego. Zapamiętałam wszystko, czego doświadczyłam. Przerażające obrazy przemykały przed moimi oczami w zabójczym tempie, jakbym siedziała na karuzeli.

– Nie wiem – oznajmiłam słabo, po dłuższej chwili namysłu.

Sapnął zaskoczony. Ja też, kiedy dostrzegłam krew na jego palcach. Starł ją z mojego policzka.

– Miałaś wizję, musisz mi powiedzieć, co pamiętasz – szepnął nieco łagodniejszym tonem.

– Nic nie pamiętam – odpowiedziałam zdecydowanie za szybko.

Antoni zmarszczył brwi.

– Każda informacja jest na wagę złota. Czuję, że doświadczyłaś czegoś strasznego...

– Nic nie pamiętam – powtórzyłam z naciskiem.

Przyglądał mi się przez dłuższy moment w milczeniu, jakby oceniał, czy można mi wierzyć. W końcu westchnął i przesunął sobie dłońmi po twarzy.

– Kim jest Dalina? – spytał.

Wstrzymałam oddech.

– Wymówiłaś to imię parę razy – drążył.

Zaprzeczyłam.

– Martwię się, Kasandro. Nie było z tobą kontaktu przez prawie godzinę. Odchodziłem od zmysłów. Nie wiedziałem, co robić. Jeśli cokolwiek pamiętasz, proszę, powiedz. Postaram się pomóc.

Wspomnienia z poprzednich wizji spłynęły na mnie gwałtowną falą. Każdy, najmroczniejszy szczegół tego, co widziałam, stał się wyraźny i tak przerażający, że łzy znów napłynęły mi do oczu. Ułożyłam sobie wszystko w logiczną całość.

Dalina to potwór. Morderczyni. Potężna czarownica, która z wyglądu przypomina Rosę. Muszę ją trzymać z daleka od wujka. Nie mogę dopuścić, żeby nas znalazła, bo wtedy Antoni zginie. Nie pozwolę na to. Ochronię go. Zadbam, żeby był bezpieczny, tak jak on troszczył się o mnie.

– Przepraszam, że cię wystraszyłam, i że nic nie pamiętam. Przepraszam... – szeptałam, ale przerwałam, kiedy otworzył ramiona i mocno mnie przytulił.

– To ja przepraszam, że na ciebie naskoczyłem. Nie zawsze udaje się zapamiętać wizję. Tak się zdarza – mówił. – Z czasem na pewno zachowasz ten obraz na dłużej i dowiemy się, co cię przestraszyło.

– Gniewasz się na mnie? – spytałam.

– Nie. Oczywiście, że nie.

Wzmocnił uścisk.

– Obiecaj, że jeśli ta wizja się powtórzy i cokolwiek zapamiętasz, od razu mi powiesz – poprosił. – Nawet najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa.

Dobrze, że nie widział, jak się skrzywiłam. Oszukiwanie go to jedno, ale złożenie obietnicy, której wiem, że nigdy nie będę w stanie spełnić... To wiele, ale jaki miałam wybór?

– Powiem – oznajmiłam cicho.

Tyle mu na szczęście wystarczyło.

– Chodź, napijemy się czegoś ciepłego, a potem poszukamy sznurka do waszego dachu – powiedział, odsuwając mnie lekko od siebie.

Przytaknęłam i przywołałam na twarz słaby uśmiech. Cieszyłam się, że nie kazał mi spać dalej, mimo że zegar pokazywał czwartą nad ranem.

– Mikstura na koszmary się skończyła, musimy uwarzyć nową – dodał. – Tym też możemy się zająć dzisiaj.

– Czy działa uzależniająco? – spytałam ostrożnie.

Pokręcił głową.

– To zróbmy na zapas – westchnęłam i odrzuciłam kołdrę.

Wzięłam szybką kąpiel i przebrałam się w suche ubranie. Antoni zaczekał w moim pokoju, aż będę gotowa i zeszliśmy do kuchni zgodnie z planem. Wykreślaliśmy kolejne punkty z listy, a po śniadaniu, kiedy Ksawery zapukał do drzwi, wszyscy razem udaliśmy się do lasu. Wujek pomógł nam z połączeniem patyków. Pochwalił wszystko, co stworzyliśmy. Wyczarował sobie ławkę z korzeni i siedział na niej do obiadu, patrząc z daleka, jak się bawimy. Powiedział Ksaweremu, że może zjeść u nas, tylko żeby uprzedził mamę. Nie miała nic przeciwko, więc do wieczora spędziliśmy czas wspólnie, pod czujnym okiem Antoniego.

Rozumiałam, dlaczego tak starannie mnie pilnował, ale czułam, że na dłuższą metę oszaleję. Kochałam go, jednak świadomość, że ciągle stał obok, była stresująca. Wytrzymałam kilka dni pod ścisłą kontrolą, podczas których nie miałam żadnej wizji. Oczywiście mogła to być zasługa mikstur przeciw koszmarom, wypijanych przed snem. W każdym razie...

– Czuję się dobrze – zapewniłam go z powagą. – Możesz mnie zostawić samą, wujku.

Odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się ponuro.

– Zamierzasz ciągnąć zabawę w mój cień, aż osiągnę pełnoletność? – skrzywiłam się.

– Do momentu, aż poznamy szczegóły twojej wizji – odparł spokojnie.

Wypuściłam wolno powietrze z płuc. Sytuacja była patowa, a szansa na moją wygraną, praktycznie zerowa.

– To się może nigdy nie wydarzyć – zauważyłam nieśmiało.

– Zaczekam. – Wzruszył ramionami.

– I będziesz za mną chodził przez ten cały czas? Poważnie?

Przytaknął.

– Nie masz innych zajęć? – Załamałam ręce.

– Twoje bezpieczeństwo jest dla mnie priorytetem.

Gorączkowo myślałam nad dobrym argumentem. Nie zapowiadało się, że prędko odzyskam prywatność, a tym, co zobaczyłam, nie zamierzałam się dzielić z Antonim.

– A jeśli bawilibyśmy się w ogrodzie? Ksawery podniesie alarm, gdyby coś się ze mną stało.

– Jeszcze chwila i uznam, że moje towarzystwo przestało ci odpowiadać – mruknął rozbawiony.

– A co ze szkołą? Co, jeśli tam doznam wizji? Wypiszesz mnie? – Posłałam mu niewinny uśmiech.

– Nie – odparł sucho.

– To może zamierzasz udawać któregoś z moich klasowych kolegów i zaczniesz uczęszczać na lekcje razem ze mną? – spytałam z przekąsem.

– Do czego zmierzasz, Kasandro? – Zmarszczył brwi.

– Ferie niedługo się skończą i będziesz musiał spuścić mnie z oczu. Nie pójdziesz ze mną do szkoły. Co wtedy zrobisz? Będziesz siedział i się zamartwiał?

– Prawdopodobnie – stwierdził. 

 – Nie da się przewidzieć, kiedy pojawi się następna wizja. Musisz się z tym pogodzić, że mogę być wtedy sama, ale poradzę sobie. Nie boję się – oznajmiłam pewnie.

– A ja bardzo – wycedził. – Ale chyba masz rację.

Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam.

– Pomysł z ogrodem brzmi rozsądnie. Zgadzam się, ale do lasu możesz chodzić tylko pod opieką – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Radość wyparowała. Ręce mi opadły. Spojrzałam na niego ze zgrozą.

– Na zawsze? – jęknęłam.

Uniósł wymownie brwi. Odpowiedź padła już kilkukrotnie. Po prostu nie chciałam jej przyjąć do wiadomości.

– Umowa stoi – westchnęłam i podałam mu rękę.

Może te wizje odpuszczą? Ile ich miałam? Cztery? A może więcej? Pojawiały się w sumie rzadko...

W końcu musiałam powiedzieć Ksaweremu, dlaczego Antoni tak dziwnie się zachowywał. Przyjął to całkiem spokojnie, choć jego rady nieszczególnie pomogły.

– Moim zdaniem powinnaś od razu wyznać mu prawdę – oznajmił.

– No pewnie – parsknęłam z przekąsem. – Wujku, nawiązałam kontakt z kobietą, przypominającą miłość twojego życia, którą utraciłeś przed wielu laty, ale skończysz przez nią z nożem w plecach.

– To powiedz, chociaż o tym upiornym głosie – zasugerował delikatnie.

– Należy do mnie – wycedziłam i przycisnęłam dłonie do skroni z frustracją. – A co, jeśli to początki szaleństwa?

– Nie jesteś szalona. – Potrząsnął zdecydowanie głową. – Rozumiem, że chcesz chronić wujka, ale może jednak byłby w stanie pomóc?

– Nikogo nie kochał tak mocno, jak Rosy. Jeśli Dalina nas znajdzie, to będzie koniec. – Słowa ledwo przeszły mi przez gardło.

Ksawery patrzył na mnie przez dłuższy moment w milczeniu, po czym odetchnął głęboko i szepnął:

– W takim razie ściskam mocno kciuki, żeby ostatecznie nic złego się nie wydarzyło. Mówiłaś, że te wizje mogą być przerysowane i nie zawsze się sprawdzają, pamiętasz?

Przytaknęłam ostrożnie. Przerażające, jak uważnie słuchał.

– No i tego się trzymajmy! W razie czego możesz na mnie liczyć – dodał z powagą.

Wiedziałam. Czułam to wyraźnie.

Na niego też nie zasłużyłaś...

Wzdrygnęłam się. Ta myśl pojawiła się w mojej głowie nagle. Przytłoczyła mnie.

– Wszystko w porządku? – spytał, marszcząc brwi z troską.

Z trudem skinęłam głową.

– Widzę, że nie – mruknął. – Przyjaciele nie kłamią.

Westchnęłam.

– Zamieniam się w słuch – oznajmił, zakładając nogę na nogę.

Poprawił na nosie niewidzialne okulary, pstryknął długopisem, którego wcale tak naprawdę nie trzymał i otworzył notes, równie wyimaginowany, jak w poprzednich przypadkach. Terapeuta Ksawery gotowy do pracy.

Parsknęłam cicho. Jednocześnie próbował mnie rozbawić i zachować powagę. Przygryzłam wargę i odwróciłam wzrok.

– Nie zasługuję na ciebie. Na nic, co mam. Wujka, ten dom, to życie – wymieniałam, wolno ważąc słowa. – Tak powtarza ten głos. Mówi, że odbierze wszystko, na czym mi zależy.

– Musisz nauczyć się go ignorować – odparł twardo. – Może sobie gadać, co chce, ale nie zmieni mojego zdania o tobie. Sądzę, że twój wujek tak samo. Obaj nie wyobrażamy sobie życia bez ciebie.

Otworzyłam oczy szerzej. Czułam, że się rumienię.

– Byłoby koszmarnie nudno. – Wyszczerzył usta w szerokim uśmiechu.

Zrobiło mi się nieco lżej. Ksawery był jedyną osobą, której ufałam bezgranicznie. Wierzyłam, że mówił prawdę. Zawsze był w stosunku do mnie szczery.

– Obiecałem na mały palec – przypomniał i wyciągnął rękę w moim kierunku. – Możemy dodać nowy aneks.

Uniosłam brwi w rozbawieniu.

– Nigdy cię nie zostawię – oznajmił uroczystym tonem, złączając ze sobą nasze palce.

– A ja nigdy nie zostawię ciebie – dodałam z powagą.

Powietrze wokół zadrgało. Zrobiło się ciężkie, mimo wiatru, który tańczył w koronach drzew. Popatrzyliśmy po sobie zdezorientowani, a chwilę później wybuchliśmy śmiechem.

– Rzuciłaś zaklęcie? To było... – zawiesił się, szukając odpowiedniego słowa.

– Wiem, też poczułam – przyznałam. – Ale nie wydaje mi się, żebym użyła magii. Nawet jeśli, to nie było intencjonalne.

– Więc niewykluczone, że nieświadomie podpisałem cyrograf – zaśmiał się pogodnie.

– Już wcześniej to zrobiłeś – przypomniałam.

– Podwójne zabezpieczenie – parsknął. – Już się ode mnie nie uwolnisz.

– Wcale nie chcę – odparłam szczerze.

Oczy Ksawerego błyszczały ekscytacją. Wyciągnął telefon z kieszeni. Nacisnął kilka klawiszy, a po chwili z aparatu popłynęła muzyka.

– Teraz tak mówisz. Poczekajmy do pierwszej kłótni. – Zrobił falę swoimi brwiami i zaczął podskakiwać do rytmu piosenki.

– Zamierzasz tańczyć w moim ogródku? – spytałam z niedowierzaniem.

– A dlaczego nie? Każde miejsce dobre. – Wzruszył ramionami i pociągnął mnie za rękę. Nauczyłam się od niego kilku kroków, ale nie czułam się w tańcu tak pewnie, jak on.

– A jak wujek nas zobaczy? – rzuciłam, starając się zachować równowagę.

– To mu pomachamy – odparł pogodnie. – Jeśli to cię uspokoi, aktualnie nie stoi przy oknie.

W krótkim namyśle przyznałam mu rację. Nie robiliśmy nic złego. Wciąż byliśmy tylko dziećmi, które się razem bawiły. Na moment zapomniałam o problemach i dręczących demonach. Cieszyłam się sielanką, póki mogłam. Bo wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Zwykle szybciej, niż przewidujemy.

***

Drodzy Czytelnicy! 

Jak się czujecie po tym rozdziale?

To jeszcze nie koniec! Epilog pojawi się za tydzień! Czekacie?😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro