Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poddasze tonęło w mroku. W powietrzu unosił się gęsty kurz. Brak okien sprawiał, że z trudem łapałam oddech. Dach znajdował się bardzo nisko. Podpierało go kilka desek, udających kolumny. Lubiłam się tu chować, mimo że było ciemno i duszno. 

Traktowałam to miejsce, jak prywatny azyl. Wymykałam się od razu po pobudce i przeczekiwałam do wieczora. Jadłam przeważnie co drugi dzień. Tylko raz spróbowałam zabrać więcej jedzenia, niż przysługiwało. Dzieciaki szybko doniosły opiekunom. Dostałam takie lanie, że odechciało mi się kraść.

Tym razem przyjście na poddasze okazało się błędem. Serce łomotało mi w piersi jak oszalałe. Patrzyłam czujnie na chłopca w brudnej, wielokrotnie cerowanej koszuli, stojącego naprzeciwko mnie. Uśmiechał się złośliwie.

Pojawił się przede mną i zaczekał. Miał czas. W przytułku rąk do pracy nie brakowało. Ktoś inny wykona jego zadania, a kiedy skończy, Rufus odbierze temu nieszczęśnikowi rację żywnościową. Własną posili się w ramach deseru. Opiekunowie unikali konfrontacji z takimi dryblasami. Przymykali oko na ich występki.

– Czego chcesz? – szepnęłam.

Nie byłam w stanie odezwać się głośniej. Gardło miałam ściśnięte strachem.

– Żebyś zdjęła kieckę – mruknął bez ogródek i postąpił krok w moim kierunku.

Odskoczyłam odruchowo, choć dobrze wiedziałam, że daleko nie ucieknę. Chłopak przesunął ciężką skrzynię, zasłaniając właz w podłodze. Odciął nas od jedynego wyjścia.

– Jeśli tego nie zrobisz, powiem opiekunom, że sama wlazłaś mi do łóżka, a wtedy oddadzą cię do burdelu. – Wyszczerzył żółto-czarne zęby.

Wciągnęłam ze świstem powietrze. Wszystkie dziewczynki straszyli tym miejscem. Było jeszcze gorsze niż przytułek. Oficjalnie wiek nie miał tam znaczenia, ale kierowano się zasadą: im młodsze, tym lepsze. Mnie wzięliby z pocałowaniem w rękę, choćby ze względu na włosy. Mówiono, że dzięki lokom wyglądam jak laleczka.

Rufus oblizał tłuste wargi. Znów zmniejszył dzielący nas dystans. Uderzyłam plecami o ścianę. Starałam się opanować. Wymyślić sposób na wykaraskanie się z tej opresji. Sytuacja była beznadziejna.

– Dlaczego nadal jesteś w ubraniu? – warknął niezadowolony. – Ogłuchłaś?

Opuszki brudnych palców musnęły mój policzek. Pisnęłam w panice i zasłoniłam się rękami. Nieznana mi dotąd energia niespodziewanie wydostała się na wolność. Potężna fala mocy opuściła moje ciało i odepchnęła chłopaka daleko ode mnie. 

Jęknął, ale nie stracił przytomności. Już się podnosił, żeby spróbować ponownie. Usłyszałam trzask pękających desek w tym samym momencie, kiedy Rufus dźwignął się z kolan. Zdążył tylko spojrzeć do góry i krzyknąć, zanim dach zawalił mu się na głowę. Ciężkie ciało gruchnęło o podłogę. Drewno je przygniotło. Krew chlusnęła na wszystkie strony.

Przez dłuższą chwilę trwałam jak skamieniała i patrzyłam na powiększającą się ciemnobordową kałużę, wsiąkającą w deski.

– Rufus? – jęknęłam.

Nie odpowiedział. Nie ruszał się. Nie żył.

Zakręciło mi się w głowie. Siły całkowicie mnie opuściły. Osunęłam się do siadu, oddychając płytko. Byłam taka słaba, że utrzymanie uniesionych powiek stanowiło problem.

– Wynocha! – Powietrze przecięło wściekłe warknięcie, wypowiedziane moim głosem.

Z trudem otworzyłam oczy i uniosłam się na łokciach.

– Won! – Ryk sprawił, że ściany zadrżały.

Wszystko, co mnie otaczało, znikało kawałek po kawałku, jakby ktoś wymazywał obraz gumką. Pojawiało się coraz więcej białych plam, aż zlały się w jeden wielki promień światła. Niewidzialna siła cisnęła mną w jasną nicość... prosto w ramiona Antoniego.

Cierpliwie czekał, aż się ocknę.

– Wróciłaś do mnie, Kasandro? – spytał łagodnie.

Zadrżałam. Przytaknęłam z wahaniem, a on odetchnął z ulgą i wzmocnił uścisk. 

Wizje odpuściły na parę miesięcy, ale w ciągu ostatnich dwóch tygodni miałam już siedem. Ta bardzo różniła się od pozostałych. Dotąd nie byłam aż tak aktywnym uczestnikiem.

– Zapamiętałaś coś? – odezwał się ostrożnie.

– Oddałeś mnie do przytułku – odparłam bez namysłu. 

Przymknęłam powieki wściekła na siebie. Do tej pory konsekwentnie nie dzieliłam się z wujkiem tym, co widziałam. Nie chciałam tego zmieniać. Odsunął mnie trochę, żeby móc spojrzeć mi w twarz. Marszczył brwi.

– Dlaczego miałbym cię oddać? – szepnął.

Odwróciłam wzrok i ponownie spróbowałam się do niego przytulić, ale nie pozwolił na utratę kontaktu, który nawiązał.

– Popatrz na mnie, proszę – dodał cicho.

Oczy momentalnie napełniły mi się łzami. Spełniłam polecenie, ale z wielkim trudem.

– Dziękuję. – Uśmiechnął się nieśmiało. – A teraz posłuchaj uważnie i zapamiętaj.

Ujął moją twarz w dłonie i oznajmił z powagą:

– Nigdy cię nie oddam. Ten dom zawsze będzie twój. Nikt cię stąd nie wypędzi. Obiecuję.

Mój oddech trochę się wyrównał. Słuchanie wujka działało kojąco. Wierzyłam mu. Znów mnie powstrzymał, kiedy spróbowałam się przytulić. Jeszcze nie skończył mówić.

– Rozmawiałem z Amandą o twoich wizjach – powiedział.

Zaschło mi w ustach. Spojrzałam na niego ze strachem, ale i złością. Nie podobało mi się, że ją zaangażował.

– Potrzebujesz pomocy, Kasandro – stwierdził stalowym tonem. – Wykończysz się.

– Nic mi nie jest. – Potrząsnęłam głową z desperacją.

– Spędzimy lato w Tamarii – poinformował.

Chciałam się z nim kłócić, ale głos uwiązł mi w gardle. Na samą myśl o powrocie do zamku rozbolał mnie brzuch. Nie chciałam wyjeżdżać.

– Wróblewscy wybierają się na dwumiesięczny biwak w Bieszczady. Nie będzie z nimi kontaktu. Zgodzili się, żeby Ksawery został pod moją opieką. Zabierzemy go ze sobą.

Otworzyłam oczy szerzej.

– Naprawdę? – wykrztusiłam.

– Oficjalna wersja brzmi, że pojedziemy nad morze. – Uśmiechnął się i przygarnął mnie do siebie.

– Musiałeś mówić Amandzie? – wymamrotałam.

Westchnął cicho.

– Rozwinęła swoje umiejętności pod okiem najlepszych nauczycieli – odparł.

– Lepszych od ciebie? – Zamrugałam zaskoczona.

– U części z nich sam pobierałem nauki. Wierzę, że wspólnymi siłami znajdziemy rozwiązanie i poznamy dokładną treść twoich wizji, żebyś mogła w końcu odpocząć.

Wolę się męczyć do śmierci niż znów zobaczyć cię martwego, pomyślałam.

– To nie jest kara, zależy nam, żeby ci pomóc – dodał, głaszcząc mnie po plecach.

– Wiem – szepnęłam.

– Spakuj się. Wyjedziemy z samego rana. – Chciał wstać, ale przytrzymałam go na miejscu.

– Nie idź jeszcze – poprosiłam.

Ciepły uśmiech, który mi posłał, mocno kontrastował z chłodem, wciąż kłującym mnie w piersi na samo wspomnienie przytułku. Leśna chata, w której dorastałam, była niczym w porównaniu z tamtym miejscem. Wszystko, co przeżyłam podczas tej wizji, wydawało się tak przerażająco realne. Oby to była jedna z tych, które nigdy się nie sprawdzą. Tak, to na pewno tylko moje lęki dostały się do głosu. Antoni złożył obietnicę. Nie złamie jej. Nie zrobi tego. Na pewno... 

– W porządku. Zostanę tak długo, jak potrzebujesz – oznajmił spokojnie, wyrywając mnie z zamyślenia.

Przełknęłam ciężko ślinę. Cichy głos w mojej głowie podpowiadał mi, że Antoni nie byłby taki chętny, gdyby znał prawdę.

Jak go ochronię przed Daliną? Co zrobię, jeśli nie podołam? Czy dam radę żyć bez niego? Absolutnie nie.

Na sztywnych nogach opuściłam łóżko i usiadłam na podłodze. Wprawiałam przedmioty zaklęciem w stan lewitacji, żeby uniknąć chodzenia po pokoju. Z każdą rzeczą wkładaną do kufra czułam, jak nadzieja opuszcza mnie bezpowrotnie. Tylko jednego byłam pewna. Zapowiadały się niezapomniane wakacje. 



***

Drodzy Czytelnicy! 😊

Dotarliśmy do końca I części II tomu. Przed nami jeszcze dwie. Planuję umieścić wszystkie w tej książce, żebyście nie musieli skakać. 😉

Podzielcie się wrażeniami! 

Macie jakieś przemyślenia / uwagi / pytania / sugestie? Jestem otwarta na feedback! 😉

Do zobaczenia w Tamarii, Kochani! ❤️

PS. Kto nie widział jeszcze mapy, podrzucam link do rozdziału, w którym została nieco dokładniej omówiona [LINK W KOMENTARZU]: 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro