🌿II. Przybij piątkę, Edypie🌿

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tamaria od zawsze kojarzyła mi się z lasem. Znałam go jak własną kieszeń. Spędziłam setki godzin na samotnych wędrówkach, w poszukiwaniu ziół na trucizny i wywary lecznicze. Zapach igliwia pomieszanego z mchem na stałe wyrył się w mojej pamięci, podobnie jak woń zbutwiałych desek chaty, w której ukrywano mnie przed światem.

Miałam absolutny zakaz przekraczania linii drzew. Wolno mi było obserwować ludzi z daleka, ale nikomu nie mogłam się pokazać. Miasto odwiedziłam tylko raz, parę lat temu, pod osłoną nocy. Poszłam za ojcem do jednej z nadmorskich tawern, przemykając ciemnymi, krętymi uliczkami. Wybrał wyjątkowo obskurne miejsce, ewidentnie niecieszące się zbytnią popularnością. Przez brudną, zakurzoną szybę widziałam szczury biegające między w większości pustymi stolikami.

Dość szybko pożałowałam, że nie zostałam w domu. Koszmarnie się nudziłam. Ojciec tylko siedział zgarbiony nad kuflem i pił w samotności. Kaptur naciągnął głęboko na twarz, żeby nikt go nie rozpoznał, mimo że nie miał się przed kim ukrywać. Gruba barmanka stojąca za ladą straciła nim zainteresowanie od razu po tym, jak zapłacił.

Przysypiałam na stojąco, więc szczypałam się w rękę. Nie mogłam przegapić momentu, w którym ojciec opuściłby lokal. Bez niego nie trafiłabym do chaty.

Szum fal rozbijających się o brzeg uspokajał. W słabym świetle księżyca morze wydawało się czarne. Bardzo chciałam odsunąć się od okna i zamoczyć stopy w wodzie, ale zabrakło mi odwagi.

- Co robisz sama o tej porze, księżniczko?

Odwróciłam się gwałtownie przez ramię. Przeraźliwie chudy mężczyzna w workowatych spodniach i rozpiętej kamizelce wyszedł z cienia chwiejnym krokiem. Momentalnie się obudziłam, niestety nogi wrosły mi w ziemię.

- Ładniutka jesteś - mruknął, po czym pociągnął porządny łyk ze szklanej butelki.

Mimo dzielącej nas odległości wyczułam kwaśną woń potu, wymieszaną z tanim alkoholem. Wzdrygnęłam się i instynktownie cofnęłam o krok, przytulając plecy do szyby. Szkło pękło. Mój oddech przyspieszył.

- Nie bój się, nic ci nie zrobię. Odprowadzę cię do domu, księżniczko - zaoferował mężczyzna. Oblizał wargi i spróbował mnie dosięgnąć.

Pisnęłam spanikowana w tym samym momencie, kiedy z jego piersi wyrwał się wrzask bólu. Ojciec pojawił się znikąd. Zaszedł mężczyznę od tyłu i wykręcił mu rękę tak mocno, że usłyszałam chrzęst łamanej kości.

- Czyżby mój bachor przypadł ci do gustu? - warknął, wzmacniając uścisk.

Chudzielec jęknął i zaprzeczył gorliwie.

- No popatrz, a zinterpretowałem to inaczej - mruknął ojciec, wzmacniając uścisk.

- Zaproponowałem, że odprowadzę ją do domu - wysapał mężczyzna i posłał mi błagalne spojrzenie. - Powiedz tatusiowi, że byłem dla ciebie miły, księżniczko. Poproś, żeby puścił.

Z nerwów rozbolał mnie żołądek. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu ani zapanować nad drżeniem ciała. Ojciec odchylił głowę do tyłu i parsknął okrutnym śmiechem. Czułam, jak skończy się ta noc. Przymknęłam powieki z rezygnacją i przygryzłam wargę w napięciu.

- Spierdalaj w podskokach - syknął i odepchnął chudzielca z taką siłą, że biedak się potknął.

Wyrwana ze stawu ręka zwisała mu smętnie wzdłuż ciała, ale dzielnie uciekał, aż się kurzyło. Przez krótką chwilę zastanawiałam się, czy za nim nie pobiec.

- Co za spotkanie! Nie spodziewałem się tu ciebie, Kasandro!

Wzdrygnęłam się. Jego głos był przesiąknięty jadem.

- Popsułaś mi wieczór, więc sprawiedliwie będzie, jeśli zrobię to samo z twoim, nie uważasz? - dodał ponuro, zaciskając palce na moim ramieniu.

Wiedziałam, że wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Po prostu informował, co mnie czeka. Przełknęłam ciężko ślinę. Zapewnianie go, że więcej nie ośmielę się mu sprzeciwić, nie miało za wiele sensu. Musiał się na kimś wyładować.

Otworzyłam oczy i uchwyciłam moje odbicie w pękniętej szybie. Byłam przerażona. Taka nieszczęśliwa. Podniosłam wzrok wyżej, w poszukiwaniu ojca, ale to nie jego twarz zobaczyłam skrytą pod ciemnym kapturem. Antoni przyglądał mi się z troską.

Zamrugałam gwałtownie i obróciłam się przodem do niego. Noc się rozproszyła. Wróciłam do rzeczywistości. Poczułam na policzkach ciepłe promienie słońca.

- Wszystko w porządku, kochanie? - szepnął łagodnie wujek.

Nie byłam pewna. Spojrzałam na niego z wahaniem. Nie mogłam się przyzwyczaić do granatowej peleryny, którą przykrył swój codzienny strój i włosy. Amanda nalegała, żebyśmy wszyscy wystroili się podobnie. Zależało jej na zachowaniu jak największej dyskrecji. Trzy czwarte mieszkańców nosiło takie szaty. Zadbała, żebyśmy nie zwracali na siebie uwagi.

Odkąd objęła rządy, wyjścia w charakterze prywatnym ograniczyła do minimum. Była rozchwytywana, a tym razem zależało jej, żeby spędzić czas z nami. Tak powiedziała, ale wiadomo, że chodziło jej głównie o wujka. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że razem z Ksawerym stanowiliśmy dodatek, ale nie czułam się zazdrosna. W końcu miałam Antoniego na co dzień, a ona tylko z doskoku. Postanowiłam się podzielić.

Towarzyszył nam również gwardzista, dla niepoznaki ubrany po cywilnemu. W moim przekonaniu kompletnie zbędny. Tamarię uważano za względnie bezpieczne miejsce. Oczywiście zawsze istniało ryzyko, że jakiś pozbawiony mózgu szaleniec postanowiłby dokonać zamachu na Amandę, ale moja kuzynka rozprawiłaby się z nim jednym skinieniem ręki, o ile Antoni by jej nie ubiegł.

Ostatecznie Marika została w zamku. Przyjęła przeprosiny, ale ze swojej strony nie zdobyła się na rewanż, więc Maurycy nie pozwolił, żeby wzięła udział w spacerze. Ulżyło mi, dokładnie na to liczyłam.

Wychyli się mocniej i spadnie.

Te słowa same opuściły moje usta. Sapnęłam spanikowana. Wątpiłam, że ktokolwiek zrozumiał, co powiedziałam, ale i tak się wystraszyłam. Nie miałam nad tym żadnej kontroli.

Pociemniało mi przed oczami. Musiałam się zachwiać, bo Antoni podskoczył, żeby mnie podtrzymać. Objęłam go w pasie, dygocząc.

- Może wrócimy do zamku? - zaproponował ostrożnie.

Potrząsnęłam zdecydowanie głową.

- Widzę, że jesteś zmęczona. Masz prawo - mruknął. - Odwiedzimy morze innym razem.

Zaczerpnęłam drżący oddech i powoli odsunęłam się od wujka.

- Czuję się dobrze - odparłam cicho.

Posłał mi sceptyczne spojrzenie.

- Jesteśmy już blisko - zauważyła nieśmiało Amanda.

Miała rację. Prawie dotarliśmy do portu. Dostrzegłam białe żagle, dumnie łopoczące na wietrze. Przymocowano je do wysokich masztów, których topy wystawały ponad dachami domów. Parę lat temu, po ciemku wszystko wyglądało inaczej. O wiele bardziej ponuro niż teraz.

Po wojnie domowej wywołanej przez moją mamę Amanda kazała rozebrać zamek cegła po cegle, do momentu, aż z odzyskanych w ten sposób materiałów starczyło na postawienie nowych budynków mieszkalnych. Wcześniej wykorzystywano głównie drewno, dlatego miasto niemal doszczętnie spłonęło. Obecnie ten surowiec akceptowano tylko w przypadku stodół i niewielkich komórek.

Standard życia tamariańskiej ludności podniósł się diametralnie. W parę lat Amanda naprawiła większość tego, co zniszczyła jej poprzedniczka. Nie dało się zaprzeczyć, że doskonale sobie radziła w roli królowej, ale starałam się myśleć o tym jak najmniej. Czułam przejmujący wstyd, ilekroć docierało do mnie, ile zła wyrządziła mama.

Kamienną drogą dostaliśmy się do linii brzegu. Uliczni handlarze rozstawili się wzdłuż niej ze swoimi straganami. Przekrzykiwali się nawzajem, zachęcając potencjalnych klientów, aby podeszli do ich stoisk. Główny asortyment stanowiły suszone zioła i szklane buteleczki, wypełnione kolorowymi płynami. Przystanęłam przy jednym z kramów. Zmarszczyłam brwi. Pociągnęłam wujka za rękaw, żeby też się zatrzymał. Nachylił się, więc mogłam do niego szepnąć.

- To nie są prawdziwe eliksiry - bardziej stwierdziłam, niż spytałam.

- Skąd pewność? - mruknął.

Posłałam mu ciężkie spojrzenie.

- Na pierwszy rzut oka widać, że je rozwodniono - wyjaśniłam. - Wyraźnie zaburzono proporcje.

Zmrużył oczy.

- Masz rację - przyznał po chwili namysłu. - Nie wszyscy znają się na sztuce warzenia mikstur, ale siła autosugestii działa w najlepsze i stanowi dźwignię handlu.

- Chcesz powiedzieć, że to legalne? - Pokręciłam głową z niedowierzaniem.

- W granicach prawa - odparł i zerknął na Amandę. - Chyba że coś się zmieniło.

Usłyszała nas. Omiotła stoisko fachowym spojrzeniem i wzruszyła ramionami.

- Dopóki nie sygnują swoich tworów naszym nazwiskiem, przymykamy oko - oznajmiła.

- Na co? Na trucie ludzi? - wymamrotałam.

- Zabawne, że akurat ty to powiedziałaś - parsknęła i ruszyła przed siebie, a za nią, niczym cień podążył gwardzista.

Rozchyliłam usta w szoku. Podniosłam wzrok na wujka, szukając u niego wsparcia. Uśmiechnął się łagodnie i delikatnym ruchem odgarnął mi włosy z czoła.

- Spokojnie. Nikt nie odważyłby się sprzedawać groźnych substancji na widoku, w biały dzień - oznajmił.

Faktycznie. Nie pomyślałam o tym. Rozwodnione mikstury w najgorszym wypadku działały słabo lub wcale. Prawdziwie niebezpieczne eliksiry można było zdobyć jedynie na czarnym rynku, na który z kolei nie każdy miał wstęp. Tak przynajmniej kilka lat temu powiedział mi ojciec. Ciekawe, czy w tej kwestii również się coś zmieniło.

- Nie przejmuj się słowami Amandy. Kwestię trucizn mamy już za sobą, prawda? - dodał z lekko wyczuwalnym naciskiem.

Przytaknęłam i zerknęłam przez ramię na Ksawerego. Był tak zafascynowany otoczeniem, że raczej nie słyszał naszej rozmowy. Podziwiał oczami, bo nie ośmielił się niczego dotknąć.

- Mają eliksiry na wszystko - szepnął z ekscytacją. - Od bólu głowy po egzystencjalny, na porost włosów, rozwój inteligencji, masy mięśniowej... Dwie sztuki złota to dużo? Nie znam się na tutejszej walucie.

- Zasada jest prosta, im większa liczba, tym rzecz jest droższa, ale i tak nie będziesz tu robić zakupów - poinformowałam go z powagą. - Przygotuj listę tego, co cię interesuje. Jak wrócimy do zamku, poproszę wujka, żebyśmy uwarzyli to razem.

Rozpromienił się.

- Chodźcie, dzieci - ponaglił nas Antoni i delikatnie odciągnął od stoiska. - Chyba zgubiliśmy Amandę.

Rozejrzał się dookoła, wyciągając szyję. Dołączyliśmy do niego z Ksawerym w poszukiwaniach, ale w tłumie ludzi ubranych w bardzo podobne peleryny okazało się to nie lada wyzwaniem.

- Tam! - rzuciłam krótko po dłuższej chwili, wskazując ruchem głowy na sztucznie usypany pagórek, obsiany trawą, znajdujący się nieopodal.

Amanda stała na niewielkim podwyższeniu, oparta o porośniętą bluszczem barierkę. W zamyśleniu patrzyła na statki, płynące po krystalicznie czystej wodzie. Wspięliśmy się po spiralnie zakręconej, płaskiej drodze, wyłożonej kocimi łbami.

Z dołu pagórek wydawał się mniejszy, ale gdy dotarliśmy na szczyt, zauważyłam, że zmieściło się tam kilka ławek i ogromny, marmurowy posąg, przedstawiający tęgiego mężczyznę. Uwieczniono go z szeroko rozstawionymi nogami, rękami wspartymi na biodrach i dumnie uniesioną tłustą brodą. Z całej sylwetki promieniowała antypatia. Wystarczyło mi jedno ostrożne spojrzenie na wujka, żeby się upewnić, z kim mieliśmy do czynienia. Albert Emerald, ostatni król Tamarii. Wyjątkowo paskudny człowiek. Wyrządził tyle zła...

Instynktownie objęłam Antoniego w pasie, stając pomiędzy nim a pomnikiem.

- W porządku? - spytałam cicho.

Delikatnie przesunął dłońmi po moich łopatkach.

- Tak - westchnął bez przekonania.

Wzmocniłam uścisk.

- W niczym go nie przypominasz - szepnęłam. - Nie jest wart twojej uwagi.

Zaśmiał się pogodnie i pocałował mnie w czubek głowy.

- Zobaczcie, jaki ogromny statek! - zawołał Ksawery.

Odsunęłam się od wujka, żeby sprawdzić, czy moje słowa chociaż trochę podziałały. Z zadowoleniem stwierdziłam, że się rozchmurzył. Nie wyglądał na zmartwionego. Pociągnęłam go za rękaw do barierki.

Wychyli się mocniej i spadnie.

- Ja ci dam "spadnie"! - fuknął Antoni, przytrzymując mnie za ramię.

Zamrugałam zdziwiona.

- Powiedziałaś: "Wychyli się mocniej i spadnie" - wyjaśnił, mrużąc oczy.

- Nie przejmowałbym się tym, proszę pana. Ostatnio ciągle to powtarza - stwierdził spokojnie Ksawery.

Rozchyliłam usta w szoku.

- Ciągle? - wykrztusiłam.

- Mamroczesz. - Chłopak wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od statku. - Ciekawe, jak się steruje tak wielką maszyną...

Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Niepokój zakłuł mnie w piersi. Ksawery z typową sobie beztroską poinformował o moim dziwnym zachowaniu, którego najwyraźniej wcale za takowe nie uważał.

- Nie będę skakać - zastrzegłam pospiesznie Antoniego, bo zmarszczył brwi, kiedy zbliżyłam się do krawędzi.

Oparłam ramiona o barierkę podobnie jak Amanda.

- Trzeba będzie rozbudować port - oznajmiła pod nosem.

- Czy ty pracujesz? - parsknął cicho wujek, stając za jej plecami.

- Głośno myślę - odparła i wskazała dłonią na horyzont. - Przy tym natężeniu ruchu łatwo o wypadek. Gdyby poszerzyć mierzeję i...

Przestałam jej słuchać. Skupiłam się na statku, który tak zachwycił Ksawerego. Faktycznie był imponujący. Przewoził mnóstwo ludzi. Kilkoro wypatrzyłam wysoko na masztach. Toczyli nierówną walkę z ogromnymi, poszarzałymi żaglami, próbując je zwinąć. Pozostała część załogi w pośpiechu krzątała się po pokładzie. Prześlizgnęłam się wzrokiem po każdej twarzy, którą udało mi się wychwycić. Z początku myślałam, że wszystkie należały do mężczyzn, z czasem jednak zauważyłam, że niektórzy z nich mieli dziewczęce rysy, a spod białych turbanów wysuwały się długie włosy.

Statek zacumował. Pasażerowie zaczęli opuszczać pokład. Tragarze znosili ciężkie skrzynie po chybotliwym pomoście, zostawiali je na brzegu i wracali po resztę towarów.

- Ciekawa konstrukcja. - Wujek zmarszczył brwi. - To katarański?

- Nie mam pojęcia - mruknęła Amanda.

Podczas gdy dorośli skupili się na mężczyznach kursujących tam i z powrotem, ja dalej obserwowałam kobiety. Stały stłoczone w ciasnej grupce blisko masztu. Wytężyłam wzrok i wstrzymałam oddech. Już wiedziałam, dlaczego się nie ruszały. Były skrępowane sznurem. Wyglądał łudząco podobnie do tego z mojej porannej wizji. Jedna z nich trzymała ręce na wysokości twarzy i zawzięcie przegryzała linę. Machinalnie potarłam nadgarstki.

- Chcę wracać do zamku - wyszeptałam.

Wujek przygarnął mnie do siebie ramieniem.

- Drżysz - zauważył z niepokojem. - Źle się czujesz?

- Chodźmy stąd, proszę. - Szarpnęłam się do tyłu, ale daleko nie odeszłam.

Zakręciło mi się w głowie. Zachwiałam się. Upadłabym, gdyby nie Antoni.

- Co się dzieje? - spytał z powagą.

- Nie powinno nas tu być - jęknęłam. - Wychyli się mocniej i spadnie.

Nagle powietrze przeciął wrzask. Na pokładzie wybuchła panika. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Z narastającym przerażeniem obserwowałam, jak kobieta, której się wcześniej przyglądałam, wygrała walkę ze sznurem. Opuściła swoje towarzyszki, w dwóch krokach dotarła do burty i przeskoczyła przez nią bez chwili zawahania. Wpadła do wody z głośnym pluskiem i zniknęła pod powierzchnią.

Mężczyźni zaalarmowani hałasem porzucili pakunki. Część wróciła na pokład, a reszta pobiegła na plażę.

- Czy ona...? - Amanda zasłoniła usta dłonią.

Antoni nie zdążył jej odpowiedzieć. Zaczerpnął głośno powietrza, kiedy dostrzegł, że kobieta wynurzyła się, kaszląc. Niezdarnie płynęła do brzegu.

- Pójdziemy sprawdzić, co się tam dzieje. Zostań z dziećmi, Aronie - rzucił krótko w kierunku gwardzisty.

- Nie! - zawołałam i wczepiłam się w wujka z desperacją.

- Zaraz wrócimy - oznajmił spokojnie.

- Nie idź! - ponowiłam próbę, zalewając się łzami.

Panika zaciskała niewidzialne palce na moim gardle. Dławiłam się strachem.

- Muszę, to nasz obowiązek, kochanie - odparł, po czym chwycił Amandę za dłoń i razem zniknęli.

Domyśliłam się, że rzucił Per kunto i przeniósł ich bezpośrednio na miejsce, ale i tak dopadłam do barierki i wychyliłam się najmocniej, jak było to możliwe, próbując wypatrzeć ich w tłumie.

- Kas?

Ksawery przyglądał mi się z troską.

- To ona. Znalazła nas - rozpłakałam się.

- Może wcale nie... - bąknął niewyraźnie i spróbował objąć mnie ramieniem, ale odskoczyłam.

Chciałam pobiec z powrotem do miasta, ale gwardzista zastąpił mi drogę.

- Książę kazał zostać tutaj, panienko - przypomniał z powagą.

Potrząsnęłam głową z frustracją. Nie miałam szans z tym człowiekiem. Skoro nie dostanę się na dół, musiałam znaleźć się wyżej, żeby ogarnąć wzrokiem większy obszar. Rozejrzałam się dookoła. Z marmurowej twarzy dziadka promieniowała nagana, jakby się domyślił, co zamierzałam zrobić. Zanim Aron zdążył mnie powstrzymać, podbiegłam do posągu i wdrapałam się na niego, zatrzymując na ramionach.

- Kas, złaź! - jęknął Ksawery.

- Panienko! - zawtórował mężczyzna.

Obaj wyglądali na przerażonych, ale puściłam ich wołania mimo uszu. Skupiłam się na odszukaniu w tłumie Antoniego i Amandy. Wiedziałam mniej więcej, na którym miejscu się skoncentrować. Przy statku nadal panowało zamieszanie.

Z nerwów wbiłam paznokcie w kamień. Połamałam wszystkie, ale nie czułam bólu. W końcu zobaczyłam wujka. Przedzierał się przez tłum gapiów, którzy zebrali się na plaży. Kłócił się z jednym z mężczyzn. Gestykulował z wyraźnym wzburzeniem. Amanda położyła mu dłoń na ramieniu, jakby starała się go uspokoić, ale ledwo to zrobiła, Antoni zamknął pięść i wyprowadził cios prosto w szczękę swojego rozmówcy.

- Widzisz coś? - spytał Ksawery, ale go zignorowałam.

Czas zwolnił. Mrugałam oszołomiona, nie dowierzając w to, czego byłam świadkiem. Kilku towarzyszy mężczyzny, którego wujek uderzył, spróbowało odpłacić za atak, ale odpuścili, kiedy Amanda zdjęła kaptur. Najpewniej zdradziła swoją tożsamość. Podczas gdy wyraźnie starała się załagodzić sytuację, wujek wszedł w tłum i się schylił. Wstrzymałam oddech, kiedy zobaczyłam, jak podniósł z ziemi tę kobietę, która wcześniej wskoczyła do morza.

- Nie... - jęknęłam.

- Kas?

Szarpała się z Antonim. Starała się mu wyrwać. Aż nagle... Wbiła się w jego usta, całując go z taką łapczywością, jakby od tego zależało jej życie.

Nie chciałam dłużej na to patrzeć. Zakręciło mi się w głowie. Straciłam siły i motywację. Nadzieja ostatecznie ze mnie uleciała.

Zapomniałam, że znajdowałam się tak wysoko. Puściłam posąg i runęłam na dół. Ostatnie, co zapamiętałam to potworny ból w całym ciele. Krzyki Arona i Ksawerego zmieniły się w przenikliwy pisk. Poczucie beznadziei usiadło na mojej piersi i wgniotło mnie w ziemię. A potem zapadła ciemność, ale było mi wszystko jedno, czy się obudzę.

Przegrałam. Jednego byłam pewna. Dalina nas znalazła, a to oznaczało koniec.


***

Drodzy!

Oczywiście to jeszcze nie koniec! Impreza dopiero się zaczyna. 😅

Jesteście ciekawi, co będzie dalej? Macie jakieś przemyślenia, chcecie podzielić się wrażeniami? Mówcie śmiało!😊

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro