Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1 stycznia 1981 rok

- Dziesięć....

Zamknięty w swoim pokoju na przysłowiowe tysiąc spustów patrzyłem pusto w okno, za którym zebrani byli ludzie z całego osiedla. Jako, że był środek zimy, wszyscy ubrani byli w grube, eleganckie płaszcze, czapki oraz szaliki, a na nogach nosili zwykłe, zimowe obuwie.
Takie, na jakie było ich stać.
Wszyscy byli szczęśliwi, roześmiani
i w przyjemnej, rodzinnej atmosferze spędzali czas z bliskimi, żegnając stary rok i wymyślając co raz to nowsze postanowienia noworoczne. Przyglądałem się im wszystkim uważnie przez małe okno w moim pokoju - wydawać by się mogło, że wszystko jest idealne, ale wcale takie nie było. Ich szczęście nie zawsze było prawdziwe. Owszem, starali się żyć chwilą i doceniać każdy moment w ich życiu, jednak doskonale wiedziałem, że po części było to spowodowane przymusem. Nie mieli innego wyboru, niż robić dobrą minę do złej gry.  Oni bowiem nie wyrażali swojego zdania i poglądów, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jakie by to miało konsekwencje, dlatego też dla własnego dobra i dobra całej rodziny milczeli, żyjąc w ciągłym irracjonalnym strachu.

- Dziewięć...

Odszedłem od okna, aby usiąść na starej, niewygodnej kanapie, od której ciągle bolały mnie plecy. Ale cóż mogłem na to poradzić?
W tym kraju na "rarytasy" stać było tylko organy państwowe oraz partię polityczną. Zwykły szary człowiek nie miał żadnych praw i traktowany był gorzej niż psy. Szara rzeczywistość wszystkim dawała w kość, jednak każdy inaczej sobie z tym radził i inaczej okazywał swoje emocje. A wszystko to, przez paraliżujący nas strach...

- Osiem...

Odpaliłem jednego z kilku papierosów, które podebrałem ojcu i otworzyłem wódkę, upijając z niej kilka łyków.

- Siedem...

Przy dźwiękach piosenki "God Save The Queen" kultowego brytyjskiego zespołu punk-rockowego "Sex Pistols"  zacząłem odpływać myślami, do zupełnie innej rzeczywistości. Do mojego małego, wyimaginowanego świata. Tam byłem tylko ja. Byłem sobą. Byłem szczęśliwy. Byłem wolny. I nikt nie mógł mi tego odebrać.

- Sześć...

W mojej głowie pojawiały się wspomnienia z tegorocznych  wydarzeń. Większość z nich była identyczna. To samo mieszkanie, ta sama szkoła, ci sami znajomi, sąsiedzi, te same zajęcia...
Niby ciekawych miejsc tutaj nie brakuje, niby można znaleźć coś dla siebie, jednak cóż z tego, skoro każdy nasz ruch był kontrolowany przez milicjantów? Z nimi nie było żartów - jeden niewłaściwy ruch i pały szły w ruch. Jeśli miałeś szczęście kończyło się tylko na pobiciu, zwyzywaniu oraz upomnieniu i mandacie. Jeśli podpadłeś im bardziej, mogli cię nawet zakatować na śmierć. Oczywiście bezkarnie, gdyż  mieli oni zagwarantowaną ochronę oraz nietykalność, dzięki którym czuli się bezkarnie. A gdy dołożyło się do tego odpowiednie kontakty, pieniążki oraz współpracę z PZPR  to większość z tych pseudobohaterów uważało się niemal za żywych  bogów.

- Pięć...

Tylko nieliczni protestowali. Jednak szybko tracili pracę, a co za tym idzie, sami obrywali po dupach od PZPR. Jasne, "Solidarność" ich wspierała, jednak, dalej większa część MO* popierała SB**.

- Cztery....

Ból, strach, cierpienie, prześladowania, kontrola, przemoc, rasizm, dyskryminacja, seksizm, brak wolności...

- Trzy.....

Kiedy się to wszystko skończy?
Czy przyjdzie mi dożyć czasów, gdy każdy będzie traktowany równo i sprawiedliwie?

- Dwa...

- Co przyniesie nam nowy rok? Czy będzie on lepszy od obecnego? A może gorszy? Ewentualnie nie zmieni się absolutnie nic.

- Jeden....

Nadzieja. Moja ostatnia deska ratunku...

- Szczęśliwego Nowego Roku!!!

Wszyscy, jak jeden mąż krzyknęli wesoło, a ich głosy, odbijały się echem od okna, do okna.
Po chwili z domu sąsiadów zaczęła lecieć muzyka puszczona z radio.
Na niebie pojawił się deszcz kolorowych fajerwerków, a ludzie dookoła zaczęli sobie składać noworoczne życzenia popijając przy tym tani alkohol.

Chwilę później usłyszałem otwierające się do domu drzwi  oraz roześmiane głosy moich rodziców, wujostwa oraz bliskich przyjaciół moich rodziców.  Nie wyszedłem się przywitać.
Nie z nimi. Nienawidziłem ich. Zwykłe pro-propagandowe żmije, wścibscy donosiciele. Zamiast zająć się sobą, wpieprzali się z tymi  brudnymi buciorami w cudze życie i dyktowali innym, co kto ma robić, jak się ubierać, zachowywać, co mówić. Oczywiście leciało przy tym wiele obelg, złośliwych komentarzy i wyzwisk. Miałem tego dosyć, dlatego też siedziałem cicho zamknięty w swoim pokoju.
Miałem jednak w planach, żeby już wkrótce jeszcze bardziej zagrać im na nerwach. I dokonam tego. Tylko jeszcze nie wiem jak i kiedy.

*MO (skrót od Milicja Obywatelska)
** SB (skrót od  Służby Bezpieczeństwa)


🖤🖤 Dedykacja dla cudownej War_Eternal 🖤🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro