Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      Zmęczony oparł głowę na skrzyżowanych ramionach, które do tej pory spokojnie spoczywały na jasnym biurku. Był zmęczony. Bardzo zmęczony. Nie pamiętał już nawet, kiedy po raz ostatni porządnie się wyspał.

      Za oknem panowała noc. Siedemnaste piętro wieżowca, w którym urządził swoje mieszkanie miało doskonały widok na rzekę Hudson. Mimo późnej pory na ulicy wciąż był duży ruch. Żółte taksówki śmigały po nich, jak nawiedzone, a pozostałe samochody skutecznie próbowały je omijać. Cóż, piątkowe wieczory były pełne spieszących się ludzi z pracy, a piątkowe noce... Pełne ludzi, którzy wracali z pracy, i postanowili się z relaksować przy barze.

    Z cierpieniczym westchnieniem rozmasował kark. Naprawdę powinien dać sobie kilka dni wolnego. Jednym z pozytywnych aspektów bycia prywatnym detektywem, było dawanie sobie urlopu kiedy się chciało, i ile się chciało. Po ostatniej sprawie, którą miał nieszczęście rozwiązać, uznał, że należy zostawić Nowy Jork na kilka dni — a może i tygodni — sobie samemu. Co przecież może się stać pod jego nieobecność? Kilka hydrantów eksploduje z tęsknoty za nim?

   Jeszcze odrobinę nieprzytomnie spojrzał na zegarek stojący obok laptopa. Pomylił się, noc wcale się nie zaczynała... tylko kończyła. Było po czwartej nad ranem, a jego mięśnie odmawiały posłuszeństwa. W pewnej chwili zauważył coś jeszcze, coś, co w ogóle nie pasowało do otoczenia.

     Obok zegarka, na zamkniętym laptopie leżała złożona, niebieska karteczka, do której przyczepiono coś, co wyglądało na srebrny łańcuszek. Sięgnął po nią i otworzył sprawnym ruchem. Jakby codziennie otrzymywał takie karteczki podczas snu.

Piątek  12.05.2002r. Godzina; 03 AM

Drogi panie Ross,

       Przepraszam za to najście w środku nocy, ale wcześniej byłam bardzo zajęta sprawami, które były znacznie ważniejsze od prośby Pańskiego brata. Proszę się nie obawiać żadnych szkód ani kradzieży z mojej strony — jestem za dobrze wychowana i uzdolniona na takie rzeczy.

      Wracając do punktu dlaczego w ogóle się tutaj znalazłam: Pański brat Michael powiedział: ,,Moja droga, przekaż proszę mojemu bratu, aby przybył do Londynu. Wiem, że lubi rozwiązywać sprawy pozornie niemożliwe do rozwiązania, dlatego chcę aby się tu znalazł". I tak oto wylądowałam w Twoim mieszkaniu. Swoją drogą, muszę przyznać, że bardzo mi się spodobało. Jest prawie tak ładne, jak komnaty mojej macochy.

   Prosiłabym, abyś zjawił się dziś na lotnisku o dziesiątej, i zakupił bilet do, wspomnianego już, Londynu. Ja również tam będę, choć — prawie na pewno — mnie nie zobaczysz/nie zwrócisz na mnie uwagi. Bądź ostrożny, w razie potrzeby będę cię obserwować.

S.A.S.


P.S. Wygląda pan słodko, gdy śpi.

     Przeczytał wiadomość raz, i drugi.. i trzeci. Zrozumiał ogólne przesłanie, ale nie, jak ta dziewczyna — bo musi być dziewczyną, żadna kobieta nie napisałaby tej wiadomości tak... tak... W  T A K I  sposób — się tutaj dostała. Wstał z obrotowego fotela i ociężale ruszył do drzwi frontowych. Faktycznie, zamki nie były w żaden sposób uszkodzone, a drzwi zamknięte. Przeczesał również inne pomieszczenia. Na pierwszy rzut oka nic nie zostało skradzione — tak, jak napisała — ani zniszczone.

    Stwierdził, że nie ma sensu iść i się przespać, a zamiast tego wyjął walizkę z szafy, i zaczął do niej wkładać swoje rzeczy. Na sam spód ułożył spodnie, a na wierzch kilka koszul złożonych w schludną kostkę. Do tego zapasowa para butów, szczoteczka do butów, i może jakaś ciekawa książka. Przewidywalnie będzie to kryminał.

    Wyszedł z mieszkania zakładając ciemny płaszcz. Po drodze na lotnisko, wstąpił na chwilę do supermarketu i kupił dwie drożdżówki z makiem. Spojrzał na nadgarstek i odczytał godzinę. Było dopiero w pół do siódmej, nie było sensu się spieszyć. Przeszedł spacerem kilka ulic, kiedy poczuł się obserwowany. Przyśpieszył kroku, co tylko spotęgowało to uczucie. ,,...w razie potrzeby będę cię obserwować".

   Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił, poszukując wzrokiem jakiejś dziewczyny. Jakiekolwiek. Ale za nim nie było nikogo, co uznał za niepokojące.

    Mylił się, za nim szła dziewczyna, a widząc jego zaskoczenie, na jej twarz powoli wpływał satysfakcjonujący uśmieszek. Blondynka była niska. Bardzo. Jak na osiemnastolatkę, wyglądała jakby miała dopiero szesnaście. Niebiesko-szare oczy obserwowały detektywa bardzo uważnie.

    Właściwie, nie było nic, co mogło ją zdradzić. Prawie. Jej szpilki stukały na chodniku jak nawiedzone. Na jej szczęście obok, na ulicy, wzmógł się ruch, i samochody skutecznie ją zagłuszały. Dopiero teraz sobie uświadomiła, co miał na myśli profesor Angerer, mówiąc o ograniczeniach zaklęcia niewidzialności.

    Detektyw Ross zatrzymał żółtą taksówkę, a dziewczyna podążyła za nim wzrokiem. Jakiś chłopak przeszedł obok ze szczeniakiem, który zaczął niemożliwie na nią ujadać. Spojrzała na niego z nieskrywaną pogardą. Ilekroć widziała jakiegokolwiek psa, miała ochotę zamienić go w małą, puchatą kulkę jednym machnięciem ręki. Mało tego! Później jeszcze kopnęłaby tę kulkę jak najdalej to możliwe.

    Jej ulubionym zwierzakiem jest kot — François — który obecnie przebywa pod opieką Michaela. Biały kudłacz ma czarną kropkę na końcu ogona, oraz na przedniej, lewej łapie. Niebieskie oczy łypały na nią prowokująco przy każdej nadarzającej się okazji.

   Przykucnęła, i wysunęła rękę w stronę szczekającego psa. Młody właściciel rozglądał się dookoła, szukając przyczyny głośnego zachowania jego szczeniaka, ale bezskutecznie. Wszak, ludzie przecież nie mogą jej zobaczyć. Zdenerwowany pies mało nie ugryzł jej dłoni. Zgrzytnęła zębami, i przyłożyła szybko dwa palce — wskazujący i serdeczny — między jego oczami.

Degres — syknęła.

     Pies natychmiast zamilkł i znieruchomiał. Właściciel stworzonka drgnął, zastanawiając się, co się właściwie stało. Blondynka nie czekała, aż wydarzy się coś jeszcze. Z doświadczenia wiedziała, że jak coś idzie źle, to później będzie jeszcze gorzej. Jakby życie bawiło się w scenarzystę i każda kolejna scena miała być co raz bardziej dramatyczna.

   Ruszyła najkrótszą drogą na lotnisko. Z początku powoli, następnie poruszając się coraz szybciej, aż w końcu stała się niewidzialną smugą światła na drodze. Bez trudu lawirowała między ludźmi. Dla niej poruszali się po prostu w zwolnionym tempie.

    Dotarła na lotnisko po kilku, może kilkunastu, minutach. Zwolniła i gładko przeszła za jedną z kolumn, akurat wtedy, gdy Ross postanowił się odwrócić. Musiała przyznać, że miała niewiarygodne szczęście.

   O ile uczucie obserwowania znikło w drodze na lotnisko, to w miejscu docelowym wróciło ze zdwojoną siłą. Nawet będąc już w kabinie, czuł mrowienie na karku. To było nieprzyjemne i zbudzało w nim niezrozumiałą niepewność i wahanie. Nagle zaczął się zastanawiać czy w ogóle powrót do rodzinnego miasta ma sens.

   Zajął miejsce w trzecim rzędzie, obok jakiejś nastolatki z dużymi, fioletowymi słuchawkami na uszach. Przez cały czas żuła gumę, co róż puszczając balona. Wydawała się być całkowicie pochłonięta swoimi myślami i zamknęła się na świat zewnętrzny. Detektyw nie zwracał na nią więcej uwagi. Nastolatka wyglądająca jakby właśnie wróciła z pogrzebu, z całą pewnością nie mogła się włamać do jego mieszkania.

   Rozejrzał się i wybadał resztę współtowarzyszy podróży. Dwa rzędy dalej, jakieś starsze małżeństwo rozmawiało o czymś przyciszonymi głosami, a zaraz obok dwójka małych dzieci bawiła się kartami. Obok niego przeszła stewardessa w błękitnej, obcisłej spódnicy i żakiecie, białej koszuli, czarnym krawacie, oraz szpilkach. Nie zwrócił na nią zbędnej uwagi. ,,(...) nie zwrócisz na mnie uwagi."  Zaklął w myślach, ale kiedy się odwrócił, kobiety już nie było.

  Po jego skórze przeszedł zimny dreszcz. Już chciał wstać i wyjść z samolotu, rezygnując z podróży, ale rozległ się głos pilota. Właśnie mieli startować.








Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro