Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaczęłam sobie przypominać. Przypomniałam sobie jak ostatnim razem byłam w szpitalu. Lekarz poinformował mnie o obrażeniach i powiedział, że trochę tu zostanę. Później przyjechali... moi rodzice. Cieszyłam się. Byli krótko, bo powiedzieli, że muszą jechać do pracy. Wściekłam się i kazałam im wyjść.
To pewnie dlatego wyjechali za granicę. Nie poczekali, aż wyjdę ze szpitala. Nie chcieli mieć mnie na głowie. Pewnie myśleli, że będę im przeszkadzać, że będę co chwilę ich wołać, żeby coś mi przynieśli, bo mam skręconą kostkę.
Przypomniałam sobie jeszcze coś. Tragedię rodzinną sprzed lat. Miałam wtedy pięć może sześć lat.

- Cleo? - usłyszałam głos Jake'a.

- Przepraszam. Przypomniałam sobie wizytę w szpitalu. I o tym, jak się wściekłam na rodziców -postanowiłam powiedzieć mu tylko to.

- Przykro mi  -posmutniał.

- To nic - uśmiechnęłam się sztucznie. - Gdzie byłeś?

- Lekarz powiedział, że powinnaś dużo pić teraz, więc przyniosłem ci herbatę. Jest w sam raz do picia - podał mi kubek.

- Dzięki - wzięłam łyka.

- Dobrze to teraz zobaczmy tą twoją rękę - nagle odezwał się doktor. Przed chwilą go tu nie było.

Złapał moją prawą rękę. Zaczął ją oglądać.

- Boli? - nacisnął na rękę.

- Nie - odparłam.

To samo zrobił ze skręconą kostką.

- Zaraz pielęgniarka zabierze cię na prześwietlenie.

- Dobrze.

- Naprawdę cię nie boli? - spytał z niedowierzaniem Jake.

- Naprawdę.

Przyszła pielęgniarka i razem z łóżkiem zawiozła mnie do innej sali. Chłopak został na korytarzu. Zrobili mi prześwietlenie i odwieźli do sali. Po paru minutach przyszedł lekarz. Zaczął odwijać bandaż z ręki i nogi.

- Co pan robi? - spytałam oburzona.

- Nie będą ci już potrzebne. Ręka jak i kostka zagoiły się.

- Jak to możliwe? - spytałam.

- Nie mam pojęcia, ale tak wyszło na prześwietleniu, a i jak sprawdzałem mówiłaś, że nie boli.

Wyszedł zostawiając mnie w osłupieniu.

- Cleo? - usłyszałam glos Jake'a.

- Przepraszam. Zamyśliłam się. Chyba pójdę spać.

- Dobrze. Dobranoc.

Opatuliłam się szczelniej kocem i zamknęłam oczy. Po chwili usnęłam.
Kiedy się obudziłam było już rano. Jake siedział na krześle, ale głowę miał opartą o łóżko. Chyba spał. Postanowiłam, że nie będe go budzić.
Sięgnęłam po kubek z wczorajszą herbatą. Wypiłam to, co zostało i odłożyłam pusty kubek na szafkę. Przyszła pielęgniarka zmierzyć temperaturę.

- Ile mam stopni? - spytałam szeptem.
Starsza pani dziwnie na mnie spojrzała. Wskazałam śpiącego chłopaka. Zrozumiała o co mi chodzi.

- 36,6 - odparła również szeptem.

- Czy mogłaby pani zapytać lekarza, kiedy będę mogła stąd wyjść?

Przytaknęła. Po paru minutach wróciła z informacją.

- Doktor powiedział, że jeżeli nic się nie zmieni będziesz mogła wyjść po południu - powiedziała cicho.

- Dziękuję.

Spojrzałam na Jake'a. Wyglądał na zmęczonego. Wiedziałam, że zasłużył na ten sen.

- Jak się czujesz? - usłyszałam.

- Myślałam, że śpisz.

- Spałem.

- Obudziłam cię? Przepraszam, naprawdę nie chciałam.

- Nie obudziłaś mnie. Więc jak się czujesz?

- Dużo lepiej. Już nie mam gorączki, a doktor powiedział, że możliwe, że po południu wyjdę ze szpitala - uśmiechnęłam się.

- Cieszę się - uśmiechnął się. - Zauważyłem, że nie bardzo lubisz szpitale - powiedział.

- Nie - posmutniałam. - W szczególności tego. Tu zmarła moja babcia - poczułam, że łzy lecą mi po policzkach.

- Przepraszam, nie wiedziałem. Proszę nie płacz - podszedł do mnie, otarł moje łzy i przytulił mnie. - Myślałem, że nic nie pamiętasz.

- Bo nie pamiętam wszystkiego. Przypomniałam sobie wczoraj. Powiedziałam ci, że przypomniałam sobie tylko to o rodzicach. To była nieprawda.

- Rozumiem.

- Nie pytałam o to wcześniej, ale... ile ja mam lat?

- 17.

- Aha. Ok.

Gadaliśmy chyba z dwie godziny. Przerwał nam lekarz.

- Nic ci już nie dolega. Nie masz gorączki, więc mogę cie wypisać do domu.

- Dziękuję.

- Przyjdź po wypis.

Wstałam z łóżka. Założyłam buty, kurtkę i razem z Jake'iem poszliśmy do pokoju lekarzy. Wziełam wypis i wyszliśmy ze szpitala.

- Na pewno jesteś głodna - powiedział chłopak wsiadając do auta.

- I to jak - odparłam.

- Zabieram cię na obiad. Wolisz restaurację czy bar? - spytał.

- Obrazisz się na mnie jeśli powiem, że wybieram bar? Większość dziewczyn na moim miejscu wybrałaby restaurację.

- Spoko. Też wolę jechać do baru - przyznał i oboję wybuchnęliśmy śmiechem.

Jechaliśmy jakieś dwadzieścia minut.

- Jesteśmy.

- "Bar pod gwiezdnym wrotem"?

- Tak. Najlepszy w okolicy.

- Nie wiedziałam, że jest takie coś.

- Dzięki mnie już wiesz - uśmiechnął się lekko. Poszłam w jego ślady. - Chodź.

Hejoo.Jak podoba się rozdział?Z góry przepraszam za błędy.Czekam na wasze głosy.Smiało komemtujcie co sadzicie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro