Rozdział Pierwszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W którym dochodzi do oficjalnego spotkania
detektywa z jego obserwatorką.


      Uśmiechała się. To było na swój sposób zabawne, uznała. Tak jak wcześniej przewidziała, detektyw nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi, a ku temu okazję miał dopiero w samolocie. W myślach już sobie gratulowała. Zgodnie z życzeniem Michaela sprowadziła jego młodszego brata do Londynu, i zgodnie z rozkazami Luny  nie ujawniła się w żadnej z sytuacji jakiegokolwiek zagrożenia.

      Budynek, do którego się kierowała, był zarówno instytucją prawną starszego Ross'a, jak i Instytutem Luny, który mieści się w podziemiach piętrowca. Otworzyła szklane drzwi i weszła do holu pewnym siebie krokiem. Zanim tu przyszła, zdążyła się jeszcze przebrać w wygodne, czarne jeansy z wysokim stanem, i zamienić żakiet na skórzaną kurtkę. I oczywiście wyrzuciła ten wstrętny krawat.

   Długie blond włosy falowały przy każdym kroku, a lakierowane szpilki na platformie przyjemnie stukały na jasnych płytkach, dając znak, że oto właśnie przybyła gwiazda wieczoru.

   Biuro Michaela znajdowało się na ostatnim piętrze, do którego wstęp mieli tylko nieliczni. Między innymi ona, jako Ambasadorka Francuskiego Instytutu Luny. Właściwie była agentką tylko okazjonalnie. Tak, żeby się zabawić.

    Skinęła głową Aliss na powitanie, a ta bez zbędnych gestów wskazała jej żeby szła dalej. Nie lubiła jej, nawet się do tego przyznawała. Aliss każdym gestem, każdym słowem, każdym krzywym spojrzeniem, sugerowała jej, że w żadnym wypadku nie powinno jej tu być. A jednak była. Była i robiła sekretarce na złość. Z ich dwojga to ona była ważniejsza — w każdym ze światów, a Aliss nawet nie miała o tym pojęcia. Blondynkę nieraz bawiło, jak bardzo ziemianie są nieświadomi otaczających ich wokół istot z innego wymiaru.

   Stanęła przed drzwiami, biorąc głęboki wdech. Właśnie się przygotowywała do zagrania roli małej, niczego nie świadomej dziewczynki, która nie ma nic wspólnego z tamtą dziewczyną, która zostawiła liścik w Ameryce, obserwowała młodszego z Rossów, i robiła wszystkie te okropne rzeczy, których robić nie powinna przez resztę swojego wolnego czasu. Mała dziewczynka będzie się interesować tylko kotkiem, ubraniami, i różowym kolorem. Nie będzie znała odpowiedzi na żadne z zadanych jej pytań, i nie będzie zadawać własnych. Niska blondyneczka będzie się dowiadywać wszystkiego sama, krok po kroku, aż w końcu będzie znała tego detektywa jak własną kieszeń, a przy pomocy wszystkich tych tajemnic, które uda jej się odkryć, wykorzysta go do własnych celów. Tak... O ile się jakieś pojawią, narazie umiera z nudów.

   Na jej twarz wpłynął słodki uśmiech w tej samej chwili, w której otworzyła drzwi. Szybki rzut oka wystarczył by wiedziała, że François leży na małej poduszce w koszyczku, który stał na dywanie obok jasnego biurka, Michael opiera się wygodnie na obrotowym fotelu, a Rafael wydaje się chować zafascynowanie pod maską obojętności. No właśnie, stara się. Stara się i mu to nie wychodzi.

   Wciąż uśmiechnięta podchodzi szybko do kota i bierze go na ręce, mocno tuląc.

— Tęskniłeś za mną, François? — zapytała z silnym, francuskim akcentem, unosząc łaciatego kota przed twarzą.

      Ten spojrzał na nią, mrużąc gniewnie zielone oczy. Uśmiechnęła się szerzej w odpowiedzi. Zabawny jest ten kot, pomyślała, raz się przymila, a raz udaje obrażonego. Kot uniósł przed siebie jedną łapę i sekundowo przyłożył do kącika jej ust. Odstawiła go na ziemię i podrapała za uchem.

  Spojrzała na Michaela z radosnymi iskierkami. A przynajmniej miała nadzieję, że na takie wyglądają. Następnie przeniosła wzrok na Rafaela i radosny wyraz twarzy zamienił się na chłodną kalkulację. Starszy z Rossów jakoś wyczuł, że ma się wtrącić, bo odchrząknął, i wstał ze swojego miejsca, zapinając guzik od czarnej marynarki.

  Michael za kilka tygodni będzie obchodził trzydziesteczwarte urodziny, i podejrzewała, że co najwyżej wyśle mu ładną laurkę jako prezent. Tak jak jego młodszy brat ma czarne, rozwichrzone włosy, ale w przeciwieństwie do niego niebieskie, a nie szare, oczy. To wysoki, lekko umięśniony mężczyzna, za którym panny powinny się ustawiać w kolejce... Właściwie tak było, ale Michael w żadnej nie widział odpowiedniej kandydatki na żonę.

— Rafaelu, poznaj proszę moją przyjaciółkę, która wreszcie zgłosiła się po tego nieznośnego kota. — Próbował być zabawny, dlatego obdarzyła go lekkim uśmiechem.

—Jestem Sherin. — Wyciągnęła do niego rękę, którą przyjął i pewnie uścisnął.

— Miło poznać — odparł, przypatrując jej się badawczo.

   Przez sekundę uścisnęła mocniej jego rękę, kiedy uznała, że trwa to zdecydowanie za długo. Odchrząknął i puścił ją, splatając dłonie za plecami. Na biurku zauważyła dwie, prawie puste filiżanki, co oznaczało, że młodszy z Rossów zdążył już się rozgościć. Zerknęła na Michaela. Oto właśnie miało rozpocząć się ich małe przedstawienie.

   Odwróciła się i ponownie schyliła po kota. Za jej plecami Rafael uśmiechał się nieznacznie. Brat powiadomił go dokładnie i ze szczegółami kim jest, czym się zajmuje, i jak zachowuje ta drobna osóbka. Za pierwszym razem mu nie uwierzył. Coś takiego jak magia nie miało prawa istnieć, tak samo, jak jakieś tam czarodziejki, które same siebie nazywały rasą Rallie. Michael zapewnił go, że jak tylko ją zobaczy, od razu zrozumie co miał na myśli, mówiąc, że takich jak ona trudno rozpoznać.

   Faktycznie, blondynka nie wyróżniała się niczym szczególnym. Niska, o filigranowej sylwetce, ale — o dziwo! — zaokrąglonej tam gdzie trzeba. Im dłużej jego brat opowiadał, tym bardziej Rafael był nią zafascynowany. Michael mówił, że ta dziewczyna ma w sobie tyle samo delikatności, co uporu i determinacji, połączonej z niezwykle zmiennym nastrojem. Opowiedział mu nawet, jak w jednej chwili mogła przejść ze stanu wściekłości na całkowicie niezmącony niczym spokój.

   Trzydziestojednolatek niemal spodziewał się, że blondynka wpadnie do biura jego brata niczym burza, a tym czasem udawała małą dziewczynkę, która stęsknila się za swoim kotem, jakby nie widziała poza nim świata. Obiecał sobie, że zrobi wszystko, by odkryć każdą najdrobniejszą tajemnicę tej dziewczyny.

  Wiedział, że Michael zrobi wszystko by Sherin wynajęła mieszkanie gdzieś blisko swojego brata aby ten miał ją na oku, ale nie spodziewał się, że posunie się tak daleko. W przeciwieństwie do blondynki, nie musiał udawać zdziwienia.

~•°•~

      Mieszkanie, które wynajął Michael, okazało się mieć dwie równoległe sypialnie, które dzielił krótki korytarz, a który prowadził do salonu, oraz małą kuchnię, i jeszcze mniejszą łazienkę, w której nie było wanny, a tylko prysznic, przez co była bardzo zawiedziona. Piętro niżej mieszkała właścicielka, która okazała się być przemiłą kobietą, a piętro wyżej jakieś stare, zrzędliwe małżeństwo.

      Z całego wynajętego mieszkania, najbardziej podobał jej się przytulny salon z kominkiem, bordowym dywanem, który był przyozdobiony w wzory wyszywane grubą, złotą nicią, oraz z tapetą przypominającą tę z epoki wiktoriańskiej. Przed kominkiem ustawione były dwa brązowe fotele, a obok jednego z nich stał jeszcze mały stolik z ciemnego drewna, oraz lampa z jasnym kloszem. Po prawej stronie znajdowało się tylko jedno okno, przez co w pomieszczeniu panował przyjemny — przynajmniej według Sherin — półmrok, natomiast po lewej było wejście do kuchni, sąsiadującej z jedną z sypialni, oraz zaraz obok wejście do łazienki.

  Sherin chłonęła to wszystko, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów, a przy tym wszystkim nie zwracała uwagi na badawcze spojrzenia detektywa, który wybrał sobie za cel rejestrowanie każdego jej ruchu.

— Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli tutaj będę przyjmowała klientów? — zapytała tak nagle, że musiała ponowić pytanie by detektyw zrozumiał jego sens.

         Najpierw zdziwił się i speszył, a następnie wzruszył ramionami. Sherin niemal wiedziała jakie pytanie kołaczą mu się w głowie; Czym ona się zajmuje? Chyba nie...? Nie, na pewno nie. Nie wygląda na taką... Ale z drugiej strony... Pozory mylą, pozory zawsze mylą, a to jest właśnie taka sytuacja.

          Przyjęła na twarz maskę nieświadomości i usiadła w fotelu, podkulając delikatnie nogi. Spojrzała w jego stronę spod grzywki i zauważyła, że nie potrafi lub nie chce oderwać od niej wzroku. Jakby oceniając na ile się myli.

— Jak myślisz? — zapytała niewinnie. — Zdołam im pomóc? Niektórzy zwyczajnie nie potrafią poradzić sobie z problemami, a mi już czasami pęka głowa od wysłuchiwania ich.

         Widziała ulgę malującą się na twarzy detektywa i musiała schować twarz za kaskadą włosów by ukryć uśmiech pełen satysfakcji. Odwróciła głowę w stronę nie rozpalonego ogniska i objęła nogi ramionami. W tej chwili naprawdę wygladała, jak mała, niewinna dziewczynka.

        Rafael niemal nabrał się na to aktorstwo. Właściwe tylko dzięki starszemu bratu mu się to udało. Nigdy by się nie spodziewał, że ktoś może być aż tak świetnym aktorem... A może nie udawała? Może faktycznie jest taką zagubioną dziewczynką, dlatego tak łatwo jest jej się w nią wcielić?

   Pokręcił szybko głową chcąc wyrzucić te myśli z głowy. Ona chce żebym tak myślał, uznał, chce zasiać we mnie niepewność. Obiecał sobie, że jej się nie uda. Nie owinie go sobie wokół palca. Nigdy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro